Borsuczy Goniec obudził się bardzo wcześnie. Musiał iść na
trening z córką, ponownie został mentorem. Przeciągnął się na posłaniu
wychodząc wprost w mroźne objęcia lasu. Nastroszył lekko sierść po czym wybrał
się pod przejście. Niektóre koty już krzątały się po obozie, na przykład
Lawendowy Płatek właśnie wynurzyła się ze swej nory medyka. Borsuk spojrzał na
jej śliczne futerko po czym przeszedł wyżej na jej parszywą bliznę. Nie mógł
zrozumieć jak można było oszpecić tak piękną kotkę. Sam jako kocię kiedy uczył
się u jej bogu, nie raz łapał się na tym, że wpatrywał się bacznie w srebrną
uczennicę. Mimo ran Lawendowy Płatek nie straciła nic w jego oczach, nadal
potrafiła być tą wesołą i miłą kotką. Jednak od śmierci jej mentora stała się
bardziej markotna i cicha. Borsuczy Goniec rozumiał jej zachowanie, sam nie wie
co by zrobił gdyby Pustułkowy Dziób umarł. Mówiąc już o nim, kocur zdał sobie
sprawę z tego jak jego były mentor upadł
podupadł na psychice od śmierci jego partnerki, Kwiecistego Śpiewu. Nie jadł,
nie pił, całe dnie siedział w swojej norze odcinając się od wszystkich, nawet
jego. Borsuk bał się, że szarak nie jest już w stanie wykonywać pracy zastępcy.
Mimo to wierzył w kocura, wiedział, że któregoś dnia wyjdzie ze swojej nory i
znowu zacznie być tym samym wspaniałym wojownikiem co wcześniej.
Bujając w obłokach point nie zauważył kiedy medyczka prześliznęła się do niego. Uderzyła go delikatnie w bark łapkę wydając z siebie ciche ,,bu!”. Wystarczyło aby wyrwać Borsuka z jego własnych myśli i przy okazji przestraszyć.
-Lawendowy Płatku, nie rób mi tak!- zaśmiał się kocur próbując przygładzić sterczące futro językiem.
- Wielki i nieustraszony Borsuczy Goniec który zabił wielką bestię boi się zwykłej, poranionej medyczki, któż to widział!- zadrwiła z niego siadając obok- na kogo czekasz?
- Na Różaną Łapę, jak pewnie wiesz znowu zostałem mentorem.
- Tak, słyszałam. Widząc twoją minę nie jesteś zbyt szczęśliwy co?- zauważyła kotka ocierając się pyskiem o jego bark.
- Jestem, w końcu to moja córka, ale wstawanie tak wcześnie nie jest przyjemne. Szczególnie kiedy pogoda jest tak okrutna- miauknął kocur czując jak jego ciałem porusza dreszcz. Wiedział, że długo w miejscu nie usiedzi. Już on ukarze Różyczkę za spóźnialstwo.
- A widzisz, ja wstaje tak prawie codziennie. Bądź co bądź zioła same się nie zbiorą.
Borsuczy Goniec kiwnął łebkiem. Tak nastała dość długa chwila ciszy przerywana jedynie przez szmer gałęzi. Nie była ona jednak niezręczna. Koty dobrze czuły się w swojej obecności. Lawendowy Płatek lekko oparła łepek o szyję kocura wzdychając cicho. Borsuk znowu czuł się jak uczeń który spędza wolną chwilkę ze swoją przyjaciółką. Znowu mógł poczuć się jak dziecko.
- Wiesz co Lawendowy Płatku?- zaczął niepewnie. Kotka spojrzała na niego zaciekawiona. Wykrzywiła pyszczek w lekki uśmiech ponaglając go kiwnięciem głowy.
- Tęsknie za takimi rozmowami. Razem się uczyliśmy…ja, ty i Motyle Skrzydło, a czuje się tak odległy od was.
- Miałeś dużo na głowie, Borsuczy Gońco. Trening z Pustułkowym Dziobem, potem to zadurzenie w Kwiecistym Śpiewie, zostałeś wojownikiem, partnerem Milczącej Gwiazdy, ojcem jej pierwszego i drugiego miotu…nie miałeś czasu dla nas, ja to rozumiem. Musiałeś szybko dorosnąć i zająć się swoimi sprawami- miauknęła medyczka spuszczając wzrok na swoje łapy- ale ja też tęskniłam.
Od boku dobiegł ich dźwięk łapek uderzających o zmrożoną ziemię, córka Borsuczego Gońcy biegła w ich stronę z otwarto rozwartymi oczkami. Dysząc zatrzymała się naprzeciw nich przepraszając ojca za spóźnienie. Wojownik uśmiechnął się liżąc kotkę po łebku, przyjął jej przeprosiny po czym razem wyszli z obozu. Borsuk odwrócił się po raz ostatni aby pozdrowić Lawendowy Płatek, po czym pobiegł w las z uczennicą.
Dni mijały a trening szedł im co raz lepiej. Różyczka nauczyła się już podstaw polowania jak i tropienia. Przygotowywana w ekstremalnych warunkach miała większe szanse na zostanie świetną łowczynią. Musiał jednak przyznać, ze za szybko się denerwowała i za długo czekała aby uderzyć.
Wracając z porannego treningu panowała między nimi dość napięta atmosfera. Różanej Łapie znowu nie udało się nic wytropić.
- Nie przejmuj się…zwierzyny jeszcze nie ma, ale pojawi się z czasem- pocieszał ją Borsuk próbując polizać ją za uszami. Kotka odwróciła się ze skwaszoną miną. Po chwili wojownik spróbował ją rozśmieszyć. Jak zawsze, stare żarty typu ,,masz na sierści pająka” zadziałały. Z początku jego córka przestraszyła się, dopiero po chwili zrozumiała, że ojciec żartował. Wściekła, ale rozbawiona, rzuciła się na niego próbując go powalić. Na takich przepychankach upłynęła im droga. Wchodząc do obozu od razu poczuli straszną atmosferę. Borsuk spróbował wyczuć o co chodzi. Wciągnął powietrze nosem, jednak zapach nie był miły. Śmierć, strach, żal, to dało się wyczuć bez problemu. Kocur spostrzegł jak na środku obozu zaczęły zbierać się koty. Odszedł od swojej córki każąc jej trzymać się z daleka od tamtego miejsca. Podbiegł szybko do zbiorowiska po czym przepchnął się na początek. To co tam zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Jego oddech przyśpieszył, serce zaczęło walić jak oszalałe a źrenice zważyły się do malutkich szparek. Pod jego łapami leżał kocur tak ważny dla niego, ktoś kto zastąpił mu ojca i pomógł wejść w życie Klanu Wilka. Ktoś komu zawdzięczał wszystko co umiał, nawet niektóre cechy charakteru. Pustułkowy Dziób. Jego sierść była postrzępiona, oczy mętne, boki zapadnięte. Na jego poszczególnych wąsach wisiały kropelki szkarłatnej krwi. Kark był wykręcony w dziwaczny sposób a pysk miał lekko rozchylony. Nie żył, to był fakt. Borsuk opadł bezwładnie obok byłego mentora tuląc swój pysk do jego zimnej sierści. Trząsł się z zimna jak i z bólu, zaciskał mocno zęby nie dając łzą płynąć. Nie mógł się rozkleić, nie teraz. Zaczął ocierać się o zastępcę mrucząc cicho, myślał, że w jakiś sposób może go obudzić. Obok niego położyła się Milcząca Gwiazda. Oparła swój łeb na barkach partnera próbując go pocieszyć.
- Tak mi przykro Borsuczku…- mruknęła kładąc swoją łapę na jego. Wojownik jednak nie myślał, że kotka zdaje sobie sprawę co on teraz przeżywał. Rozdzierający ból, jeszcze gorszy niż podczas pochówku Kwiecistego Śpiewu. Widział jak Pustułkowy Dziób podupada, ale nie zrobił nic. Czuł się winny z powodu jego śmierci, czuł jakby mógł temu zapobiec. Rozpacz ogarnęła go ze wszystkich stron, stracił już prawie wszystko. Nie było już Mgiełki, jego kochanej przybranej matki, Kwiecistego Śpiewu, jego ostoi spokoju i pierwszej miłości, stracił jeszcze teraz kocura który był dla niego jak ojciec. Nie mógł dalej znosić tego bólu. Po chwili obok szaraka pojawiła się nowa postać. Płonąca Łapa stanął jak wryty wpatrując się w martwego mentora, po czym odbiegł czym prędzej chowając łzy. Właśnie w tej chwili Borsuk zrozumiał jak dużo wspólnego ma ze swoim przybranym synem, nawet jeśli on go nie akceptował. Widział w nim siebie, pomimo pochodzenia i koloru futra. Oboje byli w tej chwili rozdarci emocjonalnie, czuli to samo.
Minęło kolejne kilka dni, Borsuczy Goniec otworzył swe ciężkie powieki przeciągając się na swym posłaniu. Wstał nowy dzień, Pora Nowych Liści powoli wstępowała do lasu. Kocur wyszedł z legowiska wojowników rozglądając się po obozie. Spojrzał w głąb lasu, w miejsce w którym pochowali Pustułkowy Dziób, zaraz obok jego partnerki. Point syknął z żalu wychodząc na środek obozu. Obok niego pojawiła się Lawendowy Płatek która właśnie szła w stronę wyjścia z obozu. Zmierzyła go przyjaznym spojrzeniem witając się z nim skinieniem głowy.
- Witaj Borsuczy Gońco, a może raczej zastępco- zaczęła, ostatnie słowo odbiło się w uszach kocura bardzo głośno i wyraźnie. ,,Zastępco”. Tak, po Pustułkowym Dziobie to on został wybrany na zastępcę klanu Wilka. Z jednej strony rozumiał wybór swojej partnerki, z drugiej zaś czuł, że dostał to stanowisko tylko ze względu na relację jaka go łączyła z liderką.
- Witaj Lawendowy Płatku, wybierasz się na zbieranie ziół?- zadał banalne pytanie czekając na tak samo banalną odpowiedź.
- Tak, jak co dzień- odpowiedziała kotka po czym pożegnała go skinieniem głowy, w ostatniej chwili jednak odwróciła się by powiedzieć mu coś jeszcze- przyjdź do mnie potem, dobrze? Nie wyglądasz najlepiej, chciałabym się tobie przyjrzeć.
Borsuczy Goniec kiwnął łebkiem w odpowiedzi.
Po rozstaniu listy patroli postanowił wybrać się na polowanie. Szukając odpowiedniego partnera do wspólnych łowów zawiesił wzrok na Płonącym Grzbiecie. Kocur został niedawno mianowany, jednak nie cieszył się tak jak powinien. Chodził przygnębiony i jakby czymś strapiony. Borsuk czuł się odpowiedzialny za niego, nawet jeśli nie był jego prawdziwym ojcem. Ruszył w jego kierunku w zamiarem zaproszenia go do wspólnego polowania.
- Płonący Grzbiecie- zaczął zatrzymując się obok rudego kocura który kończył poranne mycie- wybierzesz się ze mną na łowy.
- To propozycja czy rozkaz?- zapytał mierząc go przenikliwym wzrokiem- nie ważne, mogę iść.
Zastępca kiwnął łbem po czym obaj skierowali się do wyjścia. Kot miał ochotę porozmawiać z przybranym synem o jego dziwnym zachowaniu, martwił się o niego. Nie pozwoli sobie na stratę kolejnej osoby.
<<Płonący Grzbiecie?>>
Bujając w obłokach point nie zauważył kiedy medyczka prześliznęła się do niego. Uderzyła go delikatnie w bark łapkę wydając z siebie ciche ,,bu!”. Wystarczyło aby wyrwać Borsuka z jego własnych myśli i przy okazji przestraszyć.
-Lawendowy Płatku, nie rób mi tak!- zaśmiał się kocur próbując przygładzić sterczące futro językiem.
- Wielki i nieustraszony Borsuczy Goniec który zabił wielką bestię boi się zwykłej, poranionej medyczki, któż to widział!- zadrwiła z niego siadając obok- na kogo czekasz?
- Na Różaną Łapę, jak pewnie wiesz znowu zostałem mentorem.
- Tak, słyszałam. Widząc twoją minę nie jesteś zbyt szczęśliwy co?- zauważyła kotka ocierając się pyskiem o jego bark.
- Jestem, w końcu to moja córka, ale wstawanie tak wcześnie nie jest przyjemne. Szczególnie kiedy pogoda jest tak okrutna- miauknął kocur czując jak jego ciałem porusza dreszcz. Wiedział, że długo w miejscu nie usiedzi. Już on ukarze Różyczkę za spóźnialstwo.
- A widzisz, ja wstaje tak prawie codziennie. Bądź co bądź zioła same się nie zbiorą.
Borsuczy Goniec kiwnął łebkiem. Tak nastała dość długa chwila ciszy przerywana jedynie przez szmer gałęzi. Nie była ona jednak niezręczna. Koty dobrze czuły się w swojej obecności. Lawendowy Płatek lekko oparła łepek o szyję kocura wzdychając cicho. Borsuk znowu czuł się jak uczeń który spędza wolną chwilkę ze swoją przyjaciółką. Znowu mógł poczuć się jak dziecko.
- Wiesz co Lawendowy Płatku?- zaczął niepewnie. Kotka spojrzała na niego zaciekawiona. Wykrzywiła pyszczek w lekki uśmiech ponaglając go kiwnięciem głowy.
- Tęsknie za takimi rozmowami. Razem się uczyliśmy…ja, ty i Motyle Skrzydło, a czuje się tak odległy od was.
- Miałeś dużo na głowie, Borsuczy Gońco. Trening z Pustułkowym Dziobem, potem to zadurzenie w Kwiecistym Śpiewie, zostałeś wojownikiem, partnerem Milczącej Gwiazdy, ojcem jej pierwszego i drugiego miotu…nie miałeś czasu dla nas, ja to rozumiem. Musiałeś szybko dorosnąć i zająć się swoimi sprawami- miauknęła medyczka spuszczając wzrok na swoje łapy- ale ja też tęskniłam.
Od boku dobiegł ich dźwięk łapek uderzających o zmrożoną ziemię, córka Borsuczego Gońcy biegła w ich stronę z otwarto rozwartymi oczkami. Dysząc zatrzymała się naprzeciw nich przepraszając ojca za spóźnienie. Wojownik uśmiechnął się liżąc kotkę po łebku, przyjął jej przeprosiny po czym razem wyszli z obozu. Borsuk odwrócił się po raz ostatni aby pozdrowić Lawendowy Płatek, po czym pobiegł w las z uczennicą.
Dni mijały a trening szedł im co raz lepiej. Różyczka nauczyła się już podstaw polowania jak i tropienia. Przygotowywana w ekstremalnych warunkach miała większe szanse na zostanie świetną łowczynią. Musiał jednak przyznać, ze za szybko się denerwowała i za długo czekała aby uderzyć.
Wracając z porannego treningu panowała między nimi dość napięta atmosfera. Różanej Łapie znowu nie udało się nic wytropić.
- Nie przejmuj się…zwierzyny jeszcze nie ma, ale pojawi się z czasem- pocieszał ją Borsuk próbując polizać ją za uszami. Kotka odwróciła się ze skwaszoną miną. Po chwili wojownik spróbował ją rozśmieszyć. Jak zawsze, stare żarty typu ,,masz na sierści pająka” zadziałały. Z początku jego córka przestraszyła się, dopiero po chwili zrozumiała, że ojciec żartował. Wściekła, ale rozbawiona, rzuciła się na niego próbując go powalić. Na takich przepychankach upłynęła im droga. Wchodząc do obozu od razu poczuli straszną atmosferę. Borsuk spróbował wyczuć o co chodzi. Wciągnął powietrze nosem, jednak zapach nie był miły. Śmierć, strach, żal, to dało się wyczuć bez problemu. Kocur spostrzegł jak na środku obozu zaczęły zbierać się koty. Odszedł od swojej córki każąc jej trzymać się z daleka od tamtego miejsca. Podbiegł szybko do zbiorowiska po czym przepchnął się na początek. To co tam zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Jego oddech przyśpieszył, serce zaczęło walić jak oszalałe a źrenice zważyły się do malutkich szparek. Pod jego łapami leżał kocur tak ważny dla niego, ktoś kto zastąpił mu ojca i pomógł wejść w życie Klanu Wilka. Ktoś komu zawdzięczał wszystko co umiał, nawet niektóre cechy charakteru. Pustułkowy Dziób. Jego sierść była postrzępiona, oczy mętne, boki zapadnięte. Na jego poszczególnych wąsach wisiały kropelki szkarłatnej krwi. Kark był wykręcony w dziwaczny sposób a pysk miał lekko rozchylony. Nie żył, to był fakt. Borsuk opadł bezwładnie obok byłego mentora tuląc swój pysk do jego zimnej sierści. Trząsł się z zimna jak i z bólu, zaciskał mocno zęby nie dając łzą płynąć. Nie mógł się rozkleić, nie teraz. Zaczął ocierać się o zastępcę mrucząc cicho, myślał, że w jakiś sposób może go obudzić. Obok niego położyła się Milcząca Gwiazda. Oparła swój łeb na barkach partnera próbując go pocieszyć.
- Tak mi przykro Borsuczku…- mruknęła kładąc swoją łapę na jego. Wojownik jednak nie myślał, że kotka zdaje sobie sprawę co on teraz przeżywał. Rozdzierający ból, jeszcze gorszy niż podczas pochówku Kwiecistego Śpiewu. Widział jak Pustułkowy Dziób podupada, ale nie zrobił nic. Czuł się winny z powodu jego śmierci, czuł jakby mógł temu zapobiec. Rozpacz ogarnęła go ze wszystkich stron, stracił już prawie wszystko. Nie było już Mgiełki, jego kochanej przybranej matki, Kwiecistego Śpiewu, jego ostoi spokoju i pierwszej miłości, stracił jeszcze teraz kocura który był dla niego jak ojciec. Nie mógł dalej znosić tego bólu. Po chwili obok szaraka pojawiła się nowa postać. Płonąca Łapa stanął jak wryty wpatrując się w martwego mentora, po czym odbiegł czym prędzej chowając łzy. Właśnie w tej chwili Borsuk zrozumiał jak dużo wspólnego ma ze swoim przybranym synem, nawet jeśli on go nie akceptował. Widział w nim siebie, pomimo pochodzenia i koloru futra. Oboje byli w tej chwili rozdarci emocjonalnie, czuli to samo.
Minęło kolejne kilka dni, Borsuczy Goniec otworzył swe ciężkie powieki przeciągając się na swym posłaniu. Wstał nowy dzień, Pora Nowych Liści powoli wstępowała do lasu. Kocur wyszedł z legowiska wojowników rozglądając się po obozie. Spojrzał w głąb lasu, w miejsce w którym pochowali Pustułkowy Dziób, zaraz obok jego partnerki. Point syknął z żalu wychodząc na środek obozu. Obok niego pojawiła się Lawendowy Płatek która właśnie szła w stronę wyjścia z obozu. Zmierzyła go przyjaznym spojrzeniem witając się z nim skinieniem głowy.
- Witaj Borsuczy Gońco, a może raczej zastępco- zaczęła, ostatnie słowo odbiło się w uszach kocura bardzo głośno i wyraźnie. ,,Zastępco”. Tak, po Pustułkowym Dziobie to on został wybrany na zastępcę klanu Wilka. Z jednej strony rozumiał wybór swojej partnerki, z drugiej zaś czuł, że dostał to stanowisko tylko ze względu na relację jaka go łączyła z liderką.
- Witaj Lawendowy Płatku, wybierasz się na zbieranie ziół?- zadał banalne pytanie czekając na tak samo banalną odpowiedź.
- Tak, jak co dzień- odpowiedziała kotka po czym pożegnała go skinieniem głowy, w ostatniej chwili jednak odwróciła się by powiedzieć mu coś jeszcze- przyjdź do mnie potem, dobrze? Nie wyglądasz najlepiej, chciałabym się tobie przyjrzeć.
Borsuczy Goniec kiwnął łebkiem w odpowiedzi.
Po rozstaniu listy patroli postanowił wybrać się na polowanie. Szukając odpowiedniego partnera do wspólnych łowów zawiesił wzrok na Płonącym Grzbiecie. Kocur został niedawno mianowany, jednak nie cieszył się tak jak powinien. Chodził przygnębiony i jakby czymś strapiony. Borsuk czuł się odpowiedzialny za niego, nawet jeśli nie był jego prawdziwym ojcem. Ruszył w jego kierunku w zamiarem zaproszenia go do wspólnego polowania.
- Płonący Grzbiecie- zaczął zatrzymując się obok rudego kocura który kończył poranne mycie- wybierzesz się ze mną na łowy.
- To propozycja czy rozkaz?- zapytał mierząc go przenikliwym wzrokiem- nie ważne, mogę iść.
Zastępca kiwnął łbem po czym obaj skierowali się do wyjścia. Kot miał ochotę porozmawiać z przybranym synem o jego dziwnym zachowaniu, martwił się o niego. Nie pozwoli sobie na stratę kolejnej osoby.
<<Płonący Grzbiecie?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz