BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 października 2024

Od Mżącej Łapy CD. Ćmiej Łapy

Zachichotała, spoglądając ciepło na towarzyszkę.
— Czego miałabym się bać? Łapanie zwierzyny jest całkiem proste, wystarczy wiedzieć jak – zaśmiała się – Jedyne co, to mogłabym przypadkiem wpaść na drzewo…
Przycupnęła na wygrzanej ziemi, swoją zdobycz kładąc obok, aby nie zapomnieć zabrać jej później ze sobą. Ćmia Łapa po chwili zajęła miejsce naprzeciwko, oglądając się jeszcze na współklanowiczki. Obie siedziały na nasłonecznionym brzegu, grzebiąc coś pochylone nad piaskiem. Pewna dość niska szylkretka mówiła coś większej burej kotce do ucha, podnosząc parę krabich szczypców. Zdobycz lśniła pod złotymi promieniami, a trzymająca ją kotka szczerzyła się w stronę drugiej, pokazując coś ogonem.
— To twoje przyjaciółki? Też są uczennicami? – zapytała, a zaskoczona klifiaczka odwróciła na nią wzrok, zagapiając się wcześniej w ptaka siedzącego między gałęziami.
— Umm… To Melodyjny Trel i Pietruszka. Pietruszkowa Łapa – odparła, strzepując uszami.
Dymna otworzyła szerzej oczy, jeszcze raz spoglądając na nieznajome. Obie wyglądały na uczennice, na pewno młodsze od niej! Buraska w oddali próbowała podnieść kamień; najpewniej, aby dostać się do kolejnego krabowego domku. Jednak jej towarzyszka szybko coś wtrąciła i pokręciła głową. Zgrabnie sama zabrała się za rozwiązanie problemu, szybko przesuwając przeszkodę.
— Ciekawie – mruknęła w końcu – To one pomagały ci w zbieraniu ziół?
Uznała, że to szylkretka musiała być wojowniczką ‐ czyli Melodyjnym Trelem. Wyglądała raczej śmiesznie i młodo na swoich krótkich nóżkach… Ale nie zamierzała oceniać, nie jej sprawa. Skupiła się ponownie na uczennicy przed sobą, oczekując na odpowiedź.
— W sumie to… Tak – pręguska owinęła łapki ogonem – Bardziej do towarzystwa.
Przytaknęła; krótkie odpowiedzi mimo niezręczności zadowalały ją. Miała wrażenie, że czasem trochę przytłaczała młodszą - jak na poprzednim zgromadzeniu, na przykład. Zbaczając z tematu, tamto spotkanie wspominała bardzo dobrze. Muszelkę Ćmiej Łapy schowała w kącie pod posłaniem, gdzie nie zwracała niczyjej uwagi. Uważała też, aby przypadkiem jej nie zgnieść podczas snu, lub aby któryś z jej synów nie nadepnąć,na nią przypadkiem. Bardzo ceniła sobie ten podarunek; nie chciała go zniszczyć!
— To miło! – oznajmiła – Jakie zioła zbierałaś? Ja się nie znam na medykamentach… Może mój ojciec coś umiał, ale nigdy się tym nie dzieliły.
Na wspomnienie rodziny wzdrygnęła się nieznacznie; nie chciała zwracać na to uwagi uczennicy. Nie wiedziała, dlaczego o tym wspomniała. Przecież nie było się czym chwalić? Co to była za radość, że jej własny tatulek nie nauczył jej niczego? Miała ochotę pacnąć się w głowę z głupoty. Przecież wiedziała, że jakiekolwiek tematy dotyczące rodziców sprawiały, że nie wiedziała co powiedzieć. Omijała tych rozmów jak ognia; zawsze znajdując najdrobniejsze i najgłupsze wymówki, aby tylko nie musieć otwierać pyszczka… Gdy to robiła, wypływały z niego historie znacznie mijające się z prawdą, które starannie wiła w swojej głowie, o jak najzwyczajniejszym dzieciństwie, kochającej mamie i dzielnemu tacie. Gdy Ikra i Kijanka pierwszy raz zapytali się jej o dalszą rodzinę, spanikowała, niemal mdlejąc na miejscu. Od tamtego czasu z widoczna ostrożnością nie wspominali tamtej rozmowy, jednak próbując zrozumieć, o co poszło.
— Miętę i malwę – miauknęła niebieska – Na… Ból brzucha.
Przytaknęła, krzywiąc się lekko.
— Ajć, nie miło – odparła – Znaczy, że ból brzucha nie miły! Bo z twojej strony to akurat bardzo miło, że pomagasz reszcie medyczek… Bo z tego, co pamiętam, macie aż dwie? I chyba jest jeszcze jedna uczennica, prawda?
Zalała mniejszą falą pytań, co spowodowało, że ta skuliła się lekko. Zarumieniła się lekko zakłopotana; nie chciała przytłoczyć nowej przyjaciółki. Zawsze to ona trajkotała bez przerwy, a niebieska wtrącała swoje uwagi czy uśmiechała się przyjaźnie.
— Mamy Liściaste Futro i Czereśniową Gałązkę – odpowiedziała po chwili uczennica, oglądając się za siebie – No i właśnie Zaćmienie, moją siostrę…
— Jak fajnie, trenujesz razem z rodzeństwem! – naprawdę się ucieszyła; ciekawe, jak to by było, gdyby ona trenowała wraz z siostrami – Oh, możecie się dzielić nowinkami, i… I razem pomagać chorym, też bym tak chciała!
Pyzia nadawała by się na wojownika, tego była pewna. Siostrzyczka była zawsze pełna energii, skacząc po kątach i irytując rodziców. Za to Niunia, wtedy jeszcze zwana Myszką, prawdopodobnie nie odnalazłaby się w tej roli. Więcej siedziała w miejscu i obserwowała życie dookoła, niż w nim uczestniczyła. Spojrzała na Ćmią Łapę. Koteczka łudząco przypominała jej siostrzyczkę, łypiąc strachliwymi oczkami. Jej boki także pokrywała srebrzyste prążki, zawijające się w ciekawe wzorki; częściowo przykryte przez biel. Futerko było mniej poczochrane, oraz lśniące, wręcz przeciwnie do matowego klębuszka, którym była kiedyś Myszka. Była pewna, że z daleka mogłaby te dwie pomylić ze sobą. Uszka Mżawki położyła się lekko; potrząsnęła głową, aby pozbyć się niechcianych wspomnień.
— Miło się z tobą rozmawiało, Ciemko – zamruczała, podnosząc się z ziemi – Ale muszę wracać do Nimfy, bo będzie się martwić…
Zrobiła krok do przodu i szybkim ruchem przytuliła głowę do puchatej szyi uczennicy, liżąc lekko jej łaciaty policzek. Nim ta zdążyła zareagować, zdążyła odsunąć się, pożegnać i zniknąć między drzewami; zostawiając oszołomioną medyczkę samą.

***

— I jak poszedł Ci trening? – z westchnieniem położyła się obok Ikrowej Łapy – Co robiłeś?
Leniwie przeciągnęła łapy, wbijając pazury w podeschnięty mech. Trudno było znaleźć jakikolwiek, który nadal pozostał żywo-zielony. Jej mentorka, jak i liderka wraz z zastępczynią wspominały o jakimś nowym zadaniu, związanym z sadzeniem roślin… Ale w sumie, to nie wiedziała, o co chodzi. Zdecydowała się w to nie mieszać, zanim nie zostanie konkretnie o coś poproszona.
— Dobrze – oznajmil niebieski, zwracając spojrzenie zielonkawych ślipi na matkę – Byliśmy na patrolu, a później… Pływaliśmy.
Kocurek przewrócił się na plecy, podnosząc jedną z łap do góry. Jego sierść nadal była wilgotna, przyciągając do siebie wszelkiego rodzaju paproszki. Strzepnęła jeden zaplatany między jego uszami, otrzymując cichy pomruk. Jego zgrabny ogon musnął jej bok, na co minimalnie wzdrygnęła się i odsunęła. Wydawał się twgo nie zauważyć, nadal wpatrując się w liściaste sklepienie i wodząc wzrokiem po powieszonych przez Siwka i nią (pod groźbą wsypania piasku na posłanie) piórkach.
Mimo tak bliskiego pokrewieństwa, nie do końca dobrze się czuła z ich dotykiem i ciągłym towarzystwem. Po księżycach spędzonych w żłobku, gdzie jako puchate kuleczki leżeli uczepieni jej brzucha, miała zdecydowanie dosyć. Podczas gdy Kijankowa Łapa raczej nie był przytulaśnym typem, to Ikra podążał za nią jak cień, wciąż uczepiając jej ogona niczym kociak, którym już przecież nie jest. On lubił używać jej jako podpórki na głowę, czy przysuwać własne posłanie bliżej. Była rozdarta pomiędzy odsunięciem tych afekcji, a ich znoszeniem w duchu bycia dobrą matką. Wątpliwości wobec tej kwestii przyprawiał jej fakt, że w przypadku innych kotów trudności z takim zachowaniem nie miała. Ba, wręcz je lubiła! Sama z siebie inicjowała tego typu kontakty, przykładowo z Bagietka czy Baśniową Stokrotką. Lubiła się przytulać; dawało jej to poczucie bezpieczeństwa, niczym to, które w teorii powinna dostać od rodziców. Jej kociaki były wyjątkiem; nie miała pojęcia, dlaczego.
— A ty co robiłaś, mamo?
— Hm? – zatracona we własnych myślach, przestała zwracać uwagę na syna – Ach, ja… Łowiłam ryby. I później pomagałam trochę w żłobku, bo ciocia Stokrotka mnie poprosiła o towarzystwo.
— Jej dzieci są strasznie głośne – mruknął, marszcząc nosek.
— Oj, nie mów tak! To tylko kociaki! – zbesztala niebieskiego – Poza tym, poznałeś ich w ogóle?
— Jeszcze nie – położył główkę na posłaniu – Jakoś… Nie chciało mi się iść.
Westchnęła, spoglądając na ucznia. Niby tak dobrze wychowane, a takie łobuzy…
— No nic, następnym razem zabiorę cię ze sobą. I nie próbuj się wymigać!
— Dobrze, dobrze – burknął po chwili, jednak na jego pyszczku widniał ślad uśmiechu – O, mamo, ktoś cię chyba woła – dodał jeszcze po chwili ciszy.
Skrzywiła się, że stęknięciem podoszac na łapy. Wyjrzała zza liściastej ściany legowiska, stając twarz w twarz z niebieskawą mordką Syreniego Lamentu.
— Oh, cześć Syrenko, co cię tu sprowadza? – miauknęła, uśmiechając się do znajomej – Przyszłaś po Ikrę? Momencik, już go zawołam-
— Właściwie, to chciałam zamienić z tobą słówko – weszła jej w zdanie wojowniczka – Jeżeli masz czas.
Otworzyła szerzej oczy ze zdziwieniem; jednak szybko skinęła głową. O czym pointka chciała porozmawiać? Oczywiście, znały się już jakiś czas i były dobrymi znajomymi, ale rozmawiały ze sobą raczej w gronie innych - tylko parę razy wyszły we dwie na spacer, czy konwersowaly przy posiłku.
— Zauważyłam coś ostatnio – zaczęła starsza, odchodząc kawałek na bok. Uczennica podążyła za nią, nerwowo strzepując uszami – Coś się chyba dzieje z Kijankową Łapą… Nie jestem jego mentorką, ale widzia-
Mżawka przystanęła z pazurami wrytymi w ziemię. Syrenka odwróciła się momentalnie, z cieniem szoku w oczach.
— Oh, nie, to nie tak! – dodała szybko, niezręcznie otulając niebieską ogonem – Miałam na myśli, że coś mu dolega! Zauważyłam, że dużo kaszle i tak dalej…
Momentalnie odetchnęła z ulgą, a jej łapy ugięły się lekko. Zdążyła się przestraszyć, że stało się coś poważnego, że jej syn źle się tu czuje, bądź ktoś mu dokucza… Mimo niechęci, nie chciała traktować żadnego z dzieci źle; nie chciała ich stracić. Jednak po chwili na jej pyszczek ponownie wkroczył niepokój, na co wojowniczka westchnęła, wyglądając, jakby szykowała się na przytrzymanie przyjaciółki w pionie.
— Muszę go znaleźć – oznajmiła – Zabrać do medyczek… Naprawdę, dziękuję Ci za powiadomienie mnie. Niczego nie zauważyłam…
Syreni Lament uśmiechnęła się lekko, cofając o krok. Obejrzała się na legowisko uczniów, z którego wyglądał Ikra.
— Nie martw się, nie ma problemu – odmiauknęła – Mam nadzieję, że to nic poważnego… Naprawdę, nie przejmuj się tym. Masz już i tak dużo na głowie, mogłaś nie zauważyć.
Przestąpiła z łapy na łapę, ostatni raz uśmiechając się do wojowniczki. Z cichym westchnieniem rozejrzała się po obozie, szukając wzrokiem syna.
— Zaraz powinien wrócić wraz z patrolem – wtrąciła jeszcze pointka – Tak mi się wydaje… No nic, pójdę odwiedzić mojego brata. Miłego dnia!
Pożegnała przyjaciółkę i przycupnęła w cieniu legowiska starszych, wyczekując na przybycie rzekomo wracającego patrolu. Już po niedługim chwili w jej polu widzenia pojawiła się grupka kotów, w której rozpoznała właśnie tego kocurka. Szybkim krokiem go dogoniła, i witając się przelotnie z Algową Strugą, zabrała na bok.
— Mamo? – zdezorientowany uczeń zapytał, od razu zanosząc się ostrymi kaszlem – Co się s- stało?
Z poważnym wyrazem pyszczka spojrzała na niego, a jej wąsy zadrżały.
— Nie myślałeś, aby mi powiedzieć, że coś się dzieje?
Otworzył szerzej oczy, w których pojawiła się nutka strachu. Rozejrzał się na boki, próbując jednak zachować fasadę zobojętniałego.
— O czym? – zapytał niewinnie.
— Może trzeba by było iść z tym kaszlem do medyczek, prawda?
Widocznie się zrelaksował, opuszczając ogon spowrotem na ziemię.
— No… Może?
— Dalej, idziemy teraz – westchnęła – Bez dyskusji.

***

Szybko przemknęła między drzewami, próbując odgonić od siebie podejrzany cień, który zdawał się podążać za nią przez całą drogę. Postać Gazika szybko przebierała smolistymi łapami, a jego srebrzyste boki pojawiały w kącikach jej pola widzenia. Jej oddech zatrzymał się na moment, a łapy ustały w miejscu. Pomarańczowe oczy zdawały się przewiercać jej duszę, lśniąc ciepłym, lecz fałszywym blaskiem. Zamrugała parę razy, próbując pozbyć się tego widoku. Zadziałało… Jednak paranoja nie znikła. Z opuszczonymi nisko uszami rozejrzała się po okolicy, całkowicie zagubiona w trawach i drzewach. Nie miała pojęcia, gdzie w panicznym tańcu udało jej się dotrzeć; zaczęło się niewinnie, ojciec wkradał się we fragmenty jej myśli, szepcząc miłe i mniej miłe słówka. Towarzyszył jej na kolejnym polowaniu, rzucając wskazówkami. Jednak te zaczęły zmieniać się w coraz bardziej brutalne, a jego zęby wyostrzyły się i błyskały niebezpiecznie. Poczuła gorący oddech na karku, a do drobnych uszu dobiegł cichy chichot. Jak oparzona rzuciła się do przodu, zwalniając dopiero wtedy, gdy w oddali zaczęła majaczyć srebrzysta sylwetka. Potargane futro odbijało światło białymi łatkami; powiewało na wietrze, zapowiadającym kolejną burzę. Postać wydawała się znajoma, przynosiła dobre wspomnienia. Próbowała wyostrzyć wzrok, aby dostrzec rysy jej twarzy; ale te ciągle się zmieniały. Nie czuła już zębów ojca na ogonie, jednak ten i tak czaił się w zakamarkach jej umysłu. Wraz z matką… Ta też gdzieś musiała się chować.
— Myszko? – zawołała ostatecznie, łamiącym się głosem – Pyziu? To ty?!
Gdy udało jej się zatrzymać, z zaskoczeniem i paniką złączyła spojrzenia z nikim innym, niż Ćmią Łapą. Ta wyglądała na równie zdezorientowana i przerażoną jak sama nocniaczka. Mżawka ostatni raz rozejrzała się, po czym odetchnęła z ulgą. Jednak szybko znowu odczuła dyskomfort; co przyjaciółką sobie pomyśli?
— Przepraszam cię najmocniej, C- Ciemko – miauknęła, nadal biorąc krótkie, paniczne oddechy – Pomyliłam cię z moją siostrą… Naprawdę, jeju, jak głupio…


<Ciemko?>
[1949 słów]

[przyznano 39%]
npc: Ikrowa Łapa, Syreni Lament, Kijankowa Łapa
wyleczeni: Kijankowa Łapa

Od Siewczego Letargu

Nie wiedziała jak wygląda Melodyjny Trel. Rozpaczliwie rozglądała się za kotką, do której takie imię by pasowało. Niestety już po paru próbach metoda okazała się nieskuteczna. Pozbawiona sensu. Żałowała coraz mocniej swej decyzji. Lecz pragnienie nie zawiedzenia siostry było silniejsze. Jaskółka liczyła na nią, a poddanie się nie wchodziło w opcje. Musiała kogoś zapytać. Nie potrafiła znaleźć innej opcji. Starała się odnaleźć najmniej strasznego członka Klanu Klifu. Od śmierci Krewetki było to trudniejsze. Przełknęła mocno ślinę, stając za niziutką kotką. Była niewielka jak kocię, może bardziej uczeń. Lecz zdawała się być wojowniczką. Skądś ją znała. Nie pamiętała. Nie potrafiła sobie przypomnieć. Zalane myśli chaosem, próbowały odszukać sensowne powody tego zapytania. 
— Znasz Melodyjny Trel? — palnęła w końcu na jednym tchu, czując jak coraz bardziej zatraca się w swojej paranoi. 
Wojowniczka obróciła się w jej stronę. Jej pysk był zmarszczony. Była zła. Chyba była zła. Siewka położyła uszy, starając ukazać swą uległość. Nie chciała konfliktu. 
— Tak. To ja. — w końcu mruknęła kotka. 
Siewka chciała zapaść się pod ziemię. Zniknąć. Już nigdy nie spojrzeć Melodii w pysk. A obiecała zająć się kotką. Była w kropce. Totalne dno. Nic dziwnego, że Jaskółka nie chciała jej tego powierzyć. Już tak wiele schrzaniła, a dopiero zaczęła swoje zadanie. 
— A. — wydusiła jedynie zawstydzona. 
Melodia spoglądała na nią znudzona. 
— Więc? Skoro już odkryłaś, że to ja to co teraz. Jaką masz do mnie sprawę? — zapytała, wracając mimo to do czyszczenia swojego futra. 
Siewka przełknęła ciężko ślinę. 
— Jesteś zajęta? 
Odpowiedziało jej zirytowane spojrzenie. 
— Ja... chce z tobą porozmawiać. — dodała ciszej, topiąc się w swoim zawstydzeniu. 
— Nie robimy już tego teraz? 
— Na osobności... 
Melodia zdawała się zdziwiona tym. Zaprzestała mycie się i spojrzała zaskoczona na młodą wojowniczkę. Zlustrowała ją spojrzeniem. Siewka skuliła się.
— Eh, a gdzie chcesz iść? Tutaj prawie nikogo nie ma. 
Siewka zaszurała nerwowo łapami. Musiała wyciągnąć ją gdzieś daleko. Nim kotka odkryje jak mało ma jej do powiedzenia. 
— Do Sowiego Strażnika. 
Wojowniczka wydawała się być zaskoczona tą propozycją. 
— Aż tak daleko? Nie możemy do Kaczego Bajorka?
Szylkretka spojrzała na własne łapy. Jaskółka musiała jej wybaczyć, jeśli nie starczy jej czasu. Nie umiała podać sensownego celu tak dalekiej podróży. 
— Możemy. — miauknęła cicho. 
Nastała pomiędzy nimi cisza. Siewka wpatrywała się we własne łapy, a Melodia zdawała się na nią. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Dlaczego to wszystko było takie trudne. 
— Ty chcesz już teraz iść? — miauknęła w końcu zaskoczona wojowniczka. — Eh, no dobra. Tylko poinformuje Przyczajoną Kanie. 

* * *

Szły w ciszy. Mijały pola usiane kwiatami. Trawy zaczepnie chwytały ich kosmyki futra. Ziemia była taka ciepła. Przepełniona promieniami słońca. 
— Zabawna jesteś. — stwierdziła Melodia nagle. 
Siewka zatrzymała się zaskoczona. Szeroko otwarte ślepia spojrzały na towarzyszkę jej podróży. Nieco zdezorientowana otworzyła pysk, lecz jednak go zamknęła. 
— Haha... — wydała w końcu sztywno. 
Wojowniczka zatrzymała się i posłała jej dziwne spojrzenie. Siewka nie do końca wiedziała o co chodzi. Obserwowała, jak kotka bierze głębszy oddech.
—  Myślę, że jesteś naprawdę ciekawą i... eee... miłą kotką, ale nasze drogi nie mają szans się skrzyżować. Nie tak, jak ty oczekujesz. Ale dziękuję. Było mi miło, że odważyłaś się. — poinformowała ją. — Myślę, że jeśli popracujesz nad sobą pewnego dnia spotkasz kogoś kto to odwzajemni. 
Melodia zaczęła kierować się w stronę obozowiska. Zostawiając zdezorientowaną i zestresowaną Siewkę samą sobie. Szylkretka ciężko próbowała przetrawić co tu się zadziało, lecz emocje skakały w niej niczym górska kolejka. Niepewna myśl zawitała w jej głowie, lecz szybko ją odrzuciła. Zakopała gdzieś głęboko w umyśle. Umrze ze wstydu, gdy spojrzy Melodii ponownie we ślipia. 



npc: Melodyjny Trel

Od Kwiecistej Kniei

Dawno, dawno temu 

Z legowiska uczniów dobiegł krzyk, na który połowa kotów podniosła uszy, jednak tak szybko jak zareagowali, tak szybko stracili zainteresowanie. Jedynie Knieja zostawiła swoje ślepia uwieszone w jednym punkcie, czekając, aż z legowiska wyłoni się rudy kocur. Niestety krzyk nie należał do niego, ale miała nadzieję, że przynajmniej był na tyle blisko niego, by doprowadzić vana do bólu głowy. Wiedziała, że Obsmarkany Kamień nie będzie pochwalał jej zachowania, jednak niezbyt się tym przejęła. Nie było go teraz w obozie, a nawet jeśli by był, była pewna, że jedyne co byłby z siebie w stanie wydusić, to zająknięte przeprosiny w stronę syna Widma. I już po chwili z krzewów wyłoniła się kremowa postać, Pszczela Łapa, która całkiem straumatyzowana i z nastroszoną sierścią, starała się trzymać jak najdalej czegoś, co wisiało w pysku nemezis Kniei. Zaraz za Pszczołą, z legowiska wyszedł bowiem Ważka. Wielce zdegustowany, wypluł na zewnątrz jeszcze żywą żabę, która gdy tylko chciała odskoczyć, zaraz została zagryziona przez jakiegoś wojownika. Ważka przez chwilę coś mówił w stronę Pszczoły, która wcale nie wydawała się być zachwycona wcześniejszym zdarzeniem, chwilę później kierując swój wzrok na szylkretową, mrużąc oczy. Oczywiście, że wiedział kto jest sprawcą owego wybryku, jednak wolał nie robić zamieszania na środku obozu, zgadywała. Było jej to nawet na łapę, nie przepadała za byciem w centrum uwagi, a w szczególności nie chciała dostać kolejnego wykładu od mamy. Tak więc, jako pierwsza odwróciła głowę przerywając bitwę na spojrzenia, by zerknąć na swojego mentora, który to nie będąc świadom sytuacji która miała miejsce chwilę temu, wyciągnął kotkę na zewnątrz. I jak się okazało, nie tylko on miał te plany. Chwilę później wśród traw, kilka kroków od wejścia do obozu pojawił się Srebrzysty Nów wraz ze swoim pożal się gwiezdnym uczniem, który dreptał obok. Gdy podeszli bliżej, nie uraczył kotki skinięciem głowy, ani nawet spojrzeniem, co w jakiś sposób ją ucieszyło, jednocześnie niezwykle irytując. Za to z chęcią zamieniła kilka słów z wujkiem, który chwilę później złączył krok z Obsmarkanym Kamieniem, wychodząc na przód, zostawiając dwójkę uczniów gdzieś w tyle. I gdy tylko znaleźli się odpowiednio daleko, rudy kocur prychnął, nim jego wzrok skierował na uczennicę. Oczywiście, że spodziewała się odzewu, chociaż sama nie miała ochoty zabierać głosu. 
- Żaba? Naprawdę? Aż tak nisko upadłaś, aby wystraszać mojego brata swoim głupim żartem? - Rzucił, przekręcając oczami. - Sądzę, że pewnie posuwasz się do takich banalnych rzeczy, bo w zwykłym teście umiejętności, to nawet mi do łap nie sięgasz. Jak każda kotka, która wybrała złą drogę. - Tymczasem prosty, ledwo odciągnięty od brzucha matki umysł Kniejki, niezbyt doceniał rozbudowaną przemowę starszego już ucznia. 
- Nie on był celem, ale był wystarczająco blisko ciebie - odparowała - A mi mówiono, że kocury są głupsze od kotek, bo zamiast głową myślą innymi partiami ciała, więc wybrałam świetną drogę. - skomentowała, dzieląc się dumnie wiedzą zaciągniętą od starszych z legowiska. 
- Za to znacznie silniejsi i na ogół lepsi w wszystkich działaniach niż kotki, co daje nam proste podsumowanie. Kocury są lepsze niż te kocice. - Odparł. - Pewnie od mej okropnej siostry nasłuchałaś się głupot i teraz prawdy nie widzisz. Same kłamstwa tylko lecą z jej pyska. Myślisz, że dlaczego tylko kotki są królowymi? Bo tak nasi przodkowie chcieli. Gdy lepsza część klanu odpowiada za obronę i zwierzynę na stosie, to ta druga powinna się zająć kociakami i zielarstwem, zamiast rzucać się do walki, która przyniesie im tylko ból.
- A, więc to dlatego masz taki krzywy ryj? - spytała - Bo przodkowie tak chcieli, żeby łatwiej wam było odstraszać wroga? Dobrze wiedzieć.
- Spostrzeżenie godne... kreta. Nie żałowałbym, jakbyś udała się ze Smarkiem do tuneli, aby ćwiczyć walkę i nigdy nie wyszła z nich. Nikt by nawet nie uronił łzy, a może nawet Skowronek wreszcie przeszedłby na dobrą drogę. A właśnie. Mówiąc o krzywych pyskach... - Zaczął kocur, uderzając kotkę łapą w pysk. - O, proszę. Wreszcie do Ciebie pasuje. Nie mogę być sam z krzywym ryjem, prawda? - Uśmiechnął się złośliwie, po czym przyśpieszył lekko kroku, co w oczach lilowej mogło oznaczać tylko jedno. Uciekał, naśmiał jej się w twarz, po czym uciekał bo bał się odpowiedzialności. I na tym cierpliwość uczennicy się skończyła, prychnęła, uśmiechając się pod nosem. Czując pieczenie na policzku, oraz docierające do niej powoli słowa, zaczynała odczuwać skutki krótkiego temperamentu. Zaraz gwałtownie uniosła głowę, po czym skoczyła w stronę Ważki. Że niby miała to tak zostawić?
- Nadal ładniejszy od twojego! - syknęła, zanim wgryzła się łapczywie w rudy ogon, ciągnąc gwałtownie w tył. I na tym pozornie spokojny spacer się skończył. Oba koty zamieniły się w wściekły, syczący kłębek, który trzeba było rozdzielić, oraz zaprowadzić do obozu. Ważka obok Smarka, Knieja w pysku Srebrnego, patrząc na rudzielca morderczym, jednak usatysfakcjonowanym wzrokiem, mocno i uporczywie trzymając w łapach między pazurami oraz w pysku, biało-rudą sierść, którą zdołała wyrwać z uczniowskiego ciała. Sama również oberwała, jednak bardziej od bólu ceniła sobie swoje zdobycze, które były dla wyrośniętego kociaka niczym trofea. Przez większość drogi uczniowie łypali na siebie spode łba, a gdy się mieli rozdzielić przy wejściu do obozu, kotka zmrużyła oczy i patrząc w pysk swojego wroga, zrobiła znaczący gest, przejeżdżając pazurem przy swoim gardle. Przekaz był jasny. Jeszcze raz na niego wpadnie, albo jeśli ten zacznie gadać głupoty, to skopie mu kuper. W odpowiedzi starszy jedynie skrzywił pysk i wywrócił oczami. Od tamtej pory, raczej uważano, by ta dwójka nie zostawała sam na sam. 

◃―‧▫☽﹡❇﹡☾▫‧―▹
teraźniejszość

Przez jej ciało przeszedł dreszcz, kiedy obudziła się gwałtownie z jednego ze swoich prześladujących koszmarów. Wstała niespiesznie rozglądając się po legowisku wojowników, w którym przyszło jej spać tej nocy, albo przynajmniej przeprowadzać próby zaśnięcia. Przepiórczy Puch jakiś czas temu zdołała wydobyć z lilowej informacje odnośnie jej bezsenności i teraz została zmuszona, by spróbować zasnąć w towarzystwie innych kotów. Bo kto wie? Może to pomoże? Może będziesz musiała spać z woskiem w uszach, ale koszmary nie będą cię dręczyć? W końcu tak dawno nie spałaś z rodziną... Niestety przewodniczka wiedziała, że to nie jest sposób. Zwyczajnie nie zadziała i jak się okazało, miała rację. Najpierw problemy z zaśnięciem przez nacisk w uszach, później przez koszmary aż w końcu przez sam strach przed koszmarami. Nieustające napięcie sprawiło, że zgodziła się spróbować zamienić na chwilę swoje posłania i skłamałaby, gdyby stwierdziła, że nie miała nadziei, że to pomoże. Dlatego też czuła teraz... rozczarowanie i niesmak, z każdym kolejnym uderzeniem serca, które powoli się uspokajało. Już proponowano jej mak i tylko odpowiednia dawka zapewniała jej mocny, ciemny sen, który był jak mrugnięcie okiem. Chociaż lepsze to, niż ta zacięta płyta.
Ostrożnie, by nikogo nie obudzić i nie prowokować niepotrzebnych pytań, udała się do legowiska medyka, w którym jak się spodziewała, znalazła śpiącą Pajęczą Lilię. Zatrzymała się na moment, by spojrzeć na unoszące się powoli w górę i w dół rude ciało, chwilę później przemykając dalej, by poszukać odpowiedniego zioła. Wiedziała, że gdzieś jest, wiedziała też, że ostatnim razem medyczka szukała w jednym, konkretnym miejscu. Z rozmachem przejechała łapą po pustej przestrzeni, by zahaczyć o liść, który zleciał z wyznaczonego miejsca na wysuniętym kamieniu, lądując na wyklepanej ziemi, rozrzucając przy tym drobne ziarenka, które się na nim znajdowały. O kurde. Zamarła, obracając powoli głowę w stronę rudej kotki, która to poruszyła się niespokojnie. Spała... tak, spała. Lilowa wypuściła powoli powietrze i klnąc pod nosem, z nastroszoną sierścią zagarnęła to co mogła na listek, słysząc kątem ucha, jak medyczka porusza się niespokojnie. Resztę spróbowała złapać językiem. Ile ostatnio dostała? Dwa nasiona? Trzy? Oh, nie ważne! Gdy tylko poczuła ziarenka na języku, szybkim krokiem opuściła legowisko medyka po czym wcisnęła się w krzewy obok żłobka, by w plamie światła danej przez księżyc obejrzeć ile nasion zdobyła, wypluwając je z pyska i oglądając. Obrzuciła dość niesmaczny obraz oczami, licząc szybko. Mało. To dobrze, może się nikt nie zorientuje, że czegoś brakuje. Odsunęła tyle, ile jej było potrzeba, biorąc zaraz na język i przełykając. Miała chwilę, zanim mak zadziała, więc resztę jeszcze zakryła liśćmi, chowając wszystko pod korzeniami, chwilę później wydobywając się z trudem spomiędzy gałęzi, mozolnie kierując się w stronę legowiska wojowników. Nie ułożyła się jednak przy krewnych, a poczłapała w stronę Norniczego Śladu, kładąc się tak, by ogonem dotknąć burego ciała. Jej śliczne, pręgowane futro było ostatnim co widziała, przed krótkim, pustym snem. 

NPC: Ważkowy Lot

Od Siewczego Letargu

Słońce coraz szybciej uciekało poza horyzont. Ociekające ciepłem dni stawały się krótsze. Z każdym oddechem powietrze ochładzało się. Upalne dni, tak nieznośne, jak i piękne. Pozostaną jedynie w sercu tęskniącej już za ciepłem kotki. 
— Idziemy. — oschły głos wyrwał ją z zadumy. 
Spojrzenie powędrowało ku kremowej. Ostatnio była dziwniejsza. Upragniony wspólny czas wcale nie okazał się tak cudowny i wyśniony, jak za czasów kocięcych księżyców. Wszystko się tak poplątało. A Jaskółka coraz więcej grała. Przybierała uśmiech, choć w środku cierpiała. Nie rozumiała siostry. Nie wiedziała co się dzieje i dlaczego. Chciała jej pomóc, lecz niczym najeżona kolcami jeża Jaskółka odrzucała to. Nie chciała troski. Jej litości. Oczekiwała jedynie trwania przy jej boku. Więc Siewka posłusznie to czyniła. 
Ostatni raz spojrzała na zachodzące słońce.
Dawno już nie spędzała czasu z mentorem. 
— Siewko. — głos niecierpliwił się. 
Podkuliła ogon i ruszyła w stronę wojowniczki. Jej głośne westchnięcie przyprawiło ją o poczucie winy. 
— Przepraszam. 
Zieleń w jej ślepiach przygasała. Z każdym dniem. 
— Nie każ mi czekać. Chce już wracać. — ogłosiła, unosząc ogon. — Idźmy. No już. 
Nie miały aż tak wiele do przejścia. Niezrozumiały był pośpiech, lecz przez kolejne naciski uległa woli siostry. Nie chciała jej znów denerwować. 
— Rozumiem. — kiwnęła grzecznie głową i skierowała łapy w stronę obozowiska. 
Zdziwiła się, gdy kremowa wciąż stała w miejscu. Zdezorientowana odwróciła się w stronę kotki. Widok wpatrzonej we własne łapy kotki łamał jej serce. Podeszła do siostry i otarła się delikatnie o jej bok. Czekała w ciszy. Próbowała dać jej czas. Potrzebne wsparcie. 
— Wpadłam w kłopoty. Nie patrz tak na mnie. — zganiła ją. — Melodyjny Trel uczepiła się mnie ostatnio. A znasz ją. Zaraz wypapla wszystko Judaszowemu Pocałunkowi i zaraz i ja stanę się "klątwą", jak nasz lider... — westchnęła, przenosząc wzrok ku niebu.
Serce Siewki zabiło szybciej. Nie rozumiała co się dzieje i dlaczego. Skąd problem obcej im wojowniczki do Jaskółki. Przecież jej siostra była wzorową obywatelką ich klanu. 
— Dlaczego? — pisnęła przestraszona. 
Jaskółka zjeżyła się. 
— A bo ja wiem. Pewnie Gwiazdeczki jej powiedziały. Znasz ich oderwanie od rzeczywistości. — prychnęła, marszcząc nos. 
Siewka zwiesiła głowę. Bała się tego. Nie chciała by Jaskółka miała problemy i to z tak głupiego powodu. Nie sądziła by kremowa zrobiła cokolwiek złego wojowniczce. Chciała pomóc siostrze, ale nie miała pojęcia jak. 
— Jakby tylko ktoś mógł zająć tą marudę czymś, żebym mogła pierwsza pogadać z Judaszem. Eh, ale Jastrząb sama za nią nie przepada. A ciebie nie chce obarczać tym. W końcu nie radzisz sobie z takimi rzeczami. A szkoda. 
Szylkretka poczuła cierń wbijający się jej głęboko w serce. Chciała jej pomóc. Nie chciała zawodzić siostry, nie po tym wszystkim co dla niej zrobiła. Musiała się do tego zmusić. Jeśli tak mogła ulżyć Jaskółce to musiała to zrobić. Przecież to nic wielkiego. 
— Ja... zrobię to. — miauknęła nieco niepewnie. 
Pikująca Jaskółka uniosła spojrzenie na szylkretkę. W jej oczach było rozdrażnienie i smutek. 
— Przecież mówię, że nie musisz. — mruknęła, wstając.
Zaczęła iść przed siebie. Siewka patrzyła parę uderzeń serca na oddalającą się kotkę. Biła się z myślami. Emocje i scenariusze przetaczały się przez jej łeb. Nie mogła poradzić sobie z rosnącym uczuciem zawodu w sercu. Rzuciła się za nią biegiem. 
— Zrobię to. Naprawdę, Zrobię. — przekonywała ją i samą siebie. 
Kremowa uśmiechnęła się. 
— W takim razie liczę na ciebie, siostro. 



npc: Pikująca Jaskółka

Od Kwiecistej Kniei do Zalotnej Krasopanii

 
Minęło trochę czasu od ostatniego przejścia się na granice z Klanem Wilka, jednak zaczęła mieć wrażenie, że to jednak jest świetna rozrywka. Może powinna to robić częściej? Co prawda wymagało to od niej wychodzenia z ciemnych nor podziemi, ale w końcu i tak wychodziła by spotkać się z Nornicą. Dodatkowo, mogła też wychodzić w nocy, a wszystko za sprawą natarczywej bezsenności, spowodowanej koszmarami. Tak czy inaczej! Prócz królików wpadających w nory, znajdywała też większe nieco zdobycze, śmierdzące wilczakami. Ciekawe, co ich tak ostatnio pchało na granice? Widocznie była ich to jakaś nowa rozrywka. Szylkretowa z lekkim zaskoczeniem podeszła do jednej z dziur, zaglądając w głąb niej. Automatycznie uśmiechnęła się pod nosem, unosząc przy tym czoło. Miała rację. Na dole koczowała jakaś szylkretka, której większość ciała była biała. 
- Wilczaki bardzo lubią dziury, zdaje się - zauważyła, patrząc na kotkę z góry - Wpadacie w nie dla zabawy? - rzuciła w dół, ciekawa odpowiedzi. Zamiast tego, wpierw otrzymała spojrzenie spod byka. 
- Jak mniemam wy też musicie je uwielbiać, skoro cały teren od strony Klanu Burzy jest przekopany - Wilczak westchnął, odwracając wzrok od obcej. - I jakoś mi nie do śmiechu - dodała, a jej ogon zadrgał nerwowo. Przez następną chwilę panowała cisza, przerywana jedynie losowymi odgłosami natury. Przewodniczka nie widziała potrzeby by się odzywać, więc pozostało jej się zastanowić, czy mieć przez to częste naruszanie granic ból dupy, czy jednak go nie mieć. Chyba nie miała na to energii. - Pomożesz mi wyjść? - spytała w końcu nieznajoma, z lekka zniecierpliwiona. Lilowa obejrzała sytuację, zdając sobie sprawę, że korzonki dokładnie wykonały swoją część roboty, oplątując kocie ciało. Hmm to rzeczywiście mógł być problem. 
- Nasze przekopywanie nie powinno być problemem, o ile trzymacie się swoich granic - rzuciła od niechcenia odpowiadając na pierwsze zdanie, wracając wzrokiem na pysk Zalotki, siadając przy tym na krawędzi. Gdy natomiast padło pytanie o pomoc przy wyjściu, kotka milczała przez chwilę, by potem westchnąć przeciągle. ,,Co za uciążliwość" zdawał się mówić jej pysk. 
- No nie wiem, a muszę?
- No nie wiem, a chcesz mieć trupa na terytorium? - spytała obca po chwili, po czym podjęła próbę uwolnienia swojej łapy na własną łapę, wcześniej mierząc Kniejkę wzrokiem, by odchrząknąć po chwili ciszy.
- Trzymam się swoich granic - mruknęła niezadowolona. - Tylko takie wykopy zaraz przy naszych terenach są niebezpieczne. Po prostu dziś zdarzyło mi się zagapić, a teraz muszę tu ślęczeć - dodała, czekając na odpowiedź burzaka. Dla Kniejki brzmiało to jak tania wymówka i nie czuła potrzeby, by zagłębiać się w temat dalej. 
- No, po to te dziury są - odpowiedziała, nie wyglądając na przekonaną. Albo po prostu: nie wyglądając. - No i trupa łatwiej wyciągnąć - dodała, przypominając sobie, że gdzieś po drodze straciła wątek. - Albo zakopać, bez różnicy.
Krasa Pani widocznie nie do końca wiedziała co ma już zrobić, po chwili pokręciła głową.
- Są po to, aby pożerać koty z innych klanów? To jakaś pułapka? Raczej za dużo okazji na pogadanie z burzakami nie miałam, nie wiedziałam, że jesteście tacy źli i brutalni - przewróciła oczami.
- No i czy łatwiej się ze zmarłego wytłumaczyć? W Klanie Wilka moja nieobecność na pewno będzie się odznaczać. Będą mnie pewnie poszukiwać, a tak się składa, że moja woń prowadzi do granicy z Klanem Burzy. Chcesz mieć problemy? Czy może łaskawie mnie uwolnisz? - mruknęła.
- Mhm, na śniadanie pijemy krew swoich wrogów - Przewodniczka niemal natychmiast odpowiedziała na zarzut o brutalności, z całkiem poważnym pyskiem i tonem. Natomiast nie wydawała się zainteresowana dalszą częścią wypowiedzi wojowniczki, która zdawała się mieć na celu przekonać ją do wyciągnięcia wilczaka z dołu. 
- No nie wiem - wyraz niechęci od nowa zagościł na pysku lilowej - Ja mieć nie będę, jak już to mój klan. O ile cię znajdą. Mogłabym roznieść troche zapachu wilczaka, tu i tam, na twoim grobie zasadzić ładne drzewko. Nikt mi nic nie udowodni, jesteśmy same.
- Ta, jasne - mruknęła, chyba już wyczerpana tak bezsensowną rozmową. - To chociaż się z tym pośpiesz - burknęła.
I po tych słowach, Kniejka zniknęła. Czy ją porwali, czy się znudziła, czy może postanowiła jednak zakopać wilczaka? Nie odzywała się już dłuższą chwilę, można było czekać i czekać... chyba sobie nie poszła? Nim jednak wątpliwości już całkiem zdążyły zjeść Zalotkę, w dziurze nagle pojawił się kij, gałąź dokładniej, marna dość, jednak niestety tylko na to pozwalała aparycja lilowej, a sama Kniejka chwilę później zajrzała w dół z niezbyt zadowoloną miną, by dojrzeć zaskoczone ślepia rówieśniczki. Nie miała pojęcia, jakim cudem się wpakowała po raz drugi w tą samą sytuację i czy będzie kiedyś trzecia, jednak przesiadywanie tu zbyt długo zdawało się działać na jej osobę w negatywny, nużący sposób. Nienawidziła się nudzić. Obejrzała więc sytuację i wbiła zęby w wystający korzeń, przyciągając go do krawędzi, by ułatwić wydostanie się na zewnątrz. Na lico Krasopani wkradł się delikatny uśmiech, który jednak szybko znikł, a sama kotka szybko wyciągnęła łapę z pułapki. Po tym złapała się kija i wygramoliła na równy teren. Podniosła się na cztery łapy i otrzepała z ziemi, która przylgnęła do jej długiego futra. 
- No proszę. Nie spodziewałam się, że w końcu odpuścisz - mruknęła, po czym odwróciła się w stronę burzakowej kotki.
- Nie odpuściłam, po prostu się znudziłam - Kniejka odrzuciła na wyjaśnienie, po czym zamilkła na moment, patrząc na Zalotkę. W sumie, to nic tu po niej, ani po tej drugiej. Kryzys zażegnany, teraz wypadałoby sobie po prostu iść, ale nie mogła zostawić intruza na terenach. Jaka upierdliwość. - To ten, idziesz sobie, czy...
Zalotka spoglądała na obcą kotkę jeszcze przez chwilę.
- Phh - mruknęła w odpowiedzi, po czym uderzyła łapą w mały kamyczek przed nią. Znowu zapadła cisza, którą czarna szylkretka uznała za krępującą. Może powinna już stąd sobie pójść, a może powinna dalej toczyć rozmowę? 
- Mogłabyś się chociaż przedstawić - spanikowała. Szybko jednak zmarszczyła brwi i przewróciła oczami, po czym odchrząknęła. - Chciałabym wiedzieć z kim dziś miałam przyjemność współpracować - dodała.
- Knieja - jasna rzuciła krótko w odpowiedzi, zwięźle i na temat, widocznie nie widząc potrzeby w podawaniu całego imienia, które w jej mniemaniu było zbyt długie.
- Knieja? Nie wiedziałam, że jesteś samotnikiem - zażartowała. - Ja nazywam się Zalotna Krasopani - mruknęła po chwili.
- Powiedzmy, że jestem samotnikiem wśród klanowych kotów - wzruszyła barkami, chwilę się namyślając przed kolejnymi słowami. - Ty natomiast nie jesteś pierwszym wilczakiem, który wylądował w tej dziurze, jeśli miałoby cię to jakoś pocieszyć.
Zalotkę zaciekawiła odpowiedź Kniei. Uniosła delikatnie jedną z brwi i zaczęła lustrować kotkę wzrokiem.
- A z jakiegoż to powodu? - wyszeptała z automatu, będąc zajęta rozmyślaniami. Po chwili wróciła jednak do rzeczywistości. - Ech? Kto jeszcze zdążył złapać się w waszą pułapkę? - spytała.
- Prywatnego - nastąpiła krótka odpowiedź, po której wzruszyła barkami - A jakiś losowy kocur. Nie za bardzo zwracałam uwagę, kocury zazwyczaj nie są interesujące.
Zalotna Krasopani widocznie postanowiła nie drążyć więcej tamtego tematu, po prostu kiwając głową na jej słowa.
- Czyli wolisz rozmawiać z kotkami? - spytała lekko zdziwiona. - Znaczy… jak chcesz. Każdy ma własne preferencję - dodała.
- Aha. Jak na razie z kocurami mam raczej negatywne doświadczenia. Dla przykładu - tu uniosła łebek, przekręcając go nieco w bok, żeby jej blizna była widoczna w całej okazałości - Jak spotkam gdzieś tego rudego szczura co jest za to odpowiedzialny, to wyrwę mu wszystkie kłaki.
Zalotna Krasopani przyjrzała się uważnie bliźnie, którą Knieja posiadała na swoim pysku.
- Oj… musiało boleć - mruknęła, odwracając wzrok od kotki. - To sprawka jakiegoś samotnika? Czy twojego własnego pobratymca? - spytała po chwili.
- Bywało gorzej - stwierdziła zbywająco, lekkim tonem Kniejka, wracając głową do normalnej pozycji 
- Taka jedna szuja, powiedzmy, że wygnaniec. Jak spotkacie rudego vana na granicach przedstawiającego się jako Ważka, przekażcie całusy. - Na pysku lilowej pojawił się niezbyt ładny uśmiech, zdradzający, że "całusy" powinny być z użyciem zębów. Gdziekolwiek się zaszył, niech wie, że nie ma wśród klanów dla niego miejsca. W ogóle nigdzie nie powinno go być. 


<Krasa Pani?>

30 października 2024

Od Syczkowego Szeptu CD. Kwiecistej Kniei

Odkąd został wojownikiem, Syczek czuł o wiele więcej wolności. W końcu nie był ograniczany rozkazami wojowników i swojej mentorki, którzy rozplanowywali mu dzień. Teraz jedynym, czego musiał się trzymać były grupowe treningi walki oraz wyznaczone patrole. A poza nimi był... Wolny.
Zaczął wykorzystywać tę wolność. Nie musiał już wstawać o świcie, by szykować się na trening – mógł zamiast tego wyjść na samotny spacer, póki zaspane słońce jeszcze zbierało siły na palenie promieniami. Przechodząc się po ciemnym, dopiero budzącym do życia po nocy lesie, Syczkowy Szept mógł oczyścić umysł i przygotować się mentalnie na resztę dnia. Z pewnością czuł się po tym lepiej niż po nagłym wybudzeniu przez Mroczną Wizję, a następnie biciu się z kolejnym uczniakiem, jak to bywało do tej pory.
Tego poranka, gdy zawędrował na obrzeża lasu, blisko granicy z Klanem Burzy, zobaczył coś dziwnego. Wzdłuż granicy ciągnęły się dziwne rowy, które, rzecz jasna, widział już wcześniej, lecz nigdy nie miał okazji przyjrzenia się im z bliska. Kocur rozejrzał się w boki, jakby próbował upewnić, że jest w lesie sam, i gdy nie dojrzał żadnego towarzysza, podszedł bliżej zapachowej linii. Nie powinien wychodzić poza terytorium jego klanu, ale... Chciał tylko zobaczyć. Może było to coś wartego uwagi? Kto tam wiedział...
Nachylił się nad jednym z wykopanych zagłębień, węsząc i rozglądając się dookoła. Zanim jednak przez jego głowę przeszła jakakolwiek bardziej solidna myśl na temat swojego znaleziska, piach spod łap zaczął się mu osuwać, a on sam nie zdążył złapać się czegoś niebędącego sypiącą się ziemią. Z przerażeniem w oczach, Syczkowy Szept wpadł do głębokiej nory, pokrywając swoją sierść piachem i pyłem.
— Na osty i ciernie... — wymamrotał do siebie zaniepokojony, sycząc pod nosem z bólu, gdy podnosił się z ziemi. Ałć, upadł akurat wprost na swoją lewą łapę... To było jednak w tamtej chwili najmniejszym z jego zmartwień. Wpadł prosto w jakąś tajemniczą pułapkę burzaków! Na dodatek, znajdując się na ich terenie! Och, Klanie Gwiazdy... Zaczął pomału panikować, obracając się i rozglądając po ścianach więzienia. Szukał wzrokiem czegoś, co mogłoby mu pomóc w wydostaniu się, jednak bez większego skutku. Będąc tak skupionym wojownik nawet nie zauważył, że ktoś się do niego zbliżał i bynajmniej nie był to kot z Klanu Wilka.
— Czemu jesteś w dziurze? — zapytał z góry kobiecy głos, na co Syczek wręcz podskoczył ze strachu. Oglądał się parę razy w tę i we tę, jak gdyby zaraz miało na niego zeskoczyć stado borsuków, aż nie spojrzał w górę. Nieznajoma mu kocica nie wyglądała, jakby była wściekła na znalezienie na swoim terenie obcego. To było nawet pocieszające...
— Bo... Do niej wpadłem? — odpowiedział niepewnie, przełykając głośno ślinę. Nie był pewien, co powiedzieć. W tej chwili zależał od niej. Mógł tu siedzieć i gnić, aż nie znalazłby go patrol, bądź samemu zostać rozszarpanym na miejscu. Nie wiedział, czego się spodziewać... — Przysięgam, b-był to przypadek...
— A z jakiej racji tu przywiało wilczaka? — zapytała nieznajoma, podnosząc jedną brew.
— Sam nie jestem pewien — odparł cicho, kręcąc w rezygnacji głową. Nieważne. Musiał liczyć na dobre serce tej kocicy, która go tu znalazła. Nie było czasu na bezsensowne pogaduszki. — Przepraszam, ale czy nie mogłabyś mnie stąd... wyciągnąć?
Czuł się nieco żałośnie, prosząc tak kogoś o pomoc. Szczególnie że przez parę uderzeń serca kotka nic nie odpowiadała.
— Proszę? — dodał po dłuższej chwili ciszy.
Kocica westchnęła głęboko, po czym zniknęła z pola widzenia Syczkowego Szeptu. Już zaczął obmyślać w głowie plan działania na własną łapę, gdy... No właśnie, pojawiła się z góry zwisająca łapa. Wpierw jedna, później druga, a następnie wojownikowi ukazała się po raz kolejny łaciata mordka nieznajomej. Dopiero w tej chwili zauważył jej nietypowo zawinięte uszy i bliznę na prawej stronie jej pyska. Ałć...
— To mam cię stąd wyciągnąć, czy się rozmyśliłeś? — zapytała szorstko, wyrywając kocura z zamyślenia. Na Klan Gwiazdy, jaki wstyd! Znów się zagapił...
— Tak, tak, tak, oczywiście — odpowiedział od razu, stawiając swoje łapy na ścianie dziury, próbując przysunąć się jak najbliżej szylkretki. Kotka zaparła się tylnymi nogami o ziemię, opierając przednie o krawędź nory. Stojący na dwóch łapach Syczek skłonił instynktownie głowę, kiedy nieznajoma wyciągnęła w jego stronę pysk, a niedługo po tym mógł poczuć na swoim karku jej ostre zęby. Siła szczęk kotki nie była wystarczająca, by wyciągnąć dojrzałego kocura na powierzchnię, lecz wystarczająca, by Syczkowy Szept mógł złapać pazurami za grunt. Wymachując chaotycznie łapami i dysząc jak po długim biegu, złoty w końcu wydostał się z pułapki. Natychmiast położył się na ziemi plackiem ze zmęczenia wywołanego niezłym wysiłkiem.
Och. Wyglądał jak mysi móżdżek. Czym prędzej zerwał się na równe łapy, otrzepując z osiadłego na nim pyłu i kurzu.
— Bardzo ci dziękuję za pomoc — wymruczał, wyciągając ze swojego futra utknięty w nim paproch.
— Miałeś niezłe szczęście, że akurat tu przylazłam — odparła kotka. — Gdyby znalazł cię tam jakiś patrol, mogłoby nie być za ciekawie.
— Tja... — Uśmiechnął się niezręcznie. Brakowało mu zaczepu do dalszej rozmowy. Właściwie, czy nie powinien już stąd odejść? Załatwili wspólną sprawę... Tylko tak bez pożegnania? Zresztą, nie wiedział nawet, jak się nazywa! Skoro już został przez nią uratowany z głębokiego rowu, chyba warto by było poznać jej imię i przedstawić się samemu... — Tak w ogóle to jestem...
— Knieja. Kwiecista Knieja — wymruczała szylkretowa. Syczek nie był pewny, czy nie usłyszała jego mamrotu, czy po prostu postanowiła go wyprzedzić. Bez względu na to, która z tych wersji była prawdziwa, czuł się nieco zmieszany.
— Syczkowy Szept — miauknął nieśmiale. I... Co teraz? Czy powinien podjąć nowy temat rozmowy? A może trzymać się tematyki imion, skoro już do niej doszli???
— Powinieneś patrzyć pod łapy, jak chodzisz. Często ci się zdarza wpaść do rowu? — zapytała go Knieja, oblizując swoją przednią łapę, spoglądając raz w jej stronę, a raz na nowo poznanego wilczaka.
— Raczej nie... — Machnął puszystym ogonem. — A wam często zdarza się kopać takie... koryta?

<Kwiecista Kniejo?>

EVENT NPC - EDYCJA CZWARTA

Nadszedł w końcu czas na tegoroczną edycję długo wyczekiwanego EVENTU NPC!

Świętując rocznicę powstania bloga, pragniemy zaprosić was na czwartą edycję eventu "Uczmy się kochać npc, bo tak szybko umierają"! Zabawa rozpocznie się 16.10.2024 i będzie trwała przez cały miesiąc (do 16.11.2024 włącznie). Wyniki zostaną ogłoszone najpóźniej dwa tygodnie po zakończeniu eventu.
Zasady pozostają takie same: zgłoście się w komentarzu i wypiszcie wszystkie swoje postacie (można to zrobić przez cały okres trwania eventu!), a za każde opowiadanie, w którym Wasza postać spędzi czas z dowolną postacią npc, zostaną Wam przyznane punkty. Zbierzcie ich więcej niż reszta, a nagroda będzie Wasza! Chcąc zgłosić dane opowiadanie do eventu, należy oznaczyć je etykietą "EVENT NPC" (w przypadku samodzielnego wstawiania) lub napisać w widocznym miejscu w dokumencie/mailu "EVENT NPC" (w przypadku przesyłania pocztą). W innym wypadku nici z punktów.

Zainteresowani? Zapraszamy do zapoznania się z zasadami^^


Jak zdobyć punkty?

UWAGA: Zasady przydzielania punktacji za opowiadania uległy zmianie względem poprzednich lat ze względu na chęć docenienia osób skupiających się na budowaniu fabuły z postaciami npc.

Punkty zdobywamy opisując w swoim opowiadaniu opisując postać npc - liczy się opis aktualnie wykonywanej przez nią czynności, interakcji z postacią grywalną, myśli postaci grywalnej na jej temat, rozmowy z nią, cokolwiek wam przyjdzie do głowy. Taki fragment musi mieć minimum 7 zdań złożonych (mogą być one w formie dialogu). Za taki opis przyznawane są 2 pkt. Punkty mogą przyznawane być osobno dla każdego npc opisanego w opowiadaniu.

Dodatkowo, gdy długość fragmentu opisującego danego npc wynosi 300 słów lub więcej, dodawane są 3 pkt. Za każde kolejne +100 słów przyznawany jest +1 pkt (przykładowo: 400 słów - +4 pkt, 500 słów - +5 pkt). Musi być to fragment, w którym wyraźnie wyczuwalna jest obecność npc - premia nie jest przyznawana w wypadku, gdy dany npc jest jedynie wspomniany (np. nie przyznajemy punktów za długi opis skupiający się na polowaniu, w którym postać npc pojawia się w kilku zdaniach, mimo jej obecności podczas wykonywania czynności). Punkty mogą przyznawane być osobno dla każdego npc opisanego w opowiadaniu.

Opisując interakcję bardziej skomplikowaną, będącą np. opisem ważnej fabuły postaci, rozmowy wpływającej na dalsze życie i działania postaci, zacieśnienia relacji, akcji wpływającej na fabułę postaci/klanu/npc (typu morderstwo, zawarcie związku, ucieczka z Klanu, rozpoczęcie buntu itp.), otrzymuje się dodatkowe 4 pkt. Interakcja MUSI być opisana na 300 słów lub więcej. Opis interakcji MUSI skupiać się na konkretnej postaci/konkretnych postaciach npc, nie może być to opis zbyt ogólny. Punkty mogą przyznawane być osobno dla każdego npc opisanego w opowiadaniu.

PONADTO za ogólny opis (mający 300 słów lub więcej) aktualnej fabuły klanu/grupy ze zwróceniem uwagi na rolę większej grupy npc, ich reakcje, przeżycia, bez konkretnego skupiania się na każdym z nich można otrzymać 2 pkt. Premia nie dotyczy indywidualnej fabuły z npc. Premia przyznawana jest raz na opowiadanie i nie trzeba spełniać wymagań koniecznych do otrzymania innych punktów, aby ją otrzymać.

Uwaga! Jeśli planujecie jakąś bardziej skomplikowaną akcję, która wpłynie nie tylko na waszą postać, ale i na klan, zapytajcie najpierw administrację o zgodę! Opowiadania, których właściciel tego nie zrobi, będą odsyłane do poprawy (a właściciel pogryziony). Dodatkowo prosimy o trzymanie się opisanych w formularzach charakterów postaci NPC.


W skrócie:
*interakcja z postacią NPC lub opis postaci NPC: 2 pkt
*szerzej opisana interakcja (300 słów): +3 pkt (+1 pkt za każde kolejne 100 słów)
*bardziej skomplikowana interakcja z konkretnym NPC: +4 pkt
*premia za opis wydarzeń fabularnych (300 słów): +2 pkt

Jeśli wysyłacie opowiadanie na pocztę, w temacie koniecznie umieśćcie “EVENT NPC”
Jeśli publikujecie je sami, dodajcie eventową etykietkę “EVENT NPC”
Bez tego opowiadanie nie zostanie wzięte pod uwagę!

Po skończeniu pisania upewnijcie się, że wypisaliście imiona wszystkich występujących postaci NPC na dole opowiadania. Ułatwi to pracę sprawdzającym prace i ograniczy możliwe błędy!

A teraz najważniejsza część - nagrody!
1. miejsce: do wyboru: jedna z rzadkich, bardzo rzadkich i ultra rzadkich maści dostępnych na blogu (UWAGA: musi być to postać urodzona poza Klanem), art postaci (scenka) lub jedna z nagród z niższych miejsc
2. miejsce: do wyboru: usunięcie upomnienia, art (fullbody lub halfbody) lub jedna z nagród z niższego miejsca
3. miejsce: do wyboru: pominięcie jednej postaci w danym sprawdzaniu aktywności/losowaniu chorób lub art (head)

No, to zgłaszajcie się w komentarzach i połamania klawiatur! <3
Wszystkim uczestnikom życzymy dobrej zabawy!

29 października 2024

Od Baśniowej Stokrotki

Mandarynkowe Pióro pomagała mi przyszykować się do ślubu. Byłam bardzo podekscytowana, jednak również gnieździł się we mnie niepokój. Kiedy Srebrna kotka skończyła układać mi futro, ja zaczęłam wplatać w nie stokrotki. Mandarynkowe Pióro zamyśliła się zamyśliła się.
— Czekaj jeszcze welon! — mruknęła. Srebrna starannie wyciągnęła skroploną pajęczynę, i położyła mi ją na głowie.
— Teraz dodatki! — krzyknęła. Księżniczka pędem wybiegła z legowiska, a kiedy wróciła. Niosła za sobą stertę rzeczy.
— Co powiesz na... Taką perłę? — powiedziała. Kotka nie dała mi dojść do słowa i sama podjęła decyzje.
— Masz racje okropna! — mruknęła.
— Może ja wybiorę? — miauknęłam cicho, lecz ona nic nie usłyszała.
—  A może ta rozgwiazda? — zaproponowała srebrna. Nadal pachniała morzem, pokiwałam głową, a Mandarynkowe futro wpakowała mi ją między ucho.
— Więc. Jaki chcesz mu dać prezent zaręczynowy? — zapytała. Zaprzeczyłam tylko głową i spojrzałam na lśniącą muszlę pod moimi łapami.
— Chwila już zachód słońca! Musimy się zbierać! — powiedziała srebrna. Kotka szybko wybiegła z legowiska wojowników i popędziła, gdzie pieprz rośnie. Ah, no tak, Świetlikowa Wyspa! To na nią muszę iść! O nie! Pewnie wszyscy będą na mnie czekali! Nie, nie, nie! Nie chcę być ostatnia. Wybiegłam z legowiska wojowników i popędziłam na wyspę. Przedzierałam się przez wysoką trawę i ujrzałam koty zebrane w jednej grupie. Mój partner właśnie dzielił języki ze swoją siostrą. Kiedy poszłam na sam środek wyspy podeszła do mnie liderka.
— Gotowa? — mruknęła. Ja niezręcznie pokiwałam głową i zajęłam miejsce obok partnera. On wstał i polizał mnie po czole. Kiedy wszystkie koty zwróciły uwagę na naszą dwójkę, głos zabrała Srocza Gwiazda.
— Czy Wy, Dryfująca Bulwo, Baśniowa Stokrotko, w obliczu wszystkich zebranych tu kotów oraz samego Klanu Gwiazdy, przysięgacie sobie dozgonną wierność, uczciwość i wspólne dzielenie łowów, nawet po śmierci?
— Przysięgam — wymruczałam.
— Przysięgam — wymruczał kocur.
— Tak więc mocą naszych walecznych przodków, ogłaszam was na zawsze związanych! Niech Klan Gwiazdy oświetla waszą drogę, a wasze dusze, niczym para łabędzi, nigdy nie ulegną rozłące. To był odpowiedni moment, by dać kocurowi prezent. Położyłam przed nim lśniącą muszlę. On spojrzał się na mnie z wdzięcznością. On jednak nie miał dla mnie prezentu, ale to nic. I tak go kocham. Potem po kolei zaczęły podchodzić do nas koty, z drobnymi upominkami. Mandarynkowe pióro dała nam pióro. A Syreni Lament łuskę ryby. I tak to się ciągnęło. Potem były zabawy. Ikrowa łapa z determinacją ścigał się ze swoim bratem, kto złapie najwięcej świetlików. Zabawnie się na to patrzyło, nawet jak Siwa łapa nie umiał złapać ani jednego.
— Czas na rzut żabą! — krzyknęłam. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Rzuciłam żabę w tłum kotów. A żabę złapał nie kto inny jak... Zmierzchająca Zatoka! Kiedy nastała noc wszystkie koty udały się do obozu. Ja ze szczęśliwym uśmiechem udałam się do żłobka. Kiedy położyłam się w legowisku, i zarumieniłam się. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu.

Od Perełki

W trakcie wymiany mchu w legowiskach

Głośny pisk, który z siebie wydałam, musiał być słyszany zapewne w całym obozie. Ktoś ustał na mój ogon! Co za mysi móżdżek mógł skrzywdzić malutkie kocię!
Po chwili stwierdziłam, że nie byłam jedynym wrzeszczącym kotem, bo kocur, który ustał na mój ogon, był równie zaskoczony co i ja. Tyle tylko, że to nie on został właśnie wybudzony ze snu!
— M-Mysi móżdżku! — wymsknęło mi się. Ostatnio usłyszałam jak Kotewkowy Powiew nazywa tak jednego ucznia. Słowa wydawały się obraźliwe, a ja nie jestem jeszcze pewna, co tak naprawdę oznaczają.
— Wybacz maluchu! Tak bardzo cię przepraszam, nie chciałem zrobić ci krzywdy. Błagam, to nie moja wina, naprawdę zrobiłem to niechcący. Ja mogę zrobić co chcesz, mogę przynieść ci nawet zwierzynę, naprawdę zrobię wszystko! — odparł dwukolorowy kocur, najprawdopodobniej będący uczniem, a ja nieomal zaśmiałam się przez potok miauknięć, które się z niego wydobyły.
Uczeń o niebiesko białym futrze brzmiał na zdenerwowanego, jednak bardzo przyjaznego. Już sama ilość słów, które przed chwilą wypowiedział, wskazała na to, że kocur jest niesamowicie gadatliwy, ale i bardzo towarzyski. Gdybym tylko nie ja była kotką, na której ogon ustał, a byłaby to na przykład Kotewkowy Powiew lub choćby moja siostra Sztorm... To może rzeczywiście mogłabym się z nim dogadać. Chociaż... Im więcej miauczy kot, z którym rozmawiam, tym mniej muszę odzywać się ja!
Mimo to postanowiłam skorzystać z okazji i porozmawiać z kotem spoza żłobka. Skoro kocur sam zaczął, ja mogę poćwiczyć rozmowę z innymi! Zaczęłam nerwowo wbijać pazurki w podłoże, a chęć konwersacji skończyła się na tym, że ze stresu zabrakło mi powietrza. Do tego brak jednego oka kocura nagle zaczął wydawać się dziwnie straszny. Ciekawe co mu się z nim stało...
— Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? Ogon jak? Jesteś zdrowa? Jak się czujesz? — zaczął pytać uczeń, z nerwów plącząc sobie język, gdy ja najzwyczajniej w świecie nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
Po chwili udało mi się jednak wyrwać z tego dziwnego stanu, a mój wzrok spoczął na pomarańczowym oku kocura.
— W-Wszystko dobrze! — wycedziłam, sepleniąc, jak to mają w zwyczaju kocięta, przez zęby, w dalszym ciągu zdenerwowana na kocura. Całe szczęście, że ogon nie jest połamany! — P-Poza tym n-nie szkodzi. T-To był w-wypadek! — dodałam zdenerwowana, rozszarpując jakiś listek, przy pomocy ostrych pazurków.
— Jak masz na imię? Masz rodzeństwo? Jak się nazywają? Jak nazywa się twoja mama? Znasz moje imię? Jestem Siwa Łapa! Fajna ta zabawka na górze tutaj co nie? — miauczał, wymieniając przy tym jedno z legowisk karmicielki.
— P-Perełka... — zaczęłam nerwowo, myjąc swoje ucho.
— Śliczne imię! Opowiesz mi coś jeszcze o sobie? Albo o tym czy już poznałaś kogoś miłego z wojowników lub uczniów? A może poznałaś już jakiegoś starszego? — dodawał kolejne słowa, rozweselony, że z nim rozmawiałam, jednak futerko na moim grzbiecie ze słowa na słowo stawało się coraz bardziej najeżone. Ten kot nie pozwala nawet dojść mi do słowa! Nerwowo podrapałam się po jednej z łapek. Gdy kocur dostrzegł moją irytację, od razu się uciszył.
— M-Moja mama to B-Baśniowa Stokrotka... Sz-Sztorm i-i Plusk to moje r-rodzeństwo. Nie r-rozmawiałam jeszcze z nikim spoza żłobka! — odparłam na jednym wydechu, korzystając z ciszy ze strony kota.
— Kojarzę Baśniową Stokrotkę! — miauknął zadowolony, na szybko rzucając okiem na kremowobiałe, pręgowane futerko mojej mamy. — Co prawda raczej tylko z widzenia, ale często mijałem ją, przechadzając się po obozie! — dodał podekscytowany.
— Jest bardzo miłą kotką! Uwielbiam swoją mamę – wyrwałam nagle. Dziwnym trafem zawsze, gdy jest mowa o mojej rodzinie, rozmowa staje się o wiele łatwiejsza. W końcu oni są tym, co kocham! Nawet jeśli nie znam ich jeszcze za dobrze, to i tak czuję z nimi głęboką więź. W końcu wszyscy mamy ze sobą coś wspólnego.
— A j-jak nazywa się twoja? — zapytałam trzęsącym się z nerwów głosem. Ciężko jest się odzywać, będąc kociakiem, a co dopiero, gdy ja po prostu się boję!
— Ja nie mam mamy! — miauknął, uśmiechając się szeroko. —Mam tylko tatę Wodnikowe Wzgórze. Swoją drogą to właśnie on jest moim mentorem! — mruknął, myjąc przez moment swój pyszczek.
— Przesuń się. Pozwól, że zmienię to legowisko Perełko! — miauknął, najwyraźniej próbując dobrać mi jak najlepszą ściółkę, co było całkiem miłe z jego strony. Kiedy tylko usłyszałam jego polecenie, odskoczyłam kawałek dalej, przyglądając się zabawce zwisającej z sufitu. Ciekawe... Czy zepsucie jej jest możliwe? Ja jeszcze nie dosięgam tak wysoko, aby móc ją zepsuć... A sądząc po tym jak niewielka jestem, pewnie mogłabym to zrobić dopiero jako uczeń.
Czy rozmowa z tym kotem oznacza, że poznałam już nowego kota? Z ekscytacji poruszyłam swoimi wibrysikami. Obserwowałam w ciszy, jak kocur wymienia mech, na którym śpię wraz ze swoją mamą i rodzeństwem. To miłe ze strony uczniów, że robią to za nas, nawet jeśli są to tylko zadania od ich mentorów.
Rozejrzałam się po żłobku, aby po chwili stwierdzić, że legowisko Stokrotki było ostatnim z czyszczonych przed ucznia. Spojrzałam na niego z łagodnym uśmiechem na pyszczku.
— Mam n-nadzieję, że jeszcze kiedyś pogadamy! Może będziemy razem na jakimś patrolu, o których tyle opowiadała mi Stokrotka? — miauknęłam zadowolona z rozmowy.
— Ja także mam taką nadzieję mała Perełko! Dbaj o siebie i o swoje rodzeństwo. Nawet jeśli to ty jesteś najmniejsza, musisz ich zawsze pilnować! Pamiętaj o tym. No i... Postaraj się z kimś porozmawiać i znajdź jakąś koleżankę! — miauknął, zabierając ze sobą stary mech z legowiska, na odchodne jeszcze uśmiechając się w moją stronę.
Nawet jeśli brak oka kocura wydaje się straszny, a jego gadulstwo jest irytujące, jest naprawdę przyjazny. Chętnie jeszcze kiedyś z nim porozmawiam! O ile tylko tego zechce...

Chwilę po rozmowie

Obejrzałam wszystkie zebrane w żłobku koty. Po chwili zauważyłam swoje rodzeństwo bawiące się jakimś listkiem. Czemu jestem jedynym kociakiem, który nie bawi się tak jak reszta? Czy to właśnie to jest powodem, dla którego mam problemy z rozmawianiem?
Spojrzałam na patyk na podłodze i zaczęłam się nim bawić. Dlaczego nikt nie chce się ze mną bawić? Czy zrobiłam coś nie tak? Coś jest nie tak z moim futrem? Polizałam się po piersi, a następnie umyłam własne uszka. Moje futro powinno być nieskazitelne! W końcu niemal ciągle myje je Stokrotka. To może problem jest w czymś innym. Tylko w czym…?

npc: Siwa Łapa.

Od Modliszkowej Łapy (Modliszkowej Ciszy)

Kremowy leżał w mroku legowiska, pogrążony we własnych myślach. Nie spał już od dłuższego czasu. Kocur obudził się przed słońcem, co dało mu okazję do segregacji swojej kolekcji owadów. Pierwsze promienie słońca zaczęły się powoli przeciskać do obozu, a razem z nimi koty zaczęły budzić się ze swojego snu. Modliszka co chwilę odwracał się, by zobaczyć, kto wchodzi i wychodzi z legowiska uczniów. Większość uczniów zdążyła już opuścić owo miejsce, nawet Szafirkowa Łapa niechętnie wyczołgała się z obozu pod naciskiem Przepiórczego Puchu. W końcu Gradowy Sztorm odwiedził je i wyciągnął Modliszkę na trening,. Kremowy zahaczył wzrok na swojej siostrze, Czuwającej Salamandrze, która odziedziczyła po matce rolę Kronikarza.
— Gradowy Sztormie? — zaczął Modliszka.
— Tak? — odpowiedział, najwyraźniej zaciekawiony, że małomówny kocur zainicjował rozmowę.
— Masz może rodzeństwo?
— Miałem siostrę, tak.
— Kochałeś ją? — zapytał, jego przeszywający wzrok spoczywał teraz na mentorze.
— Oczywiście, a ty nie kochasz swojego rodzeństwa?
Modliszkowa Łapa ponownie odwrócił wzrok, nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie; czym dokładnie była ta cała miłość? Uczeń nie potrafił zrozumieć, czy on kogoś tak naprawdę kochał. Czy kochał może rodziców, rodzeństwo?
— No nie ważne, ruszajmy. — prychnął zamachując swym zawiniętym ogonem. Kremowy obserwował szylkreta, jego uwagę zwróciła szrama na pysku,  przecinającą jego gęstą sierść, którą na pamiątkę pozostawił Niknące Widmo. Kocur zastanawiał się ile księżyców, miał czarny, na pewno nie był w wieku jego ojca, długie i grube futro utrudniało kremowemu analizę. Choć obstawiałby ze kocur jest w wieku Obserwującej gwiazdy.
Po jakimś czasie spaceru Grad zatrzymał się, rozglądając się na boki.
— Tutaj potrenujemy walki, gdyż jest to dwój słaby punkt. — wygłosił, przyjmując pozycję gotową do przyjęcia ataku.
Modliszka niechętnie przygotował się do ataku i gdy był gotów, wyskoczył wprost na mentora, na co ten podniósł łapę gotów uderzyć ucznia prosto w głowę. W ostatniej sekundzie kremowy zrobił unik, uginając łapy tak, by jego brzuch dotykał trawy. Gdy miał okazję, przeskoczył na bok kocura i zanim zauważył, przejechał łapa ze schowanymi pazurami po pstrokatym boku. Zazwyczaj w tym momencie schowałby się gdzieś by zaatakować z zaskoczenia, lecz tym razem mentor wybrał całkowicie otwartą przestrzeń, najpewniej z premedytacją. Próbując uciec z zasięgu mentora, odskoczył na bok, czując tylko jak łapa szylkreta ledwo minęła ogon kremowego. Gdy odwrócił się, żeby zaatakować, zobaczył jasno zakończoną łapę tuż przed swoją szyją.
— Nie odwracaj się tyłem do przeciwnika na tak długo. — mruknął, zabierając łapę z powrotem — Atakuj ponownie.
Modliszka przez chwilę okrążał wojownika. W końcu wyskoczył, tym razem od razu od boku, na co wojownik podniósł łapę i zamachnął się, by uderzyć młodszego, kremowy ukucnął, unikając ataku i zarazem korzystając z odsłoniętej klatki i kawałka brzucha, przejechał łapą po nich. Co spowodowało automatyczne zakończenie sparingu. Grad tylko przytaknął, zamykając swoje ciemne oczy. Jeszcze przez jakiś czas potrenowali walkę w ognistym blasku słońca.
Trening nie był długi, lecz zważając na upalną pogodę, starszy uznał, że bezpieczniej będzie zakończyć przedwcześnie by uniknąć przegrzania.

* * *

Po powrocie do obozu Obserwująca Gwiazda zwołała zebranie, a gdy wszyscy zasiedli wokół, liderka zaczęła.
— Ja, Obserwująca Gwiazda, Przywódczyni Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Modliszkowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam. — Po standardowej procedurze, kremowy odpowiedział na tyle głośno by matka i inne koty mogły usłyszeć jego słowa.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaje ci imię wojownika. Modliszkowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Modliszkowa Cisza. Klan Gwiazdy ceni twoją szybkość i spostrzegawczość, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy. — Po zakończeniu ogłoszenia dotknęła pyszczkiem głowę swego potomka, na co ten dotknął jej barku.
W tym momencie koty zaczęły wykrzykiwać jego nowe imię, ze szczególną łatwością można było usłyszeć ojca świeżo upieczonego wojownika, który starał się krzyczeć głośniej od reszty. Gdy wszyscy się rozeszli i Ostowy Pęd został odciągnięty dzięki pomocy sióstr i matki z powrotem do legowiska starszyzny, Modliszka odszedł na czuwanie w ciszy, co z resztą nie było dla niego takim problemem.

[652 słów]

[przyznano 13%]

Event NPC: Gradowy Sztorm

Od Zalotnej Krasopani

Przed mianowaniem Syczka na wojownika

Minęło kilka dni od śmierci Lśniącej Szadzi, a także kłótni z Prążkowaną Łapą. Od tamtego czasu spędzali ze sobą coraz mniej czasu, przez co Zalotna Krasopani ciągle chodziła przygnębiona i w złym nastroju. Dla innych kotów była szorstka i starała się od nich odcinać, rozpromieniała się jedynie w obecności srebrnego kocura, chociaż sama tego nie zauważała. Zawsze gdy miała okazję swobodnie porozmawiać z owym uczniem, starała się żywić tą interakcją i pochłaniać ją całą sobą, zapominając o wszystkim, co dzieje się dookoła. Tylko przy nim żartowała, śmiała się i wydawała się być żywa, szczęśliwa. Ciekawe, czy inne koty zdążyły już to dostrzec, czy może nie przejmowały się życiem obcej kotki?
“Ciekawe czy Syczkowa Łapa w ogóle o mnie myśli…” pomyślała, wpatrując się w dziurę w legowisku wojowników, przez którą wpadało światło księżyca. 
Była dziś piękna, ciepła, letnia noc. Było słychać kojący szum liści, a także pohukiwanie sów. Mimo tego, w akompaniamencie tej przecudownej kołysanki, Zalotna Krasopani nie potrafiła nawet zmrużyć oka. Kilka ostatnich nocy nie spała nic a nic, chociaż dobijało ją już zmęczenie. Podczas kłótni z Prążkiem obaj zdecydowali, że muszą się od siebie nieco odizolować. Szylkretka w środku szczerze nienawidziła tego pomysłu, ale po prostu nie chciała już spierać się ze swoim przyjacielem. Liliowy uczeń powoli zaczął dostrzegać, że Zalotna Krasopani za bardzo się o niego martwi, przez co zaczyna go ograniczać. Wyznaczył jasne granice, do których potrafił się stosować, w przeciwieństwie do wojowniczki. Takie granice wyniszczały ją od środka, czuła to. Tej nocy wiedziała, że musi to zmienić, albo inaczej umrze w wycieńczenia. Właśnie dlatego podniosła się po cichu z miejsca, po czym niepewnym krokiem wyszła na zewnątrz. Właściwie od kilku dni nie przyjęła też żadnego pokarmu, przez co jej brzuch nagle głośno zaburczał. Kotka zamarła w bezruchu, bojąc się, że taki dźwięk mógł przypadkowo kogoś obudzić. Zapadła kompletna cisza.
“Raczej nikt się nie obudził, prawda?” pomyślała. 
Nie zwlekając już, zaczęła zmierzać w stronę legowiska uczniów, w którym smacznie spał sobie teraz niczego nieświadomy kocur. Zalotka zaczęła omijać innych szkolonych, a przy tym też Syczkową Łapę. Gdy tylko futro złotego kocura posmyrało ją w łapę, poczuła, jak po jej ciele przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Wbiła pazury w ziemię i zacisnęła zęby, po chwili ruszając dalej, aż w końcu znalazła się przy swoim przyjacielu. Schyliła się i językiem zaczęła przejeżdżać mu po skroni. Musiała wybudzić go bardzo dyskretnie, aby nie przeszkadzać innym zmęczonym uczniom. Nie chciała też, aby Prążkowana Łapa w jakimkolwiek stopniu się wystraszył.
Kocur w pewnym momencie wzdrygnął się, po czym otworzył sennie jedno oko.
— Y? — mruknął dosyć głośno. Wojowniczka od razu położyła mu łapę na pysku, próbując go uciszyć. Po kilku uderzeniach serca przybliżyła swój pysk do jego ucha.
— Wstawaj, Prążku. Muszę przejść się z tobą na spacer i obgadać kilka spraw, które nie dają mi spokoju — szepnęła, a gdy tylko liliowy kocur usłyszał, jej głos natychmiast się rozbudził.
— Chora jesteś? Jest środek nocy, a ty mi tu będziesz teraz roztrząsać jakieś sprawy. Bolą mnie oczy, jestem zmęczony, nie mam siły na pogawędki, które wymagają myślenia — burknął. Szylkretkę coś zakuło w sercu, ale szybko pozbyła się tego bólu.
“Pewnie jest po prostu ledwo przytomny” stwierdziła.
— No chodź, proszę cię — mruknęła błagającym głosem, a wtedy Prążek się przełamał.
— Daj mi chwilę. Poczekaj na obozowej polanie — zarządził, na co szylkretka kiwnęła głową i zaczęła się wycofywać. Stanęła na dworze, po czym spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Słyszała swój własny oddech, nic więcej. Zaczęła się rozluźniać, a jej umysł zaczął odpływać. Zmrużyła oczy, które natychmiast piekielnie ją zabolały.
— No dobra, to gdzie chcesz iść? — usłyszała w końcu. Wzdrygnęła się, po czym wróciła myślami na ziemię. Uśmiechnęła się ciepło w stronę swojego przyjaciela, jeszcze przez chwile stali w milczeniu.
— Nie wiem, gdziekolwiek — westchnęła, po chwili odwracając wzrok w inną stronę.
— Wyglądasz jak żywy trup. Wezmę ci coś ze stosu, zjesz, a dopiero potem pójdziemy — zaproponował, na co szylkretka kiwnęła głową. Uczeń szybko skoczył po pulchną mysz, a następnie rzucił ją pod pysk wojowniczki. Kąciki ust Zalotki powędrowały do góry. Zapach zwierzyny przyjemnie połaskotał ją w nos. Jej pysk wypełnił się śliną.
“Och, jak ja dawno nie miałam okazji pożywić się tak dobrze nakarmioną myszą” pomyślała, biorąc pierwszy kęs ze swojej niespodziewanej kolacji, dostarczonej przez najlepszego przyjaciela. 
Kotka miała wrażenie, że mięso rozpływa jej się w ustach. Było przepyszne, a może przeciętne, tylko wygłodniały organizm Zalotki chciał wepchnąć w siebie cokolwiek, przy okazji robiąc to tak, aby wojowniczka nie była w stanie się od tego oderwać. Szylkretka wzięła jeszcze kilka gryzów, aż w końcu z myszy zostały tylko jej niejadalne części. Chwyciła je ostrożnie, tak, aby się nie rozleciały i zaczęła zmierzać w stronę wyjścia z obozu. Ogonem nakazała Prążkowanej Łapie, aby podążał za nią.

Gdy opuściła obóz, rzuciła szczątkami zwierzyny gdzieś w trawę i odwróciła się za siebie, aby spojrzeć na srebrnego kocura.
— W takim razie, o czym chciałaś ze mną porozmawiać? — spytał w końcu, przyspieszając nieco i dorównując krokiem Zalotce. Kotka przez chwilę musiała się zastanowić.
— Bo… ja nie wiem, czy jestem w stanie dalej tak żyć — westchnęła.
— Tak, to znaczy jak? — zaczął drążyć.
— Nie potrafię przechodzić obok ciebie obojętnie! Nie potrafię odstąpić cię na krok… te twoje wszystkie granice i zasady bardzo mnie krzywdzą, ja nie daję sobie z nimi rady! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś dla mnie całym światem i nie posiadam nikogo ważniejszego od ciebie? — jęknęła, spuszczając głowę w dół. Chociaż Zalotka nie mogła tego dostrzec, doskonale wiedziała, że Prążek przyjął teraz zszokowany wyraz twarzy. Po chwili jednak odchrząknął.
— Zalotna Krasopani — miauknął poważnie.
— Doskonale o tym wiem. Wszystko, co razem ustaliliśmy, jest dla naszego dobra — wymamrotał.
— Ale ja nie potrafię… tego pojąć — mruknęła.
— Widzę, że jest z tobą źle i jak mniemam to właśnie przez tamtą kłótnię — zaczął
— Tym razem jestem więc w stanie porzucić tamte plany, ale musisz wiedzieć, że kiedyś będziemy musieli je wdrożyć — dokończył. Na lico szylkretki wkradł się uśmiech.
— No jasne! Ale teraz możemy się tym nie przejmować — zachichotała. Od razu po słowach srebrnego kocura wróciła do swojej poprzedniej formy, wciąż jednak była zmęczona.

Koty w końcu dotarły na skraj lasu, gdzie zaczynała się polana. Przystanęli tu, splatając ze sobą ogony i siadając, aby dać odpocząć łapom. Zalotka poczuła dziwne uczucie, które rozkwitało jej w sercu. Poza tym czuła się trochę tak, jakby w jej brzuchu latały motylki. Po chwili poczuła, jak z tych wszystkich emocji drętwieją jej łapy. Rzuciła z ukosa na swojego przyjaciela i posłała mu ciepły uśmiech, gdy tylko ten odwzajemnił kontakt wzrokowy. Za jakiś czas spojrzała się przed siebie. Za horyzontem dostrzegła pojawiające się słońce, które barwiło niebo na różowy kolor.
— Może się tu prześpimy? Wczesnym rankiem wrócimy do obozu, nikt nie zauważy — zaproponowała. Była zbyt zmęczona, aby mogła o własnych siłach dojść z powrotem do obozu. Prążek chyba zdążył już to dostrzec, dlatego nie protestował, a tylko pokiwał głową.
— Należy ci się odpoczynek — zachichotał. Kotka zwinęła się w kłębek obok kocura, który po chwili rozłożył się na ziemi i objął ją swoimi łapami, a także czule zaczął głaskać ogonem. W towarzystwie swojego przyjaciela miała okazję zdrzemnąć się po raz pierwszy od kilku dni, których nawet nie potrafiła zliczyć. Cóż, z całą pewnością nie była to jakaś powalająca ilość, ale wciąż taka, która dała jej nieźle w kość. Zalotna Krasopani nawet nie próbowała walczyć, a dała się porwać do krainy snów.


npc: Prążkowana Łapa

Od Zalotnej Krasopani

Dzień śmierci Lśniącej Szadzi

Zalotna Krasopani leżała na swoim posłaniu w legowisku wojowników. Zdążyła już zauważyć, że od samego rana nie widziała tu Lśniącej Szadzi. Nie żeby ją to jakoś bardzo interesowało… Ale wciąż wydawało się to z lekka niepokojące. Szylkretka chciałaby, chociażby wiedzieć, czy ten zdrajca został już wyeliminowany, czy wciąż się gdzieś tu czai. Właściwie nie wiedziała, na co liczy bardziej. Z jednej strony bardzo by chciała, aby czekoladowa szylkretka wreszcie zniknęła z tego świata, a z drugiej uważała, że życzenie komuś śmierci jest delikatnie nie w porządku. W końcu Szadź tak właściwie na razie nie zrobiła nic złego, chociaż Zalotka uważała, że wkrótce może się to zmienić, bo kotka ma do tego predyspozycje. Lepiej pozbyć się potencjalnego problemu, niż potem mierzyć się z jego konsekwencjami, prawda? Szylkretce bardzo nie chciałoby się odbijać liliowego kocura z łap tej przebrzydłej kotki, chociaż musiała przyznać, że zrobiłaby dla niego wszystko, jeśli byłaby taka potrzeba. Ech, ciężkie życie. Gdyby tylko Lśniąca Szadź nie napatoczyła się tamtego dnia za blisko, teraz Zalotna Krasopani miałaby święty spokój, kto wie, może mogłaby nawet teraz odpocząć i trochę sobie pospać, a tak? A tak musiała pozostać czujna i dalej rozmyślać nad zachowaniem wojowniczki. Starsza kotka na pewno coś teraz kombinowała, w końcu, z jakiego innego powodu opuszczałaby obóz na tak długi okres czasu? Na świeżym powietrzu, bez obozowego zgiełku, myślało się najlepiej, a Zalotka coś o tym wiedziała. Wiele razy udawała się na samotne spacerki, aby tylko poukładać wszystko w swojej głowie. Oczywiście wolała zabierać ze sobą Prążkowaną Łapę, ale nie zawsze było to możliwe. Czasami on po prostu nie miał czasu albo ochoty, ale, och, gdyby tylko wiedział, że czarna szylkretka chciała jedynie chronić go przed zagrożeniami! Na pewno wtedy bardziej by ją doceniał, bardziej niż dotychczasowo! Na pewno nie pozwalałby innym kotkom, że tak się do niego bezkarnie łasiły!
“Już ja mu przemówię do rozsądku, jak tylko go spotkam!” stwierdziła w pewnym momencie. 
Wtedy też powstała na cztery łapy. Usłyszała, jak delikatnie strzelają jej kości, co trochę ją przeraziło.
“Ciekawe jak długo już tu leżę…” pomyślała. 
Po chwili sztywnym krokiem opuściła legowisko, aby znaleźć się na przestronnej obozowej polanie. W tym samym momencie, w którym poczuła na swoim futrze bryzę, przypadła do ziemi i swoje przednie łapy wyciągnęła, jak najdalej tylko potrafiła. Zmrużyła oczy, a jej pysk otworzył się w geście ziewnięcia. Poczuła na swojej skórze silne promienie słoneczne. Słońce przez ostatnie dni stawało się wręcz uciążliwe; ciężkie do zniesienia. Zalotna Krasopani większość wolnego czasu spędzała w legowisku wojowników, skryta w cieniu, lub siedząc pod drzewem i dzieląc się językami ze swoim najlepszym przyjacielem. Gdy już skończyła się rozciągać, wyprostowała się i otrzepała futro z wszelkich drobnych liści czy gałązek lub piachu.
“To był świetnie spożytkowany czas na odpoczynek. Przynajmniej taki fizyczny, ale niestety mój umysł ciągle pracował. Muszę jakoś wygryźć te lisie łajno. Muszę myśleć” powiedziała do siebie, po czym zaczęła rozglądać się po obozie w poszukiwaniu Prążkowanej Łapy. 
Niestety zamiast niego w oczy rzucił jej się Syczkowa Łapa. Szylkretka nie rozmawiała z nim od ceremonii, bo ten mysi móżdżek nawet nie raczył do niej podejść, nie raczył pogratulować! Z początku wojowniczka nie miała mu tego za złe i nawet o tym zapomniała, ale od kilku dni ostro zaczęło ją to irytować. Być może dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że złoty kocur postąpił karygodnie, choć nawet nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że tak często była z Prążkiem i nie chciał jej przeszkadzać? A może po prostu był zazdrosny? Niestety, tego Zalotna Krasopani akurat nie wiedziała, a była zbyt obrażona, aby się swojego brata spytać. Postanowiła być uparta i nie zmieniać swojej pozycji. Jasno postanowiła, że pierwsza w życiu się nie odezwie.
“Tym razem Syczek powinien się postarać o naszą relację!” powtarzała sobie, siedząc przy legowisku z naburmuszoną miną… i siedziałaby tak jeszcze dłużej, gdy nagle jej uwagę przykuły dziwne dźwięki, jakby kasłania, krztuszenia się. Natychmiast uszy stanęły jej dęba, a ona wzrokiem zaczęła szukać kota, który wydawał takie odgłosy. Jej oczy spoczęły na czekoladowej szylkretce, w której od razu poznała Lśniąca Szadź. To ona teraz walczyła o życie, dusiła się. Jej pysk był skierowany w dół, język jej wisiał, po jej ciele przechodziły jakieś dziwne wstrząsy. Wyglądała okropnie, na ten widok Zalotka aż zamarła. Poczuła, jak łapy jej drętwieją i jak nie potrafi się ruszyć, ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Przy krztuszącej się wojowniczce zgromadziły się tłumy przerażonych kotów. Nie minęła chwila, a szylkretka poddała się i upadła na ziemię. Przez chwilę jeszcze walczyła o oddech, po czym jej ciało zwiotczało. W obozie rozległo się zdumione westchnięcie innych kotów. Wszyscy natychmiast zaczęli wymieniać między sobą jakieś zdania. Zrobił się szum, który był dla czarnej szylkretki ciężki do zniesienia. Nie wiedziała, co robić, o czym myśleć. Powinna się cieszyć, czy może płakać? Gdy tylko udało jej się nieco uspokoić, zaczęła poszukiwać srebrnego kocura. Od razu ruszyła w stronę tłumów, a gdy tylko dostrzegła znajomy bark, zacisnęła na nim zęby i zaczęła odciągać w tył. W końcu Zalotna Krasopani wraz z Prążkowaną Łapą znaleźli się gdzieś na uboczu. Uczeń był widocznie przygnębiony, oczy miał zaszklone.
— Prążku, wszystko dobrze? — wyszeptała, choć te słowa ciężko przeszły jej przez gardło. Nie mogła się zmusić do powiedzenia czegoś więcej, dlatego pozostawiła tylko te słowa wiszące w powietrzu. Liliowy kocur wziął głęboki oddech, na co Zalotka odwróciła głowę i spojrzała na swoje łapy.
— Nie, nic nie jest dobrze — wymamrotał, spoglądając na martwe ciało Lśniącej Szadzi.
— Ona była… moją dobrą znajomą. Nie sądziłem, że nasza przyjaźń będzie trwać tak krótko. Nikt chyba nie mógł przewidzieć, że dziś nagle się udusi! — mruknął rozżalonym głosem. Wojowniczka podeszła do niego i otarła się o jego bok, czule zaczynając lizać jego barki.
— Niestety, koty często odchodzą, tym bardziej w tak okropnych, klanowych warunkach. Też byłam kiedyś świadkiem śmierci, gdy jedna z wojowniczek została brutalnie rozszarpana przez psy. Widziałam tylko jej strzępy unoszące się w powietrzu, a po tym wszystkim musiałam uciekać po drzewach! — westchnęła, ale jej słowa nie zdawały się pocieszać ucznia. Wręcz jeszcze bardziej go dobiły.
— Chcesz mi powiedzieć, że miałaś gorzej? Sądzisz, że moje problemy się nie liczą i wcale nie mogę ubolewać? — spytał, unosząc jedną brew. Szylkretka zdziwiła się na jego słowa, otworzyła szeroko oczy, a po chwili cofnęła się o kilka kroków w tył.
— No coś ty, przecież nic takiego nie powiedziałam! Ja też jestem w szoku po śmierci Lśniącej Szadzi, jakbyś jeszcze nie wiedział! Nie tylko tobie jest smutno… bo przecież ona wydawała się taką miłą kotką! Powinieneś pomyśleć o jej rodzinie, która teraz przeżywa tragedię! A ty ciągle tylko nawijasz o sobie! I… ciągle zapominasz o mnie! Nie doceniasz mnie, Prążku. Ja ciągle próbuję cię chronić, bronić, ratować… a ty i tak mieszasz mnie z błotem! — wyznała wreszcie. Przez ułamek sekundy poczuła się lżej na sercu, a zaraz potem przygniotło ją poczucie winy. Prążkowana Łapa wyglądał teraz na zranionego, ale i oburzonego.
— Słucham? O czym ty bredzisz! Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nikt nie będzie w stanie ciebie zastąpić. Czego chcesz więcej? Jeszcze ci mało? — syknął. Szylkretka odsunęła się od niego, ostrożnie podnosząc przednią łapę.
— Nie… — wymamrotała, odwracając wzrok od kocura. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, chociaż wcale tego nie chciała. Zacisnęła zęby i pociągnęła nosem. Zamarła teraz w bezruchu, robiąc wszystko, aby tylko się nie rozpłakać.

— Zalotko, ja… przepraszam — wydukał z siebie w końcu, po czym znowu zapadła krępująca cisza. Na szczęście każdy skupiał się teraz na ciele Lśniącej Szadzi, niż na kłótni dwóch młodych i głupich kotów. Szylkretce jednak w pewnym momencie zrobiło się wstyd, poczuła jak zalewa ją fala nagłego gorąca.
— Chodźmy stąd — zaproponowała w końcu. Ostatni raz rzuciła wzrokiem na zgromadzone koty, po czym wstała i ze srebrnym kocurem u boku udała się do wyjścia z obozu. W końcu mieli sobie wiele do wyjaśnienia i najlepiej dla wszystkich by było, gdyby zrobili to bez zbędnych gapiów.


npc: Lśniąca Szadź, Prążkowana Łapa

Od Perełki

Mój piękny sen o świecie na zewnątrz, a dokładniej o tym jak może wyglądać on poza żłobkiem w trakcie Pory Zielonych Liści, właśnie został przerwany. Któreś z rodzeństwa musiało najwyraźniej mnie kopnąć podczas własnego koszmaru. Mogłabym dać nawet uciąć sobie te niewielkie, puchate łapki, że był to Plusk. On wiecznie ma za dużo energii! Skąd on ją bierze?
Podrapałam się za uchem, ostrożnie rozglądając po całym żłobku. Nic ciekawego. Kocięta śpiące obok własnych matek, niezwykle cichy szum wiatru i ta błoga cisza, która następuje w momencie, w którym wszyscy zapadają w sen. To uczucie jest takie ekscytujące! Zdecydowanie uwielbiam, gdy w klanie jest spokój. Z pewnością nie jestem jedynym kotem, który to ceni! Weźmy choćby mojego brata. Często pcha własne łapy tam, gdzie być go zdecydowanie nie powinno. Ze mną Baśniowa Stokrotka ma zdecydowanie najmniej problemów. Jest ona bardzo dobrą i najwyraźniej kochającą swoje kocięta karmicielką. Cieszę się, że to właśnie ja jestem jej córką!
W momencie, w którym zaczęło mi się robić zbyt ciepło przy futrach rodzeństwa i matki, wygramoliłam się, próbując ustać na własnych łapach. Było to dosyć ciężkie, biorąc pod uwagę, że umiem to dopiero od niedawna. Tak samo z mową. Mam duży problem w wypowiadaniu trudniejszych słów... Jednak wystarczy, że poczekam jeszcze trochę i na pewno będę mówiła tak jak mama!
Zdecydowałam się na niewielki spacerek po żłobku. Łapy niemal aż mnie swędziały, aby pochodzić, co po prostu postanowiłam zrobić. Nie sądziłam, że będzie to miało szkodliwe skutki. Już po kilku krokach poczułam czyjś ogon pod swoimi łapkami. Gdy tylko spojrzałam na kotkę, która była ofiarą mojego niechcianego czynu, moje futro odrobinę się zjeżyło, co sprawiło, że nieomal upadłam na własny pyszczek.
Klan Gwiazdy chciał zapewne dorzucić mi nieprzyjemną sytuację na sam koniec dnia, gdyż kotką tą był nie kto inny jak Kotewkowy Powiew. Zastanawiałam się co, tak naprawdę, ona tutaj robi. Czy ona ma jakieś kocięta, że ot, tak bezkarnie wędruje codziennie po żłobku? A może po prostu nie nadaje się do pomocy jako wojowniczka? To nie tak, że nią dalej jest? Nie rozumiem... Zmarszczyłam nosek na tę myśl.
Moje rozmyślania nie trwały jednak długo, bo już po chwili poczułam czyjeś pacnięcie w lewe ucho.
— Może byś tak trochę uważała co? Ubrudziłaś mi futro — burknęła białoczarna kotka, myjąc starannie swój ogon.
Opuściłam głowę i spojrzałam w bok, mając nadzieję, że w ten sposób będę w stanie zniknąć i na nowo pojawić się przy matce. Skoro zrobiłam coś nie tak, oznaczać to będzie przymus, aby przeprosić. A przeprosiny oznaczają rozmowę! Wzdrygnęłam się na myśl o tym co mogłaby powiedzieć kotka, która jeszcze wczoraj skomentowała moje futro jako "mało schludne". Cokolwiek to oczywiście miało oznaczać!
— P-Przepraszam! — miauknęłam niewyraźnym, piskliwym głosikiem. Przy rozmowach z innymi strasznie zjadają mnie nerwy!
— Nie przepraszaj, tylko następnym razem po prostu uważaj. Kociaki nie powinny ot, tak chodzić o tej porze po legowisku — odparła kotka, kładąc pyszczek na przednich łapach, aby ponownie zapaść w sen.
Kiedy tylko usłyszałam, że oddech kotki się wyrównuje, odetchnęłam z ulgą. Przez zwrócenie mi uwagi przez kotkę poczułam się bardzo spięta. Do tego stopnia, że podczas rozmowy bałam się nawet choćby oddychać. Teraz czułam, jakby wszystko wróciło na swoje miejsce, a moje łapy znowu miały zdolność chodzenia. Wykorzystałam to więc i ułożyłam się do snu w innej części żłobka, mając nadzieję na to, że szybko zapadnę w sen. To pierwszy raz, gdy zasypiam, nie będąc wtulona w Baśniową Stokrotkę, jednak z powodu przyjemnego, otaczającego mnie wieczornego chłodu, udało mi się to bardzo szybko.

npc: Kotewkowy Powiew

Od Topoli

Słońce powoli wspinało się po niebie. Powietrze stawało się coraz cieplejsze. Suche. Czekali zbyt długo na niego i teraz mieli lekkie opóźnienie. Topola unikał morderczego spojrzenia Żagnicy. Szedł cicho za swoim mentorem. Właściwie to oboma. Pomiędzy Cierń, a Żagnicą było dziwne napięcie. Bał się odezwać w tej sprawie. Czuł się z tym niezręcznie, trochę jakby to była jego wina.
Lepka ziemia przyklejała się do futra. Skończą umazani błotem. Choć przy obecnej pogodzie zdawało się to nie być taką tragedią.
— Rozejrzyjmy się tutaj dłużej.
Topola przysiadł. Nie wiedział za bardzo co powinien zrobić. Nie czuł się właściwą osobą do tego typu zadania. Już sam powód, skradzione ciało zmarłego starszego, sprawiał, że odczuwał dreszcze. Wizja odnalezienia Przebiśniega wśród bagiennych zarośli dręczyła go. Nie chciał tego widzieć.
— Nie przyszedłeś tu siedzieć. Weź się do roboty. — skrytykował do mentor.
Podkulił ogon i wstał posłusznie. Wtykając nos w krzaki, próbował chociaż wyglądać, jakby coś robił. Czuł się dziś beznadziejnie. Śniła mu się Daglezjowa Igła, ale zła na niego i jego brak postępu w treningu. Wygnała go, a on nie miał odwagi spojrzeć rodzinie w oczy. 
Otrząsnął się, gdy coś o znajomym zapachu podrapało go w nos. Zaskoczony zaczął za nim podążać. Nie sądził, że faktycznie coś uda mu się znaleźć. Przypływ serotoniny sprawił, że niemal nie czuł, jak lepkie błocko włazi mu pomiędzy poduszki łap. 
— Z-znalazłem coś! — jego głos z podekscytowania niemal drżał.
Reszta kotów w dość szybkim tempie znalazła się wokół jego boku. Mentor uniósł brwi zirytowany.
— Brawo, paproch. — mruknął. 
Puma podszedł do znaleziska i powąchał je. Jego ślepia rozszerzyły się. 



<ilość słów 258>

[przyznano 5%]

28 października 2024

Od Pszczelej Łapy

 Ostatnie księżyce w Klanie Burzy były nieprzyjemnym doświadczeniem dla Pszczelej Łapy. Wszystko się waliło na jej oczach, a ta nie mogła nic innego robić niż obserwować. Jedyną dobrą wiadomością było wyjście Norniczej Łapy z legowiska medyka. Kiedy chciała zapytać o jej stan, to ta ją zignorowała, po czym odeszła zaczynając rozmowę z pobliskim kotem, jakby kremowa uczennica nigdy nie istniała. Nawet jeśli udało się jej rozpocząć jakąś rozmowę, to była ona krótka i często kończyła się uderzeniem łapy szylkretowej w pysk jej siostry. Każde słowo było źle odebrane, co tylko frustrowało kotkę. Nie mogła znieść ciszy. Wtedy w jej głowie powstawały najgorsze scenariusze jej życia bądź jego końca. Każdy kończył się w okropny dla niej sposób, jednak nie widziała innego rozwiązania. Taki był jej los, spocząć pod ziemią i czasami marzyła, aby nadszedł on szybko. Miała dość tego, co działo się z jej życiem i braku kontroli nad czymkolwiek, jakby jej życie zależało całkowicie od innych kotów. Czas leciał do przodu, a ta stała w przeszłości, zastanawiając się nad błędami, jakie ona popełniła. Co, gdyby wtedy nie było dwójki przewodników w żłobku? Gdyby Obserwująca Gwiazda nie wzięła jej na ucznia? Gdyby Knieja postanowiła nie ratować jej życia? Czy wtedy wszyscy nie byliby szczęśliwsi? Wiele problemów nie miałoby miejsca. Może nawet Mała Koszatniczka żyłaby w spokoju, a Ważkowy Lot dalej przebywał w Klanie Burzy u boku Cykoriowego Pyłku. Wszystko wskazywało na to, że jedynym problemem do szczęścia była ona. Samo jej istnienie. Nie miała gdzie pójść, a tu nikt nie stanie w jej obronie. Będzie zdana tylko na siebie, co przerażało ją. Wszyscy byli przeciwko niej i dobrze o tym wiedziała. Sama wybrałaby podobnie, gdyby była na ich miejscu. Kto chciałby mieć zdrajczynie w swoim klanie? Pewnie nigdy nie zostanie wojownikiem, Obserwująca Gwiazda z pewnością nie przepuści ją dalej. Nawet gdyby nim została, to jakie imię by dostała? Pszczele Popychadło? Pszczela Zdrada? A może Zgniła Pszczoła? Na takie imiona zasługiwała.
 Głos przywódczyni dotarł do uszu uczennicy, co tylko sprawiło, że przez ciało kremowej przeszły ciarki. Podniosła wzrok, wbiła go w okno Skruszonej Wieży, w której stała Żmija, która zwołała zebranie klanu. Czy był to moment, w którym ogłosi ona oficjalnie pozycje Pszczoły jako zdrajca i dokona podobnej egzekucji, której doświadczył Widmo? Dobrze wiedziała, jak to wyglądało, matka nie szczędziła jej szczegółów, gdy opowiadała o ojcu i jego czynach. Podobny los również czekał jego następcę, którą okazała się kotka. Przecież na tę drogę nastawił ją Widmo, od kiedy tylko otworzyła oczy. Podniosła się, gdy większość kotów znalazła się pod wieżą i dołączyła do tłumu. Nie musiała czekać długo, aby liderka ponownie zabrała głos.
 - Ja, Obserwująca Gwiazda, przywódczyni Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. - Zaczęła kocica, a swój wzrok wbiła w Norniczą Łapę, która znalazła się pod wieżą. - Nornicza Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
 - Przysięgam. - Odpowiedziała krótko uczennica.
 - Mocą Klanu Gwiazdy nadaję Ci imię wojownika. Nornicza Łapo, od tej pory będziesz znany jako Norniczy Ślad. Klan Gwiazdy wita Cię jako nowego wojownika Klanu Burzy.
 Czyli teraz tylko ona została jako zakała rodziny? Na pysku Pszczelej Łapy pojawił się nerwowy uśmiech, kiedy obserwowała, jak inne koty gratulują nowej wojowniczce. Jak jej udało się zdobyć sympatię innych? Jak udało jej się zmienić zdanie tylu kotów, które chciały wyrzucić ją z klanu przez to, co zrobił ich ojciec? Chciałaby znać odpowiedź na te pytania, chociaż wiedziała, że nigdy ich nie otrzyma. Może i jej siostrze udało się wbić w łaski współklanowiczów, jednak to nie oznaczało, że Pszczela Łapa może zrobić to samo. Już nawet wiedziała, że nie ma na to szans. Wpakowała się już przypadkowo w otrucie Małej Koszatniczki i nie było z tego odwrotu. Jej rolą było być zdrajczynią, to wyznaczył jej Widmo, a później Ważka. Jej jedyny cel w życiu, do którego nie mogła dojść. A co jeśli ktoś odkryje, że jest bezużyteczna i przekona Obserwującą Gwiazdę do jej wygnania? Nie miałaby gdzie iść, oprócz do kota, który próbował ukrócić jej życie. Czy tego chciała? Niby od dłuższego czasu wysyłała modły do Klanu Gwiazdy o śmierć, jednak najwyraźniej zostały one ignorowane. Przodkowie najwyraźniej nie chcieli przyjąć jej małej prośby. Przeszły ją ciarki, kiedy zauważyła, że brązowe oczy wojowniczki spoczywały na niej.

*****

 Została wyrwana ze snu, przez znany jej głos. Norniczy Ślad stała nad nią i kazała jej wyjść z legowiska szybko. Oczywiście narodziło się w głowie uczennicy wiele pytań, na które nie otrzymała odpowiedzi. Wyszły z obozu, a gdy Pszczela Łapa zaczęła zalewać siostrę pytaniami, to otrzymała jako odpowiedź zły wzrok wojowniczki. Już nie podobała jej się ta wyprawa, jednak nie miała najwyraźniej nic do powiedzenia. Miała jakiś plan, za którym podążała i to mogła stwierdzić w momencie, w którym została przez nią wybudzona, jednak niepokoiła ją ta myśl. Każdy plan szylkretowej nie kończył się w dobry sposób dla kremowej kocicy i czuła, że tym razem nie będzie inaczej. Gdy dotarli do Przybrzeżnego Oka, to słońce zaczęło wschodzić. Co robiły one tak wcześnie tutaj? Swój pytający wzrok wbiła w towarzyszkę, która uśmiechnęła się lekko.
 - Pewnie zastanawiasz się, czemu Cię tu zabrałam. - Powiedziała kotka, zbliżając się do niej. - Otóż ktoś musi nauczyć Cię podstawowych umiejętności potrzebnych do przeżycia w społeczności. Najwyraźniej przywódczyni nie wychodzi twe szkolenie, bądź jest zajęta ważniejszymi sprawami. Nie dziwię się jej. Kto chciałby poświęcać swój czas na kogoś takiego jak ty? Powinieneś się cieszyć, że postanowiłam spróbować Cię czegoś nauczyć. Teraz słuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzać. - Poczuła, jak łapa wojowniczki wylądowała na jej piersi, na co się wzdrygnęła. - Dziś nauczę Cię, że czasem lepiej, abyś trzymał język za zębami.
 Słowa kotki wydały się dla niej dziwne. Prawda, że Nornica miała swoje odpały, które czasami przekraczały wszystkie możliwe granice, jednak dziś coś jej nie grało. Dopiero gdy poczuła, jak szylkretowa wpycha ją do pobliskiej rzeki, wszystko do niej dotarło. Nauką jej siostry okazało się wrzucenie jej do pędzącej wody, aby nie wiadomo co się z nią stało. Widać było, że plan wymyślony tylko przez nią. Zimna woda otoczyła uczennicę, pozbawiając ją dostępu do powietrza. Próbowała utrzymać pysk nad taflą wody, wymachując łapami, jednak co chwilę ponownie lądował on pod nią. Siły uciekały z jej ciała szybko, pozostawiając ją z jedną, przerażającą myślą. To był jej koniec. Z łap jednej kocicy przeszła do innej, która tym razem postanowiła pójść o krok dalej. Co ją czekało po tym, jak weźmie ostatni oddech, a jej pysk wypełni całkowicie zimna ciecz? Czy jej dusza spocznie w Klanie Gwiazdy? Nie, nie mogła. Było dużo powodów, dla których Pszczółka nie zasługiwałaby na pójście do gwiezdnego klanu. Kremowa kocica, która nie umiała się obronić pośród wielkich przodków? To do siebie nie pasowało. Nie pasowała do nich. Pewnie zniknie w wiecznej ciemności, zostając zapomniana przez wszystkich, jakoby nigdy nie istniała. Wymazana z historii. Nawet w Grocie Pamięci nigdy nie zaistnieje nawet znak, który sugerowałby, że kiedykolwiek istniała. Może dostanie przydomek najgorszego ucznia Obserwującej Gwiazdy i tylko z tego będzie znana? Nic innego nie przychodziło jej na myśl, prócz jej negatywnego zdania.
 Nagle poczuła mocny uścisk na jej karku, aby po chwili wynurzyć pysk z wody, łapiąc oddech. Jednak to nie była jej zasługa, ona już dawno się poddała. Ktoś inny znalazł się obok niej, a po dłuższym czasie wyciągnąć ją na brzeg. Czuła, jak cała się trzęsie, gdy pod jej łapami znalazła się ziemia. Jej wzrok wbity był w ziemię pod nią, a ona sama skupiona na uspokojeniu oddechu i pozbyciu się cieczy z pyska. Do uszu Pszczelej Łapy dotarł krzyk jej siostry, a sama kotka znalazła się blisko niej, jednak nie dotknęła jej. Nieśmiała ubrudzić swego futra nawet w takiej sytuacji.
 - Na Klan Gwiazdy! Pszczela Łapo, mogłeś umrzeć! Zginąć. - Zwróciła się do kremowej kotki spanikowana, jednak szybko brązowe oczy powędrowały na nieznajomego. - Nie wiem, co w niego wstąpiło. Żeby tak wskakiwać do rzeki. Dziękuje za ratunek mojego brata.
 - Nie ma sprawy. - Odpowiedział nocniak. - Wszystko w porządku? - Zapytał jeszcze Pszczołę, która słysząc jego słowa, podniosła wzrok, wbijając go w kocura. Następny kot postanowił ją uratować. Dlaczego? Pogodziła się już ze śmiercią, nawet chciała, aby wreszcie przyszła do niej, jednak ponownie ktoś postanowił utworzyć jej nowy dług. Na początku Cykoriowy Pyłek, który uratował ją przed szałem jej matki. Później była Kwiecista Knieja, która uratowała go z kłów Ważkowego Lotu, a teraz ten nieznajomy. Była przekonana, że również i on podąży podobną ścieżką, co wyżej wspomniana dwójka kotów. Cykoria przepadł jak kamień w wodę, nikt nie wiedział, co się z nim stało, bądź gdzie się znajduje, a Knieja zdawała się żałować swych działań. Już raz doświadczyła, do czego jest zdolna przewodniczka, a teraz coraz częściej zaczęła widywać ją w swej okolicy. Jakby ją śledziła, obserwowała każdy ruch. Czy tym razem było podobnie? Nie była pewna, a nawet jeśli, to nigdy nie stawiłaby się przeciwko Nornicy, były przecież przyjaciółkami, a przynajmniej to wywnioskowała Pszczela Łapa. Jej słowa i tak nie miały znaczenia, nikt w nie nigdy nie uwierzy. Liczyło się tylko to, co mówiła jej siostra, bo to ona zwykle miała rację.
 - Dziękujemy Ci jeszcze raz, jednak muszę zabrać go jak najdalej z tego przeklętego miejsca. Jeszcze ponownie popełni ten straszny błąd. - Odpowiedziała za nią wojowniczka, odpychając ją od rzeki, a tym samym kocura. - Ja już dopilnuje, żeby to się nie powtórzyło.
 Po tych słowach wojownik skinął tylko głową, powracając do rzeki, która wcześniej próbowała odebrać jej życie. Posłał jej jeszcze ostatnie spojrzenie, nim zanurzył się w wodzie, zmierzając na teren jego klanu. Miała coś powiedzieć? Coś zrobić? Przecież nie mogła. Brązowe oczy kotki spoczywały cały czas na niej, dając jej do zrozumienia, że nie ma się odzywać. Wiedziała, że tylko wszystko zniszczy, co wiązało się z następnymi karami z łap jej siostry. Widziała wzór, jakim poruszała się szylkretowa kotka, wiedziała co jej “nauki” miały przynieść i już się jej to nie podobało. Jednak bała się powiedzieć cokolwiek. Bała się zobaczyć, do czego mogła się ona posunąć, by zrealizować swe plany. Gdy tylko wojowniczka upewniła się, że wojownik zniknął z ich pola widzenia, to momentalnie wszystko, co wskazywało na panikę kotki, znikło, a jej wzrok powrócił na kremową.
 - Masz szczęście. Zbyt duże. Potraktuj to jako ostrzeżenie. - Rzuciła tylko, popychając ją w stronę, z której przyszły. - No już mój mały, niestabilny uczniu. Wracamy do obozu, aby powiedzieć wszystkim o twoim małym incydencie. - Po tych słowach na pysku kotki zawitał uśmiech.

*****

 Nie musiała długo czekać, aby plotka rozniosła się po całym klanie. Pszczela Łapa i próba samobójcza to nie było połączenie, które zaskakiwało wiele kotów. Raczej nikt nie wątpił w wiarygodność słów Norniczego Śladu, sama Pszczółka przecież niczego nie zaprzeczała. Tylko kilka uderzeń serca dzieliło Obserwującą Gwiazdę od usłyszenia nowej plotki. Bała się jej reakcji może i bardziej niż reakcji innych. Była przecież jej mentorką była kotką, która decydowała o dopuszczeniu ją do mianowania. To ona decydowała o tym, czy kiedyś dostanie nowe imię i jakie ono będzie. Mogła też wygnać uporczywą uczennicę, zmusić ją do samotniczego życia, a tym samym skazać na śmierć. Czy tego chciała? Odpowiedź powinna być prosta, a okazała się jedną z trudniejszych dla kremowej. Nie wiedziała, nie umiała odpowiedzieć na ów pytanie. Niby życie rzucało w nią najgorszymi sytuacjami, a jej modły błagały o śmierć, jednak czy po niej nie będzie tylko gorzej? Gdyby zadała podobne pytanie swej mentorce, to ta odpowiedziałaby, że nie zasługuje na taki los. Jednak zdanie jej siostry było zdecydowanie inne. To przecież ona przyczyniła się do tego wszystkiego. Ona zaczęła jej piekło, ignorując wszystkie granicę. Czemu to na nią spadało to wszystko? Dlaczego ona cierpiała?
 - Czemu to sobie robisz? Dobrze wiesz, że możesz zniszczyć je przy pomocy kilku słów.
 Usłyszała znany jej dobrze głos, co tylko ją wystraszyło. Rozglądnęła się wokół, szukając źródła ów głosu, jednak go nie spostrzegła. Nie powinno tu go być. On nie żył, a jednak jego głos odbijał się w uszach Pszczółki. Musiała oszaleć, mieć omamy, nie było innego wyjaśnienia. Rozglądała się wokół spanikowana, co mogło się wydawać dziwnym zachowaniem w oczach innych kotów.
 - Nazywają Cię zdrajcą i dobrze wiesz, że ich zdania nie zmienisz. - Głos rozbrzmiał ponownie. - Pokaż im ich miejsce. Zacznij reprezentować mnie godnie.
 Potrząsnęła głową, próbując odgonić powstające myśli. Potrzebowała zdecydowanie odpoczynku, bo zmęczenie doprowadziło ją do omamów. Szybkim krokiem udała się do legowiska uczniów, znikając w nim, a później układając się na swym posłaniu. Chciała przespać następny dzień, odciąć się od tego wszystkiego, jednak wiedziała dobrze, że dziś nie uda jej się zmrużyć oczu.

[2058 słów]

[przyznano 41%]

Event Npc: Norniczy Ślad