Ten dzieciak podnosił mu ciśnienie. Widać było, że to dziecko Bezzębnego Robala. Durne to i irytujące. Każdy w klanie orientował się, że kotka była tak naprawdę kocurem, któremu coś siadło na łeb. Nie trzeba było w tym celu zaglądać jej pod ogon. To był fakt. Na dodatek tylko mysi móżdżek nie wyczułby tego, że jej "mama" cuchnie jak osobnik płci męskiej. Pamiętał, gdy ta osobniczka była jeszcze liderem i jak bardzo wcierała w siebie masę kwiatów, by zamaskować swój smród. Jak dla niego, mogła stracić jeszcze jaja, skoro pragnęła być kimś kim nie była.
— Nie zaglądałem, wiem to od ojca. Ale wiesz kto zaglądał? Jej siostra. Spasiona Świnia. Powie ci prawdę. W końcu to twoja ciotunia kochana — zadrwił.
Nienawidził tej osobniczki. Całe jej istnienie to tylko i wyłącznie błąd. Teraz snuła się po obozie, zerkając na pożywienie, które już nie należało do niej. Głupi worek tłuszczu. Powinna zdechnąć już dawno temu. Nie rozumiał czemu jeszcze kotka dychała i chodziła po tym świecie, marudząc nad uchem jak bardzo jest głodna. Przez to, że zmuszony był z nią pracować, słyszał te jej zawodzenie na okrągło i powoli łapy go świerzbiły, by zakończyć jej żywot.
— Spasioną świnią to jesteś ty — syknęła. — Nie wierzę w te głupoty.
Tak jak już wspomniał, intelekt kocięcia był naprawdę niski. Nie miał pojęcia jak Róża poradzi sobie sama w lesie, podczas mianowania na ucznia. Na pewno poleci z płaczem do mamusi, nie zdając testu. Nie widział tu innej opcji.
— Trudno. — Wzruszył ramionami. — Żyj dalej w kłamstwie, skoro tak ci wygodnie.
Kiedy ta Bezzębna Oferma się obudzi? Miał już dość przebywania z jej dzieciakami. Prezentowały sobą jedno wielkie nic. Może i kodeks zabraniał zabijania kociąt, lecz z każdą mijającą chwilą, zaczynał zastanawiać się, że skoro robią tyle zła, czczą Mroczą Puszczę, to mogliby usunąć ten punkt z regulaminu i zamordować irytujące jednostki. Pierwsza poszłaby na stracenie Róża, a zaraz za nią Trucizna.
— Co, nie wyszło ci okłamywanie kociaka? Ojej, jak mi przykro — zaszlochała sztucznie.
— Biedne maleństwo — Poklepał ją po główce. — Nie płacz. Idź napij się mleczka, od razu ci się poprawi humor. — Podsunął ją bliżej śpiącej matki.
Nie zamierzał dawać się bachorowi. Tak bardzo kusiło go przywalenie jej w mordkę, ale nie mógł. Wziął oddech. Musiał wytrzymać. To był niezły trening kontroli. Jednak, gdy jego kara minie, zamierzał odpłacić się tym śmieszką z nawiązką.
Kociak zacisnął zęby, by po chwili wyszczerzyć kły i kłapnąc nimi w jego stronę. Nie za bardzo się tym przejął, ani nie cofnął, co pewnie chciała wymusić mała.
— Ojej uważaj, bo dziczejesz. Jeszcze będzie trzeba zamknąć cię w dole — rzucił, mając ochotę to uczynić.
— Chyba ciebie — wysyczała.
— Ojej, dis na poziomie kocięcia widzę — prychnął. — Na lepszy cię nie stać?
<Różo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz