Łabędzia Pieśń wylizywała właśnie swoje kocięta, jedno małe, białe jak ona, drugie zaś czarne w białe łaty. Jako jedyna nie chciała przenieść się ze zniszczonej kociarni, której dach zawalił się pod ciężarem śniegu; cała reszta smacznie spała przeniesiona do starszyzny. Lampart skrzywił się, obserwując kocięta, które z pozoru wyglądały na zdrowe; on jednak dobrze wiedział, że było inaczej. Gdy tylko nowa królowa zabrała swój ogon, dostrzegł brakujące przednie łapy u białego kocięcia oraz zdeformowany tułów drugiego.
— Och, Lamparcia Gwiazdo! — zamruczała radośnie biała, gdy łapy kocura znalazły się u wejścia. — Patrzcie moje słodkie szkraby, to jest wasz tata — wskazała głową na czarnego kocura. Białe kocię wijąc się niczym wąż podpełzło pod jego łapy, wydając z siebie drażniący odgłos.
Nie taka była umowa. Miał jej dać kocięta, lecz za chuja nie miał zamiaru przyznawać się do tych... do tych pokrak! Wysunąwszy pazury docisnął małe ciałko do ziemi, z którego uciekł bolesny pisk zagłuszony przez szalejącą śnieżycę.
Nadal zastanawiał się dlaczego ta idiotka pozostała w na wpół zniszczonym legowisku, jednakże nie miał zamiaru narzekać. Wystawiła mu siebie oraz swoje kocięta niemalże na srebrnej tacy. Złapał między zęby kotkę, jak jej było...? Śnieżek? Płatek? Jeden chuj, to nie było teraz ważne. Widział, jak Łabędź kuli się, gotowa do krzyku. Spięte ciało kotki drżało ze strachu zaś w oczach zaszkliły się łzy, gdy kocur odgryzł małej tylną łapkę. Kocię wręcz wrzasnęło, lecz zostało szybko uciszone jednym szarpnięciem za kark.
— Miałaś się lepiej postarać — syknął w stronę królowej, kładąc się tuż przed nią z wiotkim ciałkiem w pysku. Ostrożnie zaczął przeżuwać kolejne kęsy łykowatego, kocięcego mięsa. Łzy płynęły po policzkach a ona sama wpadła w histerię nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku przez natłok emocji.
Czarny zmarszczył brwi, oblizując zakrwawiony pysk z resztek mięsa.
— I tak by zdechły. Wyświadczyłem jej tylko przysługę — syknął, jeżąc sierść. Kotka wiła się jednak w amoku, nie będąc nawet w stanie spojrzeć w oczy lidera. Ten drgnął, uświadamiając sobie, że jest tu jeszcze jeden bachor. Strzepnął ogonem, siłą zmuszając karmicielkę do otworzenia pyska, do którego wepchnął łaciatą koteczkę. — No żryj — wywarczał wprost do jej ucha, siłą zamykając szczęki białej.
Kwilenie bękarta nareszcie ucichło a on sam odetchnął zziajany.
— Masz to zeżreć, rozumiesz? Jeśli tego nie zrobisz nie zobaczysz kawałka mięsa aż nie będziesz chodzącym workiem kości — wycedził przez zęby, zbliżając pysk do jej karku — A teraz naprawmy to, co spierdoliłaś.
— Och, Lamparcia Gwiazdo! — zamruczała radośnie biała, gdy łapy kocura znalazły się u wejścia. — Patrzcie moje słodkie szkraby, to jest wasz tata — wskazała głową na czarnego kocura. Białe kocię wijąc się niczym wąż podpełzło pod jego łapy, wydając z siebie drażniący odgłos.
Nie taka była umowa. Miał jej dać kocięta, lecz za chuja nie miał zamiaru przyznawać się do tych... do tych pokrak! Wysunąwszy pazury docisnął małe ciałko do ziemi, z którego uciekł bolesny pisk zagłuszony przez szalejącą śnieżycę.
Nadal zastanawiał się dlaczego ta idiotka pozostała w na wpół zniszczonym legowisku, jednakże nie miał zamiaru narzekać. Wystawiła mu siebie oraz swoje kocięta niemalże na srebrnej tacy. Złapał między zęby kotkę, jak jej było...? Śnieżek? Płatek? Jeden chuj, to nie było teraz ważne. Widział, jak Łabędź kuli się, gotowa do krzyku. Spięte ciało kotki drżało ze strachu zaś w oczach zaszkliły się łzy, gdy kocur odgryzł małej tylną łapkę. Kocię wręcz wrzasnęło, lecz zostało szybko uciszone jednym szarpnięciem za kark.
— Miałaś się lepiej postarać — syknął w stronę królowej, kładąc się tuż przed nią z wiotkim ciałkiem w pysku. Ostrożnie zaczął przeżuwać kolejne kęsy łykowatego, kocięcego mięsa. Łzy płynęły po policzkach a ona sama wpadła w histerię nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku przez natłok emocji.
Czarny zmarszczył brwi, oblizując zakrwawiony pysk z resztek mięsa.
— I tak by zdechły. Wyświadczyłem jej tylko przysługę — syknął, jeżąc sierść. Kotka wiła się jednak w amoku, nie będąc nawet w stanie spojrzeć w oczy lidera. Ten drgnął, uświadamiając sobie, że jest tu jeszcze jeden bachor. Strzepnął ogonem, siłą zmuszając karmicielkę do otworzenia pyska, do którego wepchnął łaciatą koteczkę. — No żryj — wywarczał wprost do jej ucha, siłą zamykając szczęki białej.
Kwilenie bękarta nareszcie ucichło a on sam odetchnął zziajany.
— Masz to zeżreć, rozumiesz? Jeśli tego nie zrobisz nie zobaczysz kawałka mięsa aż nie będziesz chodzącym workiem kości — wycedził przez zęby, zbliżając pysk do jej karku — A teraz naprawmy to, co spierdoliłaś.
* * *
Zastępca nareszcie został wybrany, Dziki Kieł z dumą prezentował się na tej pozycji, mimo opatrunków nałożonych na rany, które zadał mu Wężowa Łuska. Kocur przeszedł poprawnie próbę kłów, zdobywając respekt oraz szacunek kotów klanu klifu.
— Oprócz radosnych wieści takich jak wybór nowego zastępcy, jestem zmuszony ogłosić wam coś okropnego... — głos mu zadrżał, zaś w ślepiach lidera błysnęły fałszywe łzy. — Kocięta Łabędziej Pieśni zniknęły w nocy. Najpewniej porwała je łasica, lecz nie jesteśmy pewni. To... to pierwszy taki przypadek w naszym klanie, dlatego proszę, by dać Łabędziej Pieśni trochę czasu, by doszła do siebie. O nic więcej was nie proszę, jedynie o wstrzymanie swoich kondolencji — szepnął, spuszczając łeb. — Uczcijmy utratę najmłodszych członków naszego klanu minutą ciszy...
Koty spuściły głowy z zamkniętymi oczami, zaś Lampart łypnął wrogo w stronę legowiska starszyzny, gdzie tym razem przebywała kotka. Miał nadzieję, że kolejne kocięta będą lepsze, w przeciwnym razie nie będzie taki litościwy.
— Oprócz radosnych wieści takich jak wybór nowego zastępcy, jestem zmuszony ogłosić wam coś okropnego... — głos mu zadrżał, zaś w ślepiach lidera błysnęły fałszywe łzy. — Kocięta Łabędziej Pieśni zniknęły w nocy. Najpewniej porwała je łasica, lecz nie jesteśmy pewni. To... to pierwszy taki przypadek w naszym klanie, dlatego proszę, by dać Łabędziej Pieśni trochę czasu, by doszła do siebie. O nic więcej was nie proszę, jedynie o wstrzymanie swoich kondolencji — szepnął, spuszczając łeb. — Uczcijmy utratę najmłodszych członków naszego klanu minutą ciszy...
Koty spuściły głowy z zamkniętymi oczami, zaś Lampart łypnął wrogo w stronę legowiska starszyzny, gdzie tym razem przebywała kotka. Miał nadzieję, że kolejne kocięta będą lepsze, w przeciwnym razie nie będzie taki litościwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz