To było takie dziwne... Ta błogość, latanie jak na chmurce. Jego ciało było wręcz zrelaksowane. Kocimiętka działała na niego dość niezwykle. Przyniosła mu upragnione szczęście i spokój. Nie spodziewał się jednak, że straci nad sobą kontrole. Nie miał pojęcia co mówił i czynił. Cieszył się chwilą. To było jak sen, coś na co nie miał wpływu. Kocur obok był krzakiem kocimiętki. Zielona sierść, wystające gdzieniegdzie listki... i ten cudowny zapach. Nic dziwnego, że wzięło go na lizanie. Ślinka mu już ciekła po pysku. Tak bardzo chciał go spróbować. Zjeść... Zobaczyć, czy w smaku jest podobny co roślina... Powstrzymał się jednak przed skubnięciem go w szyję i oderwaniu soczystego kawałka mięsa, bo ten się zaśmiał. Łaskotał go? To spowodowało, że sam wybuchnął śmiechem, natychmiast przestając. To było takie fajne? Nie spodziewał się, że bycie zjadanym przez kogoś, sprawiało tyle radości! Również chciał się o tym przekonać, nadstawiając swoją szyję arlekinowi.
— Łaskocze? A mnie połaskocz. Też chcę. — zachęcił go.
Lukrecja liznął go po szyi, a potem po łapie. Czekał na ból i tą radość, którą czuł kremowy, ale nic takiego się nie stało. Chyba nie miał łaskotek...
— Smaczny jesteś — zamruczał do niego.
O! A jednak się mylił! Najwidoczniej smakował wybornie. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z pyska. Obaj byli pysznymi daniami, lecz nie wiedział jak dobrać się do mięsa, nie przerywając tej chwili. Za bardzo mu się podobało spędzanie czasu obok kocura, by nagle to skończyć.
— Wieeem. — Posłał mu figlarne spojrzenie. — Ty też. Ale nie ziem cię, bo bym tęsknił — Dał mu całusa w pyszczek.
Tak. Bardzo by tęsknił. Chciał jeszcze go nieco poprzytulać. Nacieszyć się tą chwilą. Póki trwała. Nie chciał znów zatapiać się w smutkach i patrzeć na każdy dzień z bólem. Teraz to co czuł, było najlepszym przeżyciem, którego pragnął.
— Ja też, moja kocimiętko — zaśmiał się cicho Lukrecja, całując go w nos.
Serce mu szybciej zabiło, a pysk rozpromienił. On... On go kochał! Chyba też to czuł. Nigdy nie był tak szczęśliwy jak teraz. Nawet Miodunka nie potrafiła wyzwolić w nim takich pokładów emocji. Nie orientował się, że jego stan mógł być wywołany rośliną, która wpływała na niego dość intensywnie.
— Też cię kochaaam — Znów go polizał, mrucząc z zadowoleniem. — Kocham... tak mocno! Że... że... — język mu się zaczął plątać. — No że! Że kocham cię!
W zasadzie to już nie wiedział co miauczy. Czy już mówił jak go kochał? Chyba tak. W zasadzie czemu tak się robiło nagle ciemno? Och, nie. To tylko on zamknął oczy. Otworzył je szybko, patrząc na wiszący nad nim pysk.
— Jesteś taki kocimiętkowy, smaczny, pachnący i zielony — opisywał kocur, patrząc mu w oczy. — Kocham cię, bardzo!
— Ty też kochany — miauknął, wtulając się w jego futerko. — I mięciutkiiii. — Owinął swój ogon o jego.
Ten jednak nie zamierzał zostać jego mchem do spania, bo zaraz wyrwał się z jego objęć i zaczął od niego uciekać. To znaczy, próbował, o mało nie zabijając się o własne łapy. To było dziwne i niezrozumiałe, dla jego wolno przyswajającego wszystko umysłu.
— Goń mnie! — zawołał, zachęcając go. — Zobacz, uciekam!
— Nie uciekaaaj — Również się zerwał, wywracając po drodze, lecz chwiejnie ruszył za uciekającą kocimiętką. — Nie zostawiaaaj. Ja potrzebuje ciebieee. Jesteś moim szczęścieeeem. — biadolił.
Lukrecja chwiał się na własnych łapach, wpatrując w nadchodzącego kocura. Szczerzył się głupio, machając ogonem.
— No chodź... Szyb- — pisnął, wpadając w krzaki. — Tutaj jestem, widzisz mnie?
Jego obiekt, za którym podążał nagle zniknął. Nie miał pojęcia gdzie, ale głos naprowadził go na odpowiednie tory. Dojrzał nawet kawałek jego białej sierści, który prześwitywał przez gałązki.
— Taaak! Jesteś krzakiem kocimiętki — miauknął, kiwając się na łapach, zmierzając do rośliny. Obwąchał ją, odnajdując zapach swojej zguby i wskoczył tam za nim. — Mam cię!
Upadł mu wprost pod łapy, zaskoczony orientując się, że został pojmany i ponownie polizany w szyję. Kremowy zaczął zwijać się ze śmiechu.
— Mój ulubiony kocimiętek — chichotał, tuląc się do jego łapy.
Nie miał pojęcia jak awansował do tej roli, ale nie czuł się z tego powodu dziwnie. Już czuł się niczym krzak. Trzeba było nim najwidoczniej być, skoro już został nazwany.
— Jak ulubiony to... to chcę być nim na zawsze! — Walnął się obok niego ze śmiechem. — Ja kocimiętek, a ty kocimięciuś — Zamruczał, znów tuląc się do jego miłego futerka.
— Tak, właśnie! — wołał, tuląc się do niego coraz bardziej. — Właśnie, tak teraz będzie — powtarzał.
— Tak. Na zawsze. — Jego pysk zapadł się w jego sierści. — Mmmmm... Jesteś cudowny. Prawdziwy boski kocimięciuś.
Lukrecja zrobił to samo, usilnie próbując złapać swoim ogonem ogon czarnego arlekina.
— Przysuniesz się do mnie bliżej? — proponował, uśmiechając się.
— Mhm — zgodził się, przytulając tak blisko, że wręcz scalili się w jeden kłębek sierści. Objął go łapami, pozwalając na złapanie swojego ogona przez jego ogon. — Teraz jesteśmy razem kocimiętką — powiadomił go, znów czując, jak lepią mu się oczy.
— Jedną, ogromną kocimiętką — miauczał w kółko krzak przed nim, który przytulił się do niego najmocniej jak umiał, liżąc go w pysk. — Fajnie teraz, co? — zaśmiał się.
— Tak. Fajnie. — Uśmiechnął się głupkowato. — Lubię buziaczki — dodał jeszcze, całując go po pysku i przymykając oczy, po chwili zapadając w upragniony sen.
***
Ocknął się wtulony w czyjeś futro. Pierwsze co pomyślał to, że to Miodunka, ale pachniało tak ładniej i milej. Uchylił oko, a widząc biel futra, aż za dużo bieli, zmarszczył czoło. To nie była ona. Uniósł głowę, wbijając zaskoczony wzrok w Lukrecję. C-co?! Co oni robili?! Spali razem?! Spalił się ze wstydu, czując jak robi mu się gorąco. Co oni najlepszego zrobili?! Ta kocimiętka to jednak był błąd!
— L-l-lukrecja? — pisnął, wybudzając kocura ze snu.
<Lukrecjo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz