Usłyszana zaledwie chwilę temu wypowiedź momentalnie wbiła mu się do głowy. Ulokowała się między chaotycznymi myślami i w pełni pochłonęła jego uwagę, przez co drętwo wpatrywał się w czekoladowe futro znajomego, stojącego zaledwie jeden krok przed nim. Wciąż czuł pod sierścią wilgoć mokrego nosa i pozostawione na skórze smarki, które co prawda wprowadzały Rudzika w stan lekkiego obrzydzenia, a jednocześnie były dowodem na to, jak trudy życia coraz bardziej przytłaczały pręgowanego tygrysio wojownika.
Zdawało mu się, że nic ze słów Zdradzieckiej Rybki nie łączyło się w spójną całość. Możliwe, że resztki z Pędzącego Wiatru całkowicie zniknęły i pozostał zwykły obłąkaniec. Istniała też minimalna szansa, iż w tej poplątanej gadce kryła się nieoczywista prawda, zbyt absurdalna, by mógł w nią ot tak uwierzyć.
Sam fakt, że żółtooki wziął go za drzewo wzbudzał podejrzenie zażycia przez niego wcześniej zbyt dużej dawki kocimiętki. Wspomniany osobnik stał przed nim, wpatrując się w niego, a jego uszy wciąż były nisko położone.
Rudy w końcu odchrząknął, bo sam zaczynał przypominać swoim milczeniem i brakiem ruchu głaz przykryty pomarańczowymi liśćmi. Zawahał się, a jego dolna szczęka drgnęła, nim w pełni uchylił pysk.
— Na pewno chcesz iść na polowanie, czy jednak wolisz ze mną o czymś jeszcze porozmawiać? — spytał spokojnie, nastawiając uszu w kierunku dźwięków za jego pleców. Orzechowe Serce i Wzburzony Potok najwyraźniej nie pozwalali zapomnieć im o swojej obecności, ale ciężko było stwierdzić, czy chcą ich podsłuchiwać, czy po prostu kazać im się ruszyć. W końcu nie na pogadanki się umawiali.
— Nie wiem... Powinniśmy iść na polowanie. Tak będzie lepiej. — zadecydował. — Nie chcę ich wkurzyć. — Zerknął nerwowo w kierunku swoich opiekunów. — Nie chcę umrzeć...
— Nie umrzesz — odparł z westchnieniem, czując, że to wszystko ma swoje drugie dno. — Czemu miałbyś? Masz na myśli to, o czym przed chwilą mówiłeś? Że twoja córka chcę cię... — urwał, zastanawiając się, jakim cudem młoda i pozornie bezbronna istota miałaby dysponować tak sadystycznymi myślami — zabić? — dodał w końcu z niepewnością.
— T-tak. O-ona jest straszna. Wepchnęła mi mech do gardła, gdy spałem. Chcę mnie publicznie stracić... Namawia do samobójstwa. — Pociągnął nosem. — O-ona... i o-oni... — Spojrzał kątem oka na ich niechcianych towarzyszy. — N-nienawidzą mnie. Chcą mojego cierpienia. A ty... ty... ty mnie ochronisz, prawda? — Wbił w niego wilgotne oczy przepełnione nadzieją.
To pytanie było w pewnym stopniu błahe i nie wymagające od cętkowanego nawet żadnej ingerencji, bo przecież nikt nie miał prawa zabić czekoladowego. Mimo wszystko udzielenie odpowiedzi nie było dla Rudzika już takie proste, bo obawiał się, że traktował tę sprawę zbyt pobłażliwe i jeszcze się to dla niego źle skończy.
— Oczywiście — wyrwało się nagle z jego pyska, bez chociaż tej jednej, dodatkowej chwili namysłu. — Ale nic złego i tak się nie stanie, spokojnie. No już, otrzyj oczka i idziemy przebudzić w tobie tego silnego i szybkiego wojownika, który najwyraźniej utknął gdzieś w twojej głębi — rzucił, ruszając pewnym krokiem w przód.
Po krótkiej chwili usłyszał odgłos drepczącego żwawo za nim kocura. Szli, szukając pożywienia, co nie zajęło im wcale aż tak dużo czasu, bo zaraz na ich drodze zjawiła się mysz. Rudzik zatrzymał się, czując nagłe uderzenie w swój tył.
— Wybacz — usłyszał od rozglądającego się po otoczeniu czekoladowego.
— Chcesz ją wziąć? — zapytał rudy, starając się brzmieć jak najłagodniej. — Dobrze wiesz, że na lądzie nie jestem wcale taki dobry — dodał ściszonym głosem, żeby podążająca za nimi niczym cień dwójka nie słuchała swobodnie o jego wadach.
Rybka za to skinął głową, posyłając mu lekki uśmiech. Przypadł do ziemi, po czym zaczął się skradać. Sprawnie złapał mysz, która nawet nie zorientowała się o jego obecności, gdy było już za późno. Nie wyszedł z wprawy. Wrócił ze zdobyczą do Rudzika i z dumą rzucił ją mu pod łapy.
— Złapałem — miauknął, informując go o tym dokonaniu, niczym uczeń swojego mentora
— I ty śmiesz wątpić w to, że jesteś dobrym wojownikiem? — parsknął z rozbawieniem. — Ten gryzoń uciekłby mi co najmniej dziesięć razy, nim bym go złapał.
— Polowanie to nie tylko, co powinien umieć dobry wojownik. — Zwiesił łeb. — T-tak... Może by uciekła. Głośno tuptasz, a tu trzeba być cichym i szybkim — poinformował go.
— Głośno tupie? — powtórzył z zaskoczeniem. — Czy ty mi właśnie zasugerowałeś, że jestem gruby i ciężki?
— Nie! — Spiął się, szybko kręcąc głową. — Nie... — Wskazał na niego łapą. — Jesteś skórą i kośćmi. To wina głodu. Tuptasz głośno, bo ciężko stawiasz łapy. Musisz chodzić na palcach — miauknął.
Cętkowany spojrzał niechętnie na swoje kończyny, z lekka zaskoczony jego reakcją. Zdradziecka Rybka stał się bardzo przewrażliwiony, nawet bardziej niż on niegdyś.
— Wiem, wiem, że o to ci chodzi. Niestety za bardzo przyzwyczaiłem się do pływania. Wykorzystywanie całych sił z łap, by utrzymać się w porywistej rzece, za bardzo weszło mi do głowy — przyznał na swoje usprawiedliwienie.
<Rybko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz