BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

24 września 2022

Od Chłodnego Omenu (Słodkiego Kwiatuszka) cd Mrocznej Gwiazdy

Nie mógł zapomnieć o tym co zrobił. Przez to, że starał się nie odwrócić wzroku, wciąż miał ten obraz przed oczami. A widok był... okropny. Każdy krzyk kotki sprawiał, że sierść jeżyła mu się na grzbiecie. Jego ojciec robił to tak... normalnie, z chorą radością. A on czuł tylko i wyłącznie zniesmaczenie. Pokonanie wroga to jedno, ale tortury? Nie chciał tego robić. Miał nadzieję, że to go ominie. Mylił się. Jednak, czy powinien być zdziwiony? Przecież chciał zmian... Pragnął, by ojciec był z niego dumny. Dlatego to zrobił. Zrobił i żałował. Ten dźwięk łamanej kości, krzyki... To była okropna forma nauki. Lecz przecież Słodka Myszka na to zasługiwała. Chciała zamordować Mroczną Gwiazdę... Skoro była wrogiem, to czy naprawdę to było aż takie złe? Może właśnie nie...
Całą noc nie mógł usnąć. Wciąż to widział pod powiekami. Pierwszy raz był świadkiem tortur i wcale go to nie bawiło. Czy było z nim coś nie tak? A raczej... Na pewno było; według ojca. Widział jak mu zależało, by stał się taki jak on. A co jedyne mu ofiarował? Porażkę za porażką. Teraz też się nie popisał. 
Sny przyniosły mu najgorsze chwilę, do których się dopuścił. Zabicie samotnika, ich śmierć z kłów lidera no i oczywiście tortury Słodkiej Myszki. Dlatego też, gdy ktoś go wyrwał z tego koszmaru, był naprawdę wdzięczny. 
— Obudź się, Chłód. Chcę spędzić z tobą ten dzień produktywnie. Masz dużo nauki przed sobą, mimo że skończyłeś szkolenie.
Zamrugał zdziwiony, ziewając. Tak. Ta noc była dla niego ciężka. Ledwo co słowa ojca do niego dotarły. Jak to trening? Wstał jednak na łapy, powoli odganiając mgłę z umysłu. Nadal jednak nie potrafił zrozumieć, co miał na myśli. 
— Co się dzieję? — zapytał nieco skołowany jego słowami. — Nauka? Znowu? Umiem przecież walczyć i polować.
Kocur przewrócił oczami.
— Nie chodzi o walkę i polowanie. Jest coś czego cię jeszcze nie uczyłem. Musisz stać się twardy — miauknął jedynie, wychodząc z legowiska i obracając się w jego kierunku. — Potraktuj to jako... Taką męską rozmowę. Sprawdzającą twoją dojrzałość. Tylko ja i ty. Ojciec i syn.
Może powinna mu się zapalić czerwona lampka w głowie, że brzmiało to dość podejrzanie, zwłaszcza że wczoraj dopuścił się aktu bestialstwa, ale... No właśnie. Chciał udowodnić mu jak i także sobie, że był dojrzały. Zresztą... Tęsknił za ich wspólnymi wyprawami, więc to, że kocur sam to zaproponował, było naprawdę miłe. 
Nie wahając się ani chwili dłużej, ruszył za nim, brodząc w świeżym śniegu, który napadał przez noc. Zimno było przeszywające, ale spacer powinien ich oboje rozgrzać. 
— Dokąd idziemy? — zapytał, gdy opuścili obóz. 
— Przed siebie, mój drogi, przed siebie — zaśmiał się pod nosem. 
Miał dobry humor? To dobrze wróżyło. Najwidoczniej jeszcze nic go poważnie nie wytrąciło z równowagi, jak to czasami w jego życiu bywało. Nie chciał tego nawet psuć, chociaż miał do tego tendencję. 
W miarę jak szli, usłyszał jak bierze oddech, nie patrząc nawet w jego stronę. 
— Opowiadałem ci już trochę o uczuciach i ich zgubnym działaniu. To jednak nie wszystko, czego musisz się nauczyć — mówiąc to zatrzymał się i spojrzał pod drzewo. Leżały tam gnijące zwłoki jakiegoś pisklęcia, tak młodego, że jeszcze bez piór, które capiły jak cholera. Nie były zdatne do spożycia. — Zgadnij, co się z nim stało.
Widok młodego, które musiało się wykluć dość późno, mocno go zaskoczył. Sądził, że to było wręcz niemożliwe... Ile tu już leżało? Chyba dość sporo czasu. Jednak nie rozłożył się całkowicie. Możliwe, że to zasługa śniegu, który spowolnił ten proces. A zgadnąć nie było trudno, lecz nie wiedział czy o to kocurowi chodziło.
— Rodzice go zostawili i umarł z głodu? — strzelił. — Mógł też zamarznąć albo spaść i złamać kark.— To były jego najprawdopodobniejsze wizje śmierci, tak młodego ciałka. 
— Otóż to. W naturze często zdarzają się takie przypadki. Rodzice porzucają swoje dzieci na pastwę losu. Słabsze są wyrzucane z gniazda i kończą... tak — mruknął, tykając łapą to coś. — Jak widzisz, to pisklę musiało paść właśnie w ten sposób, inaczej by nie było pod drzewem. Nikt nie przyszedł je uratować. Tak długo już tu siedział martwy, że praktycznie nie da się w nim rozpoznać ptaka ze szczątek — miauknął. — Wiesz już do czego zmierzam?
Przełknął ślinę. A więc o taką naukę mu chodziło? Czemu wyczuwał tu jakąś groźbę? Może był przewrażliwiony... Czarno-biały wiele razy doprowadzał go na skraj, lecz jeszcze nigdy nie zdarzyłoby się, że mówił to na poważnie. Pomijając fakt, że go raz wydziedziczył i na serio porzucił, chcąc zamordować. To wspomnienie było już nieco odległe, ale wciąż dostarczało mu masę emocji, gdy tylko o tym sobie przypominał. To przez to dopuścił się aktu barbarzyństwa, mordując i zjadając kota. By nie zostać takim zdechłym pisklęciem, którego rodzic porzucił na śmierć. 
— Że słabi są eliminowani, bo rodzice uważają, że nie poradzą sobie w życiu i wolą zająć się wychowaniem silniejszych osobników, które mają większe szansę na przeżycie? — Położył po sobie uszy.
Ile w tym było prawdy! To, że ojciec go jeszcze znosił wskazywało na to, że nadal był w pewnym stopniu silny i użyteczny. Zresztą wolał zapomnieć o tym, jak tchórzliwie się zachował, gdy próbował odebrać sobie życie. Jednak potrafił uczyć się na błędach... No odrobinę. Na pewno nie miał zamiaru tego powtarzać. 
Mroczna Gwiazda zaśmiał się.
— Tak. Jednak nie martw się, nie jest to żadna groźba w twoim kierunku. Chociaż mogłaby być — stwierdził, co nie uspokoiło jego obaw. — Jednak wyjdźmy z zakresu rodziny. Ogólnie rzecz biorąc - słabe jednostki są z natury eliminowane. Celem każdego stworzenia jest przekazanie silnych genów dalej. To dlatego słabe osobniki umierają szybciej — wyjaśnił, rozglądając się. — Zatem wiesz, dlaczego samotnicy padają. Są słabi. Dając się oszukać, kopią sobie grób. To nie jest zło, mój drogi. To korzystanie z atutów natury. — Uśmiechnął się. — Zwierzyna poznikała, więc nie jestem w stanie pokazać ci tego na przykładzie... Ale jak myślisz. Czemu wilki zabijają lisy, lisy zabijają koty, a koty zabijają myszy?
Dlaczego? Odpowiedź według niego była bardzo prosta. Nie musiał nad tym długo rozmyślać. Znał dobrze krąg życia. Ktoś się rodził, a ktoś umierał, by mogło istnieć dalej życie. Powoli jednak zaczynał pojmować, co ojciec miał na myśli, poruszając z nim te tematy. 
— Koty zabijają myszy by nasycić głód, więc zgaduje, że z innymi zwierzętami jest tak samo. — mruknął, przypatrując się nadal pisklakowi. — A umierają słabi, którzy nie potrafią uciec przed drapieżnikiem.
— Tak jest. Bardzo dobrze, Chłód, podoba mi się twój tok myślenia — pochwalił go spokojnie. — Zastanów się nad tym, gdy polujesz. Co zabijasz? Co jesz? — zasypywał go pytaniami retorycznymi. — Myślałeś kiedyś nad tym, że zaciskając zęby na króliku czy ryjówce, prawdopodobnie zabiłeś matkę maluchów, które czekały aż ta wróci do nory i nigdy się nie doczekały, a chwilę później umarły z głodu, nie dostając od niej pożywienia? Lub zabiłeś młodego osobnika, który miał przed sobą całe życie. A nawet i dziecko, które odłączyło się od stada i zapłaciło za to życiem?
Zamarł. Dobra, aż tak to do tego nie podchodził. Spojrzał na niego zaskoczony, z trudem uświadamiając sobie, że każde zwierzę posilające się mięsem, było seryjnym zabójcą. Czyli od najmłodszych księżyców, nawet w Klanie Klifu, szkolił się na mordercę? Wcześniej zwierzęta były dla niego tylko czymś. Zwykłym jedzeniem. Nie rozmyślał nad tym, czy ta mysz, której odbiera istnienie, miała rodzinę, przyjaciół i swoje życie. To było dla niego normalne. Klan tego od niego oczekiwał, bo dzięki mięsu, mogli ugasić swój głód. 
— Ja... Nie myślałem tak o tym... To było... Tylko jedzenie. Czyli... Każdy z nas jest stworzony do tego? — zamarł, uświadamiając sobie, że właśnie tak było. — Nie możemy przecież jeść roślin, bo byśmy umarli. Musimy zabijać innych... i jeść ich ciała. — Czyli dokładnie to co robił każdy drapieżnik. I co robił kult... Tylko na swoich zasadach... Ale to było dokładnie to samo. 
Ojciec pokiwał głową.
— Szybko pojmujesz, młody. Właśnie tak — odparł. — Każdy z nas codziennie jest powodem łez wielu zwierząt, nawet nie zwracając na to uwagi. Zabijamy, nie zwracając uwagi, że rujnujemy tym życie. Wyobrażasz sobie złość wojowników, płacz matek, gdy ich kocię zostanie zeżarte przez lisa czy borsuka? Prawda jest taka, że to samo czuje zwierzyna, na którą polujemy każdego dnia — wytłumaczył. — Więc jaka jest różnica między zabiciem myszy, a kota? — dodał. — Są też zwierzęta, które zabijają dla zabawy. Chociażby nasi przodkowie z legend, którym się wpaja dzieciakom w żłobku. Lwy czy tygrysy. Lisy, wilki, psy, Dwunożni. Polują dla jedzenia, lecz czasem także dla zabawy. Nawet gdy są syte i nie potrzebują polować. Ile razy zdarzyło się, że lis zabił kota i pozostawił go, nawet go nie jedząc, synu? A właśnie. Rozrywka z mordowania to coś normalnego i naturalnego, choć wielu uważa to za zło.
Musiał przyznać, że tłumaczenie się z sadyzmu, na przykładzie innych gatunków zwierząt, które były bliższe ich życiu, dzięki opowieścią i faktom popartymi dużą ilością dowodów, bardzo do niego przemawiało. Było to z jednej strony przerażające, bo kocur starał mu się wyjaśnić, że mordowanie i krzywdzenie, to nic złego. Że to, że złamał łapę Słodkiej Myszce dla zabawy, było jak najbardziej normalne. I chyba było... 
Teraz to wszystko brzmiało sensownie. Nie potrafił znaleźć dobrych argumentów, które mogły wprowadzić pewne wątpliwości do ich rozmowy, negując tezę kocura. Miał rację. I to dosłownie! Lisy, wilki, psy i Dwunożni, a także ich przodkowie... Wszystkich łączyło okrucieństwo. Przyroda sama w sobie, była jednym, wielkim polem bitwy. Ginęli słabi, silni stawali się jeszcze potężniejsi, nabierając doświadczenia, dzięki uniknięciu śmierci. 
— Nie sądziłem, że jesteśmy podobni do piszczek. Nie zastanawiało mnie to nigdy. Po prostu... zabijałem, bo tak mnie nauczyłeś. By wykarmić klan. To było coś normalnego... — Wbił pazury w śnieg. — Dlaczego więc w klanach istnieje moralność? Czemu potępiają okrucieństwo, skoro tak działa świat? 
Nie potrafił tego zrozumieć. Po co więc to wszystko? Ta obawa w oczach kotów, bo widzą cię jako potwora, gdy czynisz coś złego? Ta odraza, niechęć i strach, skoro tak działał świat? 
— Ano. Tak właśnie docieramy do punktu kulminacyjnego. — miauknął. — Koty są ślepe i kruche.  Dlatego właśnie tych, którzy boją się podnieść łapę na drugiego kota, uważam za tchórzy. Już rozumiesz? Mordowanie nie jest złe. To coś normalnego w naturze. Jeszcze trochę, a koty zaczną żreć trawę, bo im będzie żal zwierzyny — prychnął. — Sposób myślenia jest prosty, synu. Słabe jednostki trzeba eliminować. Gdy się tego nie zrobi, klan będzie wypełniony słabymi kotami. A to z kolei sprawi, że klan upadnie. — wyjaśnił. 
Racja. Gdyby koty nagle stwierdziły, że żal im było piszczek, to umarłyby z głodu, a klany by całkiem upadły. Pamiętał jak ojciec opowiadał mu historię, w której Klan Wilka był słaby, przez co każdy klan go atakował, okupując nawet ich obóz. Przegrywali, bo właśnie takie jednostki ich osłabiały. Kruche, płaczliwe i żałosne, co bały się podnieść łapę na wroga. Patrząc na rządy Wielkiej Gwiazdy z łatwością potrafił to sobie wyobrazić. Wystarczyłby jeden atak, a na pewno skończyłby się ich klęską, bo przecież te kotki tylko leżały i pachniały, nic nie robiąc pożytecznego. Oddałyby za darmo ich dom, byle nie stracić życia w jego obronie. 
 — Teraz spójrz na to drzewo. — mówiąc to, tknął gałęzi iglastego drzewa pazurem, a kolce posypały się na śnieg. — Robi się już stare, przez co jest słabsze. Kolki łatwo spadają, drzewo powoli traci życie, mimo swojej długowieczności. — Wskazał na szyszkę niedaleko. — Ale z tego drzewa, nawet po jego śmierci, powstaną nowe drzewa. Silne i trwałe, które będą żyć jeszcze przez wiele księżyców.
Spojrzał na roślinę, słuchając dalej jego słow. Och, naprawdę? Znów próbował go przekonać do zrobienia mu wnucząt? Już wolał rozmowy o mordach i jego chorych ambicjach, a nie o poszerzeniu ich rodziny. Jego zdaniem i tak była za duża. Te jego porównanie było jednak trafne, jeżeli chodziło o zobrazowanie mu, swojego punktu widzenia. 
— Dlatego mam tyle rodzeństwa? Bo chcesz pozostawić coś po sobie? Coś co po twojej śmierci przetrwa i przekaże twoją wole dalej, bo nie wiesz ile z tych kociąt przeżyje; ile okaże się za słabych, by móc wydać kolejne pokolenie, nim dopadnie je śmierć? — zmusił się, by nie parsknąć ironicznie. 
Nie przepadał za bardzo za tymi tematami. Romanse ojca i wychodzące z niego kocięta, to ostatnie co sprawiało mu radość. Bardziej napawało go odrazą, że kocur tworzył sobie więcej dzieci, bo uważał inne za nieudane. 
Lider zaśmiał się jedynie na jego słowa.
— Nie do końca w tym leży morał, synu — odparł. — Gdy kot się starzeje, staje się nieporęczny i słaby. A jak już wcześniej sobie wytłumaczyliśmy - słabe jednostki trzeba eliminować. Stąd starsi powinni odsunąć się w cień i dać młodszym pokoleniom kontynuować ich dzieło — wytłumaczył. — To się kryje za twoim ograniczonym myśleniem, wysil mózgownicę. Jeśli nie będziesz chciał zrobić mi wnuków, to cię zmuszę, ot co — parsknął. — Celem każdej żywej istoty, jest wydanie na świat jak najwięcej potomstwa. To natura. Jak umrzesz bezdzietny, to nikt nie będzie kontynuować twoich genów i tradycji. Nikt ci nie pomoże, gdy będziesz umierać.
Prychnął na to. No oczywiście. Zapomniał, że dla ojca był jego własnością. Zrobił go sobie i oczekiwał, że będzie tańczył jak mu zagra? Wepcha go siłą w krzaki z jakąś kotką? Naprawdę? To brzmiało jak próby desperata! A na ten moment nie spieszyło mu się, by spełniać jego wole. Był szczęśliwy z Gęsią Łapą. Nie potrafiłby go zdradzić. Kocur znaczył dla niego wiele. Nie zamierzał robić czegoś, co mogłoby zepsuć ich związek.
— Dobrze wiedzieć, że nie mam wyboru — Machnął ogonem. — Jeżeli Gęsia Łapa wyrazi zgodę, to pomyśle nad tym. Na razie nie śpieszy mi się do ojcostwa. Nie zniósłbym wkurzających kociąt na głowie. 
Na pewno nic normalnego, by z niego nie wyszło. Sam fakt, że jego rodzeństwo, będzie kiedyś mordercami, bo dołączy do tego popapranego kultu był okropny, a jego dzieci? Przecież mógł urodzić się jakiś pomiot, który będzie doprowadzał go do istnej furii, swoim niewdzięcznym zachowaniem i co wtedy? Jak miał niby to znieść? Och... A czy on przypadkiem, nie zachowywał się tak do własnego ojca? No właśnie! To było na pewno dziedziczne! Nie chciał być w skórze Mrocznej Gwiazdy i przeżyć to co on miał z nim! 
Poczuł jak kocur poklepał go łapą po głowie, wyrywając z rozmyślań.
— Nie musisz się spieszyć. A Gęsia Łapa? Myślę, że zrozumie. Jest mądry — Uśmiechnął się. — Teraz jednak powiedz mi, czego się nauczyłeś z tego, co ci dotąd mówiłem. Chcę wiedzieć ile zapamiętałeś.
Wziął głęboki oddech. Wspaniale. Zeszli z tych okropnych tematów i czekał go teraz z tego test teoretyczny. 
— Że nie warto być słabym, bo można umrzeć. Emocje to balast, który może pociągnąć cię na dno. Trzeba się rozmnażać, by na starość miał się tobą kto zająć i by przekazać dalszemu pokoleniu swoje nauki. Każde stworzenie się zabija, by przetrwać lub robi to dla własnej rozrywki i to wszystko jest normalne. 
Ojciec uśmiechnął się szerzej, widząc, że załapał. Jego zdaniem coś za bardzo się szczerzył. Naprawdę dzisiaj tryskał wyśmienitym humorem, chociaż ten jego, nieco przez rozmowę o dzieciach się popsuł. 
— Doskonale. To jednak nie wszystko, co chcę ci powiedzieć — mruknął. — Być może nieraz spotkałeś się z sytuacją, jak duży ptak zjada małe ptaki. Czy większa ryba zjada mniejsze ryby. Nawet czasami zdarza się, że matki różnych zwierząt zjadają swoje młode po porodzie. Wiesz, co to oznacza? Kanibalizm także jest czymś normalnym w przyrodzie. Zatem powiedz mi - czy skoro lisy mają prawo zabijać dla zabawy, jastrzębie zjadać inne ptaki, drapieżnicy zabijać, jaskółki wyrzucać swoje młode z gniazda - czemu my mamy nie mieć prawa? — mówiąc to, wysunął pazury i rozdrapał korę drzewa, zostawiając na niej ślad swojego czynu. — Nie żyłem za długo w sekcie. Trzy księżyce. Ale doskonale zapamiętałem nauki. Stanowimy jedność z naturą. Wszystko co nas otacza, jest naszym odzwierciedleniem. Nic, co jest naturalne, nie może być złe. Złe jest sprzeciwianie się postawionej przed nami naturze. Masz prawo zabijać kiedy i kogo chcesz. Masz prawo zjadać co chcesz. Masz prawo eliminować słabszych. To Klan Gwiazdy wymyślił sobie jakieś durne prawo, które jest sprzeczne z jakimikolwiek prawami przyrody. Widzisz, dlaczego nimi gardzę, synu? Ograniczają nasze prawa i możliwości, sprawiają, że stajemy się słabi, bo priorytetem kotów przestała być siła, a funkcjonowanie zgodnie z jakimś swoim ,, kręgosłupem moralnym". Zabawne. Jesteśmy drapieżnikami. Gdyby koty chciały trzymać się durnych, sprzecznych z naszą naturą praw, to powinny zacząć żreć zielsko. Mroczna Puszcza nie ustanawia natomiast żadnych praw. Dzieje się to co ma się dziać. Chaos, w którym przetrwają tylko ci najsilniejsi. Nie ma miejsca na litość i słabość, na słuchanie się tych śmiesznych bajek o dobroci i moralności.
Sądził, że to koniec, ale się mylił. Kocur się dopiero rozkręcał, co właśnie potwierdził swoimi słowami. Słysząc wzmiankę o jego przeszłości, nadstawił bardziej ucha. A więc na tym polegała ta jego religia z sekty? Dlatego nie widział nic złego w amoralnych czynach, bo wyznawał takie zasady, które mu wpoili w dzieciństwie? To wiele tłumaczyło. Jednak gadki o kanibalizmie nie spodziewał się usłyszeć. Mimo wszystko... Patrząc na przykłady, które przedstawił... Miał rację. Koty mordowały by jeść, jak każde zwierzę. Większość podczas głodu wybrałby zjedzenie swojego kompana niż zdechnięcie wraz z nim. Koty roślinożercy, nie mieli prawa bytu. To nierealne żywić się roślinkami. 
— Jeżeli rządzi chaos, to co z hierarchią w klanie? To forma porządku. — zapytał, ciekaw jak się do tego odniesie, nie kontynuując na razie sprawy kanibalizmu. Wolał szczerze o tym zapomnieć. A na ten moment, chciał zagiąć ojca i pokazać mu, że uporządkowanie jest dla niego korzystniejsze, skoro jest liderem. Gdyby żył w chaosie, nigdy by nie utrzymał swojej pozycji.
— Cóż, synu. Wilki żyją w stadach, w których przewodzą dwa główne wilki. Pozycja jest wyznaczana naturalnie, w zależności od wielu czynników, jak wiek czy stan fizyczny zwierzęcia. Są też najniższe, obniżone najmniejszym szacunkiem wilki — tłumaczył mu rzeczy, które wydawały mu się być tak podstawowe. — To także jest porządek. Ale co się stanie, gdy jedna wataha spotka drugą? Właśnie chaos. Krew i trupy. Przyroda jest skonstruowana w bardzo przewidywalny sposób. Zwierzęta działają zgodnie ze swoim przeznaczeniem, w wiecznym cyklu. Jedno i drugie się uzupełnia, chociaż chaos i porządek, to dwa przeciwieństwa, które się przyciągają. Hierarchia jest potrzebna, bo chaos w niektórych momentach, potrafi wymknąć się spod kontroli - a chcemy przecież, by on działał na naszą korzyść, a nie przeciw nam, prawda? Jeśli klany nie miałyby liderów, brak rozkazów szybko by go zgładził. Co gdy nadejdzie wojna i nie ma kto wydać rozkazu? Wszyscy się gubią. Dlatego na miejscu przewodnika, zawsze powinny być koty, które dobrze opanowują strategię i są wielozadaniowe.
Jego wywód dał mu do myślenia. Brzmiało to sensownie, a w głowie zawitały mu kolejne pytania, którymi oczywiście miał zamiar się z nim podzielić. 
— Racja. — zgodził się z nim. — Też sądzę, że hierarchia jest ważna, bo trzyma klan w całości. Bez tego, wszystko by się rozpadło, bo każdy walczyłby o swoje. Wspólny cel łączy koty, dzięki czemu rosną w siłę. Bezzębny Robal to zaprezentowała. Gdyby nie to, że miała tak dużo popleczników, nigdy nie udałoby im się dojść do władzy. Oznacza to, że warto mieć koty o tych samych przekonaniach i z nimi prowadzić klan, bo wtedy na tym wszyscy skorzystają. Więc to forma uporządkowania... Czyli tak jak mówisz chaos i porządek idą w parzę, lecz ja uważam, że z chaosem nie należy przedobrzać, bo wyjdą z tego tylko kłopoty. Tak jak ty i ja. Byliśmy chaosem, próbując się nawzajem zniszczyć. Gdy doszliśmy do porozumienia, życie stało się lepsze, spokojniejsze. Czemu więc, nie można żyć tylko w uporządkowaniu? Po co ten cały chaos, skoro przynosi tylko ból i cierpienie?
Zaśmiał się jedynie, widząc co próbuje jego syn.
— Porządek to nie to samo co słabość, mój drogi. Należy być spokojnym i myśleć racjonalnie - polegać na strategii bardziej, niż na furii. Jednak gdy kot, tak jak mówisz, odda się wyłącznie porządkowi, to zginie. Padnie jak ten słaby. Tłumaczyłem ci to wcześniej. Myślisz, że dlaczego klan się buntuje, gdy lider jest nazbyt spokojny i pilnuje się ,, porządku", przez co nie reaguje na chaos? Natomiast, gdy lider zbyt oddaje się w ręce chaosu, klanowi także się to nie spodoba. Zatem jest to poparcie argumentacji, którą przedstawiłem ci wcześniej. Ja jednak nie stosuję się do tej zasady. Czemu? Bo życie to zabawa, a ty możesz eksperymentować do woli. Mentor zawsze to powtarzał. Zatem - Chaos i porządek się przyciągają i uzupełniają. Kolejny przykład? Pamiętasz, jak byłem na ciebie okropnie zły, podczas naszego spaceru razem z Irgą? Uderzyłem cię, ale chwilę później cię polizałem. To na ciebie oddziałało. Więc widzisz - chaos i porządek się uzupełniają. Ból i miłość grają w parze. Natura jest okrutna mój drogi i mimo wielu cykli w życiu zwierząt, wciąż działa tam chaos. Dlatego my też możemy być okrutni. Przynosi ból i cierpienie? Być może. Ale to także jest natura. Nie da się żyć bez bólu, Chłód. On zawsze prędzej czy później cię dosięgnie. Jednak chaos nie zawsze przynosi cierpienie. Jeśli ktoś nieumiejętnie go stosuje - tak. Jeśli ktoś jednak wie jak nim operować, sprowadzi ból na inne koty, a nie na siebie. Na tym polega życie.
Myślał chwilę nad słowami ojca. Brzmiało to logicznie. Nie patrzył na chaos w taki sposób jak on, więc był zaskoczony. Zresztą podziwiał to, jak potrafił zręcznie wybronić się z pytań, powołując się na przykłady z życia. Do tej pory nie sądził, że kocur potrafił tak analitycznie myśleć. Zwykle zachowywał się jak rozjuszone zwierzę o mysim móżdżku. 
— Chyba rozumiem... — miauknął, nie mogąc uwierzyć, że nie wiedział jak na to odpowiedzieć. Van miał rację. Świat to dosadnie pokazywał.
Lider zamruczał, uśmiechając się lekko. Dobra, teraz to nie było dziwne. Widział, że był bardzo zadowolony z tego, że wiedza, którą mu przekazywał, docierała do jego głowy. 
— To dobrze, synu. Musisz jednak nauczyć się zobojętnieć na emocje innych kotów, jeśli nie chcesz zostać słaby i zapomniany — Błysk w niebieskich oczach odbił się, gdy wpatrywał się w niego. Jego wzrok złagodniał. — Chcę cię chronić przed tym, co może cię osłabić. A jest dużo takich rzeczy. Musisz wiedzieć jak skutecznie manipulować, jak kryć swoje uczucia i wypełniać prawo natury, mimo że brutalne, to prawdziwe.
To brzmiało... Tak bardzo do niego niepodobnie i miło. Doceniał te słowa. Dobrze było wiedzieć, że w jakiś sposób mu na nim zależało. Na dodatek, bardzo chciał potrafić to o czym mówił. Czułby się wtedy znacznie lepiej. Nie musiałby znosić tych okropnych emocji i przynosiłby ojcu dumę; czyli coś, co ostatnio niezbyt mu wychodziło. 
— Nie chcę być słaby... Jednak to trudne. Nie potrafię ukryć uczuć, czy manipulować. Ty z tym się pewnie urodziłeś, więc ci łatwiej, skoro masz talent do bycia psychopatą. A ja? Muszę walczyć ze swoją naturą, by się zmienić. To nie jest takie proste. Nie jestem taki jak ty. Łasica bardziej nadaje się do tej roli. — burknął pod nosem. 
Kocur wysunął pazury i zamachnął się na niego, dając mu porządnego plaskacza w głowę. Skrzywił się, bo to bolało. Nie spodziewał się tego. Znów coś nie tak powiedział? Pomasował bolące miejsce, obserwując jak ten siada obok, owijając ogon wokół łap.
— Pierwszy błąd. Poddajesz się — mruknął. — Każdy kot ma inny charakter i inne predyspozycje, owszem, ale każdy może się nauczyć manipulacji i innych tego typu zdolności. To nie jest nic niemożliwego. Nie można z góry zakładać, że coś się nie uda. Gdyby tak było, nie siedziałbym teraz na miejscu przywódcy Klanu Wilka. — wyjaśnił, po czym chrząknął lekko. — Możemy to potrenować, synu. Manipulacja, tak jak mówiłem, jest czymś powszechnym i naturalnym na świecie, co oznacza, że niemal każdy ma naturalne predyspozycje do manipulacji. Każdy z nas manipuluje, tylko większość kotów robi to nieświadomie. Widzisz, żeby dobrze manipulować myślami i uczuciami drugiego kota, trzeba wiedzieć, jak do niego podejść. Na niektórych działają miłe słówka i komplementy - tak było z twoją matką. Rozmawiałem z nią, powoli sprawdzając, co było jej czułym punktem. Okazało się, że najlepszym sposobem dostania się do jej serca, były komplementy, miłe słowa, docenienie i bliskość. A wiesz, co to oznacza? Że miała zaburzoną samoocenę — Jego wibrysy zadrżały. — Na innego kota, którego miałem okazję poznać, działało owianie się tajemnicą. Pokazanie mu siebie od silnej i mądrej strony - to sprawiło, że zaczął podążać moją ścieżką i poddał się manipulacji. — mówił, nie wspominając o kogo mu chodziło. — Na jeszcze innych dobrze działa strach - tak też było w twoim przypadku. Musiałeś się bać i wiele razy dostać po mordzie, by tutaj ze mną zostać. — wytłumaczył. — Tak więc, każdy kot ma czuły punkt, podatny na manipulację. Na każdego działa inny sposób. Jednak najłatwiej jest manipulować kotami zdesperowanymi. Takowe złapią się każdej kłody, by osiągnąć swój cel. Koty zniszczone, z wieloma bliznami od życia,  poszkodowane, podejmują decyzje przez pryzmat emocji, a nie zdrowego rozsądku.
Starał się skupić, ale ból głowy nadal dawał o sobie znać, co go nieco dekoncentrowało. Ale się rozgadał... Widać było, że wie o czym mówił. Przecież to mistrz krętactwa i wodzenia za nos. Właśnie dlatego, tak wszyscy do niego ciągnęli, nie wiedząc, że to psychol. 
— Jak niby chcesz to ćwiczyć? Na ciebie to nie podziała. — miauknął, przypominając sobie, jak próbował wiele razy przekonać go do swojej racji i to bezskutecznie. — Rzeczywiście, dobrze się na tym znasz. Takie granie na uczuciach drugiej osoby. Skąd jednak wiesz, jaki sposób podziała, gdy nie znasz kota?
Zaśmiał się jedynie, wywracając oczami.
— Oh, mój drogi, kto powiedział, że będziesz ćwiczyć na mnie? Wystarczy trochę teorii, nauczę cię jak odpowiednio udawać, a wtedy... Praktyka. Praktyka to najlepszy sposób na naukę. W klanie pełno jest idiotów, na których mógłbyś ćwiczyć manipulację. — mruknął. Na jego pytanie podniósł wzrok. — Nie wiem tego od razu; w trakcie rozmowy, gdy poznaję kota, sprawdzam jak daleko mogę się posunąć i stosuję różne sposoby, patrząc, jaki przemawia do niego najbardziej. Czasem da się też to wywnioskować po historii kota; ktoś niedoceniany, z pewnością będzie łasy na komplementy. Ktoś z wielkimi ambicjami pójdzie za kimś, kto zdaje się być dobrym nauczycielem. Ktoś z trudną historią będzie szukał oparcia u silniejszego. 
Myśl, że będzie manipulował niewinnymi towarzyszami z klanu, była dziwna. Czy przez to go znienawidzą, gdy odkryją co robił? Ojciec powariował. Tego nie da się wyuczyć na innych, bez poniesienia konsekwencji moralnych!
— Jasne... — miauknął niezbyt przekonany co do tego pomysłu. Pewnie gdyby mu odmówił, znów dostałby po łbie. Wolał więc tego uniknąć. 
— Spróbujesz, a się przyzwyczaisz. To nie takie trudne. Przecież sam nieraz manipulowałeś. To coś... Naturalnego. Musisz po prostu obudzić to w sobie. Swoją naturę. — Uśmiechnął się. — No cóż synu... Czy jest coś, co chciałbyś wiedzieć? Masz jakieś pytania lub wątpliwości?
Czy coś go nurtowało? Pewnie wiele, ale na ten moment nie wiedział co i jak ubrać to w słowa. Kocur doskonale mu wytłumaczył wszystko, co go bardzo zaskoczyło, bo nie sądził, że kiedykolwiek będzie się zgadzał z jego słowami. Ta dziwna forma lekcji była bardzo owocna. 
— Nie wiem... Na razie na wszystkie moje pytania mi odpowiedziałeś. A wątpliwości... Cóż... Zawsze jakieś są. To jednak już mój problem. — odparł, kierując na niego wzrok. Widząc jednak jego uśmiech, sam uczynił to samo, zaraz dodając. — Widzę, że jesteś zadowolony.
— Bo szybko się uczysz, mój drogi. Bo szybko się uczysz — wymruczał, wstając. — Wracajmy do obozu, nim odmarzną ci łapy. Zapamiętaj to, co ci powiedziałem, a nie zawiedziesz się, mogę ci to obiecać.
— No widzisz, jak chcę to potrafię się uczyć — skomentował to, idąc w stronę obozu. 
Ten dzień mógł uznać za udany. Nie rozzłościł ojca, a sprawił, że był w dobrym nastroju. Zrobił znaczny progres od ich pierwszego spotkania. 
— Żeby tak było częściej — miauknął czarny van, po czym zostawił go samego.

*** 

*W Porze Nowych Liści*

Poczuł jak ktoś wybudza go ze snu. Widok ojca nie był wcale zaskoczeniem. No dobra... Nieco był, bo już przecież nie trenowali.
— Mam ci coś do powiedzenia. Chodź ze mną do mojego legowiska. — powiedział.
Powinien zaczynać inaczej te pobudki, bo naprawdę sądził, że dalej śni i jego słowa wolno, bardzo wolno docierały do jego umysłu. 
Ziewnął, rozciągając się, po czym ruszył za ojcem tam gdzie chciał. Nadal był lekko zaspany, ale chłodny powiew poranka, szybko go wybudził. Widział, że już co niektórzy brali się do roboty. Stos ze zwierzyną nadal był jednak pełen samotnika niż zwykłej zwierzyny. Pomimo roztopów, problem z jedzeniem występował. 
Wszedł do jego jamy, patrząc na niego oczekująco. Co było tak ważnego, że musiał go aż tak wcześnie budzić?
— Ćwiczyłem cię już od strony... charakteru i moralności. Mam nadzieję, że od tego czasu zdążyłeś potrenować na własną łapę. Bez chęci się nie obejdzie — miauknął, obserwując go uważnie. — Więc teraz, jako że wytrenowałem cię na jednego z lepszych wojowników, a w dodatku ufam ci na tyle, by powierzyć ci takie obowiązki... Poćwiczysz dowodzenie i strategię. — Uśmiechnął się. — Będziesz prowadził szkolenia dla wojowników. Poluje się zazwyczaj nawet jako wojownik, ale nikt nie trenuje i nie utrwala zdolności walki i szybkiego działania w razie ataku. Mój mentor wprowadził podobną zasadę, więc zamierzam ją kontynuować. Jeśli mamy być silni, musimy ćwiczyć. Wojownicy zatem, będą mieć obowiązkowe ćwiczenia, podczas których będą trenować fizycznie, ale i strategicznie. Żebyś mógł je prowadzić, musisz być odpowiednio przygotowany. Liczę, że mnie nie zawiedziesz. Powierzam ci ważny obowiązek.
To... To nie brzmiało jak żart. On? On miał szkolić wojowników? Otworzył z szokiem pysk, patrząc na ojca, jakby ten dostał czymś poważnie w łeb. Dlaczego go do tego wybrał? Przecież ciągle go zawodził. Nie nadawał się do takiej roli, ale... Poczuł jak wypełnia go dziwne uczucie. Wierzył w niego. Docenił jego siłę. Ale... Czy był na to gotów? Nie miał w tym żadnego doświadczenia. Co jeśli się wygłupi przed całym klanem? 
— Ja... Nie wiem co powiedzieć. Jak niby miałoby to wyglądać? 
— Nie martw się, przygotuję cię do wszystkiego — mruknął, świdrując go wzrokiem. — To, jak będą wyglądać zajęcia, będzie zależeć od ciebie.  Jednak mam wymagania i oczekiwania wobec ciebie pełniącego tą funkcję. Nie możesz być delikatny, rozumiesz? Zajęcia mają ćwiczyć każdą technikę walki. Otwartą walkę, atak z zaskoczenia, atak z różnych odrębnych pozycji; wszystko tak, by przygotować ich do prawdziwej wojny, gdyby taka miała miejsce. Tutaj nie ma miejsca na rozczulanie się nad każdą pojedynczą jednostką. Ktoś silny da sobie radę, a jeśli ktoś nie ma na tyle sprawności fizycznej, jest to znak, że powinien zacząć więcej ćwiczyć. — wytłumaczył. — Chodź za mną. Wytłumaczę ci, jak to działa. Jak dobrze prowadzić zajęcia — dodał głośniej, wychodząc z legowiska i zmierzając ku wyjściu. Raz jeszcze, jego zimne spojrzenie spojrzało synowi prosto w oczy. — Nie chcę się na tobie znowu zawodzić.
To wszystko brzmiało tak, jakby kocur naprawdę szykował się do jakiejś wojny. To co mówił zdawało się wręcz nierealne z jego strony. Lider pasował do tej roli znacznie bardziej niż ktoś taki jak on. Jego świdrujący wzrok, przeżerał mu duszę i sprawiał dyskomfort. Czuł, że podchodził do tej sprawy bardzo poważnie. Na jego ostatnie słowa położył po sobie uszy. On również nie chciał go zawieść. Ciężar odpowiedzialności, wręcz zaczął przygniatać go bardziej do ziemi. Odwrócił wzrok, wstając i wychodząc z nim z legowiska. Czy się stresował? Być może. 
— Postaram się... nauczyć wszystkiego co mi przekażesz, by odpowiednio pełnić swoją role — miauknął tylko na te słowa.
Kocur zaprowadził go w głąb lasu. Nie miał pojęcia czemu. Mogli dogadać sprawy u niego w legowisku. Najwidoczniej to było albo tajne albo znów ojcu zbierało się na długie wywody o życiu. Gdy dotarli na miejsce, lider odwrócił się do niego, wskazując mu koniuszkiem ogona, by także się zatrzymał.
— To co zrobimy w pierwszej kolejności, to nauka wydawania rozkazów — miauknął. — To nie takie  łatwe, by koty cię słuchały. Wiesz, co zrobić, by tak było?
— Trzeba budzić postrach i grozę oraz drzeć się, że się ich zabiję? — zasugerował, opierając się na atakach wściekłości ojca. Zazwyczaj wtedy się go słuchał, bo był zbyt przerażony taką jego postawą. Ale czy on to potrafił powtórzyć w stosunku do innych kotów? Chociaż darcie pyska wiele razy ćwiczył na czarnym vanie, podczas ich wspólnych treningów, gdzie ich spokojna rozmowa zamieniała się w istny chaos.
Mroczna Gwiazda pacnął się łapą w czoło.
— Autorytet jest bardzo ważny, by koty słuchały twoich poleceń. Jeśli będziesz się na nich darł, to prędzej stracisz szacunek w ich oczach. Dlatego ja nie krzyczałem na członków klanu, a jedynie na ciebie — prychnął. Aha. Fajnie było się dowiedzieć, że ojcu nie zależało na jego szacunku do niego, dlatego też wyżywał się na nim słownie. — Gdy wydajesz rozkazy, musisz być ich pewny. Ton głosu musi być donośny, rozkazy krótkie, by każdy kot automatycznie je wykonał.
Dalsze jego słowa brzmiały już za skomplikowanie. Musiał baczniej przyglądać się zachowaniu kocura do reszty klanowiczów, bo tak naprawdę bazował na tym jego prawdziwym ja, które pokazywał mu na treningach.
— Czyli poważny ton głosu, głośny, lecz nie przeradzający się w krzyk. Krótko zwięźle i na temat... — powtórzył tak jak to zrozumiał. Nagle na jego pysku pojawił się cwaniacki uśmiech. —  Mogę ci coś rozkazać?
To by było coś. Wizja ojca spełniającego jego rozkaz... Marzenie, a nie rzeczywistość. Dlatego też jakie zdziwienie go ogarnęło, gdy usłyszał jego westchnięcie, połączone z grzebaniem łapą w ziemi. 
— Możesz. Praktyka to najlepsza droga do nauki. 
Satysfakcja? A może radość? To teraz czuł, patrząc na kocura z zadowolonym uśmieszkiem. Naprężył się, zadzierając dumnie łeb do góry. Nie każdy mógł pochwalić się tym, że wydawał rozkazy liderowi. Praktycznie czuł, że ktoś taki skończyłby z rozerwanym gardłem, a on? Mógł to zrobić i czuć się bezkarnie! 
— Na kol...— ugryzł się w język, bo przecież ojciec go zabije jak to powie. Chrząknął, po czym dokończył. — Skacz! — rozkazał. 
Niby głupi rozkaz, ale znacznie bezpieczniejszy. Miał nadzieję, że nie zorientował się, co chciał powiedzieć, bo będzie przypał. 
Ojciec przewrócił oczami i wykonał polecenie, skacząc i przy okazji łapą, rzucając ziemię prosto w jego oczy. Skrzywił się, ocierając swój narząd wzroku z piachu i drobin, które zaczęły kłuć go pod powiekami. 
— Liczyłem na coś przydatniejszego i bardziej kreatywnego. — skomentował to. 
Przetarł jeszcze raz pysk, mrugając i prychając, odzyskując ostrość widzenia. No tak, mógł się spodziewać takiego zagrania z jego strony. Zawsze musiał mieć ostatnie zdanie. 
— Rozkręcam się dopiero! — zapewnił. Znów spojrzał na kocura, przybierając bardziej poważny wyraz pyska. — Na ziemię i dwadzieścia pompek!
Mroczna Gwiazda podniósł wyżej wzrok, patrząc się na młodszego z politowaniem.
— Nie tak prędko. Władza to nie zabawa, a tak prędko, jak ci ją dałem, mogę ci ją odebrać, więc nie bądź taki do przodu. Zanim zaczniesz wydawać rozkazy - wiesz już jak  - musisz też wiedzieć, j a k i e. To nie jest takie proste, jak ci się wydaje. Wskaż mi różnicę między taktyką, a strategią.
Och... A on właśnie się cudnie bawił! Pompek nie zrobi? To też przecież forma ćwiczeń sprawnościowych! Przewrócił na te słowa oczami. Cudnie. Najwidoczniej zrozumiał jaką głupotę zrobił, zgadzając się, by mógł mu rozkazywać, więc odwraca kota ogonem, zaczynając znów go przepytywać. 
— No nie wiem... Dla mnie to i to brzmi tak samo. — powiedział, wzdychając. 
— Może któryś ze starszych wojowników, opowiadał ci kiedyś o tym, jak nasz klan był w niewoli. Taktyką wygrałbyś pojedynczą walkę, na przykład, gdybyś spotkał Ryś i wykorzystywał swoje ruchy, by ją pokonać. Ale nie uwolniłbyś się przy jej pomocy z niewoli. Do tego potrzebna ci strategia, coś, czego używasz i co starannie planujesz przez długi czas, by nie ponieść porażki. — miauknął. — I słuchaj uważnie, bo to ważne. Chcę, żebyś tak dobrze ćwiczył z tymi wojownikami, że gdy przyjdzie ewentualna wojna, zamiast czuć strachu, będą gotowi do działania, by wykonać moje rozkazy. Rozumiemy się? — mruknął. Wziął pierwszy lepszy patyk i narysował całkiem duży kwadrat na ziemi. Zaznaczył na nim kółko. — To jest nasz obóz. — Następnie zaznaczył jedną kropkę bliżej lewej granicy kwadratu. — To wrogowie. — Kolejną kropkę narysował pazurem, tuż obok zaznaczonego bliżej prawej granicy kwadratu kółka. — A tu my. Wiatr wieje w naszą, prawą stronę. Co to oznacza i kiedy będziesz mógł się dowiedzieć o planowanym przez wrogu ataku?
Zmuszał go do myślenia? Przyjrzał się temu schematowi, obserwując i wyobrażając sobie zaistniałą sytuację w głowie. Akurat poszło sprawnie, bo widział to jasno i wyraźnie. 
— Jeżeli wiatr wieje w naszą stronę z granicy, to trzeba zastanowić się nad jednym. Z jaką siłą wieje? Bo jak słabo, to dotrze do nas zapach z opóźnieniem. Jak mocniej, to na pewno szybko moglibyśmy ich namierzyć. A co oznacza? Że wróg to mysi móżdżek. Ja bym poczekał na zmianę wiatru lub poszedł inną trasą. Ale też trzeba wziąć pod uwagę to, czy wrogowie nie dokonują dywersji. Mogą odciągać uwagę, gdy kto inny, zamaskowany przez coś śmierdzącego, skrada się od innej strony. Jeżeli jednak celem wroga jest nasz obóz, a zaczęliby się do niego zbliżać z lewej, to na pewno przez wzmocnienie, postawienie barykad i przygotowanie wojowników, nie mieliby szans w zdobyciu go. A raczej dalibyśmy radę dobiec na czas, bo jesteśmy bliżej od wroga, by powiadomić obóz o niebezpieczeństwie. Chyba, że ktoś nas uprzedzi. Bo wojownicy chodzą na polowania i patrole, mogą być bliżej wroga i wcześniej się na niego natknąć lub też wyczuć... Jest... wiele możliwości.
Ojciec uśmiechał się coraz szerzej, w miarę jak słuchał wywodu syna. 
— Podoba mi się, że rozważyłeś każdą możliwość, porównując ją do realiów, a nie tylko to, co widzisz na planie. Zatem co kazałbyś zrobić wojownikom w takim wypadku, gdyby zapach wroga dotarł do ciebie szybciej, przez prędkość wiatru? — miauknął, ciekaw, co postanowi zrobić. 
— Na pewno ruszyłbym najpierw do obozu. Kazałbym zabezpieczyć żłobek, wojowników rozstawił w każdym kącie dookoła obozu, wysłał zwiadowców, by oszacować liczbę przeciwników. Uh... Nauczyłbym ich udawać ćwierkanie ptaków i wrzucił na drzewa, dzięki czemu, gdyby nakryli, że ktoś zbliża się z innej strony, daliby tak nam sygnał, nie alarmując wroga, że my wiemy... — Podrapał się nogą po głowie. — Ale to przydałoby się wcześniej, bo teraz nie byłoby czasu. Nie można jednak rozsiewać wszystkich wojowników po terenie, chcąc uniknąć zasadzki, której może nie być. W starciu ich siła by się przydała. Dałbym to uczniom, bo mało co umieją, a tak by się przydali, nie ginąc bezsensownie przez brak umiejętności, a robiąc coś równie ważnego. Ale skoncentrowałbym siły o tutaj — Wziął patyk i zrobił kółko dookoła obozu. — To nasz teren, lepiej go znamy. Można pokonać wroga pakując go w ciernie, gdy biegnie w szale za nami. My wiemy gdzie co rośnie i na co uważać. Suche gałęzie czy szyszki, zrzucane przez uczniów, mogłyby również wiele dać, tylko kwestia celności...
Mroczna Gwiazda skinął głową. 
— Zapamiętaj, że zawsze musisz mieć zastępy. Czasami lepiej jest posyłać na samym początku mięso armatnie, które osłabi wroga. Gdy się wyczerpią, silniejsi wojownicy, których zostawiłeś w zastępach, przydadzą się jako kolejna fala. Osłabiony już wróg, chociaż będzie zaalarmowany obecnością przeciwników, stracił swoje siły na walkę z pozornie słabymi oddziałami. Wtedy mocniejsza grupa będzie mieć nad nimi przewagę. —  wytłumaczył. —  Bardzo przydatną taktyką, jest odwracanie uwagi wroga, atakując z dwóch frontów. — Spojrzał na mały plan ataku, jaki rozrysował na ziemi. Narysował na nim punkt koło obozu. — Nasi wrogowie się zbliżają. Ale dzięki temu, że wiatr zaalarmował cię, z której potencjalnej strony, możesz się ich spodziewać... Mógłbyś wcześniej wysłać patrol, który zaskoczyłby ich od tyłu. Czekałby na nich w ukryciu, wiedząc, że prawdopodobnie będą chcieli kierować się w stronę obozu. W odpowiednim momencie nasz patrol mógłby zaskoczyć ich, odcinając drogę ucieczki — Narysował kolejny punkt, który symbolizował ten właśnie patrol. Po obu stronach obozu narysował kolejne dwa punkty. — Tutaj można wysłać kolejne patrole, składające się z uczniów i słabszych wojowników, które zablokują wrogowi dostęp do obozu. Nie będą mogli się wycofać, przez oddział, który stoi im na ogonie; będą otoczeni. To byłby odpowiedni moment na zaatakowanie ich. Gdyby nawet udało im się przedrzeć, rozstawieni przez ciebie wcześniej wojownicy chroniący obóz, mogliby zaatakować już i tak osłabionych przeciwników. Nie daliby rady przedrzeć się przez kolejną falę —  wymruczał. — Słuszna uwaga, co do wykorzystywania atutów naszego terytorium, synu. Dobrze, że o tym wiesz. Oni nie znają naszego terytorium, są przyzwyczajeni do innych warunków, co z kolei daje nam pewną przewagę pod tym względem. Podoba mi się także to, że wykorzystałeś uczniów do równie potrzebnego zadania.
— Szczerze to wolałbym straty minimalizować do minimum... Mięso armatnie pod tym względem brzmi źle. Czemu mamy posyłać koty na śmierć, jak można osłabić wroga, zrzucając na niego gałąź, szyszki lub zmęczyć, gdy zaczną małą grupkę ścigać? Zresztą sama podróż pod obóz również zabiera masę sił. Otoczenie ich to dobry pomysł, można wtedy odciąć im drogę ucieczki i zmasakrować... Słyszałem, że to właśnie zrobiliście w walce z Klanem Nocy...
— Nikt tutaj nie mówił, że te koty zginą. Mogą odnieść większe obrażenia, ale to niekoniecznie musi oznaczać stratę. Wolę poświęcić słabszych wojowników, niż lepszych. Nawet jeśli, są ciężarem dla klanu, więc ich śmierć niczego nie zmieni — prychnął. —  Gałęzie i szyszki są dobrym sposobem na odwrócenie uwagi, ale czymś takim nie sprawisz, że wróg będzie ranny i na tyle wyczerpany, by nie ujść z życiem przy kolejnej walce. Kiedy powierzam ci ćwiczenia dla wojowników, nie chcę, żebyś uczył ich o słodkorzygających pacyfistycznych zasadach o ,,wygranej walce, gdy przeciwnicy podkulą ogon". Nie. Ich trzeba dobić, inaczej wrócą jak natrętne muchy. Zawsze to zrobią. A jeśli chcesz w ten sposób kierować swoje rozkazy, to licz się z jeszcze gorszymi stratami, niż jakbyś poświęcił garstkę pasożytów, które i tak nie przydają się klanowi, a marnują jedzenie.
Posłał mu obrażone spojrzenie, machając na słowa ojca ogonem. Naprawdę przecież się starał! O co mu chodziło? Jego plan był znacznie lepszy niż poświęcanie swoich! Wiedział jednak, że kocura nie przegada, bo on oczywiście wszystko wiedział lepiej. Możliwe, że nawet tak było, ale... ale niepotrzebne straty... Brzmiały jak coś, czego nigdy by umyślnie nie zrobił. 
— Mhm... Żadnych słodko rzygających zasad... Mordujemy wszystkich, bez brania jeńców. Jasne...
— Ja nie zamordowałem Osta i Ości, chociaż miałem okazję. I spójrz, co się stało — mruknął, piorunując go spojrzeniem. — Nie możesz uczyć tak, jak podpowiada ci twój żałosny kodeks moralny - musisz uczyć bez względu na żadne wyższe zasady. Już ci to tłumaczyłem. To wszystko to natura, więc dopuść ją do siebie, zamiast odpychać.
— Osta zamordowałeś — przypomniał mu. — A Ość torturujesz... — Przewrócił oczami na jego dalsze słowa. Przecież ją dopuszczał! Zgadzał się z jego miauczeniem o mordowaniu i tym jego sadyzmie, więc co on mu tu gderał? Naprawdę aż tak w niego nie wierzył? — Dopuszczam przecież... No przynajmniej się staram. Nie lubię poświęcać kotów... Wolałbym wygrywać mniejszym kosztem strat. Nawet jak uważasz, że słabych należy tępić, ja uważam, że można ich wzmocnić i wykorzystać w innym celu. Ale jak chcesz... Jak tak dalej pójdzie, to mało kto się ostanie w klanie. Chyba, że tylko twoi kochani kultyści... Chociaż i oni są... niezbyt silni.
— Mówię o chwili, gdy pierwszy raz z nimi walczyłem, a nie teraz, Chłód. Mogłem ich zabić. Nie zrobiłem tego, co przypłaciłem tym, że przez wiele księżyców nie dawali mi spokoju. Musiałem otaczać się wieloma kotami i nie chodzić sam, jeśli chciałem być żywy. Zresztą już raz próbowali mnie zabić. Gdybym nie zabił tego... Łasicy, pewnie też wróciliby na nasze terytoria. Synu. Jeśli możesz kogoś zabić, to zawsze zabijaj. Inaczej pójdzie po zemstę i wykorzysta twoje głupie i naiwne uczucia. — prychnął. — Wygrywać mniejszym kosztem strat? A myślisz, że ja uważam inaczej?  Jednak, gdy osłabisz przeciwników w walce, będzie to znacznie bardziej skuteczne, niż rzucanie w nimi szyszkami. Widzisz, jak to zabawnie brzmi? Chłód, starasz się unikać rozwiązań, które mogą być bardziej brutalne, ale to i tak cię dosięgnie. Jeśli będziesz musiał wysłać koty na wojnę, to nie założysz łap i nie powiesz ,,trudno, nie poślę żadnego kota, bo nie chcę go stracić". Ofiary zawsze są i będą. Żeby coś wygrać, musisz zaryzykować, narażając się na straty, ale także na duży zysk. Nie ma gwarancji, że oni umrą, synu. Mogą albo umrzeć w walce, albo przeżyć, wyleczyć się i za to zdobyć nowe doświadczenie, które pomoże im w następnych bitwach. Nie, mój drogi, mylisz się z tym, że mało kto przeżyje. Naturalna selekcja wyzbywa się niepotrzebnych wojowników. Zostają silni, którzy stale się rozmnażają i dają nam przyszłość w postaci kociąt. Śmierć paru niepotrzebnych żyć, może dać nam przewagę. Nie ma życia bez poświęceń. Nie ma dobrych rozwiązań. Musisz poświęcić kilka żyć, by uratować te, które są bardziej korzystne dla klanu. I w ten sposób rośniemy w siłę. Kultyści nie muszą być silni, wystarczy im doświadczenie i intelekt. Nie każdą walkę można wygrać siłą fizyczną. — Wysunął pazury.
Zacisnął pysk, uważnie słuchając jego słów. Miał wiele racji w tym co mówił. Słabi umierali lub przeżywali, zyskując na sile. Trzeba było jednak odpuścić tą dyskusje i przejść do ważniejszej sprawy. Co on właściwie miał przekazać starszym od niego wojownikom? 
— No dobrze... To jak dokładnie mam prowadzić te treningi? Prócz rozkazów i planowania? To raczej brzmi jak coś dla mnie. A co mają robić wojownicy? Umieją przecież walczyć, inaczej nie awansowaliby na nich. Czego mam ich dokładnie uczyć?
— Tu nie chodzi o naukę, a o ćwiczenia. Kto się nie rozwija, ten się cofa — miauknął. — Trening. Musisz prowadzić je tak, by przygotować ich na walkę w każdych warunkach. Stymuluj prawdziwa wojnę, by byli w tym obeznani. Na sam początek starczy i zwykły trening, by mięśnie nie zanikły. Pracuj z nimi nad sprawnością fizyczną, każ im biegać czy wykonywać zadania, do których potrzebna jest ta sprawność, by wypracowali sobie formę. To, w jaki sposób będziesz to robić, zależy od ciebie. Ważne jest jednak, żeby wiedzieli, co robić w wypadku ewentualnej bitwy, jak szybko wykonywać rozkazy. Muszą wyuczyć się technik wojennych. Muszą wiedzieć, jak się streszczać i wykonywać powierzone zadania. Jeśli przyzwyczają się do takiej formy, a ćwiczenia w razie bitwy będą regularne, gdyby taka sytuacja miała miejsce, będą idealnie przygotowani. Daj im popalić. Za długo się obijali, a przecież niećwiczone mięśnie zanikają.
— Rozumiem. Zobaczymy jak to wyjdzie... Pewnie wielu będzie rozkojarzonych i zdziwionych, że taki smarkacz nimi zarządza. — westchnął głęboko, bo już czuł ciężar odpowiedzialności na barkach. — Feministki też mają brać w tym udział? — dopytał dla pewności, bo jakoś obawiał się, że wyjadą na niego z ryjem. — No i co z tymi, którzy nie będą chcieli się mnie słuchać? Bądź co bądź, oni są starsi i doświadczeni. Ty raczej nie byłbyś zadowolony, gdyby dzieciak ci rozkazywał... — Chociaż uśmiechnął się lekko po tych ostatnich słowach, bo ojciec podskoczył, gdy mu kazał, co było bardzo zabawne i niosło sporą dawkę satysfakcji. 
— Było się uczyć. Powinni się wstydzić, że byle dzieciak jest od nich lepszy — miauknął spokojnie. — Niech nie zapominają, czyim jesteś synem. Słuchaj, Chłodny Omenie... Z kotami jest tak. Musisz im pokazać, że się nadajesz, a wtedy cię zaakceptują. Mimo wszystko, nie każdy mistrz będzie dobrym nauczycielem. Wiedzę trzeba umieć przekazywać. — wytłumaczył i machnął ogonem. — Tak, feministek też to dotyczy. Wszystkie muszą brać udział. Ale Borówka będzie po was sprzątać. Nie bez powodu mamy w końcu klanowe zakały do zaganiania do roboty, co? Dałbym tą fuchę też Małej, ale tej się upiekło przez pobyt w żłobku. Nie jest w ciąży, jednak szczerze nie chciałbym oddawać jej bachorów pod opiekę Wiśni. Odciążyła się, przez mianowanie dzieciaków Osta i Ości, ale musi wypocząć.
— Prawda. Jak ostatnio u niej byłem, to nie wyglądała za dobrze... No dobra. To chyba wszystko wiem. Zobaczymy jak mi pójdzie w praktyce... — miauknął, wzdychając.
— Mam nadzieję, że sobie poradzisz, synu. Pokładam w tobie nadzieję — powiedział, kończąc tak ich rozmowę. 
Wrócili do obozu, gdzie przez resztę dnia, mógł mocno zastanawiać się nad tym, czego się dowiedział od kocura. Tej wiedzy było od groma i trzeba było to wszystko uporządkować. Sama myśl, że miał szkolić wojowników budziła podziw, ale i czuł wewnętrzny strach. No bo jeśli nie uda mu się pokazać tej siły, która popchnie koty, by wykonywały jego rozkazy? No i też... Na co się tak naprawdę szykowali? Czy to było po coś? A może ojciec po prostu chciał zapobiec powtórce z historii?

***

Zawiódł. Naprawdę nie spodziewał się, że głupie plotki o Jasnej Gwieździe, obiegną tak szybko klan. Przez ten szczeniacki wybryk, ojciec upokorzył go przed całym klanem, nadając głupie imię, umniejszając do roli sługusa. Najgorsze jednak było przyznanie się publicznie do swojej głupoty. Te oczy wlepione w niego... Ten wstyd. Mógł zapomnieć o szkoleniu wojowników. Nikt za takim durniem nie pójdzie, co ma na imię Słodki Kwiatuszek! Aż go skręcało od tej nazwy. Lider wiedział gdzie go uderzyć. Poznał go przecież bardzo dobrze! Kara ta była jego zdaniem zbyt surowa. To były tylko niewinne słowa! Jednak mógł zrozumieć, czego chciał go tym sposobem nauczyć. Klan Gwiazdy upokorzył Mroczną Gwiazdę przed wszystkimi klanami, przemawiając przez niego i określając drogę na nowe tereny, a on miał ponieść podobne konsekwencje, czując dokładnie to samo co on, gdy się wszyscy z niego wyśmiewali. No i mu się udało. 
Przez te dni, gdzie znosił swoje upokorzenie, unikał ojca jak ognia. Widząc go na horyzoncie, wtapiał się w tłum wędrujących klanowiczów, nie chcąc nawet zamienić z nim słowa. Spędzał za to sporo czasu z siostrą. Stała się dla niego lepszym oparciem, dzięki któremu potrafił znosić to z dumą. Ale co się oszukiwał... Nie było dobrze. Bał się, że jeżeli poniesie się emocją i podniesie łapę na każdego, kto z niego drwił, ojciec zjawi się za nim niczym cień, dowalając mu bardziej i bardziej, aż nie będzie w stanie tego wszystkiego podźwignąć. Zaczął więc je tłumić. Było to ciężkie, ale dzięki wizji przyszłości, był w stanie spychać to wszystko w głąb siebie. Jednak... to nie znikało. Nawarstwiało się dzień za dniem, a chęć zemsty na głupich kotach, którzy drwili sobie z niego, rosła i rosła. Ten cały gniew chciał ulecieć, ale nie mógł. Nic więc dziwnego, że gdy Spasiona Świnia zaczęła jęczeć mu nad uchem, że chcę się zatrzymać, że potrzebuje odpocząć, że pić jej się chcę, a to głodna jest, przelał całą nienawiść właśnie na nią. To było już na porządku dziennym, że gdy ją widział, jego wzrok stawał się dzikszy. 
Miał dość takiego życia. Czekał na dzień, aż lider zniesie mu karę, ale... on nie nadchodził. Ile minęło księżyców od ich wędrówki? Dwa? Przez ten czas snuł się jak cień, wykonując swoje obowiązki. Nie potrafił przełknąć tego smaku porażki i gorzkiego wstydu. Zachowywał się jak tchórz. Powinien w końcu skonfrontować się z ojcem. Lecz... strach, że ten nadal był na niego wściekły, wręcz go paraliżował. Kolejny błąd mógł skończyć się gorzej. Jego duma by tego nie zniosła. Kolejnej fali upokorzenia. Wiedział do czego kocur jest zdolny i był pewien, że zabawi się ponownie jego kosztem, gdy da mu do tego okazję. To on tu rządził. Każdy słuchał się jego słów, młodzi wpatrywali się w niego jak w obrazek, idąc ślepo za jego słowami. Nie znali prawdy o tym jaki był. Wodził ich za nos... 
— Tęsknie za byciem zastępcą — jęczała mu nad uchem Spasiona Świnia, która szła obok niego, w tej niekończącej się podróży. — Wtedy mógłbyś przynieść mi wszystkie piszczki, które należą do tego drania — Miała oczywiście na myśli jego ojca. Za jakie grzechy na Klan Gwiazdy! Czemu się akurat do niego musiała przyczepić?! Czy Bezzębny Robal ją wygoniła, mając dość jej stękań? Może obmyśliły okropny plan, by go dobić?! 
— Zamknij się — szepnął, co oczywiście nie zostało zarejestrowane przez kotkę, która dalej trajkotała mu nad uchem. — Zamknij się — powtórzył nieco głośniej. I dalej nic. Żyłka mu pulsowała i znów ta chęć, by rozerwać jej gardło na strzępy w nim się odezwała. Byle tylko przestała gadać. — ZAMKNIJ SIĘ! — wydarł się na nią, powodując że każdy spojrzał w jego stronę. 
Cholera. Przesadził. Zwolnił kroku, chowając się przed wzrokiem Irgowego Nektaru, która zaczęła rozglądać się po kotach, pewnie by posłać mu karcące spojrzenie. Zacisnął pysk. Kątem oka dojrzał ojca, który nie przejął się hałasem. I dobrze... Bardzo dobrze. Przez to znów zaczął rozmyślać nad tym, czy powinien z nim porozmawiać. Może tego oczekiwał? Chociaż wątpił. Jeżeli był na niego nadal wściekły, to nic dobrego z tego nie wyniknie. 
Gdy ogłoszono postój, dalej nie wiedział co robić. Widział, że otoczenie było idealne, by skryć się na resztę dnia. Każdy, zależnie od rangi, zajął jakiś mniejszy lub większy krzak. Go interesował jeden. Ten należący do lidera. Nerwy wręcz go rozsadzały, a łapy paliły do działania. Nie ruszył się jednak ani o krok, patrząc w tamtym kierunku, wypalając wręcz wzrokiem liście i kocura, który w nim teraz siedział. Zaszurał po ziemi, rozglądając się na boki. Da radę. Ile razy go nachodził? Znali się dobrze. Wiedział, że miał problemy z byciem posłusznym i idealnym synem. Powinno mu już przejść. Więc czemu zrobiło mu się aż tak sucho w gardle? Czym się przejmował? Na Mroczną Puszczę, to był jego ojciec! Podrwi pewnie sobie, ale nie skręci mu karku! 
Zacisnął pysk, po czym wolno i ociężale skierował tam swoje kroki. Serce ciężko mu waliło w piersi, gdy był bliżej miejsca, w którym wypoczywał van. Wątpliwości go ogarnęły, czy to na pewno dobry pomysł. Gdyby mu wybaczył, to sam przecież by do niego przyszedł! Jednak był już za blisko, by się wycofać. Lider na pewno wyczuł już jego obecność. Wolał zrobić to teraz, a nie dalej zamartwiać się całe dnie i noce. Da radę. Nie powinien się wahać. 
Wziął głęboki oddech, po czym przekroczył próg jego tymczasowego legowiska. Jego zimne, niebieskie oczy, wbiły się w niego niczym ostrze, przyszywając do ziemi. A może mu się to tylko tak zdawało? 
— M-możemy porozmawiać? — Spiął się, spuszczając wzrok na własne łapy. Jeszcze się jąkał! Cudownie! Miał nadzieję, że puści to mimo uszu. Już i tak napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Nie chciał dodawać oliwy do ognia. Zwłaszcza, że przyszedł do niego się kajać. 

<Tato?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz