Wścieklizny czas nadszedł 0.0
- Nie przemęczaj się. - Czekoladowy miauknął spokojnie do mnie. Odłożył ostatnie przygotowane na dzisiaj liście stokrotki i przeżuł je pośpiesznie na papkę. Zostawił lekarstwo ostrożnie na mniejszym liściu. Spojrzał oczekująco na mnie, ale nie wydawałem się chętny. - To na ból stawów. Zaufaj mi. Jestem tu żeby ci pomóc.
Skrzywiłem się, Nigdy nie lubiłem ziół mimo częstych wizyt u medyka. Były niesmaczne i śmierdzące. Po kilku uderzeniach serca wziąłem jednak lekarstwo. Wypiąłem język po tej niesmacznej papce.
- Dzięki, Jeżyku - miauknąłem po chwili.
Położyłem się z powrotem na swoim posłaniu. Czekałem, aż lekarstwo zacznie działać. Pewnie zajmie to dłuższą chwilę.
Porozmawiałem z Jeżem jeszcze z medykiem, nim nie wyszedł.
~*~
Następnego dnia rano wróciła grupa z polowania. Sikorka niosła zająca, którego wzięła sobie na śniadanie. Ja z kolei sięgnąłem jednego z ptaków. Posiedziałem z kotką chwilę. Szylkretka otarła łapą coś z pyska zwierzęcia, nim nie zaczęła jeść. Następnie, podniosłem się i ruszyłem tyłek do uczniów. Chciałem z nimi pogadać, tak po prostu.
Wieczorem wyszedłem z kotami na kolejne polowanie. Trzeba było korzystać z dobrej pogody. Nawet udało mi się upolować zająca, który podczas łapania ugryzł mnie w nos. Miał pianę w pyszczku. Pomyślałem, że to przez wysiłek. Nie biegł jak reszta, ale wydawał się zmęczony. Taki osowiały, dzięki czemu mogłem go złapać. Ja! Starszy kocur, rozumiecie? Ten zając też musiał mieć swoje lata...
Ale cóż, dzięki temu miałem kolację, którą zjadłem z chęcią.
~*~
Minęło kilkanaście wschodów słońca. Zauważyłem u siebie osłabienie, wywołane ciągłym zmęczeniem. Nawet lekarstwa od medyków nie pomagały. Kiedy któregoś dnia poszedłem po nową dawkę, zastałem tam Sikorkę. Wyglądała strasznie, ciągle wiła się, mamrocząc coś pod nosem. Tak, jakby jej ciało wykręcał potężny ból. Majaczyła o czymś niezrozumiale.
- Co jej jest? - Zapytałem zaciekawiony, siadając. Zmęczenie to nic dobrego...
- Nie wiem, ale łapią ją skurcze - odparł Jeż. Spojrzał na mnie krytycznym wzrokiem. - Znowu nic nie jadłeś?
Zaskoczony, ale też niczym przyłapany na gorącym uczynku kociak odwróciłem głowę. Ogonem owinąłem łapy.
- Nie jestem...głodny. - Odparłem w końcu.
- Który to już raz? - Westchnął czekoladowy, jednak słyszałem w jego głosie niezadowolenie postawą pacjenta.
Zmrużyłem oczy, biorąc nową dawkę ziół na wzmocnienie. Poprzednie nic nie chciały działać. Tak, jakby nagle przestały mieć swoje właściwości. Dodatkowo Sikorka podniosła się, zaczynając chodzić bez celu. Spojrzenie miała nerwowe, rozbiegane. Znowu coś mamrotała.
Przyszła Rzeczny Nurt z mchem świeżej wody. Z jakiegoś powodu poczułem suchość w gardle, jednak, kiedy położyła go obok, odwróciłem głowę ze wstrętem. Sikorka zareagowała podobnie. Z jej pyska zaczęła wypływać piana. Musiała nie pić kilka dni. Odsunęła się z grymasem na pysku od mchu. Skrzywiłem się, uciekając czym prędzej z legowiska medyków. Nie chciałem pokazywać, iż też nie miałem ochoty na wodę.
Następnego dnia nie było lepiej. Wręcz gorzej. Ilekroć jakiś niewinny promyk światła dostał się do mojego legowiska, z sykiem usuwałem się w cień. Nie ruszałem ani jedzenia, ani wody. Obrzydlistwo.
- Mokry? - Usłyszałem, a z jakiegoś powodu syknąłem na medyka, kiedy tylko ujrzałem jego pysk.
- Nie zbliżaj się - ostrzegłem go, jeżąc sierść.
- Coś cię boli? - Zapytał z troską, nadal prąc do przodu.
Odsunąłem się jeszcze bardziej, dotykając bokiem ściany legowiska.
- POWIEDZIAŁEM COŚ! - Wrzasnąłem mimo suchego gardła, od razu czując w nim ból. Syknąłem na czekoladowego i wodę, którą przyniósł.
Jeżowa Ścieżka obrzucił spojrzeniem moje leże. Nietknięte jedzenie, do tego niewypita woda. Zając patrzył się na mnie martwymi oczami, a w jego pysku była ledwo widoczna piana. Odrobina, ale jednak. Nie połączyłem z sobą faktów. Mój mózg był jak zasnuty.
Medyk odpuścił, wychodząc. Ułożyłem się w cieniu, gdy nagle złapał mnie skurcz. Potężny, w okolicy brzucha. Nie chciał puścić, wydałem z siebie pisk. Jeżowa Ścieżka wrócił pośpiesznie.
- Co ci jest? Masz skurcze? - Zapytał przejęty.
- Zamknij pysk i wynoś się stąd!! - Warknąłem, jeżąc sierść. Nagła agresja pojawiła się we mnie znikąd. Nie wiedziałem dlaczego i szczerze? Nie myślałem nad tym, kiedy woda leżąca obok sprawiała, że chciałem sobie łeb ukręcić. Ilekroć próbowałem pić, jakaś siła mnie od tego odwodziła. Bardzo silna, której nie mogłem się oprzeć.
- Co ci jest?? - Zapytał zbity z tropu medyk.
Uderzyłem ogonem o ziemię, ledwo trzymając się na łapach. Byłem zmęczony, cholernie zmęczony.
- WYJDŹ! - Rozkazałem, odsłaniając kły.
Jeżowa Ścieżka spojrzał się na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Na pewno go tym zraniłem, ale nie myślałem o tym. Najważniejszym było go stąd wykurzyć.
Czekoladowy wyszedł, zostawiając mnie w ciszy, przerywanej moim mamrotaniem.
Następny dzień był pochmurny. Ja, wychudzony i zmęczony, z pianą w pysku od wodowstrętu, który dopadł mnie na dobre, wyszedłem z legowiska. Zrobiłem kilka słabych kroków. Wtem usłyszałem odgłosy walki, prychanie, syczenie. Zjeżyłem sierść. Wrażliwe zmysły dały o sobie znać, przez co udzielił mi się ponury humor. Dostrzegłem Sikorkę, która usiłowała zaatakować jednego z kotów. Gdybym funkcjonował normalnie, zapewne by mnie to zaniepokoiło. Teraz jednak miałem w głowie tylko chęć zamordowania szylkretki. Przeszkadzała mi hałasem. Denerwowała!
Gdy ktoś do mnie podszedł, zapewne, by wyjaśnić sytuację, obrzuciłem go pogardliwym spojrzeniem. Odsunąłem się, sycząc groźnie oraz jeżąc sierść. Przewróciłem się z braku sił. Nie mogłem wstać. Leżałem więc patrząc, jak koty obezwładniają szalejącą Sikorkę.
Kolejny dzień był równie pochmurny, co poprzedni. Gdy wypełzłem wręcz ze swojego leża, zobaczyłem tylko leżące, martwe ciało Sikorki niedaleko mnie. Musiała umrzeć w nocy, kiedy wyszła od medyków. Piana w jej pysku, taka jak moja. Wychudzenie, rany, to wszystko tak podobne do siebie...
Koty zabrały ją, omijając mnie szerokim łukiem. Nie chciały dostać po pysku, gdyż mój humor był okrutny. Ilekroć słyszałem podniesiony głos, samemu darłem się, by zamknęli pyski. Wróciłem do legowiska tak samo, jak z niego wylazłem. Ledwo minąłem "próg" posłania, kiedy moim ciałem wstrząsnęła jakaś siła. Straciłem przytomność, nie słysząc nawet medyka krzyczącego "on ma padaczkę!".
Ledwo otworzyłem oczy, a już chciałem je zamknąć. Ból, zmęczenie nie pozwalające mi się ruszyć. Nie było przy mnie nikogo, jednak zioła obok świadczyły, że był tu Jeż. Nie minęła dłuższa chwila, kiedy pogrążony w cieniu umarłem.
Obudziłem się na znanej polanie. Wyglądała jednak inaczej. Jakby...wyschnięta.
- Mokry - usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się natychmiast. Bure futro i zielone oczy...Ciernista Gwiazda!
- Cierń! - Miauknąłem uradowany. Wtuliłem się w jej futro, którego nie czułem tak cholernie długo. Była mentorka odsunęła się ze zmartwieniem w oczach.
- Straciłeś kolejne życie - oznajmiła. - Umarłeś na niewyleczalną chorobę, jednak przodkowie postanowili cię wyleczyć.
- Niewyleczalna...? - Zapytałem skołowany.
- Wścieklizna. - Sprostowała. Drgnąłem zaskoczony.
- Skąd...? - Zdołałem wydusić.
- Uważajcie na siebie. Choroba krąży - miauknęła jedynie.
Następnie zniknęła, a po niej została jedynie polana. Moja dusza wracała do ciała.
Obudziłem się gwałtownie, czując okrutny ból. Wszechogarniający, silny. Położyłem natychmiast głowę na mchu. Chwila...mech?
- Obudziłeś się! - Usłyszał nad sobą głos Jeża.
Otworzyłem słabo oko. Dopiero teraz zacząłem odczuwać skutki choroby. Gdybym nie był liderem, gdybym nie doznał łaski przodków...nie obudziłbym się. Tylko pytaniem było...skąd ta wścieklizna?
- J-Jeż... - Sapnąłem. - Ch-Chaber...T-tu...
Pokiwał głową, sprowadzając po paru chwilach zastępczynię. Zdążyłem się podnieść i napić łapczywie wody. Wstręt zniknął.
- Chaber - miauknąłem słabo. - Z-wierzyna je-st chora - mruknąłem. - Nie w-wiem k-która, a-ale...
Jej pysk uległ zmianie. Pokiwała głową, idąc od razu zakazać kotom brać stamtąd pożywienie. Stos zwierzyny został zamkniętym miejscem.
Zasnąłem, nim Jeż zdążył podać mi zioła.
Obudziłem się, czując siłę. Było lepiej, niż przez ostatni księżyc, kiedy chorowałem. Podniosłem się ciężko. Łapa za łapą, łapa...za ła-
Potknąłem się, jednak zostałem wsparty. Niebieskie oczy pełne troski spotkały się z tymi moimi - przepełnionymi zmartwieniem oraz podejrzeniami.
Jeżowa Ścieżka pomógł mi dojść na środek obozu. Chciałem zobaczyć zwierzynę. Tak jak myślałem - zające na stosie miały w pyskach pianę. Tak jak ja w czasie chorowania.
- To o-one - oznajmiłem cicho. Chaber zbliżyła się, patrząc na jedzenie. - Zające chorują. Z-Zakaż na nie polować i spożywania ich. A ty, Jeżyku...o-bserwuj innych. M-muszą mieć objawy, j-jak ja.
Wciąż byłem słaby. Ledwo, z pomocą czekoladowego, zdołałem dotrzeć do legowiska, gdzie niemal od razu położyłem się, by odpocząć. Kilkudniowa głodówka nie była dobra, wyniszczyła mój organizm niemal do krzty.
<Jeżyku? Chorowanko!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz