Wszyscy w piątkę zgodnie ustalili, że Myszek pierwszy zaczyna liczyć i szukać, więc po rozpoczęciu przez bicolora zabawy, rozpierzchli się we wszelkie możliwe strony. Liliowa szylkretka od razu wiedziała, gdzie się schować; parę wschodów słońca temu odnalazła z Dalią niewielką szczelinę przy wejściu do żłobka, mieszczącą maksymalnie dwa małe kociaki, więc skorzystała z okazji, że siostra odbiegła w przeciwnym kierunku. W ostatnich chwilach zdołała zawinąć biały ogonek wokół łapek, bo kremowy od razu rozpoczął węszenie w każdym kącie, który przyszedł mu akurat na myśl.
Tak jak myślała, wybranie tego miejsca było świetnym pomysłem, gdyż Myszek ani razu nie zaszedł aż tutaj, a ona mogła po cichu chichotać z nieuwagi braciszka. Dodatkowo, miała świetny widok na wydarzenia rozgrywające się na samym progu wejścia oraz obserwowanie dziwnych, chmurkowych kształtów na niebie. Przez dłuższą chwilę panował względny spokój, ptaki cicho ćwierkały, parę razy przed oczami mignęły jej sylwetki znajomych kotów, a co pewien czas rozlegał się dźwięczny śmiech nowego "odnalezionego".
Jednak w końcu jakaś masywna kupa futra stanęła w wejściu do legowiska, ku nieszczęściu calico przyćmiewając sobą śliczne plamy słońca. Uważnie zlustrowała przybysza pomarańczowymi ślipiami, a orientując się, że to nie kto inny jak znienawidzony przez mamę wujek Bluszczowy Poranek, jeszcze bardziej wcisnęła się w szczelinę. Nie, nie bała się tego parszywca, ale sam jego zadufany w sobie wzrok przyprawiał ją o ciarki. Do tej pory nie mogła uwierzyć, że taki nadęty buc jest bratem jej ukochanego tatusia!
— Ej, ty! — warknęła niespodziewanie nieco większa od niej koteczka, obdarzając zaskoczonego wojownika pełnym niezadowolenia grymasem liliowego pyszczka. Rumianek nigdy nie pomyślałaby, że spotka rówieśnika tak odważnego jak stojąca nieopodal kotka; nawet nie zadrżała, gdy o wiele większy od niej kocur cicho syknął w jej stronę. — Słuchaj, mysi bobku, nie chcę, żebyś tym tłustym zadem zasłaniał mi słońce, rozumiesz? — dodała z podniesionym futrem koteczka, a na pyszczek calico wstąpił zaciekawiony uśmiech, gdy zauważyła jej zabawnie oklapnięte uszka.
— Jak ty się do mnie odz — zaczął zdenerwowany syn Sroczego Żaru, lecz liliowa niczym prawdziwa lwica wypięła do przodu pierś, przewróciła lekceważąco oczami i weszła mu w zdanie.
— Po co tu przyszedłeś, jak nawet nie umiesz się wysłowić — parsknęła zjadliwie, ignorując wszelkie słowa padające z pyska arlekina. Szylkretka nieco skrzywiła się na jej wredny ton, lecz skoro mama odzywała się do wujka z taką samą wrogością, to wszystko w porządku, prawda? Akurat w momencie, gdy wielki kocur ostrzegawczo uniósł łapę, ruda kocica z białą łatą na oku przywołała go do siebie. Widocznie samiec musiał być naprawdę przez nią wyszkolony, gdyż błyskawicznie zaprzestał kłótni z młodszą koteczką i ruszył za Makowym Kielichem.
— Głupia wronia strawa! — splunęła za nim córka Borówki, a następnie stanęła w pół kroku, zauważając lśniące w głębi kryjówki pomarańczowe ślipia. W chwili, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, Rumianek niepewnie wychynęła ze szczeliny, zapominając o chowanym z powodu fascynacji wyczynem liliowej. Podskoczyła do wpatrującej się w nią przymrużonymi oczętami starszą kotkę i z zachwytem westchnęła.
— Ale to było super — powiedziała nadal będąc oszołomiona tym wydarzeniem. — Ja nie dałabym rady przepędzić takiego olbrzyma! Jak ty to robisz? — zapytała z dozą niepewności, w duchu bojąc się, że również dostanie porządny ochrzan.
<Jarzębinko?>
biedny Bluszczyk *pat pat*
OdpowiedzUsuń