Nie zdążyła nijak zareagować na jego słowa, nim nie poczuła, jak leci w tył, by zaraz to znaleźć w nim oparcie.
— Szepcząca Pus... — wykrztusiła, milknąc zaskoczona jego posunięciem. Im dłużej pozostawała w bezruchu, tym bardziej dochodziło do niej, jak blisko siebie się znaleźli. — Nie możesz tak robić! — rzuciła zawstydzona do granic możliwości. Zaczęła się wiercić, uporczywie próbując powrócić do stania na czterech łap i zaczerpnąć powietrza, nim zejdzie na zawał. — Precyzuj na przyszłość, nie jestem w stanie stwierdzić, co siedzi ci w głowie i co dokładnie masz na myśli. Wysuwam najbardziej... oczywiste wnioski — wymamrotała niewyraźnie. Niby całe życie starała się poprawnie wysławiać, a teraz kończyła w sytuacji, w której język plątał jej się przy każdym oddechu.
Kocur przez chwilę obserwował poczynania Gracji, jakby z zainteresowaniem i w milczeniu. Ona natomiast miała wytrzeszcz na pyszczku, ilekroć zawieszała na nim wzrok.
— Pffft — prychnął pod koniec, po czym odwrócił głowę w bok, próbując stłumić ku jej rozpaczy większy śmiech. — Dobrze, przepraszam — wykrztusił wreszcie, wstając i się otrzepując.
Nie spuszczała z niego wzroku, łapą przygładzając futro na polikach. Miała wrażenie, że strasznie się przez ten czas nastroszyła i wyglądem było jej teraz bliżej do jeża, aniżeli kota.
— Ale patrz, wcale nie jest tak źle. O, na drugim brzegu masz tereny Burzaków — odezwał się kocur, drepcząc w stronę bardziej podmokłego terenu. Wyciągnął głowę w górę, jakby chcąc dostrzec jakiś ruch.
Ona wciąż oszołomiona, tylko przełknęła ślinę. Niemalże słyszała przyspieszone bicie własnego serca. A ten dziad śmiał jeszcze zmieniać temat, jakby ledwo co chwilę temu nie przekroczył granic jej przestrzeni osobistej.
— Pewnie macie tam ładnie — rzuciła, nieświadoma rozmarzonego tonu, jaki przybrała.
— Hm? Bo ja wiem? Wiesz, wrzosy, wrzosy, trawy... potem wrzosy. Tunele. — Wyliczał bez większego przejęcia. — W sumie jedynymi bardziej interesującymi miejscami jest jakiś szkielet świecącego potwora i jakieś kamienie jak z sekty. Chociaż tata coś wspominał, że ten szkielet to jakieś śmieci dwunożnych.
Przytaknęła. Skoro z opowieści liliowego wynikało, że jego ojciec był wcześniej samotnikiem, to taka wiedza wydawała się być pewna.
— Szkielet świecącego potwora? — zaintrygowała ją ta nazwa. — A jak to wygląda? U nas w sumie nie jest aż tak brzydko, ale nic tak szczerze nie porywa mojego wzroku.
— Hm, jak ryba? Ale w środku są... dziwne cosie. Można na nie wskakiwać, gdyby nie wilgoć, byłyby całkiem miękkie. — Spróbował wyjaśnić, używając przy tym łap i machając nimi na wszystkie strony, jakby chciał jej coś zobrazować. — A co do waszych terenów, to zdążyłem trochę zauważyć przez drogę — odparł. — Macie fajne drzewa, cień...
Powstrzymała się od przewrócenia oczami. Nie miała się czym popisać, choć też posiadali coś na wzór wspomnianego potwora.
— Tak, drzewa, niezwykle istotny element natury urozmaicający szarą monotonię życia — rzuciła z westchnieniem. — Ja to tam lubię patrzeć na kwiatki. Kwiatki są super. Piękne, kolorowe, pachnące. Prawie jak ty, tylko ty nie jesteś piękny i pachnący, kolorowy w sumie też średnio.
Te słowa wyszły z niej jakoś tak same z siebie. Chyba wciąż czuła się urażona za jego bezkarne miotanie nią i potrzebowała się jakkolwiek odgryźć.
— O ty. — Wyrzucił z pyska, mierząc ją wzrokiem spod przymrużonych oczu. — Och, tak? W takim razie musiałaś mieć wokół siebie same chwasty tak długo, że nie odróżniasz pokrzywy od kwiatka. Czy podczas przechodzenia przez gąszcz pokrzyw czujesz się jak w wysokim, gęstym, strasznym lesie? — za gderał, po czym zarzucił głową w tył i podreptał dalej w losowym kierunku. — Aaa znudziło mi się, widocznie jako chwast muszę wrócić do swoich korzeni głęboko w nieznane, ciemne tereny! Jaka szkoda, że muszę zostawić kwiatkolubną koleżankę za sobą.
Mimo wszystko nie mogła powstrzymać głupkowatego uśmiechu, który sam wkradł się na jej pysk. Nawet jeśli chwilę temu przeżywała swój mały zawał, tak teraz rozbawiał ją komizm kocura.
— No słuchaj, chwasty trzeba wyrywać z ziemi, by nie zarażały innych kwiatków. Czy tą logiką powinnam cię wyrwać? — rzuciła, choć w jej głowie znowu zjawiła się myśl, że nie zabrzmiało to do końca tak, jak chciała. — W sensie z ziemi! Byś nie stał w miejscu. Nie w żadnym innym znaczeniu — wymamrotała speszona.
Będzie musiała podkraść medykom jakieś zioła na uspokojenie, bo przez swój brak rozwagi, jej serce co rusz biło zdecydowanie zbyt szybko. Zaraz się upokorzy, przy okazji swoją rodzinę, a może i cały klan, przez co będzie musiała uciec i zmienić tożsamość, bo z takim wstydem nie da rady żyć.
Liliowy przystanął. Zdawało się, że dopiero po chwili zrozumiał, co miała na myśli i najwyraźniej starał się tłumić w sobie parsknięcie, przy tym szybko odwracając łeb.
— Tak, rzeczywiście. — Począł stawiać swe kroki w stronę Klanu Nocy. — Chodź, wyrywaczko, trzeba się "przemieścić" — rzucił pół żartem, chociaż po minie było widać, że nie wiedział, czy się gniewać, czy śmiać.
Głośno zaczerpnęła powietrza. Ten to miał tupet.
— Moje imię to Gracja, nie "wyrywaczka" — odparła, ruszając sztywno za nim. — No tak, póki pogoda nam pozwala na spacery. Zaraz znowu wszędzie będzie śnieg i dojście do tej twojej granicy będzie zajmowało wieki — westchnęła. — Mógłbyś... Mieszkać trochę bliżej, wiesz? Ułatwiłoby to sprawę.
— Przepióreczka~ — powtórzył cicho, melodyjnie niczym błędne echo. Zadrżała, chyląc pysk. Czemu ciągle ją tak nazywał? — Jesteście w ogóle trochę odizolowani... nie? — mruknął. — To też ma plusy, nikt za bardzo Drogi Grzmotu nie przekracza. — Znów zamilkł. — Hej, a w sumie, tak... Nie kusiło cię kiedyś by się przenieść? — spytał dość niepewnie.
— Przenieść? — powtórzyła, gdybając chwilę nad znaczeniem tego pytania. Gdzie miałaby się przenieść i tak właściwie w jakim celu? — W sensie, że bliżej granic? Nie wiem, czy tak można. Na pewno byłoby to ciekawe nie spać w obozie z resztą, tylko gdzieś z dala od nich, ale zarazem i niebezpieczne — zauważyła. — Samotnicy, inne drapieżniki, albo takie Szepczące Pustki...
— Jesteś bardzo niezdecydowana — stwierdził, wybijając ją z rytmu. — Raz tak, raz tak... No i chodziło raczej o coś bardziej ekstremalnego — dodał niby zmieszany niby z nutą wyzwania.
Nie mogła zaprzeczyć temu, że sama nie wiedziała, czego dokładnie od życia chciała. Ale to, że zawsze nie była do końca pewna, co kocur ma dokładnie na myśli, było już klasykiem.
— Bardziej ekstremalnego? — mruknęła do siebie. Odczuła dziwne mrowienie w podbrzuszu. — Chyba jestem za głupia na rozmowy z tobą, Szepcie. Mam zamieszkać poza klanem? — wykrztusiła. — No to jest oderwanie od rutyny, ale życie samotnika nie jest tym, o czym marzę! — wymamrotała.
Nie dałaby sobie rady sama. Poza tym ceniła sobie towarzystwo innych kotów. Nie musieli z nią rozmawiać, ale musieli po prostu być z nią fizycznie, by nie zwariowała.
— W gniazdach dwunożnych jest jedna grupa niby... — odparł, chociaż niezbyt zdecydowanie. — No i jest jeszcze jedna opcja... może dwie, po rozłożeniu. Niby — mruknął.
Przeciągnęła się, czując mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Dlaczego on był taki tajemniczy? Wyczuwała, że ma coś konkretnego na myśli, ale zdawał się od tego uciekać. Jakby nie mógł od razu przejść do sedna sprawy.
— Nie chciałabym się zbliżać do dwunożnych — stwierdziła bez zawahania. — Słyszałam, że poza lasem jest dosyć szaro. I zamiast trawy wszędzie jest taka Droga Grzmotów — rzekła z niesmakiem. — Nie byłabym w stanie żyć poza tymi terenami. Za bardzo uwielbiam kwiatki. Ale o tych twoich opcjach chętnie posłucham — przyznała, szczerze zaciekawiona, choć w jej głosie dało się wyczuć niepewność.
— Niestety przyznać ci muszę rację. Trochę tam tłoczno i śmierdzi. Ale są dla przykładu, tak zwane stodoły — rzekł, co brzmiało dla niej mistycznie. To słowo nie przynosiło jej niczego na myśl. — Wiesz co? Może następnym razem. O, patrz, dotarliśmy do kolejnej rzeki!Zmrużyła oczy, widząc, jak przyspiesza. Ona i jej krótkie nóżki nie pozwalały jej na taki szybki chód, więc musiała ruszyć biegiem, aby go dogonić. I czemu znowu zmieniał temat?
— Tak się zachwycasz tymi rzekami, jak ja twoim ogonem — parsknęła. — Hej, Szepcie, jak już zacząłeś, to dokończ! Bo zejdę tu z nadmiernej ciekawości i będziesz musiał z wyrzutów sumienia, chociaż wykopać ładny dołek na moje ciało — zażartowała, chociaż czasami miewała w głowie pesymistyczne wizje swojego końca i zdecydowanie nie chciałaby paść na takim pustkowiu.
— Shhh, słyszysz? — Zatrzymał się nagle, przykładając ogon do pyska Gracji w celu uciszenia. Ona wydała z siebie zduszony okrzyk, nie spodziewając się tego, a ten tylko rozejrzał się i jakby nigdy nic, ruszył dalej.
Potrząsnęła pyskiem, czując wciąż łaskoczące ją w nos futro. Ledwo powstrzymała się od kichnięcia, a liliowy znów był spory kawał drogi przed nią.
— Szept! — krzyknęła, krzywiąc się, gdy ten nie zareagował. — No co w ciebie wstąpiło! — westchnęła, znowu rzucając się w pościg. Musiała wysilić się, by przegonić go i zatrzymać się centralnie przed nim, uniemożliwiając mu dalszą drogę. — Stój, mój drogi przyjacielu i zdradź mi, co ci siedzi w głowie, a czym bardzo najwyraźniej nie chcesz się podzielić — poprosiła.
Kocur, tak jak oczekiwała, stanął, po czym spojrzał w jej stronę.
— Moja droga, głowa moja młodością i wiosennym wichrem napełniona~ Ciepło tak miło otula~ — Zaczął swoje chwilowe przedstawienie, zatrzymał się na moment jakby zacięty, po czym westchnął przeciągle. Ona natomiast poczęła gdybać, co oznaczało słowo "wiosennym". Najwyraźniej Szepcząca Pustka miał wielu znajomych wśród samotników. Albo to wszystko to dalej tajemna wiedza od jego ojca.
— Niekiedy fajnie jest trochę poczekać — sarknął. — Słuchaj, nie jestem aż tak ślepy, wiesz? Ani głuchy, szczególnie jak na każdym spotkaniu słucham o tym, że się źle czujesz w Owocowym Lesie. Więc soobie tak myślałem. Nie chciałabyś się przenieść do nas? — Zdawał się unikać kontaktu wzrokowego, chociaż zaraz już dodał z większym entuzjazmem. — Albo... albo mógłbym iść do ciebie! Chyba by mnie nie zjedli ani nic, co? Albo moglibyśmy gdzieś zawędrować! Chociaż akurat tu znam twoje nastawienie.
Powstrzymała się z trudem, by po raz kolejny tępo nie powtórzyć po nim jakąś sentencje. Miała wrażenie, że ilekroć coś ją szokowało, robiła to samo.
— Ja... — Zawahała się. — Nie, nie marnuj się na Owocowy Las — wymamrotała pospiesznie.
Z jednej strony kochała to miejsce, z drugiej czuła się cały czas, jakby coś było nie tak. Nie była usatysfakcjonowana z życia, co rzeczywiście powtarzała mu przy każdym ich spotkaniu. Musiał mieć już dosyć jej marudzenia. Ale ona w Klanie Burzy? To brzmiało abstrakcyjnie. Nie mogłaby być tam nawet Gracją, musiałaby przyjąć nowe imię. I nie sądziłaby, aby przyjęli ją z szeroko rozwartymi łapami. Pachnie Owocniakiem, mógłby ją ktoś skojarzyć ze zgromadzeń...
Miała mętlik w głowie. Dlaczego ta opcja w ogóle jej się tak podobała? Powinna być wierna miejscu, które ją wychowało, a zamiast tego, coś ciągnęło ją z dala od niego.
— Ja... Ja chciałabym pójść z tobą — wyszeptała bez namysłu i bez dalszych refleksji. — Ale czy to w ogóle jest możliwe? Twoja liderka by mnie przyjęła? — upewniała się, wspominając szylkretkę na skale ze zgromadzeń. Nie pamiętała już nawet, czy ta wyglądała na miłą. Miała wrażenie, że raczej nie. — I co jeśli uznano by mnie za szpiega? Czuć, że jestem z Owocowego Lasu i na dodatek mógłby mnie ktoś skojarzyć ze zgromadzeń. O Wszechmatko... — wykrztusiła. I jeszcze ta jej wiara! Jak miałaby nagle zacząć wierzyć, że ten ich cały Klan Gwiazd istnieje? Czy bez tego mogłaby zostać przyjęta?
Nie zdążyła nawet powiedzieć tego na spokojnie, a zaraz to liliowy ponownie naruszył jej przestrzeń osobistą i niemalże zbił z łap.
— Aaa nawet nie wiesz, jak się cieszę! — wyznał ku jej zaskoczeniu z entuzjazmem. Niemniej puścił biedną Grację, siadając z zamyśleniem. — Ostatnio... może być z tym problem — przyznał. — Ale przyjęła kilku samotników, nie powinno być źle! Zapachu jest się nawet łatwo pozbyć, musimy cię tylko trochę upiększyć zapachowo... O! Rannemu kotu na pewno nie odmówią, jestem pewien, że dałoby się coś z tym zrobić. Rumiana można wtajemniczyć, z nim na spokojnie by się udało. A! Nie, nie, nie myślę o realnym zranieniu, nie musisz się tego bać. — Trochę odpłynął, zaczynając mamrotać pod nosem.
Nie wiedziała, kim jest Rumian, ale wierzyła, że skoro Szept w niego wierzył, to na pewno im pomoże. Była wciąż zszokowana jego radosną reakcją. Czy to był znak, że jej spontaniczna decyzja była dobra?
— No wolałabym, by cokolwiek, co planujesz, było bezbolesne — przyznała. — Ale w razie czego postaram się zrozumieć cenę poświęcenia za ciekawsze życie — dodała, choć nie była pewna, czy będzie tak kolorowo, jak sobie wyobrażała. — Czy... Mam iść teraz z tobą? Czy jeszcze wrócić do siebie...
Nie była pewna, czy jeśli wystąpiłaby do Owocowego Lasu, nie ogarnęłyby jej wyrzuty sumienia. Ale myśląc o tym wszystkim, naprawdę potrzebowała tak wielkiej zmiany w swoim życiu.
— Jak wolisz, znaczy, jak ci będzie komfortowo, bo wiesz, to jednak przeprowadzka, w sumie fajnie by było gdyby nie trzeba się było tak przemycać... — rzekł ostrożnie, jakby wciąż niedowierzająco. — No i nie bój nic, wszystkim się zajmę — dodał, już z pokrzepiającym uśmiechem.
— Ja wiem, ale... Nie wyobrażam sobie powiedzieć ojcu, że chce opuścić klan. Mogłabym powiedzieć którejś siostrze, ale z nimi to też różnie bywa — mamrotała na głos. Migotka była strachliwa, a Mirabelka, choć rozsądniejsza, to nie wydawała się dobrym rozmówcą do tego tematu. Myślała tylko o siostrach, bo z Malinkiem nie dało się pogadać na poważnie. — Nie chciałabym potem, żeby na zgromadzeniach mówili, że im kotka z klanu zaginęła i zaczęli mnie opisywać. Nie mogę jednak obarczyć tą odpowiedzialnością przekazania informacji, że chce odejść i nie wrócę, kogokolwiek z rodziny.
— Słuchaj, cokolwiek nie postanowisz, powinno być dobrze. Będzie dobrze. — Siadł sobie obok, zerkając na Grację. — No i w końcu w każdym momencie możesz wrócić! Musiałabyś tylko uważać na zgromadzenia.
Zamrugała. No tak, jak jej się nie spodoba, to wróci jak pies z podkulonym ogonem do siebie.
— Odbieram to tak, jakbyś sugerował mi, bym szła na żywioł — zinterpretowała. — To... Pójdę od razu z tobą. Najwyżej twoja liderka mnie nie przyjmie i będzie to znak, że muszę wrócić do swojej rutyny — stwierdziła, biorąc głęboki wdech. — No dobrze, Szepcząca Pustko. Chcę iść z tobą. Chcę stać się członkiem Klanu Burzy — wyrzuciła z takim tonem, jakby skazywała siebie właśnie na wieczne potępienie w oczach swej rodziny. Czy w sumie tak właśnie nie było?
— Szepcząca Pus... — wykrztusiła, milknąc zaskoczona jego posunięciem. Im dłużej pozostawała w bezruchu, tym bardziej dochodziło do niej, jak blisko siebie się znaleźli. — Nie możesz tak robić! — rzuciła zawstydzona do granic możliwości. Zaczęła się wiercić, uporczywie próbując powrócić do stania na czterech łap i zaczerpnąć powietrza, nim zejdzie na zawał. — Precyzuj na przyszłość, nie jestem w stanie stwierdzić, co siedzi ci w głowie i co dokładnie masz na myśli. Wysuwam najbardziej... oczywiste wnioski — wymamrotała niewyraźnie. Niby całe życie starała się poprawnie wysławiać, a teraz kończyła w sytuacji, w której język plątał jej się przy każdym oddechu.
Kocur przez chwilę obserwował poczynania Gracji, jakby z zainteresowaniem i w milczeniu. Ona natomiast miała wytrzeszcz na pyszczku, ilekroć zawieszała na nim wzrok.
— Pffft — prychnął pod koniec, po czym odwrócił głowę w bok, próbując stłumić ku jej rozpaczy większy śmiech. — Dobrze, przepraszam — wykrztusił wreszcie, wstając i się otrzepując.
Nie spuszczała z niego wzroku, łapą przygładzając futro na polikach. Miała wrażenie, że strasznie się przez ten czas nastroszyła i wyglądem było jej teraz bliżej do jeża, aniżeli kota.
— Ale patrz, wcale nie jest tak źle. O, na drugim brzegu masz tereny Burzaków — odezwał się kocur, drepcząc w stronę bardziej podmokłego terenu. Wyciągnął głowę w górę, jakby chcąc dostrzec jakiś ruch.
Ona wciąż oszołomiona, tylko przełknęła ślinę. Niemalże słyszała przyspieszone bicie własnego serca. A ten dziad śmiał jeszcze zmieniać temat, jakby ledwo co chwilę temu nie przekroczył granic jej przestrzeni osobistej.
— Pewnie macie tam ładnie — rzuciła, nieświadoma rozmarzonego tonu, jaki przybrała.
— Hm? Bo ja wiem? Wiesz, wrzosy, wrzosy, trawy... potem wrzosy. Tunele. — Wyliczał bez większego przejęcia. — W sumie jedynymi bardziej interesującymi miejscami jest jakiś szkielet świecącego potwora i jakieś kamienie jak z sekty. Chociaż tata coś wspominał, że ten szkielet to jakieś śmieci dwunożnych.
Przytaknęła. Skoro z opowieści liliowego wynikało, że jego ojciec był wcześniej samotnikiem, to taka wiedza wydawała się być pewna.
— Szkielet świecącego potwora? — zaintrygowała ją ta nazwa. — A jak to wygląda? U nas w sumie nie jest aż tak brzydko, ale nic tak szczerze nie porywa mojego wzroku.
— Hm, jak ryba? Ale w środku są... dziwne cosie. Można na nie wskakiwać, gdyby nie wilgoć, byłyby całkiem miękkie. — Spróbował wyjaśnić, używając przy tym łap i machając nimi na wszystkie strony, jakby chciał jej coś zobrazować. — A co do waszych terenów, to zdążyłem trochę zauważyć przez drogę — odparł. — Macie fajne drzewa, cień...
Powstrzymała się od przewrócenia oczami. Nie miała się czym popisać, choć też posiadali coś na wzór wspomnianego potwora.
— Tak, drzewa, niezwykle istotny element natury urozmaicający szarą monotonię życia — rzuciła z westchnieniem. — Ja to tam lubię patrzeć na kwiatki. Kwiatki są super. Piękne, kolorowe, pachnące. Prawie jak ty, tylko ty nie jesteś piękny i pachnący, kolorowy w sumie też średnio.
Te słowa wyszły z niej jakoś tak same z siebie. Chyba wciąż czuła się urażona za jego bezkarne miotanie nią i potrzebowała się jakkolwiek odgryźć.
— O ty. — Wyrzucił z pyska, mierząc ją wzrokiem spod przymrużonych oczu. — Och, tak? W takim razie musiałaś mieć wokół siebie same chwasty tak długo, że nie odróżniasz pokrzywy od kwiatka. Czy podczas przechodzenia przez gąszcz pokrzyw czujesz się jak w wysokim, gęstym, strasznym lesie? — za gderał, po czym zarzucił głową w tył i podreptał dalej w losowym kierunku. — Aaa znudziło mi się, widocznie jako chwast muszę wrócić do swoich korzeni głęboko w nieznane, ciemne tereny! Jaka szkoda, że muszę zostawić kwiatkolubną koleżankę za sobą.
Mimo wszystko nie mogła powstrzymać głupkowatego uśmiechu, który sam wkradł się na jej pysk. Nawet jeśli chwilę temu przeżywała swój mały zawał, tak teraz rozbawiał ją komizm kocura.
— No słuchaj, chwasty trzeba wyrywać z ziemi, by nie zarażały innych kwiatków. Czy tą logiką powinnam cię wyrwać? — rzuciła, choć w jej głowie znowu zjawiła się myśl, że nie zabrzmiało to do końca tak, jak chciała. — W sensie z ziemi! Byś nie stał w miejscu. Nie w żadnym innym znaczeniu — wymamrotała speszona.
Będzie musiała podkraść medykom jakieś zioła na uspokojenie, bo przez swój brak rozwagi, jej serce co rusz biło zdecydowanie zbyt szybko. Zaraz się upokorzy, przy okazji swoją rodzinę, a może i cały klan, przez co będzie musiała uciec i zmienić tożsamość, bo z takim wstydem nie da rady żyć.
Liliowy przystanął. Zdawało się, że dopiero po chwili zrozumiał, co miała na myśli i najwyraźniej starał się tłumić w sobie parsknięcie, przy tym szybko odwracając łeb.
— Tak, rzeczywiście. — Począł stawiać swe kroki w stronę Klanu Nocy. — Chodź, wyrywaczko, trzeba się "przemieścić" — rzucił pół żartem, chociaż po minie było widać, że nie wiedział, czy się gniewać, czy śmiać.
Głośno zaczerpnęła powietrza. Ten to miał tupet.
— Moje imię to Gracja, nie "wyrywaczka" — odparła, ruszając sztywno za nim. — No tak, póki pogoda nam pozwala na spacery. Zaraz znowu wszędzie będzie śnieg i dojście do tej twojej granicy będzie zajmowało wieki — westchnęła. — Mógłbyś... Mieszkać trochę bliżej, wiesz? Ułatwiłoby to sprawę.
— Przepióreczka~ — powtórzył cicho, melodyjnie niczym błędne echo. Zadrżała, chyląc pysk. Czemu ciągle ją tak nazywał? — Jesteście w ogóle trochę odizolowani... nie? — mruknął. — To też ma plusy, nikt za bardzo Drogi Grzmotu nie przekracza. — Znów zamilkł. — Hej, a w sumie, tak... Nie kusiło cię kiedyś by się przenieść? — spytał dość niepewnie.
— Przenieść? — powtórzyła, gdybając chwilę nad znaczeniem tego pytania. Gdzie miałaby się przenieść i tak właściwie w jakim celu? — W sensie, że bliżej granic? Nie wiem, czy tak można. Na pewno byłoby to ciekawe nie spać w obozie z resztą, tylko gdzieś z dala od nich, ale zarazem i niebezpieczne — zauważyła. — Samotnicy, inne drapieżniki, albo takie Szepczące Pustki...
— Jesteś bardzo niezdecydowana — stwierdził, wybijając ją z rytmu. — Raz tak, raz tak... No i chodziło raczej o coś bardziej ekstremalnego — dodał niby zmieszany niby z nutą wyzwania.
Nie mogła zaprzeczyć temu, że sama nie wiedziała, czego dokładnie od życia chciała. Ale to, że zawsze nie była do końca pewna, co kocur ma dokładnie na myśli, było już klasykiem.
— Bardziej ekstremalnego? — mruknęła do siebie. Odczuła dziwne mrowienie w podbrzuszu. — Chyba jestem za głupia na rozmowy z tobą, Szepcie. Mam zamieszkać poza klanem? — wykrztusiła. — No to jest oderwanie od rutyny, ale życie samotnika nie jest tym, o czym marzę! — wymamrotała.
Nie dałaby sobie rady sama. Poza tym ceniła sobie towarzystwo innych kotów. Nie musieli z nią rozmawiać, ale musieli po prostu być z nią fizycznie, by nie zwariowała.
— W gniazdach dwunożnych jest jedna grupa niby... — odparł, chociaż niezbyt zdecydowanie. — No i jest jeszcze jedna opcja... może dwie, po rozłożeniu. Niby — mruknął.
Przeciągnęła się, czując mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Dlaczego on był taki tajemniczy? Wyczuwała, że ma coś konkretnego na myśli, ale zdawał się od tego uciekać. Jakby nie mógł od razu przejść do sedna sprawy.
— Nie chciałabym się zbliżać do dwunożnych — stwierdziła bez zawahania. — Słyszałam, że poza lasem jest dosyć szaro. I zamiast trawy wszędzie jest taka Droga Grzmotów — rzekła z niesmakiem. — Nie byłabym w stanie żyć poza tymi terenami. Za bardzo uwielbiam kwiatki. Ale o tych twoich opcjach chętnie posłucham — przyznała, szczerze zaciekawiona, choć w jej głosie dało się wyczuć niepewność.
— Niestety przyznać ci muszę rację. Trochę tam tłoczno i śmierdzi. Ale są dla przykładu, tak zwane stodoły — rzekł, co brzmiało dla niej mistycznie. To słowo nie przynosiło jej niczego na myśl. — Wiesz co? Może następnym razem. O, patrz, dotarliśmy do kolejnej rzeki!Zmrużyła oczy, widząc, jak przyspiesza. Ona i jej krótkie nóżki nie pozwalały jej na taki szybki chód, więc musiała ruszyć biegiem, aby go dogonić. I czemu znowu zmieniał temat?
— Tak się zachwycasz tymi rzekami, jak ja twoim ogonem — parsknęła. — Hej, Szepcie, jak już zacząłeś, to dokończ! Bo zejdę tu z nadmiernej ciekawości i będziesz musiał z wyrzutów sumienia, chociaż wykopać ładny dołek na moje ciało — zażartowała, chociaż czasami miewała w głowie pesymistyczne wizje swojego końca i zdecydowanie nie chciałaby paść na takim pustkowiu.
— Shhh, słyszysz? — Zatrzymał się nagle, przykładając ogon do pyska Gracji w celu uciszenia. Ona wydała z siebie zduszony okrzyk, nie spodziewając się tego, a ten tylko rozejrzał się i jakby nigdy nic, ruszył dalej.
Potrząsnęła pyskiem, czując wciąż łaskoczące ją w nos futro. Ledwo powstrzymała się od kichnięcia, a liliowy znów był spory kawał drogi przed nią.
— Szept! — krzyknęła, krzywiąc się, gdy ten nie zareagował. — No co w ciebie wstąpiło! — westchnęła, znowu rzucając się w pościg. Musiała wysilić się, by przegonić go i zatrzymać się centralnie przed nim, uniemożliwiając mu dalszą drogę. — Stój, mój drogi przyjacielu i zdradź mi, co ci siedzi w głowie, a czym bardzo najwyraźniej nie chcesz się podzielić — poprosiła.
Kocur, tak jak oczekiwała, stanął, po czym spojrzał w jej stronę.
— Moja droga, głowa moja młodością i wiosennym wichrem napełniona~ Ciepło tak miło otula~ — Zaczął swoje chwilowe przedstawienie, zatrzymał się na moment jakby zacięty, po czym westchnął przeciągle. Ona natomiast poczęła gdybać, co oznaczało słowo "wiosennym". Najwyraźniej Szepcząca Pustka miał wielu znajomych wśród samotników. Albo to wszystko to dalej tajemna wiedza od jego ojca.
— Niekiedy fajnie jest trochę poczekać — sarknął. — Słuchaj, nie jestem aż tak ślepy, wiesz? Ani głuchy, szczególnie jak na każdym spotkaniu słucham o tym, że się źle czujesz w Owocowym Lesie. Więc soobie tak myślałem. Nie chciałabyś się przenieść do nas? — Zdawał się unikać kontaktu wzrokowego, chociaż zaraz już dodał z większym entuzjazmem. — Albo... albo mógłbym iść do ciebie! Chyba by mnie nie zjedli ani nic, co? Albo moglibyśmy gdzieś zawędrować! Chociaż akurat tu znam twoje nastawienie.
Powstrzymała się z trudem, by po raz kolejny tępo nie powtórzyć po nim jakąś sentencje. Miała wrażenie, że ilekroć coś ją szokowało, robiła to samo.
— Ja... — Zawahała się. — Nie, nie marnuj się na Owocowy Las — wymamrotała pospiesznie.
Z jednej strony kochała to miejsce, z drugiej czuła się cały czas, jakby coś było nie tak. Nie była usatysfakcjonowana z życia, co rzeczywiście powtarzała mu przy każdym ich spotkaniu. Musiał mieć już dosyć jej marudzenia. Ale ona w Klanie Burzy? To brzmiało abstrakcyjnie. Nie mogłaby być tam nawet Gracją, musiałaby przyjąć nowe imię. I nie sądziłaby, aby przyjęli ją z szeroko rozwartymi łapami. Pachnie Owocniakiem, mógłby ją ktoś skojarzyć ze zgromadzeń...
Miała mętlik w głowie. Dlaczego ta opcja w ogóle jej się tak podobała? Powinna być wierna miejscu, które ją wychowało, a zamiast tego, coś ciągnęło ją z dala od niego.
— Ja... Ja chciałabym pójść z tobą — wyszeptała bez namysłu i bez dalszych refleksji. — Ale czy to w ogóle jest możliwe? Twoja liderka by mnie przyjęła? — upewniała się, wspominając szylkretkę na skale ze zgromadzeń. Nie pamiętała już nawet, czy ta wyglądała na miłą. Miała wrażenie, że raczej nie. — I co jeśli uznano by mnie za szpiega? Czuć, że jestem z Owocowego Lasu i na dodatek mógłby mnie ktoś skojarzyć ze zgromadzeń. O Wszechmatko... — wykrztusiła. I jeszcze ta jej wiara! Jak miałaby nagle zacząć wierzyć, że ten ich cały Klan Gwiazd istnieje? Czy bez tego mogłaby zostać przyjęta?
Nie zdążyła nawet powiedzieć tego na spokojnie, a zaraz to liliowy ponownie naruszył jej przestrzeń osobistą i niemalże zbił z łap.
— Aaa nawet nie wiesz, jak się cieszę! — wyznał ku jej zaskoczeniu z entuzjazmem. Niemniej puścił biedną Grację, siadając z zamyśleniem. — Ostatnio... może być z tym problem — przyznał. — Ale przyjęła kilku samotników, nie powinno być źle! Zapachu jest się nawet łatwo pozbyć, musimy cię tylko trochę upiększyć zapachowo... O! Rannemu kotu na pewno nie odmówią, jestem pewien, że dałoby się coś z tym zrobić. Rumiana można wtajemniczyć, z nim na spokojnie by się udało. A! Nie, nie, nie myślę o realnym zranieniu, nie musisz się tego bać. — Trochę odpłynął, zaczynając mamrotać pod nosem.
Nie wiedziała, kim jest Rumian, ale wierzyła, że skoro Szept w niego wierzył, to na pewno im pomoże. Była wciąż zszokowana jego radosną reakcją. Czy to był znak, że jej spontaniczna decyzja była dobra?
— No wolałabym, by cokolwiek, co planujesz, było bezbolesne — przyznała. — Ale w razie czego postaram się zrozumieć cenę poświęcenia za ciekawsze życie — dodała, choć nie była pewna, czy będzie tak kolorowo, jak sobie wyobrażała. — Czy... Mam iść teraz z tobą? Czy jeszcze wrócić do siebie...
Nie była pewna, czy jeśli wystąpiłaby do Owocowego Lasu, nie ogarnęłyby jej wyrzuty sumienia. Ale myśląc o tym wszystkim, naprawdę potrzebowała tak wielkiej zmiany w swoim życiu.
— Jak wolisz, znaczy, jak ci będzie komfortowo, bo wiesz, to jednak przeprowadzka, w sumie fajnie by było gdyby nie trzeba się było tak przemycać... — rzekł ostrożnie, jakby wciąż niedowierzająco. — No i nie bój nic, wszystkim się zajmę — dodał, już z pokrzepiającym uśmiechem.
— Ja wiem, ale... Nie wyobrażam sobie powiedzieć ojcu, że chce opuścić klan. Mogłabym powiedzieć którejś siostrze, ale z nimi to też różnie bywa — mamrotała na głos. Migotka była strachliwa, a Mirabelka, choć rozsądniejsza, to nie wydawała się dobrym rozmówcą do tego tematu. Myślała tylko o siostrach, bo z Malinkiem nie dało się pogadać na poważnie. — Nie chciałabym potem, żeby na zgromadzeniach mówili, że im kotka z klanu zaginęła i zaczęli mnie opisywać. Nie mogę jednak obarczyć tą odpowiedzialnością przekazania informacji, że chce odejść i nie wrócę, kogokolwiek z rodziny.
— Słuchaj, cokolwiek nie postanowisz, powinno być dobrze. Będzie dobrze. — Siadł sobie obok, zerkając na Grację. — No i w końcu w każdym momencie możesz wrócić! Musiałabyś tylko uważać na zgromadzenia.
Zamrugała. No tak, jak jej się nie spodoba, to wróci jak pies z podkulonym ogonem do siebie.
— Odbieram to tak, jakbyś sugerował mi, bym szła na żywioł — zinterpretowała. — To... Pójdę od razu z tobą. Najwyżej twoja liderka mnie nie przyjmie i będzie to znak, że muszę wrócić do swojej rutyny — stwierdziła, biorąc głęboki wdech. — No dobrze, Szepcząca Pustko. Chcę iść z tobą. Chcę stać się członkiem Klanu Burzy — wyrzuciła z takim tonem, jakby skazywała siebie właśnie na wieczne potępienie w oczach swej rodziny. Czy w sumie tak właśnie nie było?
<Przerośnięty indyku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz