— Cykasz się? — Obejrzał się przez ramie — Ogólnie ja to rozumie. Ciężko jest w lesie, trochę niebezpiecznie i w ogóle. No a do tego pewnie boisz się bęcków od rodziców. Mogą się faktycznie wkurzyć. Ja się nie boję Pani Mamy Ambrowiec, ale nie wiem, jak to tam wygląda u ciebie... — rzucał beznamiętnie kolejne zdania, a wstyd tylko rósł i rósł w ciele koteczki. Gdyby mogła, zapłonęłaby rumieńcem na całym ciele.
"Masakra! I co tu robić?! Przecież nie mogę teraz uciec z podwinięty ogonem... Ale te wszystkie straszne opowieści... Jakim cudem on się nie boi? Podobno sam, na swoje własne oczy widział zmory wypełzające spod kamieni na łowieckich patrolach wieczorową porą... Wow... Len jest taki dzielny." — Przeróżne myśli kłębiły się pod jej ciemną czuprynką, a rozedrgane oczy skakały na wszystkie strony.
— Ni-nie! Nie "cykam" się! — Strasznie się cykała. Bardzo, niesamowicie bała się wychodzić samej z obozu. Czasami, jeśli kremowy kocurek wychodził na treningi przed nią, ciężko było Pieczarce wyciągnąć ją na zewnątrz. Była pewna, że z każdej dziupli obserwują ją nikczemne siły zła, czekając, aby zepchnąć ją z gałęzi, albo żeby pozwolić wiatry złamać gałąź, na której akurat stoi. — Po prostu... Len, może nam się mocno dostać, jeśli nas nakryją. Wiesz, że Pani Sówka jest bardzo przejęta całą tą sytuacją. Nie chce, żeby Pani Pieczarka była mną zawiedziona...
— No więc musimy zrobić wszystko, aby nas nie nakryto. Oh Miłostko, Miłostko... Użyj, kochana czasem głowy, a nie tylko patrzysz na świat tymi swoimi przerośniętymi, rozmarzonymi oczkami. — Odwrócił się w jej stronę i poklepał po głowie. Fuknęła. Nic nie rozumiał.
— Znając stan gotowości wszystkich, już nas szukają!
— Niech zatem próbują! — wykrzyknął śmiale i spojrzał jej prosto w oczy. — Miłostko, posłuchaj mnie uważnie, dobrze? — Dreszcz przeszedł po rudym grzbiecie. Wzrok kocura był bardzo... Męski... — Kto ostatni... Przy Upadłej Gwieździe — Wiedziała co będzie dalej. Uczeń wiedział, że ona wie. Widział to w sposobie, w jakim napina mięśnie. Dokończyła za niego.
— To pchła na tyłku Ślimaka! — zawołała i razem puścili się biegiem przez owocowy sad.
Co chwile któreś z nich potykało się o robaczywka leżącego między źdźbłami traw. Len raz niemal nie wykonał pełnego fikołka, po tym jak łapa objechała mi na zgniłej wiśni, ale w ostatnim momencie się odratował. Koteczka była szybsza, ale Kocurek był nieco wyższy i miał dłuższe nogi, a w dodatku był dzisiaj tylko na krótkim polowaniu i był pełen energii. Pointka miała wciąż zakwasy po ostatniej nauce manewrowania w koronach drzew. Biała zastępczyni mogła wyglądać jak aniołek, ale wiedziała, że musi wymagać od niej jak najlepszej sprawności, aby poradziła sobie jako zwiadowczyni. Kiedy to o mały włos Len nie potknął się o czerwonego owocka, na jego przerażony okrzyk zareagowała jedynie śmiechem, teraz jednak to ona wdepnęła w coś mokrego. Straciła w równowagę i przekoziołkowała kawałek do przodu, w końcu zatrzymując się na krzaku jeżyny.
— Masz za swoje! — zawołał rozradowany terminator, patrząc, jak przyjaciółka nieudolnie próbuje wygrzebać się spod kolczastych gałązek. — Teraz będziesz mieć dziurawe... Wszystko!
— Sam jesteś dziurawiec! Pomógłbyś... — jęknęła. Przyszły wojownik jedynie parsknął i zaczął się rozglądać. — Czego tak szukasz? Mózgu czy sumienia? — zażartowała, a kiedy w końcu udało jej się oswobodzić, podeszła do niego.
— Chce zobaczyć, przez co tak poleciałaś.
— A co to zmienia? Zrobiłam z siebie kretynkę, nieważne czy to był ogryzek jabłka, czy gruszki... — burknęła.
— Ha! To nie owoc! Spójrz! — Pokazał łapą na gniazdko, które musiało spaść z gałęzi.
— Ojej... Bidulki — mruknęła smutno. Jedno było całkowicie zgniecione; przez jej własne łapy, ale reszta wydawała się być dalej w jednym kawałku. — Wniesiemy je na drzewo?
— Po co? Możemy je zjeść — zaproponował z mrocznym uśmieszkiem. Dostał po łbie.
— Ciebie nikt nie zjadł, jak się po raz pierwszy pokazałeś!
— Gadasz, jakbyś wtedy już tu była i sama mnie przynosiła pod brzuch Ambrowiec!
— Zrobiłabym to, wiesz! — upierała się. — Jak ty nie chcesz, to ja sama to zrobię. Ty nawet nie wejdziesz na drzewo co? — podpuszczała go kotka, a Len, chociaż starał się walczyć i nie dawać za wygraną, w końcu się ugiął.
— Dawaj mi to jajco, zaraz ci pokaże, jak się opiekuje dziećmi!
Żadne jajko nie trafiło w całości z powrotem na drzewo...
[685 słów]
[685 słów]
[przyznano 14%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz