Zbyt przejęty, by zwrócić uwagę na otoczenie, zgubił Barwinka w mgnieniu oka, - chociaż szedł żółwim tempem! Czarny, gdy tylko to zauważył, podniósł się i zaczął obrzucać polanę nerwowym wzrokiem, doszukując się jakiegokolwiek śladu i nawet jeśli miał odciski łap na śniegu tuż pod nosem, to z przerażenia ich nie zauważył.
- B-Barwinku? Barwinku! - Pisnął cicho, po czym skierował się na południe, szukając towarzysza.
*skip*
Cóż, Cichosza wrócił dość szybko. Nic zadziwiającego, - tymczasowe schronienie od borsuków i lisów oraz darmowe żarcie sprawiało, że zielonooki nawet nie myślał o ruszaniu się z tych terenów. Jednakże ostatnimi czasy kocurek musiał się zmierzyć z nowym wyzwaniem, jakim są granice i faktem, że te terytoria nie są jego. Chociaż wędrówka była długa i męcząca z powodu rany na grzbiecie, to i tak szukał swojego przyjaciela z nadzieją, że wreszcie go znajdzie.
- Cichosza? - Jego życzenie się spełniło! To był on, ee, jakkolwiek się nazywał. Nie ważne jak się nazywał, ważne, że to był ten kocur, z którym się wczoraj spotkał! Nie widział go jeszcze, ale już po samym głosie poznał czarnego, a on prawdopodobnie poznał go po jego zapachu podobnego do żywicy zmieszanej z zapachem maku.
- Hej! - Zielonooki miauknął przyjaźnie, starając się nie jęczeć z bólu. Kocur wspiął się po pagórku i rzeczywiście zobaczył Barwinkowy Podmuch.
- Cichosza! Co ci się stało? - Whoa, starszy kocur się o niego martwił!
< Barwinku? Wybacz za gniotaaa >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz