Sama kuracja nie była ciężka i w głównej mierze składała się z podania kilku ziół, a następnie na zatrzymaniu wojowniczki na krótkiej obserwacji, aby nabrała sił. Na szczęście Bożodrzew była w pełni sił, w kwiecie swojego wieku, a więc jej organizm był silny i nieuległy. Niestety takim okazały się również licha, które doprowadziły ją do tego stanu. Wyplewienie ich z organizmu jednej kotki nie przeszkodziło w "przeskoczeniu" do żołądka drugiej. Ćmia Łapa zdawała sobie sprawę, że wiele chorób, które będzie musiała wyplewić z innych klifiaków, będzie zaraźliwa, mniej lub bardziej, lecz jakoś nigdy ta myśl nie przebijała się w jej głowie. Mimo bycia straszną, wręcz niezdrową panikarą, w jej scenariuszach ona sama nie chorowała. W koszmarach, które często ją nawiedzały, nawet na jawie, mogła być niekompetentna, wykazywać się niewystarczającą wiedzą, albo po prostu zawodzić wszystkich dookoła, ale nigdy nie cierpiała na przypadłości, które umiała z łatwością dostrzec, zdiagnozować i pokonać. To było coś... Niespodziewanego.
Na początku tylko pobolewał ją żołądek, potem skręty stawały się coraz bardziej uporczywe, częste i intensywne. Czuła jakby wszystko w środku wywracało się do góry nogami, a następnie z impetem wracało na swoje miejsce. Kuliła się wtedy gdzieś na skraju obozu, ukryta między kamieniami, skryta w mroku składziku na zioła. Miała nadzieje, że wszystko samo jej przejdzie. Czuła pewną obawę przed działaniem na własną rękę w sprawie leczenia samej siebie, a nie chciała zawracać głowy medyczkom, a tym bardziej swojej ukochanej siostrzyczce, która wydawała się od jakiegoś czasu nieobecna, a jednocześnie strasznie rozedrgana i wybita z codziennego rytmu. Po co miałaby być dla niej dodatkowym balastem. W razie czego wiedziała, co ma robić. Znała sposoby walki z objawami, znała nazwy i miejsca występowania tych ziół, a w razie czego, kojarzyła nawet, na jakiej skalnej szczelinie leżą w legowisku medyczek. No właśnie. Zabieranie ich z klanowych zapasów miało być ostateczną ostatecznością. Wiedziała, jak ważne są zioła. Nawet teraz, w szczycie Pory Zielonych Liści, nie miała serca ich uszczuplać. Jeśli miała sobie pomóc, najpierw musiała sama je znaleźć i własnymi łapami wyrwać je z ziemi.
* * *
— Chcesz, abyśmy Ci towarzyszyły, kochanie? — przerwała jej wojowniczka, przekręcając uroczo główkę na bok. Zauważyła, że szylkretka ma do niej pewną słabość. Dziwnie się z tym czuła, zwłaszcza że nawet mamusie nie zwracają się już do niej tak pieszczotliwie, a na pewno nie za każdym razem, gdy rozmawiają. Szybko zauważyła, że jako jedyna, chociaż nie jest karłowata, a jej łapki są proporcjonalne do wielkości reszty jej ciałka, była najbardziej zbliżoną wielkością do Melodyjnego Trelu. Musiało to w jakiś sposób wpłynąć na jej obraz w oczach niskorosłej. Kiwnęła tylko łebkiem. — Och, oczywiście! Z wielką chęcią będziemy twoimi dwoma dodatkowymi parami oczu i uszu, dodatkowym nosem nawet! — wyszczebiotała, wstając z kamiennej posadzki. Otrzepała futerko, które świetlistymi pasmami ułożyło się na jej drobnej piersi. — No, no! Wstawaj Pietruszkowa Łapo. Wiem, że wspominałam o spokojnym wieczorze, ale widzisz, że nasza aspirująca uzdrowicielka potrzebuję pomocy, przecież jej tak nie zostawimy. No, no, to dla dobra nas wszystkich.
— Już, momencik, jeszcze nie zjadłam... — wymamrotała nieswojo buraska. Zaczęła szturchać pazurem sztywną myszkę, która z każdą chwilą traciła znacznie na walorach estetycznych, a co do tych smakowych, można było tylko domniemywać, gdyż mimo uwagi, uczennica nie kwapiła się do brania kolejnego kęsa.
— Ah! Całą wieczność miałaś na smakowanie i przeżuwanie. Ja rozumiem, że młode kotki dbają teraz o sylwetkę, ale na litość przodków, przynajmniej nie wymiguj się tak... Idziemy, już, już, hop, hop! — Szturchnęła płomiennooką w kierunku wyjścia do obozu. Srebrna musiała jeszcze tylko oznajmić, że wybywa z obozu. Akurat żadnej z nauczycielek nie było w jamie. W cieniu, przyglądając się ziołom i jagodom, siedziała jedynie Zaćmiona Łapa. Odbiegając na moment od pary kotek podbiegła do siostry.
— Zaćmienie... — szepnęła, nie chcąc jej przestraszyć niespodziewanym i nagłym hałasem. Szylkretka mruknęła krótko na znak, że słucha słów Ćmy. — Idę pozbierać mięte i malwę.
— Sama? — rzuciła jakby zatroskana.
— Z Melodyjnym Trelem i Pietruszką
— Uważaj na siebie, tylko nie wracajcie za późno, a tym bardziej po zmroku, bo porwie Cię mewa — zażartowała, chociaż kamienny, zamyślony i nieobecny wyraz pyska wcale na to nie wskazywał. Bladooka tylko kiwnęła głową; to był okrutny dowcip...
* * *
Udało zebrać im się malwę i mięte, a nawet trochę aksamitki, w bardziej zarośniętych częściach terenów Klanu Klifu. Melodyjny Trel jednak upierała się, aby wrócić plażą, gdyż miała chętke na krabowe paluszki. Doszła również do wniosku, że brak apetytu ze strony burej wynikał ze złych jakościowo gryzoni, które nawiedziły tego roku łąki i polany, a więc jedynym wyjściem będzie poczęstunek w postaci owoców morza. Tak więc zrobiły. Przechadzka, dość długa, wymęczyła niezwykle obie uczennice. Srebrna z reguły miała słabą kondycję i szybko opadała z sił, ale tym razem to druga terminatorka zdawała się gorzej to wszystko przyswoić. Kiedy jej opiekunka uganiała się za czerwonymi skorupiakami, one we dwie przysiadły na pograniczu Klanu Nocy i Klanu Klifu. Przed nimi rozpościerał się bezkres oceanu, zamknięty w niepełnej zatoczce, a za nimi zaczynał sie zalesiony fragment Klanu Nocy. Blade spojrzenie napotkały pomarańczowe ślepia.
— Boli cię brzuch?
— H-huh?
— Te zioła są na brzuch — Podsunęła niesmiało łapką zwitek roślin, które wcześniej miała w mordce, a teraz położyła przed nimi. Pietruszkowa Łapa sprawiała wrażenie troszkę niepewnej. To prawda, Ćma też nie ufałaby w pełni uczniowi wojownika w sprawach zapewnienia jej pożywienia czy obronie; dlaczego więc bura miała zaufac w kwestii tak zasadniczej jak swoje zdrowie? — Mnie też... boli
— Czemu ich nie weźmiesz? — Zmrużyła oczy podejrzliwie. Faktycznie. Wyglądało to dosyć nieciekawie i malowało bladooką w niekorzystnym świetle. Tak naprawdę, terminatorka Liściastego Futerko po prostu nie była pewna czy starczy im zbiorów. Musiała też coś przecież zanieść do obozu. Niemożliwym było żeby nic nie znalazła, a dokładnie wymieniła zioła, których miała poszukiwać, swojej siostrzyczce.
— Mam leczyć innych... — pisnęła i wbiła wzrok w ziemie. Spojrzenie Pietruszki delikatnie zmiękło, a ta wypuściła głośno powietrze. Chyba było jej głupio, że podejrzewała koleżankę o jakieś szachrajstwa, i to jeszcze niemal na oczach jej mentorki. Delikatnie wzięła do pyska dwa listki mięty i większy liść malwy, zaczęła przeżuwać z niesmakiem. Po chwili Ćmia Łapa zrobiła to samo. W milczeniu siedziały przez dłuższą chwilę, aż cisze przerwało splunięcie większej. Zielona papka oblepiła się piachem.
— Wiesz co, Ćmo, już mi lepiej! Jak łapą odjął! Dziękuje Ci, a teraz idę pomóc Melodyjnemu Trelu; faktycznie mam ochotę na kraba. — zaśmiała się wesoło i ruszyła pędem po plaży, aby wesprzeć mentorkę w boju z szkaradnym opancerzonym. Koteczka więc została sama, czekając aż nieprzyjemne skręty ustaną, tak jak było to w przypadku pomarańczowookiej.
Nagle uszłyszała za sobą cichy szelest. Odwróciła się jak oparzona, chociaż, co było dziwne, sierść nie zjeżyła jej się pionowo na grzbiecie. Całkiem jakby jej organizm wiedział, zanim nos zakodował, że zapach, który miał z amomencik do niej dotrzeć, był jej doskonale znany. Chociaż przesiąknięty był Klanem Nocy, a więc aromatem perlistych łusek i wilgotnych alg, rozlewał fale ciepła i komfortu po ciele kruszynki. Zrobiła niewielki kroczki do przodu, wciąż jednak uważając, aby szanować granice najlepiej jak umiała. Oczom szybko ukazała się postać dwukolorowej kotki. Uśmiech na mordce Mżawki, a raczej Mżącej Łapy, wykwitł w przeciągu sekundki.
— Dzień dobry, Ćmia Łapo. Jak miło Cię tutaj spotkać. — wymiuaczała serdecznie, pokazując jej ząbki, niezwykle sympatycznie i uroczo. Nie minęło wiele czasu od ich harców podczas zgromadzenia, na pewno nie tyle, aby uczennica medyczki zgubiła cenną muszelkę, która wyłowiła rybkolubna. Trzymała ją pod warstwą miękkiego mchu w swoim niewielkim kąciku. Był to jej malutki, drobniutki, połyskujący skarbek, o którym nie wiedziała nawet Zaćmiona Łapa. Wiedziała, że gdyby go zobaczyła, pewnie od razu do głowy przyszłyby jej jakieś dziwne scenariusze o tajemnym absztyfikancie! Znała barwna wyobraźnie swojego rodzeństwa...
— Mżawka — wymruczała, mrużąc oczka. — Pozdrowienia — zamachnęła się kitką, wzbijając w powietrze chmure piasku i pyłków. Na prawde bardzo cieszyła się na widok nowej przyjaciółki. Chciałaby żeby niebieska mieszkała z nią w Klanie Klifu... Tutaj wszyscy uważali ją za dziwną... Nikt nie podarowywał jej takich niesamowicie pięknych prezencików. Nawet mamy...
— Co cię tutaj sprowadza, znów tak blisko naszej granicy? Znowu uciekłaś swojej mentorce? Niezłe z ciebie ziółko, a z taką uroczą mordką — zaświergotała radośnie, a jej wąsy drgały w dziarskim tańcu. Klifiaczka zestersowała się na moment. Czy to takie dziwne, że już drugi raz spotykają się zaraz na skraju swoich terenów? Może koty z Klanu Nocy pomyślą, że chce im kraść zioła? Ich medyczka wydaję się być dość... Pompatyczna... Ćma za żadne skarby nie chciałaby mieć w niej wroga...
— Zbierałam zióła na brzuch... Mieliśmy kłopoty. — wytłumaczyła, muskając swoje okrągłe boczki ogonem, jakby nieświadomie. Rzuciła szybkie spojrzenie na ramie, aby upewnić się, że na pewno nie została sama, zanim odpowie na drugie pytanie. — Reszta poluję na kraby... A ty?
— Moja mentorka? Na pewno gdzieś jest... — Nocniaczka również zaczęła się rozglądać, jakby zaraz za niej miała wyłonić jej nauczycielka. Ćmia Łapa nie była pewna czy ta by tego chciała, czy raczej wolałaby, aby na razie pozostały we dwie. Chociaz musiała przyznać, że Liściaste Futro i Czereśniowa Gałązka raczej też nie byłyby zbytnio zadowolone, że tak się pałęta w okolicach Klanu Nocy. No ale przecież nie robiła nic złego... Nie łamała kodeksu. A być może Mżąca Łapa akurat potrzebowała pomocy; nie mogła by jej odmówić. — Polowałyśmy osobno, spójrz na moja zdobycz!
— Oh! Ja bym nie umiała — pokiwała zrezygnowana głową. Była tego całkowicie pewna. Nawet doścignięcie najmniejszej myszki byłoby dl aniej wyzwaniem niedoogarnięcia, więc jej zachwyt był szczery, płynący prosto z serca. — Było ciężko? Bałaś się? — zapytała, będąc wciąż w szczerym szoku.
[2204 słowa]
<Mżąca Mżawko?>
Wyleczeni: Pietruszkowa Łapa, Ćmia Łapa
[przyznano 44%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz