Z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że do tego momentu przygotowywała się całe swoje dotychczasowe życie. Każdą chwilę spędzała na dowiadywaniu się, w jaki sposób powinna rozegrać moment, gdy zostanie pozostawiona sama sobie poza obozem.
Od samego początku swojego życia była raczej typem samotnika. Samowystarczalna, niezależna, szybko pchała się do osiągnięcia większej samodzielności i nie przepadała za nadopiekuńczością matki. Wręcz czuła na swoich barkach obowiązek opiekowania się nią.
Zatem czy było coś, co mogło lepiej sprawdzić tą jej niezależność, niż noc spędzona poza obozowiskiem, w cieniu iglastego lasu, bez nikogo, kto mógłby usłyszeć jej wołanie? Nie była przekonana.
To był spokojny wieczór, ale matka od rana była nerwowa i ciągle mamrotała coś pod nosem, niespecjalnie zadowolona z obecnej sytuacji. Gdy słońce jeszcze świeciło im nad głowami, Lód spacerowała po żłobku niecierpliwie, stawiając głośne kroki i zatracając się w całych tysiącach myśli - tych pozytywnych i szczególnie negatywnych. Była, rzecz jasna, podekscytowana - ryzyko zawsze budziło w jej żyłach ekscytację i napływ adrenaliny. Nie dało się jednak ukryć, że pod tą pokrywą krył się też stres. Wiedziała, że ona i jej rodzeństwo osiągnęli sześć księżyców, a to zwiastowało konieczność dopełnienia się jednej z najważniejszych dla młodych kociąt ceremonii - mianowania na ucznia, a co za tym idzie, spędzenia nocy poza obozem.
Dużo czasu spędziła, starając się poznać dzieje Klanu Wilka, które szczególnie ją interesowały. Dowiedziała się, że ta reguła została wprowadzona przez jej pradziadka - Mroczną Gwiazdę, który chciał w ten sposób wyselekcjonować spośród wszystkich młodziaków najsilniejszych wojowników. Oczywiście, popierała tą ideę. To było mądre rozwiązanie, by zwiększyć siłę klanu i jakość umiejętności kotów, które go tworzyły.
— Coś cię musi bardzo męczyć — powiedziała matka, zmuszając ją do wrócenia myślami do rzeczywistości.
— Ciebie też — zauważyła, trafnie zresztą, zważając na ostatnie zachowanie matki.
— Niepokoję się o wasze bezpieczeństwo — westchnęła i zaraz poprawiła się szybko. — Ale nie powinnam. Wszyscy jesteście silni, takie zadanie nie stanowi dla was problemu.
— Nie musisz mnie w ten sposób pocieszać, mamo, nie mam dwóch księżyców — odparła kotka. Była świadoma możliwości śmierci. Ukrywanie się przed nią i unikanie mówienia o niej było głupie i niepotrzebne. Wszyscy przecież wiedzieli, że noc poza obozem dla sześcioksiężycowego kocięcia była prawie jak wyrok śmierci, oczywiście, jeśli kociak ten nie cechował się intelektem. O to się nie martwiła. Nie należała ani do strachliwych, ani do tępych, ale wizja śmierci w chłodną jesienną noc nie była jej ulubioną.
— Przepraszam, skarbie. Nie chciałam cię dołować — była w swoich słowach delikatna, co Lód oczywiście podziwiała, ale czasami i kwestionowała w swojej matce. Była definicją słabości, którą kotka od zawsze gardziła - ale została też nauczona, by szanować swoich rodziców i to właśnie robiła. Kochała Różę, mimo jej licznych wad, choć nie lubiła sposobu, w jaki próbowała sprzedawać swoim dzieciom wizję o świecie pozbawionym bólu. Lód jeszcze parę księżyców temu w to wierzyła, ale teraz musiała zmierzyć się z prawdą i rzeczywistością. Z czymś, co wolała dużo bardziej niż czcze słówka i słodkie obietnice.
* **
Słońce chowało się powoli za horyzontem, częściowo zasłonięte przez obfite chmury. Dotąd szarawe i ponure niebo przybrało pomarańczowawy odcień zabarwiony promieniami zachodzącego słońca. Pogoda była zdecydowanie marna jak na noc poza obozem. Niektórzy zadanie mieli z pewnością dużo prostsze - ci, którym przypadło ono na ciepłą letnią noc pozbawioną wiatru. Powietrze było gęste, a chmury ciemne - Lód szacowała, że będzie ulewa. Jaskółki latały nisko, zwiastując deszcz, a w nocy lekki wietrzyk powinien zmienić się w prawdziwą wichurę.
Ostatnie chwile przed ryzykowną nocą chciała poświęcić na doinformowanie się i zebranie rad od dużo starszych kotów, co powinna zrobić, gdy nadejdzie zmierzch. Mogła polegać na własnej intuicji i rozumie, ale sugerowanie się radami doświadczonych kotów również mogło pomóc jej przeżyć.
Udała się do legowiska starszyzny. Stokrotkowa Polana szczyciła się... nieciekawą reputacją wśród klanowiczów. Znana była ze swojego domniemanego daru do przepowiadania przyszłości, do czego Lód była nastawiona sceptycznie. Ale hej! Stokrotka z pewnością wiedziała wystarczająco dużo, by się z nią wiedzą podzielić. Później mogła zapytać się innych wojowników, którzy sami musieli przeżyć noc w lesie. Zastanawiała się, czy Stokrotka rzeczywiście będzie miała wystarczająco wiedzy, by jej pomóc, w końcu sama nie musiała wykonywać tego zadania, sądząc po jej wieku. Musiała być już wojowniczką, gdy Mroczna Gwiazda wprowadzał te zasady. Tak przynajmniej wydedukowała z tego, co zdążyła dowiedzieć się o klanie i jego mieszkańcach.
— Stokrotkowa Polano? — zawołała, mając nadzieję, że stara kocica jest jeszcze jakkolwiek poczytalna.
— Hę? Kto tam? — mruknęła niechętnie, a gdy rozpoznała Lód, na jej pysku wymalowało się coś w rodzaju uśmiechu, choć w jej wykonaniu wyglądało to bardziej, jakby miała niezwykle uciążliwy skurcz twarzy. — Och, to ty, Lód! Nie spodziewałam się dzisiaj, że ktoś mnie odwiedzi. Chcesz poznać swój los?
— Ee... Może innym razem — tak jak inne kocięta wychowane w wierze w Mroczną Puszczę, chcąc nie chcąc, miała bliskie relacje z większością innych członków kultu. I tak dla Lód Stokrotka, Żmija, Olcha, Bielik czy Chryzantema, były prawie jak ciotki, z którymi zdarzało jej się rozmawiać nieraz. Czy to akurat nie było rodziców i któryś kultysta postanowił wziąć ich pod opiekę, czy to przychodzili, by sprawdzić, jak mają się prawnuki Mrocznej Gwiazdy. — Chciałam się tylko spytać... Hm, wiesz, dzisiaj będziemy musieli spędzić noc poza obozem. Długo się do tego przygotowywałam, a ty masz za sobą dużo doświadczenia. Może masz dla mnie jakieś... rady... w zanadrzu?
Jak przystało na idealnie ułożone dziecko, starała się zachować pełną grzeczność w głosie. To była trochę krępująca sytuacja, ponieważ Stokrotka była... specyficzna w swojej osobie, ale starała się o tym nie myśleć.
— Cóż, takiego pytania się nie spodziewałam — odparła. — No, noc z pewnością będzie burzliwa. Powinnaś znaleźć sobie dobre schronienie na spędzenie nocy. O, i pomódl się do Mrocznej Puszczy! Tak, duchy mówią mi, że Mroczna Puszcza pomoże ci przetrwać, jeśli tylko okażesz im pokorę. Powinnaś wystrzegać się dzikich zwierząt. Szczególnie ptaków. Tak, ptaki to zły omen. Są łase na młode kocięta, a mają świetne zmysły. Czują, jak poruszają się myszy całe lisie odległości pod ziemią, a co dopiero jakieś młode kociaki.
Oprócz tego jej obłąkańczego gadania o modłach i duchach, jej słowa brzmiały całkiem logicznie. Spisała je sobie w pamięci: Wystrzegać się dzikich zwierząt. Schronienie. Modlitwa do Mrocznej Puszczy.
Liczyła, że od Stokrotki dowie się czegoś więcej, ale najwyraźniej stara kotka nie zamierzała już nic mówić. Dlatego Lód wymruczała jakieś ciche podziękowania pod nosem i obróciła się, kierując się tym razem w stronę Olszowej Kory. Była... dużo bardziej poczytalna od Stokrotki, która ciągle gadała coś o szepczących w jej głowie duchach. Przy tym sama musiała uczestniczyć w tej części tradycji, więc z pewnością mogła zdradzić jej coś pożytecznego.
— Witaj, Olszowa Koro! — czasem Lód musiała porządnie zastanowić się, w jaki sposób powinna zwrócić się do konkretnego kota. Olsza była dużo młodsza od Stokrotki, ale wciąż należała do grona starszych wojowników. Witanie się z nią jak z uczniami czy kociętami byłoby przejawem braku szacunku. — Dziś będę musiała jakkolwiek przeżyć noc poza obozem. Nie lubię nic nie robić i marnować czas, więc te ostatnie godziny chciałam poświęcić na dowiedzenie się czegoś, co mogłoby mi pomóc, wiesz, w lesie. Pytałam się już Stokrotki, ale wiesz, jaka ona jest — tutaj parsknęła na wspomnienie o starszej. — Zdarza jej się palnąć jakieś kocopoły.
— Macie pecha — mruknęła Olsza. — Ty i twoje rodzeństwo. Pogoda pewnie będzie okropna w nocy, już teraz jest zimno i ponuro. Na twoim miejscu uważałabym na drzewa.
Lód przekrzywiła głowę, skonsternowana, i po chwili zrozumiała, o czym tak naprawdę mówiła Olsza.
— Ach, racja. Jeśli będzie silny wiatr, suche drzewa mogą się przewalić, prawda?
— Zgadza się.
— Nie chciałabym umrzeć przygnieciona przez drzewo — na samą myśl przeszły ją ciarki. — To znaczy, to byłoby głupie. I mało wojownicze.
— A co, wolałabyś umrzeć w walce? — mruknęła szylkretka pytająco.
— Tak. Przynajmniej przysłużyłabym się w czymś klanowi, prawda? Miażdżąc swoje narządy wewnętrzne, przysłużyłabym się co najwyżej krukom — prychnęła niezadowolona.
— Jeśli będziesz ostrożna, to posiłkiem dla kruków się nie staniesz — dodała Olsza, klepiąc kotkę po głowie, na co uczennica uśmiechnęła się, lekko zawstydzona. — Poza tym w taką pogodę większość zwierząt się gdzieś ukryje. Coś za coś. Wątpię, żebyś natrafiła na jakiegoś lisa czy jastrzębia. Nie szukaj tylko schronienia na drzewach. Porzucone lisie nory dobrze się nadają, ale to łatwa droga, by się pomylić i zostać posiłkiem jakiegoś lisa, który okazał się wciąż ją zamieszkiwać. Na pewno unikaj otwartych przestrzeni, choć u nas nie ma ich dużo. Szczerze? Najłatwiejszym sposobem, by przeżyć, jest nie robić niczego. Im więcej będziesz się szwendać po lesie, tym większa szansa, że zginiesz. Musisz po prostu odnaleźć miejsce na nocleg i nie wychylać stamtąd nosa. Niektórzy uważają, że to tchórzostwo i rwą się do łażenia po lesie w nocy, nie widząc różnicy między odwagą, a głupotą. To jest dopiero głupia śmierć. Przez własną nieostrożność.
— Tak... Zdecydowanie głupie — mruknęła Lód. Wolała zachować zdrowy rozsądek i faktycznie noc spędzić w schronieniu. Pchanie się prosto w niebezpieczny las to żadna odwaga, a zwykła głupota i proszenie się o śmierć. — To wszystko?
— Raczej. Powodzenia. Mam nadzieję, że przeżyjesz.
Jej wibrysy zadrżały z rozbawienia.
— Dzięki — mruknęła z ironią. — Też na to liczę.
I wtedy rozległo się wołanie Błękitnej Gwiazdy, który ogłaszał klanowe zebranie. Słońce już całkowicie ukryło się za horyzontem - teraz na niebie błyszczał księżyc i towarzyszące mu konstelacje gwiazd. Srebrna Skóra. Czasem Lód żałowała, że gwiazdy nie były domeną Mrocznej Puszczy. Były piękne i lubiła się na nie patrzeć, ale dołował ją fakt, że te iskrzące na nocnym niebie gwiazdy były najpewniej duszami kotów z Klanu Gwiazdy. Niektórzy kultyści z pewnością Gwiezdnych nienawidzili. Dla niej? Była wobec nich obojętna. Nie myślała zbyt dużo o Gwiezdnych i nie czuła takiej potrzeby. Mroczna Puszcza zawsze znajdowała się na pierwszym miejscu i ufała, że mimo swojej przebiegłości było się z nimi łatwiej dogadać, niż z kotami Klanu Gwiazdy, które z jakiegoś powodu były tak niedostępne dla żywych.
Koty z różnych części obozu zaczęły zbierać się ku pniu, z którego przemawiał lider. Ona także ruszyła. Błękitna Gwiazda coś mówił, ale nie wsłuchiwała się w jego słowa. Jedyne, co słyszała, to głośne bicie własnego serca i dudnienie w uszach. Napływ adrenaliny i ekscytacji spowodował, że praktycznie cały świat wokół niej zniknął, wszystkie bodźce odeszły na drugi plan. Liczył się tylko ten moment, kiedy jej imię zostało wywołane, kiedy to była jej kolej, by wyjść z obozu. Zdążyła posłać tylko spojrzenie matce. A potem ojcu, który nawet nie raczył na nią spojrzeć. Była w niego wpatrzona niemal jak w obrazek. Chciała zrobić wszystko, żeby ją zauważył, żeby wyjść ponad braci. Pragnęła jego uwagi i podziwu jak nigdy dotąd. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby go zawiodła. Nie zamierzała wrócić do obozu z podkulonym ogonem, cokolwiek by się nie działo.
Wyszła z obozu. Zostawiła za sobą zgiełk rozmów i z jakiegoś powodu wcale nie poczuła strachu, gdy przywitały ją chłodne objęcia ciemnego lasu w połaci nocy. Wręcz przeciwnie - oblała ją ulga. Niemal zachłysnęła się przyjemnym uczuciem samotności, której nie miała prawie w ogóle w obozie. Cisza, spokój, tylko ona i jej nierówny oddech.
Pierwsze wrażenie szybko zniknęło, gdy zrozumiała, że wiatr zaczyna kołysać nią na boki, a z nieba zaczęły spadać krople deszczu. Tylko kropiło, ale mogło zamienić się w prawdziwą ulewę w ciągu kilku uderzeń serca. Musiała się pospieszyć.
Tak bardzo chciała, by rodzice byli dumni. By klan zobaczył w niej potencjał. Oczywiście, że się bała. Emocje szalały w młodym ciałku, które przeraziło się ogromem lasu. Przy jej małych łapach drzewa wydawały się wysokie i szponiaste, a trawa tak gęsta, że prawie zasłaniała jej pole widzenia. Poczuła się słaba w świetle tego, jak wielki i niebezpieczny był w istocie las okalający obóz. Ale musiała sobie poradzić. Dla taty. Dla mamy. Żeby ojciec choć raz na nią spojrzał.
Zacisnęła zęby i choć oczy jej łzawiły, nie pozwoliła, by emocje wzięły nad nią górę. Początkowa niepewność zmieniła się w desperację. Przeżyje tą noc. Przeżyje i wróci tak, jakby nic się nie stało. Choćby nie wiem co. Nie zamierzała się poddać, nie zamierzała być gorsza. Nie była gorsza.
A musiała włożyć w swoje osiągnięcia dwukrotnie więcej wysiłku tylko dlatego, że była kotką. Tylko dlatego, że ojciec spodziewał się po jej braciach więcej, niż po niej.
Nie mogła go zawieść.
Ruszyła przed siebie, choć nie znała ani terenów, ani flory i fauny, która gnieździła się w iglastym lesie. Nie zamierzała odchodzić dalej, niż musiała, aby się nie zgubić. Mimo adrenaliny płynącej w żyłach, która dodawała jej odwagi, starała się skupiać na mijanych przez siebie obiektach - głazach, ścieżkach, samotnych pniach - by zapamiętać drogę do obozu, w razie, gdyby deszcz zmył zapachy i sprawił, że zmysł węchu stanie się bezużyteczny.
W nocy ciężej było cokolwiek dostrzec. Mimo to, jak przystało na kota, widziała w ciemności całkiem dobrze. Wypatrzenie jakiejkolwiek kryjówki stanowiło jednak z cudem. Nie chciała spać na trawie wśród drzew. Wspominając swoją rozmowę z Olszą, dobrze wiedziała, że suche drzewa ze słabą siecią korzeni mogłyby zawalić się pod wpływem porywistego wiatru. Zawalić się prosto na nią.
Nora zdawała się być najbezpieczniejszą opcją. I najmądrzejszą. Jednak w najbliższej przestrzeni nie było ani śladu po opuszczonych lisich lub borsuczych norach.
Już miała kląć na swój los, gdy dostrzegła niewielkie wgłębienie zaraz przy pniu świerkowego drzewa. Podeszła do niego i dotknęła łapą jego kory, starając się ocenić, czy jest na tyle stabilne, by się nie zawalić. W innym przypadku utknęłaby pod ziemią i albo została przygnieciona, albo uduszona. To i to nie było zbyt przyjemną wizją.
Nie miała doświadczenia ani odpowiedniej wiedzy, żeby jakkolwiek ocenić swoje szanse na przeżycie. Brakowało jej tylu informacji, ile miał przeciętny wojownik. Ciężko oczekiwać od kocięcia szerokiej wiedzy, ale liczyła, że jej przypuszczenia starczą.
Niedaleko znajdowały się krzewy jeżynowe. Dostrzegając je, od razu wpadła na pomysł, by małą norkę zasłonić ich gałązką, izolując od siebie wiatr i potencjalną zwierzynę. Podreptała wprost do krzewu, by urwać gałązkę i w tej samej chwili usłyszała pohukiwanie sowy. Zdawało się zbyt głośne, by mogło roznosić się z daleka. Poczuła, jak jeży jej się kark i wysuwają pazury, a serce zaczyna szybciej bić. Nie chciała być tchórzliwa, jak pierwsza lepsza mysz zwiewająca przed byle odgłosem, ale rozum mówił jej, że była w niebezpieczeństwie. Co mówiła Stokrotka? Że ptaki mają wyczulone zmysły. Ktoś inny mógłby zastygnąć w bezruchu i liczyć, że ptak nie wykryje jego lokalizacji, ale byle szmer wystarczyłby, żeby latający potwór wychwycił jego obecność. Próby oszukiwania go nie miały sensu, a jednak przez kilka uderzeń serca Lód stała w miejscu, zbyt sparaliżowana, by się ruszyć. Ciężko było oddzielić postury poruszających się zwierząt od ciemnego nieba i otoczenia, ale gdy wyostrzyła wzrok, dostrzegła, że coś dużego i ciemnego przeleciało jej nad głową. Sowa? Tak sądziła, wsłuchując się w pohukiwanie. Było uspokajające. Słuchanie go z odległości pewnie mogłoby być przyjemne, ale nie teraz, kiedy ptaszysko ewidentnie widziało w niej bardzo smaczny kawał mięsa, który sam napatoczył się mu pod szpony.
W ciemności oczy sowy wręcz świeciły, nadając ptaku jeszcze bardziej diabelskiego wyglądu. Kotka przycupnęła w krzewach, starając się wymyślić cokolwiek, żeby móc uratować własną skórę. Z przerażeniem odkryła, że sowa zaczęła pikować prosto w jej stronę. To był jedyny moment, gdzie kotka faktycznie mogła zobaczyć z bliska jej niebezpieczne spojrzenie i wyłupiaste oczy ozdobione pierzastą szlarą. Szpony znalazły się lisią odległość od jej głowy, ale ptak chybił, kłuty przez kolce jeżynowego krzewu, pod którymi się ukryła. Być może to dobry sposób, by ochronić się przed opierzonym stworzeniem. Gdyby skryła się w tamtej norze, byłaby już martwa.
Gdyby nie zaskoczenie, które sprawiło, że łapy pod nią drżały, śmiało mogłaby powiedzieć, że ptak budził w niej podziw. Szeroka rozpiętość skrzydeł, groźne oczy i silne szpony, które byłyby zdolne zmasakrować ciało niejednego kota... To niesamowite, że sowy polowały w samotności, a wciąż były tak efektowne w łowach. Były prawie jak koty. Dużo bardziej groźne koty.
Nieważne, jak bardzo mogłaby doceniać bliskie spotkanie z ptakiem, to wciąż było ogromne niebezpieczeństwo, którego stale była świadoma. Nie miała zamiaru ruszyć ani kroku poza drzewa, wokół których gęsto obrosły krzewy jeżyn. To mógłby być wyrok śmierci. Sama myśl zginięcia w ten sposób przyprawiała ją o mdłości. Nie chciała ryzykować.
— Mroczna Puszczo... — mruknęła cicho. Ledwo słyszała własny szept, zagłuszany przez kołotanie serca. — Jeśli nie mogę polegać na swoich zmysłach i mądrości, to muszę na was.
Mimo, że wypowiedziała te słowa, wciąż starała się zaufać swoim własnym możliwościom. Wciąż myślała nad tym, co mogła zrobić, by uchronić się przed drapieżnym ptakiem. Ucieczka była bezsensowna - sowa była dużo szybsza, a w momencie pikowania osiągnęłaby wystarczającą prędkość, by ją zabić. Podobnie skrywanie się w norze w żaden sposób by jej nie uratowało. Ptak bez problemu zmieściłby się w środku i rozszarpał ją na strzępy.
— Zdaję się na waszą opatrzność — wyszeptała w końcu desperacko, przymykając oczy. Wciąż słyszała, jak ptak próbował dobić się do niej, latając stale nad głową. Słyszała miarowy trzepot skrzydeł i pióra, które opadały co jakiś czas na ziemię, niesione przez wiatr. — Co powinnam zrobić?
"Nic."
W innej sytuacji parsknęłaby śmiechem, ale teraz znieruchomiała, gdy w jej głowie rozbrzmiał gardłowy, niski głos. Czy od emocji już wariowała? Tak jak Stokrotkowa Polana? Zdaje się, że zaczynało jej odbijać.
Dopiero, gdy postarała się przetrawić to, co się działo i rozjaśnić umysł, uspokoić skołotane nerwy, zdała sobie sprawę, że to była wskazówka. Nieważne, jaką decyzję by podjęła, skutkowałaby śmiercią. Jedyne i najmądrzejsze, co mogła zrobić w tej sytuacji, było pozostać w miejscu i cierpliwie czekać, aż ptak zrezygnuje z prób ataku. Gdy występował jakiś problem, nie zawsze trzeba było coś robić. Czasem rozwiązaniem było nierobienie nic. Do takiej konkluzji przynajmniej doszła, gdy spostrzegła, że pohukiwanie ucichło, a trzepot skrzydeł z każdym uderzeniem serca zdawał się coraz cichszy.
Odczekała jeszcze trochę czasu, ponieważ ostrożności nigdy nie było zbyt wiele. Gdy upewniła się, że jest bezpieczna, wysunęła się powoli z gęstych zarośli. Kolce uwierały ją w futro i choć przez emocje nie zwracała uwagi na ból, teraz zdała sobie sprawę, że ostre liście jeżyn nieprzyjemnie poharatały jej futro. Nie było to nic strasznego, ale zdecydowanie nie było to przyjemne uczucie.
Jednak była zdolna przecierpieć wszystko. Nie narzekała na nic, co jej się przytrafiło. W duchu podziękowała duchom Mrocznej Puszczy i zgodnie z wcześniejszym planem, urwała gałązkę jeżyn i wchodząc do wgłębienia pod pniem, zablokowała nią wejście. W ten sposób wiatr nie przedostawał się już do niej z taką łatwością i choć było jej zimno, to z pewnością dużo cieplej, niż wcześniej.
Nie przepadała za snem, gdy nie była pewna swojego bezpieczeństwa i najchętniej nie spałaby całą noc. Dlatego odkryła, że gdy przymknęła oczy i próbowała zasnąć, w rzeczywistości nic się nie działo. Zaśnięcie po takich doświadczeniach nie było łatwym zadaniem. Zza szparek w gałązkach mogła tylko zobaczyć malowniczy widok lasu w porę opadających liści i tysiąc ciepłych barw traw i liści. Teraz było całkiem cicho i spokojnie, a jedyne, co tą ciszę przerywało, to świerszcze ukryte w gęstych zaroślach. Długo jeszcze leżała, przypatrując się temu widokowi i rozmyślając nad przyszłością, aż w końcu oczy zaczęły same jej się zamykać i wkrótce zapadła w zadziwiająco spokojny, jak na ostatnie wydarzenia, sen.
*
Miejsce, w którym się znajdowała, w niczym nie przypominała tego, które widziała, gdy zamykała oczy, zapadając w sen. Martwa, uschnięta, pożółkła trawa szczypała ją nieprzyjemnie w poduszki łap, a las, który ją otaczał, miał w sobie coś dużo mniej naturalnego niż ten, który znała z Klanu Wilka. Drzewa miały grube, suche pnie, których rozgałęzienia i korzenie pięły się tak wysoko i daleko, że nie dało się zobaczyć żadnych gwiazd, spoglądając w niebo. Powietrze było chłodne, ale w przeciwieństwie do tego, które znała z codziennego życia - nie było czyste, a gęste i duszne, sprawiając, że musiała się realnie wysilać, by oddychać. Ciemność była tak ogarniająca, że nawet zmysły nie pomagały jej widzieć wyraźnie, jak za dnia. W oddali widziała wyróżniające się spośród innych drzewo pokryte dużą ilością dziupli na różnych jego poziomach. Czuła wiatr, który nieprzyjemnie mierzwił jej futro i sprawiał, że uczucie chłodu i zimna było szczególnie obejmujące.
"Umarłam?", pomyślała, i to była chyba pierwsza myśl, jaka w ogóle zawitała w jej głowie, gdy zobaczyła rozpościerający się przed nią obraz.
— Spokojnie, wciąż jesteś żywa — usłyszała głos, który momentalnie wydał jej się dość znajomy i z niepokojem odkryła, że był to ten sam głos, który uprzednio usłyszała w swojej głowie. Ten, który podpowiedział jej, jak przeżyć spotkanie z sową. Wcale nie brzmiał uspokajająco i jego właściciel, kimkolwiek był, nie miał także zamiaru jej uspokoić. Pobrzmiewała w nim nuta cynicznego rozbawienia - przynajmniej tak mogłaby to określić na pierwszy rzut oka. Zmrużyła nieufnie oczy, i mimo dreszczy, które natychmiast przeszły po jej ciele, obróciła się i otaksowała cały teren spojrzeniem. Nikogo jednak nie było. To napawało ją jeszcze większym niepokojem, który jednak starała się stłamsić i wyprostowała się, spoglądając chłodno w nieznaną dotąd przestrzeń. Nie zamierzała dać się tak łatwo wystraszyć.
— Kim jesteś? — Lód czuła się niepewnie, gdy nie miała w łapach kontroli nad sytuacją. Wiedza dawała jej namiastkę kontroli, a w tej sytuacji nawet na nią nie mogła liczyć. Nie wiedziała, czy głos był wrogiem, czy przyjacielem, a to zawężało jej pole manewru.
W tym momencie niebieskie oczy błysnęły w ciemności i ukazał się przed nią nieznajomy kocur, którego nigdy nie widziała na oczy. Był wysoki, niebieskie świecące oczy wpatrywały się w nią tak, jakby chciały wywiercić otwór w jej duszy. Szyję plamiła mu krew, która nie przestawała wyciekać z jego poszarpanego ciała. Jedno oko przecięte miał świecącą blizną, której krople krwi spływały po policzkach prawie jak szkarłatne łzy. Jedno z uszu było rozerwane. Widziała w nim zaskakująco dużo podobieństw i mimo tego, że widziała go po raz pierwszy, dawał wrażenie kogoś znajomego. Jednak dobrze wiedziała, że nie mogła widzieć go wcześniej.
— Życie byłoby nieinteresujące, gdyby nie było w nim zagadek — usłyszała w odpowiedzi coś tak niekonkretnego, że pazury same wysunęły jej się z łap. — Nie musisz się mnie obawiać, to mogę ci obiecać.
Prychnęła.
— Skąd myśl, że kiedykolwiek się ciebie obawiałam?
— Czuję to — te dwa słowa z jakiegoś powodu rozbrzmiały w jej głowie dużo głośniej, niemal jakby dźwięk wydobywał się z jej własnej czaszki. Mimowolnie cofnęła się o krok, a gdy dotarła do niej świadomość tego, co zrobiła, zmarszczyła brwi, spoglądając na kocura odważnie, by nie myślał zbyt wiele. — Masz zadatki na silną wojowniczkę.
— Mówisz to, żebym ci zaufała — z zażenowaniem odkryła, że gdy wypowiedziała te słowa, jej głos drżał. Nie chciała mu ufać. Ani słuchać o niesamowitym potencjale i bajkach o tym, że będzie jedną z najwspanialszych wojowniczek. Musiał uważać ją za naiwną, musiał myśleć, że uwierzyłaby mu, gdyby zaczął łechtać jej ego, przekonując, że jest wyjątkowa, lepsza od innych. I choć ta myśl nie dawała jej spokoju, z jakiegoś powodu chciała wierzyć, że mówił prawdę, że uważał ją za godną poświęcenia jego czasu. Ale dlaczego?
— Skądże. Nie mam celu w tym, by kłamać. Za to ty masz wielkie ambicje, prawda? A może się mylę? — podniósł łapę i zrobił krok wprzód. Mimo dużej chęci, Lód się nie cofnęła. — Zdaje się, że bardzo chcesz, by twój ojciec cię zauważył, prawda? Niełatwe to zadanie wyróżnić się z tłumu. Zwłaszcza, gdy twój blask przyćmiewają inne koty. Twoi bracia? Ich sukcesy z pewnością odbiją się szerokim echem. Ale ty, nieważne co zrobisz, zawsze będziesz krok w tyle. Twój ojciec uważa kotki za słabe.
Wysunęła pazury i zacisnęła zęby. Na co dzień była oazą spokoju, ale teraz nie potrafiła zachować cierpliwości. Czuła, że stąpa po niepewnym gruncie, a nienawidziła tego uczucia - kiedy kontrola wymyka się jej spod palców, nieosiągalna i niedostępna.
— Skąd możesz wiedzieć, co mój ojciec uważa? — wycedziła.
— Odłóż na bok emocje. Przeszkadzają ci się rozwijać — odparł spokojnie, takim tonem głosu, jakby instruował ją, jak poprawnie polować. — Jesteś tak skupiona na byciu na mnie złym za to, że prześwietlam ci życie, że nie zauważyłaś, że proponuję ci pomoc.
Rozluźniła się i przekręciła głowę w konsternacji, zbita z tropu.
— Pomoc?
— Jeśli chcesz osiągnąć coś w swoim życiu i zaimponować ojcu, przyjmij moją szczodrą propozycję. Nikt nie wytrenuje cię lepiej ode mnie. Dobrze to przemyśl.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, duch uśmiechnął się, a wizja poczęła stopniowo blaknąć i rozmazywać się, by końcowo całkowicie zniknąć.
Obudziła się, dysząc ciężko i z radością odkryła, że powietrze znów było czyste i można było nim normalnie oddychać. Znajdowała się tam, gdzie zasnęła - w norze, pod pniem drzewa zakrytym wilgotną gałązką krzewu jeżyn. Przecisnęła się przez wyjście i wychodząc na zewnątrz, uderzyła w nią bryza silnego wiatru. Trawa, której dotykała poduszkami łap była mokra od deszczu, który szalał tej nocy. Powoli świtało - było jeszcze dość ciemno, ale księżyc leniwie znikał za granicą widnokręgu. Zanim wróci do obozu, słońce wzejdzie, a poranny patrol wyruszy na granice.
Zaczęła wędrować w kierunku, z którego przyszła. Drzewa iglaste skutecznie ograniczały widoczność i sprawiały, że orientacja w terenie była dużo trudniejsza, a szansa na zgubienie się była dość wysoka. Mimo to zdołała odtworzyć w pamięci miejsca, koło których przechodziła ostatnim razem i gdy dostrzegła głaz omszony z północnej strony, wiedziała, że zbliża się do obozu.
Tak jak podejrzewała, minęła się z porannym patrolem, którego widziała z oddali. Słońce już wzeszło, ale jego promienie były słabe i skryte za pochmurnym niebem.
Była już dużo spokojniejsza, gdy wracała do obozu. Z dziwnego powodu rozmowa z tym kocurem zdawała jej się tylko sennym koszmarem, wymysłem jej własnej wyobraźni i choć w głębi serca wciąż czuła niepokój, przekonywała się w myślach, że to nic wielkiego,
Gdy dzień już całkowicie zawitał, stanęła w progu obozu i pojedyncze spojrzenia błyskawicznie skierowały się w jej stronę. Wciąż nie dotarło do niej, że przeżyła, gdy matka przybiegła do niej, widocznie szczęśliwa, że ta przeżyła. Lód otarła się o jej ramię z czułością.
— Dobrze, że jesteś cała!
Lód zaśmiała się cicho.
— Nie mogłabym chyba przyjść martwa, co? — mruknęła nieco skrępowana.
Zaraz zobaczyła, że w ich kierunku zmierza siostra. Szadź wyglądała na zadowoloną, że kotka wróciła cała i zdrowa, ale w jej oczach błysnął też smutek.
— Szadź? Już wróciłaś? — czarna vanka była nieco zaskoczona.
Wzrok siostry widocznie posmutniał, a Różany Step od razu zmieniła temat.
— To dobrze, że wreszcie będziecie mianowani. Na pewno wyrośniecie na świetnych wojowników.
Dopiero, gdy Błękitna Gwiazda zwołał kolejne zebranie, a Lód na moment pozostała sama z matką, Róża powiedziała:
— Twojej siostrze nie udało się podołać wyzwaniu. Wróciła do obozu przed świtem.
Ach. Więc to o to chodziło.
Westchnęła głęboko. Gardziła słabością i miłość w stosunku do siostry musiała odejść na dalszy plan. Klan Wilka potrzebował silnych i odważnych wojowników.
Mimo to, jakieś ukłucie współczucia w stosunku do Szadzi i tak poczuła. W końcu była częścią rodziny i choć nie podobało jej się, że ktokolwiek z rodzeństwa przyniósł jej hańbę, tak nie mogła winić za to delikatnej siostrzyczki. Wspominając jednak słowa tego dziwnego kocura, który odwiedził ją we śnie - że ojciec uważał kotki za słabe - poczuła się nieco zdenerwowana, że siostra tylko utwierdzała ojca w przekonaniu, że tak właśnie jest. Była chodzącym potwierdzeniem stereotypu i to bardzo Lód martwiło.
Wszystkie inne zmartwienia odeszły jednak na bok, gdy wszystkie klanowe koty zebrały się wokół pnia, a Błękitna Gwiazda zaczął przemawiać. W chwili, gdy usłyszała swoje imię, poczuła dreszcz satysfakcji i dumy.
— Lód, wystąp — rozbrzmiał niski głos kocura.
Posłusznie wystąpiła z tłumu. Wysunęła wysoko podbródek i wyprężyła się, by z dumą spojrzeć liderowi w oczy. Była zadowolona z efektu swojej pracy, z tego, że udało jej się pomyślnie spędzić noc w lesie, przeżyć, a teraz - zdobyć swoje własne uczniowskie imię. Szczęście rozpierało ją od środka i mimo ekscytacji nie dała sobie poznać, że ledwo trzymała emocje na wodzy - wymusiła na sobie spokojne i dumne spojrzenie.
— Lód, ukończyłaś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczennicą. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się zwać Lodową Łapą. Twoją mentorką zostanie Różany Step. Mam nadzieję, że przekaże ci ona całą swoją wiedzę.
Dotychczasowe szczęście ustąpiło zaskoczeniu, którego kotka po sobie nie pokazała. Gdy usłyszała imię swojej matki, poczuła nieprzyjemne uczucie rozczarowania, prawie jakby lider próbował jawnie z niej zadrwić. To oczywiście z prawdą miało niewiele wspólnego, ale nie sprawiało, że bolało mniej. Lód kochała swoją mamę i nie pozwoliłaby, by stała się jej krzywda, jednak każdy wiedział, że Róża była słaba fizycznie, że mały wiatr mógłby zedrzeć ją ze skóry. Jak miała nauczyć się czegoś u Różanego Stepu, która sama była zbyt słaba, by dorównać innym wojownikom?
Błękitna Gwiazda swój wzrok skierował tym razem w stronę Róży. Jej wzrok był posępny, jakby sama przeczuwała, że zawodzi swoją córkę, że nie spełnia jej oczekiwań i nie daje jej tego, co powinna jej dać jako matka i mentorka. Lód nie chciała, by kotka czuła się w ten sposób, dlatego nie dała poznać po sobie niezadowolenia.
— Różany Stepie, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś od swoich mentorów, Mętnego Zawilca i Bieliczego Pióra, doskonałe szkolenie i pokazałaś nam swoją odwagę i prawość. Będziesz mentorką Lodowej Łapy. Klan liczy, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
Zetknęła się nosem z matką i wyprostowała uszy, gdy usłyszała, jak klan zaczyna skandować jej imię.
— Lodowa Łapa! Lodowa Łapa!
Nie zwracała wcześniej uwagi na ceremonie swojego rodzeństwa i nie miała czasu, by zaprzątać tym sobie głowy. Dlatego gdy tłum uciszył się i wszyscy zaczęli się powoli wycofywać, wracając do swoich poprzednich zajęć, z utęsknieniem spoglądała, jak inni mianowani uczniowie odchodzą ze swoimi mentorami. Gdy została sama z matką, głos Róży zabrzmiał dużo bardziej stanowczo, niż zazwyczaj.
— Wiem, że klan jest pełen kotów o większych kompetencjach, niż ja, ale wychowałam się w mieście i wiedzy, którą wyniosłam z Betonowego Świata, nigdy nie posiądzie większość kotów wychowanych w klanach. Zrobię wszystko, żebyś wyrosła na wspaniałą wojowniczkę. Obiecuję.
— Nie musisz się dla mnie zamęczać — zauważyła, ale przyszłość była najwyraźniej już przesądzona, a decyzja Róży ostateczna. Czuła, że matka robi to bardziej dla siebie, niż dla niej, by nie zadręczać się o przyniesienie zawodu własnemu potomstwu. Taka decyzja była zaskakująca - rodzice nieczęsto szkolili swoje dzieci w klanach - a do nowej rzeczywistości ciężko było się przystosować. Nie chciała oceniać matki, choć w tej sytuacji musiała rozdzielać rolę mentora i rodzica. Nie mogła kryć się ze szczerością.
— Zaczniemy od razu. Pokażę ci tereny i zrobimy obchód wszystkich granic, żebyś zapoznała się z zapachami i lokacjami. Nauczę cię orientacji w terenie i wszystkiego, co potrzeba, żebyś nigdy nie zgubiła się w lesie. Chodźmy, póki świt. Nie powinnyśmy marnować czasu.
Jedno trzeba było przyznać wojowniczce, że była mądra. Siła fizyczna to jedno, ale na co komu mięśnie, jeśli pcha się w środek niebezpieczeństwa? Róży brakowało pary w łapach, ale nie była głupia i potrafiła stanąć w obronie swoich wartości. To zdecydowanie imponowało młodziutkiej kotce, która w mamie widziała swego rodzaju wzór do naśladowania - może nie aż taki, jak w przypadku taty, ale wciąż.
Gdy wyszły z obozu, matka zaczęła prowadzić ją na północny zachód. Gdy przemierzały las, wiatr gnał ich szlakiem, podwiewając im futra i targając liśćmi i pyłem, który wzbijał się wysoko w powietrze.
— Z jakim klanem graniczymy z zachodu? — spytała zaciekawiona, gdy na horyzoncie pojawiła się rzeka. Nie zbliżały się do jej brzegu, ale z daleka wyglądała równie pięknie.
— Z Klanem Klifu.
— Jacy są?
— Cóż, hm, kiedyś Klan Wilka miał z nimi sojusz. To było jeszcze za panowania Mrocznej Gwiazdy. Nie znam szczegółów, bo zmarł krótko po tym, jak ja i moja rodzina dołączyliśmy do klanu. Starsi członkowie klanu będą pamiętać. Opowiedzą ci, jeśli ich spytasz. Po śmierci twojego pradziadka sprawa sojuszu była niepewna, a i sami Klifiacy zmienili swojego lidera. W pewnym momencie rządziła nimi do bólu słodka i niewinna liderka i stali się pośmiewiskiem na skalę wszystkich klanów, gdy zaczęła głośno mówić o swoich poglądach na zgromadzeniu. Wydawała się w porządku, ale słowa mają swoją cenę. Ktoś taki nie nadaje się do rządzenia, niestety. Teraz rządzi nimi Srokoszowa Gwiazda. Nie znam go, ale stosunki naszych klanów nie są dłużej przyjacielskie. Krążyły plotki, że Klifiacy to mordercy, ale czas zrobił swoje i mało kto rzeczywiście wierzy w te stereotypy. Teraz to my uchodzimy za morderców. Twój pradziadek i jego następcy, cóż, nie pozwolili zapomnieć o sile Wilczaków.
Gdy szły dalej wzdłuż rzeki, na horyzoncie wysunęło się szponiaste drzewo o grubym pniu, które z pewnością swoje przeżyło - było stare i suche, a w świetle ponurego dnia wyglądało jeszcze bardziej niepokojąco. To zdecydowanie zainteresowało Lodową Łapę. Zdała sobie sprawę z tego, że im bardziej zbliżały się do drzewa, tym mniej wokół było drzew iglastych, które poczynały rosnąć dużo rzadziej. Tutaj przestrzeń była otwarta. Lód była przez to automatycznie bardziej ostrożna - przywykła do tego, że z każdej strony osłaniały ją drzewa i na otwartej przestrzeni czuła się mniej chroniona.
— To — zaczęła mama. — jest Cierniste Drzewo. Legendy głoszą, że da się tutaj usłyszeć głosy zmarłych kotów. Nie wiem, czy to prawda. Nie przepadam za tym miejscem... jest specyficzne i odrażające. W nocy wygląda niespecjalnie zachęcająco.
Ach, to to drzewo, o którym wspominała kiedyś Stokrotkowa Polana. Była ciekawa, czy renoma, którą owiało się to miejsce, miała coś wspólnego z rzeczywistością.
Minęły wielkie, stare drzewo. Ze względu na to, że nie było tu drzew, które zasłaniałyby widoczność, rzeka, która oddzielała Klan Wilka od Klanu Klifu była widoczna z dużo większej odległości. Zbliżyły się do niej.
— Z tego punktu być może nie widać tego dokładnie, ale nurt rzeki prowadzi do spadku, do wodospadu.
Szły dalej wzdłuż granicy, która prowadziła na wschód. Zapach, który dobiegał z sąsiedniej granicy mogła określić jako całkiem znośny smród. Klifiacy pachnieli słoną wodą i ptakami. Gdy tak szły, znów weszły do iglastego lasu, który stanowił większość terytoriów Wilczaków. Po drodze mijali skraj boru i w czasie spaceru Różany Step mówiła nieco o lokacjach, obok których przechodziły.
— Tam, dalej, za granicą, są Czarne Gniazda. Kiedyś należały do nas, ale po wojnie z Klanem Burzy, Mroczna Gwiazda oddał te tereny Klifiakom jako zapłatę za wsparcie w bitwach.
— Po wojnie z Klanem Burzy? — powtórzyła zaciekawiona. — Tej, po której Wilczacy stacjonowali w obozie Burzaków?
— Tak, tak myślę.
— Ale super! Bielik trochę mi o tym opowiadała. Podobno wygraliśmy i zabraliśmy Burzakom tereny, ale w ciszy planowali rebelię i przegonili nas ze swojego obozu. Tego samego dnia umarł Mroczna Gwiazda, tak? Chyba tak było, jeśli niczego nie pomieszałam. Żałuję, że nie było mnie wtedy na świecie... To niesamowite, że historia pisze się na naszych oczach.
— Z pewnością. Nie było mnie wtedy w Klanie Wilka, ale mimo wszystko wojny są brutalne i niemal bez zasad. W tamtym czasie Klan Wilka zresztą nie miał żadnych skrupułów.
Pamiętała nauki, które przekazywali im czasem kultyści. Brutalność czasem jest konieczna. Klan Wilka nie osiągnąłby takiej siły, gdyby był delikatny i oszczędzał każdego więźnia. A gdy Mroczna Gwiazda oszczędził swojego wroga, nie dobijając go, wrócił i knuł za jego plecami. Co o tym wszystkim sądziła? Cóż, oczywiście, za każdym razem wolałaby dążyć do pokoju i do kompromisu, ale jeśli byłoby to konieczne, nie miała zamiaru powstrzymywać się przed używaniem przemocy. Przecież członkowie innych klanów byli wrogami, a wrogów nie należało oszczędzać. Uznawała jednak fakt, że niektóre koty zasługiwały na drugą szansę.
Wkrótce intensywny zapach Klifiaków rozmył się, a wędrując dalej na wschód, dotarły do terenów Klanu Burzy. Ze względu na śladową ilość jakichkolwiek drzew i zarośli, otwarte burzackie tereny były tak przejrzyste, że mogła dostrzec w oddali poruszające się sylwetki polujących kotów. Ta odnoga granicy solidnie cuchnęła królikami.
Wyobrażała sobie, że w burzliwe noce Burzacy mieli tragiczną ochronę przed wiatrem. Całe ich tereny to były w większości wrzosowiska i otwarte wzgórza - nie było żadnych drzew, które mogłyby chronić ich przed silnym wiatrem i wichurą. Wpatrując się w rozległe, wzgórzyste tereny za granicą, dostrzegła krąg monolitów w oddali i dziwną kamienną wieżę osadzoną niedaleko wrzosowiska. Burzacy zdecydowanie mieli całkiem interesujące tereny.
Idąc dalej, znalazły się na całkiem sporej polanie i to, co zobaczyła Lodowa Łapa, prawie zwaliło ją z nóg. Wpatrując się w ogromny obiekt poczuła się aż przytłoczona jego wielkością i z zachwytem podbiegła bliżej, przyglądając się twardej jasnej powierzchni opartej na skalnych półkach.
— Potworna Przełęcz — zawiadomiła Różany Step. — Po wspięciu się na górę widać praktycznie wszystkie lokacje i cały las. To dobre miejsce obserwacyjne, ale też dość niebezpieczne. Łatwo się osunąć i spaść z dużej wysokości.
Lodowa Łapa z natury była dość ciekawska i uwielbiała dowiadywać się i doświadczać nowych rzeczy. Tym razem musiała jednak zachować zdrowy rozsądek i powstrzymać się od rozpoczęcia eskapady wzdłuż dziwnego upadłego obiektu.
— Wow! — zachwyciła się. — Z bliska zdaje się strasznie ogromne.
— Bo takie jest — przytaknęła Różany Step. Ciężko było nie zgodzić się z mamą. — Mówiłyśmy wcześniej o wojnie z Klanem Burzy. Po samej tej rozmowie możesz domyślać się, że nasze relacje z tym klanem wciąż są napięte. Lider zdążył się zmienić, ale po dawno zadanej ranie pozostała blizna. Różana Przełęcz, przywódczyni Burzaków, nie ufa nam i z wzajemnością; podejrzewam, że Błękitna Gwiazda także nie darzy Burzaków sympatią. Sporo Wilczaków wciąż ma awersję w stosunku do członków Klanu Burzy i jeśli spytałabyś się, co o nich sądzą, pewnie odpowiedzieliby, że uważają ich za tchórzy i pomioty słabości. Burzacy też chowają urazę, czemu ciężko się dziwić i choć minęło dużo czasu, nasze klany nie przepadają za sobą i będzie tak jeszcze przez wiele księżyców. Klan Wilka omal nie doprowadził do zagłady Burzaków, dlatego teraz są dwukrotnie bardziej ostrożni i nieufni. Mroczna Gwiazda... nie przepadał za Burzakami, wręcz zdawało się, że nienawidził ich z jakiegoś nieuzasadnionego powodu. Nikt nie wie, dlaczego. Chodzą pogłoski, że to przez jego dawne partnerki... Miał ich sporo. Nie zagłębiałam się w ten temat i nie ma mnie w klanie dość długo, żebym mogła to potwierdzić lub temu zaprzeczyć, ale w ramach ciekawostki... dobrze to wiedzieć.
Cóż... Z pewnością pradziadek wniósł dużo do klanu za swojego panowania. I musiał panować długo, skoro większość opowieści z historii Klanu Wilka, które słyszała od klanowiczów, wspominały o nim choć częściowo. Niektórzy pamiętali jeszcze starsze dzieje, Jastrzębiej Gwiazdy i jego poprzedników - Kroczącej Gwiazdy i Wróblowej Gwiazdy. Mało kto znał dużo szczegółów, ale historie przekazywane z pokolenia na pokolenie zdążyły przetrwać. Lubiła ich słuchać, choć dużo uczniów w jej wieku uznałoby to pewnie za zajęcie dość nudne i bezcelowe - w końcu co było, to było, i nie ma dłużej wpływu na teraźniejszość. A jednak było to dla niej interesujące - tak bardzo chłonęła wszystkie te opowieści, że gdy tylko podchodziła do starszych wojowników, wiedzieli już, o co zapyta.
Szły dalej na wschód i podczas obchodu granic Lodowa Łapa zdążyła zobaczyć po Burzackiej stronie granicy kolejną część tego dziwnego obiektu, który tworzył Potworną Przełęcz. Coś musiało się tu dawno temu rozbić i pozostawić po sobie ślady. Gdy tak szli, na horyzoncie pojawiła się rzeka wiodąca na północ. Wilczacy nie umieli pływać, więc najbezpieczniejszą opcją, by przekroczyć rzekę, kierując się na drugą część terytoriów Klanu Wilka, było przejście przez most, który przecinał las wraz z Drogą Grzmotu. Nie przekraczały rzeki, a jedynie ruszyły wzdłuż niej na północ, gdzie łączyła się z jeziorem. Tam powietrze było chłodniejsze i czuć w nim było wilgotną, charakterystyczną dla jezior woń gleby. To była czysta przyjemność dla jej nozdrzy i napawała się tym ślicznym zapachem, gdy szły wzdłuż jeziora, mijając Wierzbową Zatoczkę, przy której odpoczywali właśnie jacyś Wilczacy. Idąc tak, wzdłuż wody, skrajem lasu, dotarły do obozu - i tak obeszły naokoło prawie całe tereny należące do Wilczaków.
Gdy tylko ona i mama postawiły swoje łapy w obozie, Lodowa Łapa poczuła, jak zmęczenie bierze górę. Zbliżał się już wieczór, a cały dzień chodzenia sprawił, że niecierpliwiła się, by oddać się w przyjemne objęcia snu i odpocząć. Pożegnała się z mamą i szybko zjadła zasłużony posiłek - niewielką mysz, którą zabrała ze sterty - i ruszyła wprost do legowiska uczniów. Nie przepadała za zmianami legowisk i przywiązywała się mocno do miejsc, w których sypiała, dlatego zaśnięcie w nowym legowisku i nowym posłaniu było trudniejsze, niż początkowo przypuszczała. Zmęczenie zrobiło jednak swoje i wkrótce przymknęła powieki po całym ciężkim dniu, słysząc miarowy oddech innych śpiących uczniów. Obrała sobie akurat legowisko w kącie i tam też zapadła w sen.
[6505 słów]
[przyznano 130%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz