Biegła. Miała w nosie opinię Jesionowej Gwiazdy, czy ją jakoś ukaże. Musiała się urwać ze zgromadzenia, nie miała ochoty przebywać w towarzystwie Malinowego Pląsu, rzucającej kamieniami samotniczki i tej wkurzającej szylkretki, prawdopodobnie z Klanu Burzy. Słyszała za sobą wołanie Jabłkowej Bryzy. Czemu, na Gwiezdnych, point musiał za nią biec? Chciała pobyć sama, mieć chwilę spokoju. Jej łapy rytmicznie uderzały o ziemię, rozchlapując topniejący śnieg. Po dłuższym biegu zatrzymała się przy rzece, niedaleko granicy. Wydała z siebie pełen wściekłości, żałosny wrzask. W tafli wody ujrzała swoje rozmyte odbicie.
Naszła ją ochota...
- ''Nie!'' - pomyślała. Nie teraz. Może później. Czuła się obserwowana, ale nic sobie z tego nie robiła. Usiadła na mokrej ziemi, wcześniej odgarniając śnieg. Oczy cały czas wypełniała jej wściekłość, ale poniekąd też ból. Słowa córki lidera mocno ją uraziły, przecież nie robiła nic złego...
Z cichym szelestem z krzaków wyszedł Jabłkowa Bryza. Przytruchtał do szylkretki, a na jego pysku malowało się przerażenie.
- Czy ty...
- Nie - odparła szybko, spuszczając wzrok. Czy przyjaciel aż tak się o nią martwił? - Po prostu mam dość zgromadzenia... - jęknęła.
Usadowił się obok.
- To przez Malinowy Pląs? - zapytał z troską.
- Poniekąd. Potem jeszcze jakaś samotniczka rzucała mnie kamieniami! - odparła ze złością.
- Ja jej już pokażę!
Nie wiedziała czy on tak na serio, ale uśmiechnęła się odrobinę. Chciał ją chronić.
- I przyszła jeszcze taka jedna burzaczka mi po ogonie deptać, ale już po mordzie dostała! - miauknęła przekonująco.
Buchnęli cichym chichotem, w już zdecydowanie lepszych nastrojach.
***
Obudziła się z dziwną chęcią pobiegania po lesie. Wstała, rozprostowując zdrętwiałe łapy. Wyszła na zewnątrz, uważając na ogony innych klanowiczów. Dopiero świtało, a poranny patrol szykował się do wyruszenia. Niemrawo skinęła głową na powitanie Jesiotrowej Łusce, który kierował się w stronę żłobka. Zapewne chciał zobaczyć swoją córkę - Żabkę. Kurkowa Łapa chyba polubił się z nią, ale nie mieszała się w sprawy brata - tak jak on w jej. Powoli podeszła do stosu ze zwierzyną, aby zastać prawie całkowitą pustkę. Widocznie wczoraj na patrolu łowieckim złapali dużo. Z westchnieniem zawróciła, siadając przed legowiskien. Umyła sobie prawy bok, gdy zauważyła Jesionową Gwiazdę, Poderwała się z ziemi chcąc zapytać o pozwolenie na prawdopodobnie całodzienne wyjście. Może miał dla niej inne zajęcia?
- Wujku! - zawołała, podbiegając do pręgowanego - Czy mogę dziś z Jabłkową Bryzą wyjść do lasu na dłużej? - zapytała, robiąc pełne nadziei oczka.
Czekoladowy spojrzał na nią, otwierając pysk.
- Dobrze. Miałem co prawda wysyłać się na patrol łowiecki, ale tym razem odpuszczę. Tylko proszę, złapcie coś w drodze powrotnej.
- Jasne. Dziękuję, Jesionowa Gwiazdo! - podziękowała, uśmiechając się szeroko. Odbiegła na swoje poprzednie miejsce, ponawiając mycie. Wojownicy zaczęli wychodzić na zewnątrz, a Zbożowy Kłos zbierała koty na polowanie. Patrol już sobie poszedł, ale i tak w obozie zrobiło się tłoczniej. Pośród innych zauważyła także Jabłkową Bryzę. Point też ją zobaczył, kłusując w jej stronę.
- Jak się czujesz? - zapytał, sadowiąc się obok.
- Dobrze... - zamruczała, a promienie wschodzącego słońca padły na jej uśmiechnięty pysk. Ponure nastroje przychodziły już rzadziej, nie myślała też tak o samobójstwie - Poszedłbyś dzisiaj ze mną do lasu?
- Chętnie! - odparł, z utęsknieniem spoglądając na stos jedzenia - Ale chyba sami musimy sobie złapać śniadanie. To idziemy?
Szylkretka skinęła głową. Po chwili sprawnie przeprawili się przez rzekę, wchodząc pomiędzy drzewa.
- Kto pierwszy coś złapie, ten wygrywa! - zawołała i oboje zaczęli tropić.
- Pierwszy! - rozległ się głos, a Orzechowy Zmierzch podniosła się z ziemi. Właśnie miała naskoczyć na mysz, ale najwidoczniej przyjaciel był szybszy. Wyłonił się z pomiędzy krzaków, niosąc pysku wróbla.
- Wygrałeeeeeeś! - zawyła z udawaną złością, i po chwili cichu zachichotała - Widocznie muszę popracować jeszcze nad szybkością!
Liliowy usiadł i zaczął jeść w swój posiłek, a ona wróciła do polowania. Po chwili wróciła z małą wiewiórką zębach.
Gdy zjedli ruszyli dalej.
- Berek! - krzyknęła do kocura, wybiegając do przodu. Słyszała jego kroki za sobą, ale miała przewagę - jej długie łapy pomagały biec na czele. Przez dłuższy czas śmigali między drzewami, gdy vanka wypada na polanę. Jabłkowa Bryza dołączył do niej, idąc już obok. Tym razem szli spokojnie, a niebo zaczęło się chmurzyć.
Stanęła. Dotarli aż do miejsca gdzie odbyła się bitwa. Straszne obrazy uderzyły w nią z siłą potwora, zmuszając do przymknięcia powiek. Chwiejnie podeszła bliżej gapiąc się w ziemię. W oddali rozległ się grzmot, a z nieba spadły pierwsze krople deszczu.
- Może wracajmy? - zaproponował kocur. Spiorunowała go wzrokiem, i zaraz pożałowała.
- Sorki... - mruknęła prawie bezgłośnie, ruszając dalej. Pozwoliła łapom samym się nieść, nie chciała wracać. Nie teraz. Po dłuższym marszu znaleźli się przy granicy. Wyczuwało się świeży zapach klifiaków, jednak coś jej nie pasowało. Za dobrze kojarzyła ten konkretny. I wtedy zrozumiała.
To on.
To on zabił Wrzosową Polanę. Była tego prawie pewna. Taka sama woń unosiła się nad jej ciałem, zapamiętała to wręcz idealnie. Wyraz jej oczu natychmiast się zmienił; z obojętnych na przepełnione wściekłością.
Nie mogła tak tego zostawić. Skradając się podeszła bliżej, niemal bezgłośnie przekraczających granicę. Schowała się w krzakach, sycząc cicho. Kremowy kocur zaczął rozglądać się, odwracając tyłem do nocniczki. Oczywiście musiała to wykorzystać, naskakujący na grzbiet. Krzyknął głucho, gdy wbiła pazury w jego skórę. Udało się mu zrzucić ją z siebie; stali naprzeciwko, rzucając wściekłymi spojrzeniami.
- Poddaj się! Jesteś na moim terytorium, nie możesz atakować!
- Orzechowy Zmierzch nigdy się nie poddaje! Zabiłeś mi matkę, muszę się zemścić! - wrzasnęła zaciekle.
- Miodowa Chmura nie da się pokonać!
I tak zaczęła się walka. Rzucili się do przodu, ukazując kły. Szylkretowa wściekle drapała kocura po pysku, który teraz jej się odwdzięczył, wgryzając w jej udo. Bez problemu przygniótł ją do ziemi, prawie pozbawiając oddechu. Wcześniej była na niego zła, ale teraz wypełniało ją czyste przerażenie. Był dużo starszy i silniejszy od niej, nie było szans, aby go pokonała. Ale nie poddała się. Dla mamy. Zrobi to. Da radę! Postanowiła użyć podstępu. Rozluźniła mięśnie, udając pokonaną. Kremowy z wyrazem triumfu na pysku szykował się do ostatecznego ciosu, aby ją przegonić. Gdy jego szczęki zbliżyły się wystarczająco blisko szyi czekoladowej, zebrała całą swoją energię i wystrzeliła w górę. Wykorzystując zaskoczenie przeciwnika nagryzła kocura w szyję, by padł na ziemię. Jego świszczący oddech dudnił w uszach, przyprawiając o dreszcze. Próbował się podnieść, co w końcu zrobił. Zbierają się w sobie podeszła bliżej, aby popełnić pierwsze w swoim życiu morderstwo. Próbował się bronić, drapiąc ją po oczach. Ale ona się nie dała. Ponownie rzuciła się na wojownika, tym razem rolę się odwróciły. Z każdą chwilą słabł, krwawiąc z rozciętej szyi. Dysząc, padł na ziemię. Teraz miała szansę. Zacięcie rozszarpała gardło cętkowanego, kończąc tym samym jego życie. Oczywiście była zadowolona z pomieszczenia śmierci matki, ale poczucie niepewności zakłócało jej triumf. Po chwili już wiedziała, o co chodzi.
Przecież niedaleko mógł być patrol Klani Klifu!
- Jabłkowa Bryzo? - zawołała rozpaczliwie.
<Jabłko? Hihi>
4 pkt
orzech: just killed a man, feeling good
OdpowiedzUsuńn a n i
OdpowiedzUsuń