Zastanawiała go ta porywczość syna. Ani ona, ani Szepcząca Pustka nie wydawali się gromadzić w sobie takich pokładów energii. Miała na uwadze, że to ledwo co mianowane kocię, które prędzej czy później może wyrosnąć z tego, jednak podziwiała tę chęci, bo ona zwyczajnie nie lubiła tak ganiać bez celu. W ogóle nie lubiła nigdy biegać. Może miała na to za krótkie łapy.
— Akurat ja nie jestem najlepszym wzorem do naśladowania jeśli chodzi o bycie dobrym wojownikiem — stwierdziła zgodnie z prawdą. — Jestem całkiem przeciętna. Sądzę — urwała, przyglądając się jego budowie ciała i oceniając predyspozycję do biegów i walk — że ciebie stać na dużo więcej, niż mnie.
Dzwonek wydawał się zaskoczony jej słowami. Zastrzygł uchem i przekrzywił na bok łebek, obserwując ją w skupieniu.
Ciepłe promienie słońca otulające ich futra nie ułatwiały im rozmowy. Nawet jeśli przed chwilą byli w cieniu, tak żółta kula przesuwała się po niebie i na nowo przygrzewała im grzbiety. W całym obozie można było zaobserwować nagłą roszadę miejsc, byleby skryć się przed upałem.
— Czemu tak uważasz? — zapytał, niewzruszony najwyraźniej wzrostem temperatury.
— Burzaki słynną z wysokich prędkości, jakie osiągają przy gonitwie za królikami — oznajmiła, leniwie podnosząc się z miejsca i przesuwając do cienia, zgarniając po drodze swój posiłek. Kątem oka dostrzegła, jak jej syn żwawym krokiem podąża za nią. — Ja mam dwie lewe i krótkie łapy. I będąc szczera, raczej preferuje spacery od długodystansowych biegów, przy których mogę stracić oddech.
Z pysk rudego uciekło krótkie, pełne zaskoczenia westchnięcia.
— Szkoda, nie wiesz, co tracisz, mamo — mruknął, i chociaż Przepiórczy Puch usiadła, ten stał dalej, przeskakując z łapy na łapę. — Cieszę się, że się tutaj urodziłem. Z tego co słyszałem w innych klanach wieję nudą! Jedni pływają, inni skaczą po drzewach, a po co nam drzewa i rzeki, skoro wtedy nie byłoby miejsc do rozpędów! — zauważył.
Szylkretka uznała, że coś w tym było, jednak słuchając historię innych klanów, odbierała wrażenie, że z jej kondycją i tak nigdzie by się nie wpasowała. Tylko Owocowy Las wydawał się być przytułkiem dla każdego, bez względu na brak konkretnych umiejętności. Czy to oznaczało, że rodząc się tam, była chodzącą definicją niedołęgi?
— Słuszna uwaga — przyznała, uśmiechając się. Dzwonek zdawał się bardziej wdawać w ojca, aniżeli nią. — Najważniejsze by każdy robił to, co lubił. To, że jesteśmy Burzakami nie znaczy, że bieganie ma być naszą ulubioną formą aktywności. Jeśli jest jednak twoją, to dobrze, to zwyczajnie znaczy, że urodziłeś się we właściwym miejscu i właściwym ciele — dodała.
Rudzielec w końcu raczył przy niej przysiąść, rozglądając się po obozie z zainteresowaniem.
— Szkoda, że treningi nie trwają cały dzień — rzucił niespodziewanie. — Super jest ćwiczyć, a to tak krótko trwa. Chciałbym już móc wychodzić sam z obozu. Wracałbym tylko na noc, szkoda życia, by tu ciągle siedzieć.
Szylkretce aż głupio było przyznać, że ona wręcz lubi wylegiwać się przez większość dnia, a chodzenie na patrole to tylko forma spacerów by kości z nią współpracowały na starość. Zachowanie syna przypominało jej poniekąd postępowanie Malinka — jej rodzeństwo również nie potrafiło usiedzieć zbyt długo w miejscu i nawet gdy zostali uczniami, ten najczęściej z ich wspólnego legowiska znikał. Ileż to razy swoją drogą próbował nawiać ze żłobka gdy byli kociętami, to nie potrafiła nawet spamiętać.
— Odpoczynek jest naprawdę ważny — westchnęła. — Jak nie będziesz się czasem oszczędzał, to w moim wieku wszystko będzie cię boleć od przemęczenia.
Dzwonkowa Łapa zmarszczył nos, zastrzegając uchem.
— W twoim wieku? — powtórzył. — Przecież nie jesteś taka stara, by się rozpadać. Chyba — dopowiedział z pewną niepewnością.
Parsknęła krótkim śmiechem.
— Mam nadzieję, choć czasy gdy byłam tak młoda jak ty, mam już trochę daleko za sobą. Jedyne, co mi z tego pozostaje, to wspomnienia — stwierdziła, karcąc się w duchu, bo brzmiała jak emerytowany wojownik. — Masz rację. Dopóki siedzę w legowisku wojownika, a nie w starszyźnie, uznajmy, że jestem całkiem młodziutka.
— Akurat ja nie jestem najlepszym wzorem do naśladowania jeśli chodzi o bycie dobrym wojownikiem — stwierdziła zgodnie z prawdą. — Jestem całkiem przeciętna. Sądzę — urwała, przyglądając się jego budowie ciała i oceniając predyspozycję do biegów i walk — że ciebie stać na dużo więcej, niż mnie.
Dzwonek wydawał się zaskoczony jej słowami. Zastrzygł uchem i przekrzywił na bok łebek, obserwując ją w skupieniu.
Ciepłe promienie słońca otulające ich futra nie ułatwiały im rozmowy. Nawet jeśli przed chwilą byli w cieniu, tak żółta kula przesuwała się po niebie i na nowo przygrzewała im grzbiety. W całym obozie można było zaobserwować nagłą roszadę miejsc, byleby skryć się przed upałem.
— Czemu tak uważasz? — zapytał, niewzruszony najwyraźniej wzrostem temperatury.
— Burzaki słynną z wysokich prędkości, jakie osiągają przy gonitwie za królikami — oznajmiła, leniwie podnosząc się z miejsca i przesuwając do cienia, zgarniając po drodze swój posiłek. Kątem oka dostrzegła, jak jej syn żwawym krokiem podąża za nią. — Ja mam dwie lewe i krótkie łapy. I będąc szczera, raczej preferuje spacery od długodystansowych biegów, przy których mogę stracić oddech.
Z pysk rudego uciekło krótkie, pełne zaskoczenia westchnięcia.
— Szkoda, nie wiesz, co tracisz, mamo — mruknął, i chociaż Przepiórczy Puch usiadła, ten stał dalej, przeskakując z łapy na łapę. — Cieszę się, że się tutaj urodziłem. Z tego co słyszałem w innych klanach wieję nudą! Jedni pływają, inni skaczą po drzewach, a po co nam drzewa i rzeki, skoro wtedy nie byłoby miejsc do rozpędów! — zauważył.
Szylkretka uznała, że coś w tym było, jednak słuchając historię innych klanów, odbierała wrażenie, że z jej kondycją i tak nigdzie by się nie wpasowała. Tylko Owocowy Las wydawał się być przytułkiem dla każdego, bez względu na brak konkretnych umiejętności. Czy to oznaczało, że rodząc się tam, była chodzącą definicją niedołęgi?
— Słuszna uwaga — przyznała, uśmiechając się. Dzwonek zdawał się bardziej wdawać w ojca, aniżeli nią. — Najważniejsze by każdy robił to, co lubił. To, że jesteśmy Burzakami nie znaczy, że bieganie ma być naszą ulubioną formą aktywności. Jeśli jest jednak twoją, to dobrze, to zwyczajnie znaczy, że urodziłeś się we właściwym miejscu i właściwym ciele — dodała.
Rudzielec w końcu raczył przy niej przysiąść, rozglądając się po obozie z zainteresowaniem.
— Szkoda, że treningi nie trwają cały dzień — rzucił niespodziewanie. — Super jest ćwiczyć, a to tak krótko trwa. Chciałbym już móc wychodzić sam z obozu. Wracałbym tylko na noc, szkoda życia, by tu ciągle siedzieć.
Szylkretce aż głupio było przyznać, że ona wręcz lubi wylegiwać się przez większość dnia, a chodzenie na patrole to tylko forma spacerów by kości z nią współpracowały na starość. Zachowanie syna przypominało jej poniekąd postępowanie Malinka — jej rodzeństwo również nie potrafiło usiedzieć zbyt długo w miejscu i nawet gdy zostali uczniami, ten najczęściej z ich wspólnego legowiska znikał. Ileż to razy swoją drogą próbował nawiać ze żłobka gdy byli kociętami, to nie potrafiła nawet spamiętać.
— Odpoczynek jest naprawdę ważny — westchnęła. — Jak nie będziesz się czasem oszczędzał, to w moim wieku wszystko będzie cię boleć od przemęczenia.
Dzwonkowa Łapa zmarszczył nos, zastrzegając uchem.
— W twoim wieku? — powtórzył. — Przecież nie jesteś taka stara, by się rozpadać. Chyba — dopowiedział z pewną niepewnością.
Parsknęła krótkim śmiechem.
— Mam nadzieję, choć czasy gdy byłam tak młoda jak ty, mam już trochę daleko za sobą. Jedyne, co mi z tego pozostaje, to wspomnienia — stwierdziła, karcąc się w duchu, bo brzmiała jak emerytowany wojownik. — Masz rację. Dopóki siedzę w legowisku wojownika, a nie w starszyźnie, uznajmy, że jestem całkiem młodziutka.
<Dzwonku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz