-Oczywiście- wymamrotał nieco zdziwiony tą propozycją Kurka, podchodząc do zapłakanego i delikatnie podprowadzając go pod legowisko
Położył się tuż koło przyjaciela, pozwalając mu wtulić głowę w jego bok.
-Dobranoc, Jabłuszko- ziewnął i już po chwili poczuł, jak szybki oddech liliowego staje się spokojniejszy, a spięte mięśnie rozluźniają.
***
Mimo upływu księżyców, zwyczaje i charakter Kurkowej Łapy ani trochę się nie zmienił.
Jak zawsze wstał wcześniej od reszty uczniów, odpowiednio ułożył futro i wybrał najładniejszego jaskra.
Siedział przed największą z kałuż, sprawdzając, czy na pewno wygląda już najseksowniej i strojąc najróżniejsze miny do swojego odbicia.
-Kurkowa Łapo! Kurkowa Łapo!- z legowiska wojowników wypadła Sarni Sus, po czym stanęła koło kocura i również zerknęła w wodę- Świetnie dziś wyglądasz!
-Ty również- wymruczał, podchodząc kilka kroków w kierunku przyjaciółki, niemal wtulając się w jej bok - Z resztą, jak zawsze
Wojowniczka zachichotała, po czym zanurzyła łapę w brudnej wodzie, rozchlapując ją na boki. Krople dosięgły futra rudego, zostawiając na nim szare plamy.
-Ej! - krzyknął, po czym sam wskoczył w kałużę, chlapiąc przy tym srebrną
Przez chwilę gonili się wokół wody, przepychając się i śmiejąc jak kocięta, dopóki nie zauważyli nadchodzącej, potężnej sylwetki szaro-białego kota.
-Sarni Susie, już czas - powiedział, z dezaprobatą patrząc na pobrudzone futerka ucznia i wojowniczki. Na te słowa srebrna lekko opuściła głowę, jednak ruszyła za starszym kotem, zamiatając ogonem ziemię.
-Czekaj! - wykrzyknął Kurka, biegnąc za odchodzącymi- Pamiętaj, wróć w jednym kawałku
Sarni Sus puściła mu zawadiacki uśmiech, po czym ruszyła za Oszronionym Futrem.
Co prawda, Kurkowa Łapa wiedział, że wojowniczka poszła walczyć z Klanem Klifu, ale nie czuł, że powinien powiedzieć coś bardziej doniosłego. Był przekonany, że minie chwila i przyjaciółka, być może zmęczona i lekko poraniona, powróci do Obozu i śmiejąc się, opowie mu, jak sprała tyłki Klifiakom. Następnego dnia, jak już poczuje się lepiej, może Królicze Serce zgodzi się puścić go na wspólne polowanie i przedyskutują cały ten czas, płosząc swoim głośnym chichotem zwierzynę. Tak, Kurka był pewny, że bitwa nie sprawi, że cokolwiek w jego życiu się zmieni.
Kurkowa Łapa ruszył w kierunku zbierających się powoli do wyjścia z Obozu kotów, próbując odszukać wzrokiem kolejną osobę, z którą musiał się pożegnać. Brązowo-biała kotka stała na uboczu z pewnie uniesioną głową i ogonem. Rudy poczuł dumę, widząc jak matka podchodzi do bitwy- on sam też nie czułby lęku, nawet w obliczu takiego niebezpieczeństwa!
-Mamo! - wykrzyknął, po czym podbiegł do matki, niemal tratując ją swoim ciężarem. Wtulił łeb w szyję czekoladowej, wciągając jej delikatny, kwiatowy zapach.
-Kurko - jęknęła Wrzosowa Polana, lekko odsuwając głowę syna - Co się stało?
-N-no, idziesz na wojnę - uczeń lekko pociągnął nosem, opuszczając lekko głowę - Wiesz, trochę się martwię, że ktoś coś Ci zrobi...
-Ależ, kochanie - wymruczała kotka, spoglądając na syna z czułością - Na pewno wszystko będzie w porządku. To raczej oni powinni się bać, że ja ich skrzywdzę! - dodała pewnym głosem brązowa, a uczeń zachichotał
Stojący na samym początku pochodu Jesionowa Gwiazda krzyknął, dając znak, że nadszedł już czas na zakończenie pożegnań i ruszenie na wojnę. Wrzosowa Polana zamruczała, jeszcze na chwilę przyciągając syna do piersi, po czym pomaszerowała za pozostałymi wojownikami.
Jej ogon drgał nerwowo, a kroki były wyjątkowo niepewne, jednak zdołała posłać synowi pokrzepiający uśmiech, zanim zniknęła w oddali.
Kurkowa Łapa jeszcze przez dłuższą chwili stał w miejscu, patrząc, jak sylwetki ostatnich wojowników znikają za linią horyzontu.
Zawrócił gwałtownie, ruszając w stronę legowiska. Gdy tylko znalazł się w środku, od razu dostrzegł poddenerwowane miny rodzeństwa; Niezapominajkowa Łapa siedział w kącie, odwrócony tyłem do wszystkich, a Orzechowa Łapa... wyglądała na mniej wściekłą i chętną do popełnienia mordu na rudym.
Kurkowa Łapa położył się w kącie i zamyślił się.
Niedługo przecież Wrzosowa Polana, Jabłkowa Łapa, Królicze Serce i Sarni Sus powrócą, a życie wróci do dawnego rytmu. Codziennie będzie chodził ma długie i męczące treningi, potem przedyskutuje ich przebieg z Sarenką, porównując swoje postępy, a wieczorem może uda mu się dorwać Jabłkową Łapę.
Jednak, co jeśli, na polu bitwy coś im się stanie?
Na przykład Jabłuszko powróci bez łapy i całą resztę życia spędzi w legowiska starszych, bez dalszych perspektyw. Albo Sarni Sus zostanie mocno okaleczona i nie będzie już w stanie kontynuować treningu, wychodzić na patrole i polowania...
Może powinien pójść tam chociaż na chwilę i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku?
Nie. Nie mógł nawet tak myśleć. Jesionowa Gwiazda kategorycznie zabronił im pójścia na pole bitwy, a Kurkowa Łapa nie specjalnie chciał dostać szlaban czy być zmuszonym do czyszczenia legowiska starszych.
Jednak, czy nie lepiej mieć pewność, że bliskim nic się nie stało niż dostać jakąś karę od cholernego lidera klanu?
Kurkowa Łapa poderwał się z legowiska, rozglądając się w koło. Niezapominajkowa Łapa nadal siedział w tym samym miejscu, a Orzechowej Łapy nigdzie nie wypatrzył- był pewien, że gdyby siostra znajdowała się gdzieś w pobliżu od razu zaczęła by go wypytywać, gdzie wychodzi, a na końcu pobiegłaby naskarżyć jednemu z pozostałych wojowników.
Ruszył w kierunku wyjścia, gdy nagle zobaczył maczugowaty ogon i zdecydowanie nieanatomiczną parę uszu. Orzeszka wróciła.
-Gdzie...- zaczął i urwał, gdy siostra wyciągnęła łapę i z całej siły uderzyła go w pysk
-Jak tylko wrócę, to zobaczysz, ty mała...- krzyknął za nią, jednak przerwał, widząc, jak szylkretowa z płaczem rzuca się na posłanie. Zdziwił go ten widok- jeszcze nigdy nie widział, jak Orzeszka płakała, z drugiej jednak strony poczuł radość. Nieważne z jakiego powodu ryczała, samo zobaczenie jej w takim stanie było cudowne!
Nie zastanawiając się dłużej nad powodem zmartwienia siostry ruszył w stronę granicy.
Wiatr wiał, drzewa szumiały, ptaki cicho nuciły swoje zwyczajowe melodie. Wszystko wydawało być się dokładnie takie samo jak dzień, dwa lub księżyc wcześniej, gdy nic nie zapowiadało, że taki moment w życiu młodego nadejdzie.
Szybko jednak oprócz dźwięków lasu usłyszał coś innego- hałas, zgiełk, pokrzykiwania. Schował się za krzewami i powoli posuwał się na przód.
Wkrótce zobaczył coś, czego potem przez dłuższy czas nie mógł wymazać z pamięci. W koło leżały martwe ciała poległych, po ziemi tarzały się koty, a niedaleko krzaków dostrzegł ogromną kałużę krwi i rozczłonkowanego trupa kawałek dalej.
Kurkowa Łapa poczuł, że robi mu się słabo. Puste oczy zmarłego zdawały się przewiercać go na wylot, a wyciągnięta łapa wskazywać w jego kierunku.
Rudy przełknął ślinę i rozejrzał się w koło, jednak nigdzie nie zobaczył ani przyjaciółki, ani matki. Ruszył więc dalej, z trudem przedzierając się przez chaszcze. Czuł, jak gałęzie krzewu uderzają go w pysk, jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi. Liczyło się każde uderzenie serca, które w wypadku przerażonego młodego biło niezwykle szybko. Wciągnął powietrze, mając nadzieję, że wyczuje charakterystyczny, słodki zapach matki.
Jednak oprócz odoru krwi, strachu i zapachu kotów obu klanów nie poczuł zupełnie nic.
Szedł dalej, co chwilę rozglądając się na boki i czując coraz większe przerażenie. Nigdzie nie zobaczył żadnego z poszukiwanych kotów.
Może powinien zawrócić? Podczas bitwy bardzo trudno było przecież rozpoznać konkretne osoby.
Wtedy to poczuł. Zapach kwiatów, połączony z wonią krwi.
-Mamo!- krzyknął, nie zważając na to, że ktokolwiek mógłby go usłyszeć, bądź odnaleźć
Biegł, gałęzie uderzyły go w pysk i zaplątywały w futro, kolce szarpały skórę.
Biegł, nawołując rodzicielkę i nie otrzymując żadnej odpowiedzi.
Biegł, jak najszybciej umiał, pewny, że za chwilę zobaczy całą i zdrową Wrzosową Polanę, wtuli pysk w jej mięciutkie futro, usłyszy kilka słów pocieszenia, a potem razem ruszą bić Klifiaków.
Wybiegł zza zakrętu i momentalnie przystanął.
Na ziemi, pomiędzy gałęziami krzewu i opadniętymi liśćmi odbiły się szkarłatne ślady łap, a kawałek dalej leżała niedużych rozmiarów, kupka biało-brązowego futra.
-Mamusiu?- zapytał naiwnie, robiąc kilka niepewnych kroków w kierunku ciała - Mamo!
Krzycząc, podbiegł do matki i delikatnie przyciągnął ją do siebie, szturchając ją łapami, mając nadzieję, że w ten sposób obudzi Wrzosową Polanę. Przecież matka musiała położyć się tu na chwilę lub zasłabnąć podczas bitwy! Zaraz zawoła medyka i nie zwracając uwagi na czekające go konsekwencje, zaprowadzi go do czekoladowej, a ten, przy pomocy swoich cudownych ziółek zaraz postawi ją na nogi.
Nie zwracając uwagi, że całe futro kotki jest poklejone od krwi, wtulił pysk w jej szyję, jak zawsze miał zwyczaj robić to, gdy był kocięciem i czegoś się przestraszył
-Kurko?- usłyszał zza pleców, jednak nie odwrócił się, nadal przytulony do zmarłej
Poczuł, jak ktoś kładzie łapę na jego plecach i odwrócił się gwałtownie, podnosząc futro na grzbiecie. Zasłonił ciałem matkę, nie chcąc, by ktokolwiek skrzywdził Wrzosową Polanę. Niebieskie oczy wpatrywały się w kocura z troską, a na pyszczku widać było wyraźny smutek i zmęczenie.
-Jabłuszko, dzięki Klanu Gwiazd! - wykrzyknął, podbiegając do kocura- Wrzosowa Polana zasłabła podczas bitwy, trzeba zawołać medyka!
Przez chwilę panowała cisza, podczas której liliowy opuścił głowę i Kurka zobaczył, jak jego oczy zachodzą mgłą. Czemu przyjaciel od razu nie ruszył w odpowiednią stronę, tylko nadal stał w miejscu i wydawało się, że zaraz zacznie płakać?
Uczeń zrobił kilka niepewnych kroków w kierunku pręgowanego, wyciągając łapę w jego stronę, jakby chcąc go przytulić. Rudy odsunął się, odsłaniając kły.
-Nie zbliżaj się - warknął, nadal się wycofując - Ciągle mnie zostawiasz. Pamiętasz, te kilka dni po śmierci twojej matki? Myślałem, że zdechłeś, a ty pewnie włóczyłeś się gdzieś z tym cholernym Psią Łapą.
-Kurko, proszę...- zaczął liliowy, wyraźnie bliski rozpłakania się, jednak rudy mu przerwał
-O co możesz jeszcze mnie prosić?- jego głos stawał się co raz cichszy- Nienawidzę Cię...
Po tych słowach Kurka poczuł, jak z jego oczu zaczynają wypływać łzy, a oddech stawał się co raz cięższy.
Dusił się, pobierając powietrze co raz szybciej.
Płakał, patrząc jak Jabłuszko miota się w miejscu, nie wiedząc, co ma uczynić.
Płakał, wiedząc, że z tyłu za nim nie leży omdlona Wrzosowa Polana, a zimny trup, ciało.
Płakał, wiedząc, że już nigdy nie pójdą razem na polowanie, nie wyjdą na patrol, nie będą śmiali się z głupot jego ojca.
Wszystko sobie uświadomił i wszystko wypływało z jego ciała wraz z urywanymi oddechami.
-Kurko, próbuj robić to co ja- rudy ledwie zarejestrował, jak liliowy delikatnie położył łapę na jego barku- Wdech, wydech. Spokojnie...- spokojny, delikatny głos Jabłuszka powoli sprawiał, że ciało kocura rozluźniło się, a oddech wracał do normy. Jeszcze przez chwilę stali w krzakach, a Jabłkowa Łapa dawał mu znaki, kiedy ma wciągnąć powietrze, a kiedy wypuścić.
Po jakiejś chwili, gdy kocurek nieco się uspokoił, wojownik pozwolił oprzeć się pręgowanemu o jego bark i potykając się o siebie, doszli aż do granicy.
***
Cały proces znoszenia ciał i opatrywania rannych Kurkowa Łapa przesiedział w legowisku medyków, na przemian krzycząc, dusząc się i wyrywając sobie futro.
Siedział w kącie, trzęsąc się na całym ciele. Poszarpane łapy i ogon piekły, w pysku czuł smak krwi i kłębki sierści, jednak nie zwracał na to zbytniej uwagi.
-Już lepiej, Kurkowa Łapo?- spytał z wyraźną troską w głosie Kacza Łapa, podchodząc niepewnie w stronę rudego
Kocur obrócił się w kierunku ucznia, ukazując wyryte na policzku, ślady pazurów.
-Muszę opatrzyć ci rany- stwierdził pręgowany, chwytając w zęby opatrunki z pajęczyny i robiąc jeszcze kilka kroków w kierunku syna Wrzosowej Polany
-Nie zbliżaj się - wychrypiał Kurka, przytulając jeszcze bardziej ściany legowiska
Wtedy właśnie do legowiska wtargnęła czarno-biała kotka z łapami, niosąca w pysku pęczki ziół i bandaży.
-Klanie Gwiazd, co tu się wydarzyło?- spytała, oglądając zniszczone ściany legowiska, rozrzucone wszędzie liście i medykamenty, dosłownie wszędzie odciśnięte krwawe ślady
-Mglisty Śnie, jak wygląda stan? - wyszeptał Kacza Łapa, podbiegając w stronę mentorki
-Daję radę - wymruczała kotka, dobierając nowe zioła, po czym wyraźnie ściszyła głos - Nie wypuszczaj go na razie. Sarni Sus nie żyje.
Przez chwilę panowała cisza, zanim rozległ się kolejny krzyk.
-Daj mu więcej nasion maku - powiedziała medyczka, wybiegając z legowiska - Muszę zająć się pozostałymi rannymi.
***
Średnich rozmiarów, biało rudy kot siedział nad brzegiem rzeki. Lekko pochylił głowę, a zielone ślepia miał do połowy przymknięte. Postawione uszy, czujnie wyłapywały najmniejszy szelest. Niemyte od kilku dni futro było całe poskręcane i wybrudzone od zakrzępniętej krwi i błota.
-Jabłkowa Bryzo - odezwał się kocur, nie zmieniając pozycji ani nie odwracając się do stojącego kilka kroków za nim, liliowego kota - Widzisz tą rzekę?- przerwał na chwilę, pozwalając wojownikowi przysiąść tuż koło niego - Jej nurt wydaje się być spokojny, jednak jest tak samo niebezpieczny jak wojna, która zabrała mi matkę i ukochaną. Czasem, przesiaduję tutaj i zastanawiam się, czy nie skoczyć... to takie proste i tak kuszące. Spotkać ponownie tych wszystkich, których utraciłeś...
Lilowy przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się nad najlepszą odpowiedzią na deklaracje pręgowanego. Kurkowa Łapa poruszył delikatnie głową, zerkając na przyjaciela z zaciekawieniem.
-Kurko... - wymamrotał tylko Jabłkowa Bryza, kręcąc głową, dając tym samym znak, że nie zgadza się z wypowiedzianymi przez ucznia słowami - Musisz być silny, jak wtedy, na pobojowisku - rudy przymknął oczy, usiłując odpędzić od siebie wizję porzuconego ciała Wrzosowej Polany - Nie uciekłeś, jak ja. Dałeś radę zapanować nad tym wszystkim. Mamy siebie i tylko to się liczy.
< Jabłuszko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz