Pierwszym, co poczuł, była fala chłodnego powietrza, które przeszyło jego wilgotne, brudne od soków matki, ciałko. Otoczenie zewnętrznego świata było zimniejsze, mniej przyjazne i przyjemne, od bezpiecznego azylu, w którym jeszcze kilka chwil temu, osadzone były maluchy Peoni. Nic jednak nie może trwać wiecznie, nawet bezmylne dryfowanie w sielskim brzuchu mamy. Na świat przyszedł, wtedy jeszcze drobny, Leto wraz z młodszym braciszkiem i dwoma ślicznymi siostrzyczkami. Cała gromadka była pięknie prążkowana, a ich zjawiskowe futerko było jedyne w swoim rodzaju; zwłaszcza w obrębie najbliższych ogródków i lasków. Łapali za oko. Mama i ojciec od początku powtarzali im, każdemu bez wyjątku, o ich niezwykłej urodzie, w której zaklęta jest magia całego świata. Tata wspominał o piorunach, które podczas szalonej, nocnej burzy osmoliły siłą niebios czarną Amfitryte, opowiadał o żywicy, która w formie kryształowych bursztynów, została wyrzucona przez morskie fale, prosto na grzbiet Wisterii, wielokrotnie zdarzało mu się napomknąć o polach obsianych kłosami, mieniącymi się złotem i pojedynczymi barwnymi makami czy chabrami, które wyrosły na ciele Celestyna, tak często upstrzonego przeróżnymi kolorowymi mazidłami. Nie zapominał oczywiście o swoim pierworodnym. Leto miał mieć pierś napełnioną słonecznym blaskiem, który przesiąknął prosto do serca kocurka, a z niego rozlał się po całym kocurku. Czuł dumę. Nie mówił tego wprost, ale cieszył się, że tylko w jego przypadku ojczulek wspomniał o wnętrzu. Nie chciał być tylko piękny; chciał być szlachetny, dobry i prawy! Nie wykluczał, ma się rozumieć, że jego rodzeństwo również może posiadać wiele pozytywnych epitetów, które opisują ich skromne osóbki, ale Leto był świadomy, że u nich była to sprawa znacznie większej wagi. Kochał swoje siostry, nawet ciężko słowami pokazać jak bardzo, a do Celestyna był przywiązany, jak do najbliższego kompana, jak do swojego wiernego towarzysza broni, czy wiernego giermka. Dla Panienek wygląd zewnętrzny jest sprawą iście przeważna! Dlatego też zawsze pomagał im dbać o higienę; był na każde zawołanie Wisterii, która chętnie wykorzystywała jego pomocną mordkę, aby przylizać futerko w miejscach, do których zwyczajnie nie sięgała, lub co do których nie była do końca pewna, jak wyglądają. Amfitrycie też chciał być pomocny, ale ta wolała wszystko robić sama! Smuciło to kocurka, który bał się, że ta zbytnio się zmęczy, przepracuje lub, niech ją przed tym chronią wszelkie istoty i duszki tego świata, zrobi sobie krzywdę! Co jeśli zbytnio wygnie się do tyłu, przylizując kędziorek na grzbiecie, przez co coś jej pęknie w tej ślicznej szyi, jak od czarnego łabędzia?! Co jak nadwyręży sobie łapkę, idąc po zabawkę z piórka, która takk chętnie przyniósłby jej prosto pod nos?! Za każdym razem, gdy ta odmawiała z wrogim sykiem, łamało mu się serce, był pewny, że nieodwracalnie...
Za to sprawa z Celestynem malowała się... Inaczej...
Leto próbował zapraszać brata do planowania wspólnych wielkich wypraw, ale ten nigdy nie wydawał się nimi rzeczywiście zainteresowany. Oczywiście, chętnie przybiegał do srebrnego, nawet jeśli z góry wiedział, czym to się skończy. Wielokrotnie wykazywał nawet, z samego początku, inicjatywę, ale gdy faktycznie mieli przecisnąć się przez uchylone okno, odpuszczał i wymyślał inną zabawę. Leto w takich momentach wracał do środka i towarzyszył mu, aby nie zrobił sobie krzywdy. Wiedział dobrze, że ma wobec młodszego (o kilka sekund, ewentualnie minut) rodzeństwa pewien obowiązek. Ma go strzec i bronić, nawet za cenę własnego życia! Celestyn, przez swoje zachowanie, jak i wygląd, w jego oczach nie różnił się prawie wcale od siostrzyczek. Bujał w obłokach i oddawał się emocjom niczym panienki z ojcowskich historyjek. Szarooki miał więc dwie królewny i jednego zniewieściałego królewicza pod swoją rycerską ochroną. Była to praca całodobowa. Nie można było zapomnieć o królowej, która również potrzebowała zaopiekowania. Peonia była rozpieszczana nie tylko przez Narratora, ale i przez syneczka, który kilka razy dziennie przychodził i dopytywał, czy aby wszystko jest u niej w jak najlepszym porządku, czy aby na pewno nie potrzebuje przekąski, albo czy miękkie posłanie nie stało się już zbyt wyleżane. To wszystko sprawiało, że pod koniec dnia kociak padał wymęczony przy jej boku, a kotka z uśmiechem dumy i miłości na mordce otulała go ogonem i przyciągała z łatwością do ciepłego, pachnącego mlekiem brzucha.
* * *
Spał spokojnie. Noce były dla niego jednocześnie czasem na odpoczynek i błogie marzenie, aa jednocześnie jedynym momentem dnia, kiedy ktoś mógłby podejść go i skrzywdzić, którąś z umiłowanych przez niego osób. Nie pomagało to, że sen miał mocny jak kłoda. Świat mógłby się walić, nieboskłon się kruszyć, a morza zalewać okolice, a Leto tylko przekręciłby się na drugi boczek, wtulił w mamusie i chrapał dalej, w całkowitym i nieskończonym stanie błogości. Jedynym co mogło skłonić go do pobudki w trybie iście natychmiastowym, było zimno; dokładniej zimno, które spowodowane było brakiem Peonii. Zniknięcie matki nie umknęłoby jego zmysłom nawet po najbardziej wykańczającym dniu. Tak właśnie było tym razem. Uleciał zapach rozkosznego mleka... Chłód wdarł się między kępki futra, liżąc go po policzku, które jeszcze chwilę temu opierał o ciepłą stópkę. Wiedział, że był blisko utraty rycerskiego honoru; ktoś ukradł ich królową!
Otworzył ślepia; upewnił się. Nie było jej. Nigdzie! Rozejrzał się gorączkowo, kręcąc głową we wszystkie strony świata, po czym skoczył na równe łapki i jeszcze raz powtórzył czynności, jednocześnie robiąc kółka w miejscu. Opuszkami musnął miejsce, które wieczorem zajęła Peonia. Wciąż było przyjemnie ciepłe, a jej przyjemny, otulający zmysły zapach był bardzo wyraźny. Miał jeszcze szanse ją odnaleźć, zanim coś okropnego jej się przytrafi. Nie ma co zwlekać! To sprawa życia i śmierci!
Odwrócił się i z rozmachem rzucił się do biegu. Nie dotarł zbyt daleko, gdyż po kroku potknął się o kauczukową piłeczkę, która jeszcze wczorajszego wieczora dała mu tyle radości; dziś jej obecność napełniła go tylko szczerą złością! Przeturlał się kawałek i z hukiem upadł na drewniane panele. Gdy próbował się podnieść, poczuł parę chabrowym ślepiów na sobie. Zza puchatego ogonka wpatrywała się w niego Wisteria. Wciąż zaspana księżniczka wielokrotnie zamrugała, nie odrywając zaciekawionych oczu z brata. Ah! Co on miał zrobić?! Nie może przecież frasować jej pięknej główki tak poważnymi i trudnymi do pojęcia sprawami jak zaginięcie rodzicielki! Zmartwienia są złe dla kotek... To interes kocura, aby martwić się za nie! Musiał coś wymyślić. — W-witaj siostrzyczko! Czy twój sen był miły? Czy wypoczęłaś? — zestresował się nieznacznie. Dreszcz przebiegł mu po grzbiecie, gdy bursztynowa zaczęła powoli rozglądać się po legowisku. Amfitryta leżała w kącie, zwinięta w ciasną kulkę; przypominała leśną jagódkę. Celestyn za to rozłożył się płasko na samym środku, pokazując jasnokremowy brzuszek unoszący się miarowo i spokojnie. O nie! Na pewno zaraz zacznie się pytać o mamę! — Wisterio! Pozwól mi zaproponować Ci spacer. Tak! Zapraszam Cię, Moja Droga na przechadzkę. To świetny sposób na rozruszanie się przed zabawą oraz śniadaniem. Ojciec mi tak ostatnio powiedział i to zwykle On jest moim kompanem, ale... Ale dziś jest zajęty i nie mógł, a pomyślałem, że czasami i Damie na zdrowie to wyjdzie. Tylko obiecaj mi, że gdy zabolą cię poduszeczki, powiesz mi niezwłocznie, dobrze?
<wisteria?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz