Po porannym wykonaniu wszelkich rutynowych obowiązków zadecydowała się spocząć na uboczu obozu i zaserwować sobie staranną pielęgnację. Potraktowała to jako chwilę dla siebie, dla niej i jej własnych myśli, bez ingerencji kogokolwiek z bliskich, jej uczennicy bądź znajomych.
Nie potrwała jednak zbyt długo w stanie błogiego spokoju, gdyż kiedy uchyliła powieki w przerwie od czyszczenia futra na łapach, przez rozmazany od słonecznego blasku widok, przedarł jej się niewyraźny z początku zarys czyjejś sylwetki. W pierwszej kolejności jej wzrok powędrował ku charakterystycznie wywiniętym uszom, czym w klanie nie mogło pochwalić się zbyt wiele kotów i szybkie łączenie faktów pozwoliło jej rozpoznać w obcym jej syna.
Uśmiechnęła się promieniście, jak to miała w zwyczaju, żegnając się z niewinną samotnością. Poprawiając siad do wygodniejszej pozycji, wsłuchiwała się w głos Skowronka, który z każdym słowem zdawał się nabierać coraz to bardziej zmartwionego tonu. Obserwowała przy tym jego nerwowe szuranie ogonem po ziemi i każde przebieranie kończynami w miejscu. Niepokoiło ją, że stresował się tak przy niej, kiedy dzielił się własnymi problemami. Czyżby zdążyła tak szybko nie podołać w roli matki i nie czuł się przy niej aż tak swobodnie, jakby tego chciała?
— Zacznijmy od zmiany nastawienia — mruknęła, pochylając się lekko ku niemu, choć kocurek w niepokojąco sprawnym tempie zaczynał ją pod względem wzrostu doganiać. — Nie "już", a dopiero osiem księżyców — poprawiła go. — Masz jeszcze wiele czasu przed sobą, nie oceniaj się zbyt pochopnie i nie nakładaj sobie zbyt dużej presji. Oczywiście jeśli uznasz, że to nie dla ciebie, nic nie stoi na przeszkodzie, byś poszukał czegoś innego — dodała, prostując się i wygładzając łapą miejsce obok siebie. — Chodź, usiądź sobie wygodniej — poleciła.
Skowronkowa Łapa ostrożnie wstał i przesunął się we wskazane miejsce. Następnie spuścił szybko wzrok, grzebiąc pazurami w trawie.
— Knieja i Dzwonek zdają się już czuć idealnie w swoich rolach... — zauważył smętnie, zwieszając łeb jeszcze bardziej.
— Nie porównuj się do nich, bo droga medyka wymaga innego zaangażowania i większego skupienia, którego... Cóż, im obu zdecydowanie brakuje — przyznała. — Ale to tak między nami — dodała pospiesznie, a gdy na moment skierował w jej stronę pysk z pewną nadzieją skrytą w ślepiach, puściła mu oczko. — Ani mru mru, ale w tej rodzinie nikt nie dzierży takiej cierpliwości jak ty, więc tylko ty nadajesz się do bycia medykiem i jestem niesamowicie dumna, że mogę chwalić się tak mądrym synem — zapewniła.
Nie skłamałaby ze stwierdzeniem, że z całej trójki pociech najwięcej wspólnego odnalazłaby ze Skowronkiem. Był miły, spokojny, a to stanowiło już dwie cechy, które się z nią pokrywały. Patrząc na energię Dzwonka i emocjonalność z dużą dawką markotności Kwiecistej, to już było coś.
— Mówisz mi tak tylko dlatego, żeby nie było mi przykro — stwierdził, choć zdawało jej się, że mimowolnie lekko się uśmiechnął. — Za co i tak dziękuję, co nie zmienia faktu, że strasznie mi was wszystkich brakuje — kontynuował, ponownie spuszczając wzrok na własne kończyny.
Przepiórczy Puch nie była pewna, jak ubrać myśli w słowa. Czuła się podobnie w jego wieku, ale miała wrażenie, że przyczyny tych odczuć były zupełnie różne od siebie. Na moment spięła się, gryząc się co rusz w język, by nie powiedzieć za dużo, ale i by jej sentencje były wystarczające do, chociażby minimalnego wsparcia syna.
— Nie zabrzmi to pocieszająco, ale to dosyć częste w uczniowskim wieku — zaczęła. — Zmiana stylu życia często wpływa na to, że ciężej odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a tym bardziej zorganizować jakkolwiek swój dzień i uwzględnić w nim spotkania z innymi. Jestem niemalże pewna, że Knieja i Dzwonek widują się tylko na wieczór w legowisku, a i po całym dniu nie mają aż tak sił, by bawić się czy cokolwiek temu podobnego — stwierdziła, choć brak sił i jej rudy syn nie szli w parze.
Srebrny przeciągnął się, po czym wstał i postąpił o kilka kroków naprzód.
— To... Może masz rację — stwierdził. — Chętnie posiedziałbym z tobą dłużej, ale Pajęcza Lilia pewnie zacznie mnie zaraz szukać, a mam jeszcze coś do zrobienia — przyznał. — I chyba chciałbym to sobie na spokojnie jeszcze przemyśleć...
Gdy był na tyle odsunięty, by jego postura zmieściła się w całym jej zasięgu wzroku, uśmiechnął się lekko ku niej i zaraz to zaszył w medycznym legowisku.
Kotka natomiast padła na trawę i ukryła pysk w przednich łapach. Ta rozmowa zdecydowanie przywołała jej kilka wspomnień, ale niekoniecznie takich, do których chciała wracać. Cały jej uczniowski okres przeżyty w Owocowym Lesie wędrował jej po umyśle, nie potrafiąc z niego wypaść.
Próbowała ugryźć się w język, jakby nagły ból miał pomóc jej zapomnieć. Mimo to zamiast zrelaksować się, jej futro wzdłuż grzbietu nastroszyło się, a ona poczęła nerwowo rozglądać się po okolicy, jakby to, co zdawało się być już tylko odległą przeszłością, mogło na nowo wrócić do rzeczywistości.
Nie potrwała jednak zbyt długo w stanie błogiego spokoju, gdyż kiedy uchyliła powieki w przerwie od czyszczenia futra na łapach, przez rozmazany od słonecznego blasku widok, przedarł jej się niewyraźny z początku zarys czyjejś sylwetki. W pierwszej kolejności jej wzrok powędrował ku charakterystycznie wywiniętym uszom, czym w klanie nie mogło pochwalić się zbyt wiele kotów i szybkie łączenie faktów pozwoliło jej rozpoznać w obcym jej syna.
Uśmiechnęła się promieniście, jak to miała w zwyczaju, żegnając się z niewinną samotnością. Poprawiając siad do wygodniejszej pozycji, wsłuchiwała się w głos Skowronka, który z każdym słowem zdawał się nabierać coraz to bardziej zmartwionego tonu. Obserwowała przy tym jego nerwowe szuranie ogonem po ziemi i każde przebieranie kończynami w miejscu. Niepokoiło ją, że stresował się tak przy niej, kiedy dzielił się własnymi problemami. Czyżby zdążyła tak szybko nie podołać w roli matki i nie czuł się przy niej aż tak swobodnie, jakby tego chciała?
— Zacznijmy od zmiany nastawienia — mruknęła, pochylając się lekko ku niemu, choć kocurek w niepokojąco sprawnym tempie zaczynał ją pod względem wzrostu doganiać. — Nie "już", a dopiero osiem księżyców — poprawiła go. — Masz jeszcze wiele czasu przed sobą, nie oceniaj się zbyt pochopnie i nie nakładaj sobie zbyt dużej presji. Oczywiście jeśli uznasz, że to nie dla ciebie, nic nie stoi na przeszkodzie, byś poszukał czegoś innego — dodała, prostując się i wygładzając łapą miejsce obok siebie. — Chodź, usiądź sobie wygodniej — poleciła.
Skowronkowa Łapa ostrożnie wstał i przesunął się we wskazane miejsce. Następnie spuścił szybko wzrok, grzebiąc pazurami w trawie.
— Knieja i Dzwonek zdają się już czuć idealnie w swoich rolach... — zauważył smętnie, zwieszając łeb jeszcze bardziej.
— Nie porównuj się do nich, bo droga medyka wymaga innego zaangażowania i większego skupienia, którego... Cóż, im obu zdecydowanie brakuje — przyznała. — Ale to tak między nami — dodała pospiesznie, a gdy na moment skierował w jej stronę pysk z pewną nadzieją skrytą w ślepiach, puściła mu oczko. — Ani mru mru, ale w tej rodzinie nikt nie dzierży takiej cierpliwości jak ty, więc tylko ty nadajesz się do bycia medykiem i jestem niesamowicie dumna, że mogę chwalić się tak mądrym synem — zapewniła.
Nie skłamałaby ze stwierdzeniem, że z całej trójki pociech najwięcej wspólnego odnalazłaby ze Skowronkiem. Był miły, spokojny, a to stanowiło już dwie cechy, które się z nią pokrywały. Patrząc na energię Dzwonka i emocjonalność z dużą dawką markotności Kwiecistej, to już było coś.
— Mówisz mi tak tylko dlatego, żeby nie było mi przykro — stwierdził, choć zdawało jej się, że mimowolnie lekko się uśmiechnął. — Za co i tak dziękuję, co nie zmienia faktu, że strasznie mi was wszystkich brakuje — kontynuował, ponownie spuszczając wzrok na własne kończyny.
Przepiórczy Puch nie była pewna, jak ubrać myśli w słowa. Czuła się podobnie w jego wieku, ale miała wrażenie, że przyczyny tych odczuć były zupełnie różne od siebie. Na moment spięła się, gryząc się co rusz w język, by nie powiedzieć za dużo, ale i by jej sentencje były wystarczające do, chociażby minimalnego wsparcia syna.
— Nie zabrzmi to pocieszająco, ale to dosyć częste w uczniowskim wieku — zaczęła. — Zmiana stylu życia często wpływa na to, że ciężej odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a tym bardziej zorganizować jakkolwiek swój dzień i uwzględnić w nim spotkania z innymi. Jestem niemalże pewna, że Knieja i Dzwonek widują się tylko na wieczór w legowisku, a i po całym dniu nie mają aż tak sił, by bawić się czy cokolwiek temu podobnego — stwierdziła, choć brak sił i jej rudy syn nie szli w parze.
Srebrny przeciągnął się, po czym wstał i postąpił o kilka kroków naprzód.
— To... Może masz rację — stwierdził. — Chętnie posiedziałbym z tobą dłużej, ale Pajęcza Lilia pewnie zacznie mnie zaraz szukać, a mam jeszcze coś do zrobienia — przyznał. — I chyba chciałbym to sobie na spokojnie jeszcze przemyśleć...
Gdy był na tyle odsunięty, by jego postura zmieściła się w całym jej zasięgu wzroku, uśmiechnął się lekko ku niej i zaraz to zaszył w medycznym legowisku.
Kotka natomiast padła na trawę i ukryła pysk w przednich łapach. Ta rozmowa zdecydowanie przywołała jej kilka wspomnień, ale niekoniecznie takich, do których chciała wracać. Cały jej uczniowski okres przeżyty w Owocowym Lesie wędrował jej po umyśle, nie potrafiąc z niego wypaść.
Próbowała ugryźć się w język, jakby nagły ból miał pomóc jej zapomnieć. Mimo to zamiast zrelaksować się, jej futro wzdłuż grzbietu nastroszyło się, a ona poczęła nerwowo rozglądać się po okolicy, jakby to, co zdawało się być już tylko odległą przeszłością, mogło na nowo wrócić do rzeczywistości.
***
przed ciążą
przed ciążą
Ostatnie zgromadzenie znacznie wykroczyło poza granicę jej wyobraźni. Ilekroć w nerwach żartowała sobie, że cały Owocowy Las wpadnie do obozu Klanu Burzy, tak teraz coraz częściej uznawała to za realną obawę.
Mimo wszystko reakcje Malinka dodawały jej otuchy. Było zupełnie inaczej niż w każdej rozmowie z Mirabelką, gdzie niegdyś była pewna, że to z burą siostrą miała najlepsze relacje. Nie spodziewała się po drugim oklapniętouchym z rodzeństwa, by uspokoił się z biegiem księżyców i dorobił kociąt, choć co do tego drugiego nie zdołała poznać szczegółów.
Po tym wszystkim jednak musiała znosić świadomość, że prędzej czy później rodzinne spotkanie nastąpi. Z całej trójki jej dzieciąt, to Skowronkowa Łapa wydawał się najbardziej zaintrygowany możliwością poznania dalszych krewnych i dosyć często wypytywał ją o szczegóły z jej dzieciństwa. Od pewnego momentu miała wrażenie, że ciągle mówi mu to samo, jednak uważała jego ciekawość za uroczą i cierpliwie udzielała niemalże identycznych śpiewek, pomijając jej pechowość do mentorów, którzy umierali niepokojąco często.
Póki Pora Zielonych Liści przygrzewała im odpowiednio futerka, a ona miała chęci na wychodzenie z obozu częściej niż na treningi z Szafirką, uznała to za dobrą okazję do polepszenia relacji z synem.
— Nie potrzebujesz pozbierać żadnych ziół? — zagadnęła, zaglądając do nory medyków. — Chętnie potowarzyszyłabym ci i posłuchała coś nie coś ciekawego na temat roślin — przyznała, całkiem szczerze, chociaż jej zainteresowanie względem flory kończyło się na kwiatkach.
<Skowronku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz