BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

03 października 2024

Od Mirabelki cd. Agresta

Z uwagą słuchała opowieści taty o burzy i piorunach. To wszystko było takie fascynujące! Mimo potencjalnych niebezpieczeństw chciałaby kiedyś zobaczyć na żywo prawdziwą potęgę tego zjawiska. Już zaczerpnęła powietrze, aby zadać kolejne pytanie, jednak właśnie wtedy gdzieś za nimi rozległ się cichy trzask.
Wyjrzała zza łap taty, by ujrzeć Lśniącą Tęczę zajmującego miejsce poprzedniego strażnika żłobka. Jejku, czemu znowu musiał zostać wybrany akurat on? Nie dość, że ze wszystkich pilnujących był najnudniejszy, to dodatkowo strasznie uparty i zbyt spostrzegawczy, jak na gust Mirabelki.
Uniosła wzrok na Agresta i ze zdziwieniem dostrzegła strach na jego pysku. Zniknął w przeciągu uderzenia serca, ale jej uważnym oczkom nic nie śmiało umknąć! Musiała się dowiedzieć, co trapiło jej tatę. W końcu był wielkim przywódcą, czemu coś miałoby mu zagrażać? A może...
— Naprawdę myślisz, że Komarnica po nas przyjdzie?
Czekoladowy zamrugał na nią zaskoczony. Ha złapała go!
— To nie Komarnicy się obawiam — westchnął po chwili. — Już dawno nie wyczuto go na naszym terenie, w pojedynkę zresztą niewiele może zdziałać. — Córka nadstawiła uszy. — Po głowie chodzą mi natomiast koty, które wygnałem z Owocowego Lasu, tuż przed waszym przyjściem na świat. Byleby tylko nie zachciało im się mścić…— Skrzywił się mocno, kilka uderzeń serca po zdradzeniu tego.
Mirabelka ściągnęła brwi w namyśle.
Wygnane koty? Pierwszy raz słyszała konkret, dlaczego aktualnie tak bardzo zwraca się uwagę na bezpieczeństwo, zamiast samych ogólników, że „jest niezwykle groźnie”.
— Czyli myślisz, że koty wygnane po nas przyjdą, bo nie podoba im się, że ich wygnałeś?
— Tak, można to tak ująć. — Przełknął ślinę.
Kocię przekręciło główkę.
— A czemu ich wygnałeś, skoro oni nie chcieli?
Lider poruszył się niespokojnie.
— Wiesz co, może to nie jest najlepszy moment…
— Tato, no proszę! — pisnęła, rozszerzając błagalnie ślepka. — Jak mi powiesz to… — zastanowiła się przez chwilę. — Pójdę grzecznie spać i już nie będę się wymykać!
Agrest zaśmiał się serdecznie.
— To rzeczywiście piękne obietnice — zamruczał, drgając wąsami. — Ale powinnaś ich dotrzymywać i bez mojej zachęty!
Córeczka położyła po sobie uszy, zauważalnie się pesząc. Jak mogła tak łatwo dać się złapać! A już myślała, że wynalazła idealną metodę, aby go przekonać…
— No dobrze — tata niespodziewanie zmienił zdanie — powiem ci. Prędzej czy później powinnaś się o tym dowiedzieć — stwierdził, przykuwając całą jej uwagę. — Część kotów stąd nie zgadzała się z moim sposobem prowadzenia społeczności. I to było całkowicie w porządku, dopóki nie…
— Z czym się nie zgadzali? — zapytała od razu, przerywając mu. Nigdy nie widziała w końcu, żeby tata robił coś krzywdzącego lub nierozsądnego, więc zaintrygowało ją, na co można było narzekać.
— Cóż, nie podobało im się wprowadzenie nowych rang, moja powiązanie z wiarą we Wszechmatkę i jej wyznawcami oraz przyjmowanie do społeczności osób z zewnątrz — wyjaśnił spokojnie, jednak można było dostrzec przygnębienie, które zsunęło się na jego pysk. — Jak trochę podrośniesz, mogę ci opowiedzieć to wszystko w większych szczegółach – jeśli nadal będziesz chętna. W każdym razie ta niezadowolona grupa pewnego dnia spróbowała przejąć władzę. Przemocą. Co nigdy nie powinno mieć miejsca. — Wyprostował się, zaczynając mówić stanowczym głosem. — Dlatego ich wygnałem. Żaden członek Owocowego Lasu nie powinien podnosić łapy na swojego współbratymca.
Tortie powoli pokiwała głową, przyswajając te wszystkie informacje. Interesowało ją jednak coś jeszcze…
— Bałeś się, że stracisz władzę? — Wlepiła w niego ciekawskie ślepka. Bo w końcu, czy to też nie był jeden z jego strachów? Tak z dnia na dzień stracić decyzyjność i kontrolę? Nie brzmiało za przyjemnie. — W jakimkolwiek momencie?
W oczach jej rozmówcy pojawił się błysk zaskoczenia.
— Och, ja… — dostrzegalnie się zmieszał — nie. Na pewno nie. Cóż, a przynajmniej nie przypominam sobie czegoś takiego. — Podrapał się po czole. — Konkurencja w tym aspekcie zresztą zawsze była zbyt wielka — dodał ciszej.
Konkurencja? Czyja konkurencja? Ktoś inny strasznie bał się stracić władzę? Jednak nie brzmiało to sensownie… Więc o co chodziło?
Niestety, gdy spojrzała na rodziciela, od razu zdała sobie sprawę, że jej pula pytań na dzisiaj już się wyczerpała. Ugh, czemu każda osoba musiała iść spać w pewnym momencie! Często była rozczarowana istnieniem takich potrzeb, ale końcowo machnęła na to ogonem. Potrafiła poczekać…

***

Truchtała zmęczona, ale pełna satysfakcji u boku mentora. Gęgawa zgodził się tego dnia zorganizować jej dłuższy trening, gdyż od samego rana rozpierała ją energia i chęci, które chciała wykorzystać w produktywny sposób. Zwiadowca nawet powiedział uczennicy, że zrobiła ogromne postępy, z czego nie mogła być bardziej dumna! Koniecznie będzie musiała się jutro pochwalić całej rodzinie o swoich postępach.
Weszli do obozu po zmierzchu, kiedy większość kotów szykowała się już do snu. Mirabelka obdarowała kocura słowami podziękowania i skierowała się w stronę kasztanowca. Paroma susami płynnie wskoczyła na górę, zadowolona z nabrania takiej wprawy. Odnalazła gałąź zajmowaną przez jej rodzeństwo i na powitanie wydała z siebie ciche mruknięcie, dając im znać o swojej obecności. Ułożyła się między Malinką a Gracją, swoim ogonem sięgając jeszcze po leżącą przy calico Migotkę. Powoli zamknęła ślepia, relaksując się poprzez otaczające ją ciepło. Rodzeństwo stopniowo zapadało w sen. Ich oddechy zrównywały się ze sobą, a kosmyki futra splątały we wspólne węzły, stając się jednością.
Lubiła takie wieczory. Mimo że mogli się od siebie różnić charakterem, potrzebami, pragnieniami czy wyborem profesji, to zawsze na końcu byli razem.
I tylko to się liczyło.

***

Wraz z postępem szkolenia nawet nie zauważyła, jak ani kiedy Gracja stopniowo zaczęła spędzać z nimi mniej czasu. Sama Mirabelka nadal pozostawała najbliżej z Malinkiem, tak jak od początku, ale w pewnym momencie zorientowała się, że starsza siostra wydaje się także bardziej oddalona niż Migotka. Doszła jednak do wniosku, że najprawdopodobniej po prostu preferowała mieć więcej czasu dla siebie czy na swoje obowiązki. W końcu każdy z nich dorastał i próbował odnaleźć własne miejsce w tym wszystkim. A Gracja od zawsze była indywidualistką oraz lubiła udowadniać swoją samą samodzielność. Zresztą, ten rzadszy kontakt wcale nie musiał być intencjonalny. Obierając ścieżkę stróża, niestety naturalnie zredukowała się ilość okazji do wspólnych rozmów, bo cała trójka rodzeństwa spędzała większość dnia na zewnątrz, nieraz współpracując ze sobą, podczas gdy pierworodna raczej pozostawała w obozie. 
Nie było więc żadnych powodów do zmartwień, prawda?

***

Nerwowo drgała końcówką ogona. Właśnie stała przed wejściem do obozu razem z mamą oraz Malinkiem. Na tym zgromadzeniu tata miał się zwrócić do wszystkich obecnych i zapytać o Grację. Oby tylko rzeczywiście czegoś udało mu się dowiedzieć. Chociaż… nie była w stanie określić, czy dałaby radę znieść każdą z tych potencjalnych informacji. Nie potrafiła określić, czy wolałaby usłyszeć brutalną prawdę, czy pozostać z niepewnością i małą iskrą nadziei do końca swojego życia. Oby tylko nie było już za późno. Oby tylko Gracja nadal…
Zamknęła powieki, nie chcąc dokańczać tej myśli.
Cały czas potrafiła wyczuć swój przyspieszony puls, spowodowany zarówno niepokojem, jak i rozpaczliwą nadzieją na usłyszenie dobrych wieści.
Kiedy tylko dosłyszała hałas, od razu zerwała się na proste łapy.
— I jak? Ktoś coś widział? — Podeszła do Agresta, nieświadomie wstrzymując oddech.
Ten spojrzał na nią wielkimi oczami, jakby ledwo mogąc uwierzyć, że obecny moment dział się naprawdę.
— Tak… — sapnął, rozglądając się po nich oszołomiony. — Żyje. Gracja żyje.
To wszystko, czego potrzebowała usłyszeć. Napięcie natychmiast opuściło jej ciało, a ona wydała z siebie ciche parsknięcie. Odwzajemniła uśmiechy rodzeństwa oraz Kruchej, po raz pierwszy od księżyców czując tak beztroską i czystą radość.
Siostrze nic nie było!
— Och, jakie szczęście — odetchnęła mama, przytulając do siebie swoje pociechy.
— Widzisz, mówiłem ci, że na pewno pokona każdego, kto jej stanie na drodze! — Malinka uniósł ogon. — Gracja jest zbyt super, żeby tak po prostu umrzeć z dala od nas. Jej miłość do nas jest zbyt wielka! — obwieścił uroczyście. — Założę się, że to właśnie ona ją prowadziła przez ten cały czas!
Mirabelka zachichotała cicho i poczochrała calico po głowie. Ten to zawsze miał wyobraźnię. Często wytykała mu, że patrzy na sprawy za mało realistycznie, ale teraz…? Teraz nie mogła do niczego się przyczepić. Szczerze wierzyła, że więź z drugą osobą może pomóc w trudnej sytuacji. Jest wtedy o co walczyć. 
— No dobrze, już dobrze. — Wywróciła oczami. — Zakładam, że rzeczywiście muszę ci przyznać ci rację.
Mama wypuściła z objęcia dwójkę i ponownie spojrzała się w stronę czekoladowego.
— Ale wszystko z nią w porządku, tak? — zapytała Krucha, z troską w głosie. — Gdzie ją widziano?
— Podobno tak — poinformował już nieco bardziej przytomny. Mimo to nadal można było po nim dostrzec roztrzęsienie. — Taką informację podała mi Róża przynajmniej. Gracja teraz przebywa w u nich. Mamy się spotkać rano.
— W Klanie Burzy? — Szylkretka zmarszczyła brwi. — Co ona robi w Klanie Burzy?
Bicolor przystąpił z łapy na łapę.
— Nie wiem, Róża powiedziała tylko, że nic jej nie jest i poszła do domu. — Zdezorientowany podrapał się po głowie. — Może biedna była ranna i potrzebowała pomocy medyków? Albo już poważny głód jej doskwierał? — Jego ślepia ponownie przybrały ciemny odcień. — Pragnienie? Zmęczenie? Przemrożenie? Odmrożenie? Wycieńczenie? Zmartwienie? Zrozpaczenie? Zapomnienie? Zniewolenie? Uciemięż–
— Okej, tato, tato — przerwała mu, widząc, że to nie zmierza w dobrą stronę. — Wszystkiego dowiemy się jutro, już nie myśl o tym. Teraz zasługujesz na odpoczynek, tak?
Agrest szybko pokiwał głową.
— Racja, racja — przytaknął, a na jego pyszczku w końcu pojawił się lekki uśmiech — muszę mieć energię na spotkanie z córką.
— A potem jeszcze na świętowanie! — dodał entuzjastycznie Malinka.
Oczy lidera rozbłysły.
— Och, no przecież! Trzeba tylko to jakoś wszystko zaaranżować i…
Mirabelka tylko pokręciła łbem na tych dwóch gagatków.
— O nie, nie ma mowy, że teraz będziecie zaczynali sobie rozmowę na ten temat! — Trzepnęła ogonem, ledwo powstrzymując się przed szczerzeniem się od ucha do ucha. Przeniosła wzrok na tatę. — Ty to już serio idź lepiej. Bo jak jutro nadal będziesz miał takie wory pod oczami, to jeszcze Gracja zamiast przywitania, ucieknie przed tobą z krzykiem!
Czekoladowy najpierw zamrugał na nią zaskoczony, po czym uśmiechnął się jeszcze bardziej.
— O kurcze, to rzeczywiście nie byłby najlepszy rozwój sytuacji. — Mimo wypowiedzianych słów, dało się wyczuć w pełni wesołą i beztroską nutę w jego głosie. — Już mknę do legowiska w takim razie! — zadeklarował i zgodnie ze swoją przysięgą, już za chwilę można było obserwować, jak truchtem biegnie w kierunku topoli.
Mirabelka zaśmiała się głośno. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek uda jej się zmotywować tatę do pójścia spać w takim podskokach! Wyglądało to przezabawnie.
— Ciebie to też się tyczy! — Szturchnęła brata z figlarnym wyrazem twarzy. — Już, już!
— No dobrze, ale idziesz ze mną!
Tortie wzorowo przyłożyła łapę do czoła.
— Tak jest!
Obaj wybuchnęli głupim chichotem i udali się w stronę klonów.
Szylkretka powoli wypuściła powietrze.
Ach, jak dobrze było widzieć znowu ich wszystkich szczęśliwymi! To był bardzo trudny okres dla każdego z członków rodziny, ale przetrwali to i nareszcie mogli zamknąć za sobą ten rozdział. Wyjść z niego silniejsi i bardziej zbliżeni do siebie. W końcu wszystko miało się ułożyć.

***

Nie mogła spać. Ciągle przewracała się z boku na bok, przykrywała głowę łapami, zmieniała pozycję... nawet próbowała liczyć jabłka. Wszystko tylko po to, by móc zmrużyć oko na wymagający tego moment. Mimo to każda jej próba kończyła się fiaskiem. Za bardzo ożywiła ją… ta sprawa Gracji. Tata jeszcze przed snem przyszedł sprostować, że miał się z nią spotkać o wschodzie słońca wraz z Różną Przełęczą, pewnie przy okazji omawiając sprawy dotyczące sojuszu. Z tego względu reszta rodziny musiała zostać w obozie, czekając trochę dłużej na spotkanie z zaginioną. Ciekawość przewyższała jednak szacunek tortie do poufnych rozmów liderów. Dodatkowo wraz z nocą naszły nią nowe wątpliwości. W końcu pobyt siostry w Klanie Burzy budził więcej pytań, niż dawał odpowiedzi. Jak ona się tam znalazła? Sama tam trafiła czy ją przyprowadzono albo nawet siłą dociągnięto? W jakim stanie się wówczas była? A w jakim teraz? I dlaczego nie powiedziała Burzakom, żeby przekazali wieści o jej pobycie? Czemu oni sami natychmiast tego nie zrobili?
Coś tu nie pasowało.
Przeszedł ją dreszcz niepokoju.
Co, jeśli to wszystko było jeszcze zupełnie inne, niż im się wydawało? Co, jeśli Gracja wróci, ale już zmieniona, nie do poznania? Co, jeśli ktoś lub coś w tym czasie namieszało jej w głowie? Albo co, jeśli nie będzie już w stanie do nich wrócić? Albo jeśli nie będzie chciała, bo–
Potrząsnęła głową z irytacją.
Miała spać, a nie wymyślać przedramatyzowane, niemające żadnych podstaw, scenariusze.
Oby tylko czas minął, oby tylko czas minął...
— Wracają! — Nagły okrzyk sprawił, że gwałtownie wstała na łapy.
Wychyliła się, żeby móc spojrzeć na wejście do obozu i to właśnie ta decyzja okazała się być jej największym błędem. Z piskiem zleciała z gałęzi, boleśnie uderzając o zmarzniętą ziemię.
— Nic ci nie jest?
Zacisnęła zęby ze złości. Nie dość, że ledwo zmrużyła oko, nim została wybudzona, to teraz jeszcze ośmieszyła się przed całym klanem.
— Nie — bąknęła tylko.
Malinek zachęcająco otarł się o nią głową.
— No już, nie bądź taka naburmuszona — mruknął z lekkim rozbawieniem. — Nie pamiętasz kogo dzisiaj mamy spotkać? To wielki dzień!
Mimo całego niewyspania i obolałości Mirabelka nie mogła się choć trochę nie uśmiechnąć. Szylkret zawsze wiedział, jak jej poprawić humor.
— Niech ci będzie. — Wywróciła oczami, udając oburzoną. Szybko wstała i otrzepała się z kurzu. — To idziemy? — zapytała, prawie wstrzymując oddech, kiedy zaraz podeszła do nich mama wraz z Migotką.
Każdy członek rodziny przytaknął i razem udali się w stronę wejścia do obozu. Atmosfera oczekiwania zawisła w powietrzu, bardziej wyczuwalna niż kiedykolwiek. Ich ostatnia prosta.
Fala ekscytacji przeszła przez ciało tortie, niemal elektryzując jej futro. Nie mogła się doczekać, aż wreszcie zobaczy siostrę! Musiały w końcu dłużej ze sobą pogadać, szczególnie że teraz Gracja prawdopodobnie miała naprawdę wiele ciekawych historii do opowiedzenia. Jakkolwiek nie sądziła, iż pomysł Malinka i taty o świętowaniu, na który wpadli w środku nocy, był szalony… musiała przyznać, że definitywnie brałaby udział w czymś takim. Brakowało jej wspólnego czasu spędzonego całą rodziną od tak dawna! Jasne, nadal często ze sobą rozmawiali, ale przez wykonywanie różnych obowiązków to wszystko zawsze musiało się rozjechać w tę czy inną stronę. Nawet jak już udało się zgrać wszystkich, to takie momenty trwały zbyt krótko jak dla niej. Tęskniła za prostotą organizacji takich chwil, kiedy jeszcze mieszkali w żłobku – wówczas były one normą, obecnie bardziej uśmiechem losu.
A urządzenie takiego święta? Nie dość, iż w idealny sposób celebrowałoby powrót siostry i poświęcało jej należytą uwagę, to jeszcze w całości rozwiązałoby wcześniej wspomniane problemy! Kto wie, może dzięki temu mogliby ponownie wejść na poziom bliskości z czasów dzieciństwa? Ba, mogliby nawet zawiązać między sobą jeszcze silniejszą więź!
Tortie wykrzywiła pysk w zadowoleniu. Wierzyła, że to, o czym teraz pomyślała, miało duże szanse na powodzenie. Ona sama wręcz uczyni to możliwym! I wtedy nawet to chwilowe zaginięcie Gracji odejdzie w niepamięć. Zdobędą tytuł najbardziej zżytej rodziny w całym lesie!
Nim się zorientowała, nastąpił ten moment. Wszyscy znajdowali się przy wejściu do obozu. Doskonale wyraźnie słyszała bicie własnego serca – odgłos wciąż żywo dudniącej nadziei, donośnie rozbrzmiewający w jej klatce piersiowej. Już zaraz będzie tak, jak dawniej. 
Jednak w momencie, w którym zobaczyła tatę, poczuła, jakby cały żołądek jej opadł. Na jego twarzy malował się tragiczny obraz – portret ostatecznej katastrofy. Posturę miał zgarbioną, ogon zrezygnowanie leżący na ziemi, sińce wyraźnie odznaczające się pod oczami, ślepia bijące żalem, pysk bez cienia nadziei. Nie potrafił nawet spojrzeć na którekolwiek z nich.
Całe ciało zwiadowczyni się spięło.
— Co się stało? — zapytała od razu Krucha, poruszając nerwowo ogonem. — Gdzie jest Gracja?
Malinka z niepokojem wyjrzał zza barku taty, poszukując siostry. Źrenice Migotki z kolei zrobiły się wielkie.
— Cz-czy o-ona…? — zapytała z paniką, po chwili wydając z siebie ledwo słyszalny pisk. — Odeszła?
Mirabelka wzdrygnęła się niczym poparzona. Miała ochotę zwymiotować.
— Nie! — krzyknął wystraszony tymi słowami Agrest, na co każdy członek rodziny odetchnął z ulgą.
Bura zmarszczyła nos. Skoro nie miał dla nich najgorszych wieści, to czemu wyglądał, jakby takie przyniósł? Co mogło być na równi wyniszczające, co wizja śmierci siostry? Uzyskanie odpowiedzi na to pytanie ją przerażało.
— Nie chciałem was przestraszyć, wybaczcie. Nic jej nie jest. Chodzi tylko o to, że… — przełknął ciężko ślinę — Gracja do nas nie wraca.
Co…
— Żartujesz — sapnęła natychmiast najmłodsza córka.
— Nie rozumiem — mama szybko pokręciła głową — nie rozumiem?
Czekoladowy wbił wzrok w ziemię. Niczym sprawca – wyrażający głęboką skruchę, przyznający się do winy.
— Zdecydowała się zostać w Klanie Burzy — poinformował przez ściśnięte gardło — a właściwie to… taki był plan od początku.
Tortie zaśmiała się głośno.
— No tak, pewnie uciekła od nas, tylko po to, żeby móc sobie zamieszkać w Klanie Burzy! — parsknęła sarkastycznie. Jakim cudem jej tata powiedział coś tak absurdalnego? — Nikt o zdrowych zmysłach nie zrobiłby czegoś takiego — podkreśliła stanowczo. „Gracja nie zrobiłaby czegoś takiego”.
Nie rozumiała, dlaczego nie mogła znaleźć potwierdzenia w oczach ojca. 
— Ja… nie wiem, jak wam to przekazać, ale — przystąpił z łapy na łapę — no trochę tak to się potoczyło? Powiedziała, że odeszła, bo nie chciała już tu przynależeć. Potrzebowała zmiany. 
Mirabelka miała wrażenie, jakby ktoś właśnie uderzył ją prosto w twarz. Więc te wszystkie nieprzespane noce, wysiłki na patrolach poszukiwawczych, planowanie jej przyjęcia, cały stres związany z sytuacją… okazały się zwykłym marnotrawstwem czasu i energii? Niczym więcej niż demonstracją ich głupoty? 
— Dlaczego? — to jedyne, co wypadło z pyska Kruchej. A jednocześnie stanowiło najbardziej zastanawiające pytanie w tym wszystkim. 
Lider westchnął z niemocą. 
— Źle się czuła w roli stróża. Nigdy nie mówiła nam o tym, bo nie chciała nas zawieść — wyjaśnił, w dziwny sposób nie brzmiąc na przekonanego. — I… to chyba tyle. A przynajmniej tyle powiedziała na głos. 
Położyła po sobie uszy. 
Nie mogła w to uwierzyć. A więc taki był jej powód do opuszczenia swojej rodziny bez ani jednego słowa? Społeczności, w której dorastała i poprzysięgła lojalność? Tylko po to, żeby dołączyć do klanu i objąć w nim taką samą rangę, jaka od początku była dostępna tutaj? Nie kupowała tego. Nie uważała swojej siostry za aż taki mysi móżdżek. Ewidentnie musiała ukrywać coś jeszcze… 
— Czemu nic nam o tym nie wspomniała? — ciche wtrącenie Migotki, przerwało jej myśli. 
Tata aż fizycznie się wykrzywił. 
— Nie chciała, bym jej tego zabronił. — Przez jego grzbiet przeszedł dreszcz. — Przepraszam was. 
Mirabelka prychnęła pod nosem z niedorzeczności tego wszystkiego. Drugie wytłumaczenie siostry wcale nie miało lepszego wydźwięku. Gorzej, było dla niej jeszcze bardziej irracjonalne. Z takiego idiotycznego powodu musieli przechodzić przez te tortury? Bo bała się zakazu rodzica, będąc w dorosłym wieku? Zresztą, czy ona go w ogóle znała? Oczywiście, Agrest był nadopiekuńczy. Nie należało go natomiast traktować jak jakiegoś tyrana, tylko czekającego, by móc zniewolić własną rodzinę. A zatem ponownie nie potrafiła uwierzyć w takie uzasadnienie. Bo gdyby nawet miała takie lęki odnośnie taty, to nadal mogłaby powiedzieć o tym któremukolwiek z rodzeństwa, mamie lub jeszcze innej zaufanej osobie i sprawa byłaby załatwiona. Pomogliby jej, a wszystko obyłoby się bez krzyku i płaczu. 
Przygryzła swój język. 
Denerwowanie się teraz nie miało sensu. Jak się spotkają, to na pewno wszystko się wyjaśni. Gracja przedstawi młodszej bardziej prawdziwą wersję wydarzeń i wtedy będzie mogła ją bardziej zrozumieć. Swoimi odczuciami zajmie się później. 
— To kiedy przyjdzie się z nami pożegnać? — zadała pytanie z nutą rezygnacji w głosie. 
— Och — ojciec zaskrobał pazurem w ziemi — nie wydaje mi się, że wspomniała o czymś takim. 
Szylkretka machnęła na to łapą. 
— Nie no, serio przypomnij sobie — poprosiła, poruszając końcówką ogona. — Chciałabym jeszcze z nią pogadać i zapewne nie ja jedyna. — Przeniosła wzrok na resztę rodziny, na co każdy dał jej potwierdzenie. — Więc kiedy zamierza się z nami spotkać? 
Bicolor momentalnie spojrzał na swoje łapy. 
— Tylko że no właśnie… ona nic nie mówiła na ten temat. Jestem pewien — sprostował niezręcznie. — Wybaczcie, rzeczywiście powinienem poruszyć tę kwestię. Byłem tak zaaferowany tym wszystkim, że… 
Co…? Przecież to nawet nie brzmiało na możliwe!
— Dlaczego? — zapytała jedynie, nie będąc w stanie wydusić z siebie więcej. Z każdym uderzeniem serca tej rozmowy czuła się coraz bardziej choro. 
— Nie wiem — powiedział cicho Agrest, unikając wzroku któregokolwiek z obecnych. Zamilkł na chwilę, po czym nagle dodał: — Powiedziała, że czasem niektóre sprawy trzeba zostawić za sobą, by w ogóle zrobić krok naprzód. 
Mirabelka z niedowierzania aż zrobiła krok do tyłu. Jakimś cudem to właśnie ta informacja była dla niej najbardziej szokująca. Najbardziej wywierająca dziurę w sercu. Sapnęła głośno, próbując dojść do siebie. 
— Przepraszam — stęknął od razu. — Przepraszam, też tego nie rozumiem. Może gdybym lepiej poprowadził tę rozmowę to… 
— Przestań. — Tortie przerwała mu, czując, jak wzbierają się w niej emocje. Gromadzą się niczym ciemne chmury bezpośrednio przed sztormem. 
— Przepraszam — powtórzył czekoladowy, na co miała ochotę odkrzyknąć, żeby w końcu przestał przepraszać. — Powiedziałem jej, że może nas swobodnie odwiedzać, kiedy tylko zechce. Ale… nie wiem, czy w ogóle z tego skorzysta. 
Zwiadowczyni zacisnęła szczękę i odwróciła się na pięcie. Resztkami rozumu, zdecydowała się spojrzeć na Malinkę. Szukała na ich pysku czegokolwiek, czego mogłaby się złapać. 
— J-ja nie wiem c-co powiedzieć — zająknęli się jedynie, bezradnie kręcąc się w miejscu. 
Tym razem nawet oni nie potrafili jej pocieszyć. 
Bura skierowała swe kroki w kierunku wyjścia z obozu, ignorując rozlegające się za nią wołanie. Z całej siły kopnęła leżący na jej drodze kamień, gniewnie prychając do samej siebie. 
Co Gracja sobie myślała? Że ucieknie sobie z klanu i po prostu automatycznie wymaże się z pamięci każdego? Że nikt nigdy nie będzie próbował jej szukać, nikt nigdy się nie dowie? Czy to właśnie tego chciała samego od początku? Kompletnie o nich zapomnieć i pozbawić się balastu odbycia jakiejkolwiek rozmowy z nimi? Odseparować się od nawet najmniejszego kontaktu? Wyrwać się ze szponów rodziny, w której tak naprawdę nigdy nie chciała być? 
Mirabelka uderzyła ogonem o ziemię, ignorując rozpaczliwy lament, desperacko pragnący opuścić jej gardło. 
Skoro tak, to najwidoczniej jej siostra dostała wszystko, czego chciała. 
Wielkie gratulacje. 

***

Następne wschody słońca tylko dobitniej pokazały ponury krajobraz tego wydarzenia. Cała rodzina była zdewastowana, nawet w codziennych czynnościach sprawiając wrażenie zagubionych, zbitych z tropu jednostek. Tatę ciągle prześladowało poczucie winy, mama z Migotką zamknęły się w sobie, Malinka nie był dłużej Malinką. A Mirabelka? Mirabelka musiała to obserwować, z każdym uderzeniem serca coraz bardziej nie mogąc tego znieść. 
To nie było sprawiedliwe. Każdy z nich przeżywał stratę córki czy siostry, a tymczasem ona miała to wszystko gdzieś. Żyła, ale jaką stanowiło to różnicę, kiedy zaczęła się zachowywać, jakby to oni byli martwi? 
Pozbyła się ich ze swojego życia niczym brudnych śmieci, na koniec nie racząc choćby powiedzieć im prostego „pa”. Co za bezduszność. 
Widząc najmniejszą oznakę smutku po Gracji, frustracja szylkretki tylko rosła. Bo ona po prostu na to nie zasługiwała. Nie zasługiwała na taką troskę, po tym, jaki ich potraktowała. 
Oliwy do ognia dolewała świadomość zwiadowczyni, że nie jest w stanie zrobić nic, by przekonać kogokolwiek innego z rodziny, że calico nie jest tego warta. 
Więc tak oto skończyła. 
Zmuszona do biernego oglądania tego wszystkiego. 

***

Z dziwnym ukłuciem w żołądku obserwowała, jak jej tata zdaje się prowadzić przyjemną rozmowę z Brzoskwinią i Świergot. To nie pierwszy raz, kiedy zauważała, jak ciepło został przyjęty z powrotem do społeczności. Zupełnie jakby tymczasowe odejście Agresta nie miało większego wpływu na jego postrzeganie. Oczywiście z początku dało się wyczuć niepewność innych w towarzystwie byłego lidera, jednak minęła ona niemalże tak szybko, jak się pojawiła. I nawet jeśli pojedyncze osoby wciąż skrywały jakieś pretensje, nigdy nie były one na tyle duże, by je wyrażać na głos. W jej przypadku to nie wyglądało w ten sposób.
Na widok Mirabelki oczywiście mama i rodzeństwo byli przeszczęśliwi. Ale reszta? Nie zdawała się już tak entuzjastycznie nastawiona. Spoglądano na nią z pewnego rodzaju dystansem i nadszarpniętym zaufaniem. Z jednej strony całkowicie to rozumiała, z drugiej strony strasznie ją to rozsierdzało. No bo w końcu… ona nigdy nie planowała zrobić czegoś takiego. Potrzebowała jedynie chwili samotności, z dala od znajomych pysków. Nie sądziła, że to się skończy taką katastrofą! Już czuła się wystarczająco odosobniona podczas tej wieloksiężcowej separacji. Pragnęła jedynie, żeby to się nareszcie skończyło. 
Spotkanie wówczas taty i usłyszenie o tym, co uczynił przed znalezieniem niej, dało jednak córce cichą, samolubną nadzieję, że ten powrót będzie wyglądał trochę inaczej. Bo w końcu on też popsuł sytuację przed swoim zniknięciem, wywołując wielką aferę. Szylkretka liczyła więc, iż… cóż, może i dostaną wrogie spojrzenia od niektórych oraz będą musieli odbudować zaufanie w społeczności, ale przynajmniej będą w tym razem. Nie wzięła jednak pod uwagę różnicy wieku, a także tego, jak mogło to wyglądać z zewnątrz. On był staruszkiem w zaawansowanym wieku, który wyruszył w podróż, by odnaleźć swoją córkę, ona dorosłą zwiadowczynią, która nagle zniknęła z niewiadomych przyczyn. On już mógł nie być w stanie podejmować w pełni świadomych decyzji ze względu na swoją liczbę księżyców, ona ponosiła całkowitą odpowiedzialność. 
Odczuwała zazdrość, że dla niego to wszystko było znacznie prostsze. Mimo to… zwyczajnie nie potrafiła mieć do kogokolwiek pretensji z tego powodu. To od niej rozpoczął się ten chaos i to ona powinna teraz się z tym mierzyć. Tata wziął już odpowiedzialność za swoje czyny i nareszcie należał mu się spokój, bez zamartwiania się takimi sprawami. 
Wbrew tym skomplikowanym emocjom, sama jednocześnie sama łapała się na tym, że robiła wszystko, żeby go uszczęśliwić. Przynosiła mu najlepsze porcje gryzoni, pytała o samopoczucie, rozmawiała z nim kilka razy dziennie, kiedy tylko mogła brała rodzeństwo do wspólnych odwiedzin, informowała o bieżących wydarzeniach, starała się być dla niego wsparciem oraz spełniać jego zachcianki. Oprócz zwykłej chęci sprawienia mu radości, w jakiś sposób… także czuła się do tego zobowiązana. Miała z tego satysfakcję, a zarazem ten ciężar ją przytłaczał i nie potrafiła określić dlaczego. Szczególnie iż coś jej podpowiadało, że w tym przypadku nie chodziło o samego Agresta. 
Zwróciła swoje ślepia ku czystemu, nocnemu niebu, wypuszczając z pyska białą chmurkę swoich skłębionych wątpliwości. 
Nie potrafiła wyrzucić z siebie tego, tylko rosnącego, wewnętrznego niepokoju. 
Przeczucia nadciągającej zagłady. 

***

Wiedziała, że ten dzień nastąpi. Czuła jak z każdym uderzeniem serca niemiłosiernie się zbliża. Najpierw wypuszcza swe pnącza i owija je wokół swej ofiary. Zaciska mocniej, powoli wysysając życie z podstarzałego, kruchego ciała. Niczym wąż oplata każdy skrawek skóry z zamiarem uduszenia. Aż wreszcie dostaje się do środka. Wdziera ostre kły coraz głębiej, nie zwracając uwagi na rozpruwane przy tym tkanki. Nie odczuwa żadnej litości, pragnąc tylko więcej i więcej. Jednak każdy kolejny narząd w nie jest wystarczający. Pochłanianie nigdy nie zaspokaja potrzeby. Dlatego nie przestaje. Doskonale wie, że nic nie jest w stanie go powstrzymać.
W końcu dociera do serca. Ma wybór, wciąż może się wycofać – ale nie waha się ani przez moment. Przebija delikatną, wygrywającą rytm życia ściankę, uwalniając niekontrolowaną, śmiercionośną falę szkarłatu. Stąd nie ma już odwrotu. Wytryskuje ona z centrum z niebywałą siłą, niszcząc wszystko, co śmie stanąć jej na drodze. Wszystko dobiega końca. Odwieczną melodię istnienia zastępuje cisza.
I tak właśnie było w tym przypadku. 
Zwiadowczyni nigdy nie zapomni tego wschodu słońca.
Najpierw nagła informacja, że tacie coś się dzieje, panika w oczach Jarząb, gorączkowy pośpiech Murmur, gonitwa myśli Mirabelki i czyste przerażenie, rozpierające jej płuca. Stanęła w legowisku starszyzny razem z rodzeństwem, obserwując tę zatrważającą scenę. I właśnie to było najbardziej wstrząsające w całej sytuacji. Ta bezsilność. Mogli jedynie stać i patrzeć, podczas gdy ukochany rodzic umiera na ich oczach. Kurczowo trzymać się jego futra, złudnie licząc, że to pomoże w czymkolwiek. Zatrzyma ten horror. 
Nie mogła pozbyć się wrażenia, jakby wówczas znalazła się w istnym koszmarze. Wszystko wydawało się wręcz nierealne, a jednocześnie tak bardzo prawdziwe, tak bardzo intensywne. Z przestrachem widziała, jak po twarzy taty przebiega niewyobrażalne cierpienie. Z jeszcze większą grozą obserwowała, jak powoli ustępuje ono zupełnej pustce. Sile potężniejszej od jakiegokolwiek uczucia czy myśli. 
A teraz? Stała przed jego ciałem, jakby już pogodziła się z tą stratą. Jakby dojrzała do zaakceptowania decyzji Wszechmatki. Jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie odwrotnie. Dlatego nie czuła się tutaj na miejscu, ciągle słysząc podszepty swojego umysłu, że nie powinno jej tutaj w ogóle być. Lecz nie dostała możliwości wyboru. Jeśli to była jej ostatnia szansa do zobaczenia taty – musiała się pojawić. 
Problem natomiast tkwił w tym, że już tu stojąc… nie potrafiła nawet spojrzeć mu w oczy. Nie potrafiła w ogólnie na niego patrzeć. Bo niby kim miała być bez niego? Od początku stanowił ważny filar w jej życiu – opiekował się nią i rodzeństwem, pilnował dobra Owocowego Lasu, nauczył tylu istotnych kwestii, wspierał w potrzebie, wyruszył w podróż grożącą utratą własnego życia, by tylko upewnić się, że jest bezpieczna… innymi słowy po prostu był jej rodzicem. Wiedziała, że bez niego nigdy nie byłoby niej. Aczkolwiek uzyskanie świadomości, że siłą rzeczy to właśnie podczas jej życia on będzie tym, kto przestanie istnieć, należało do najbardziej mrożących krew w żyłach konkluzji. 
Poza całym przechodzeniem żałoby miała straszną trudność z pozbyciem się nienawistnych myśli. Skierowanych głównie wobec… samej siebie. Zwyczajnie odczuwała tak dużą frustrację! Nie mogła znieść faktu, że Agrest umarł niedługo po ich powrocie, bo… to po prostu nie miało tak wyglądać. Nie miał nigdy odbyć tej podróży, nie mógł jej odbyć. Nie miał być zmuszony do szukania żadnej z córek w deszczu, mrozie i głodzie. Nie miał poświęcać swojego żywota na katorżniczą wędrówkę. Nie powinien go w ten sposób marnować. 
Mirabelka wbiła pazury w ziemię, powstrzymując się od wyrwania sobie wszystkich kłaków. Ten czas powinna przeznaczyć na pożegnanie się z ojcem, a nie na roztrząsanie swoich przewinień we własnej głowie. Na to znajdzie chwilę później. 
Zaczerpnęła głęboko powietrze, po czym powoli je wypuściła, starając się ochłonąć. Z bólem zacisnęła przekrwione oczy i przyłożyła swoje czoło do tego taty. Pierwszy raz tak zimnego, pozbawionego jakiegokolwiek ciepła. 
Nie wytrzymała jednak długo, nim nie wydała z siebie żałośliwego skowytu:
— Przepraszam, że zepsułam ci jedne z ostatnich księżyców twojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz