Kawczy Lot prychnął, kiwając ogonem na boki. Nie takiej odpowiedzi spodziewał się po bracie. Spuścił łeb i wyjątkowo grzecznie podążył za Puszczykowym Krzykiem i Sarnią Łapą. Ich patrol nie należał ani do długich, ani do ciekawych. Przeszli go w ciszy. Czarny wojownik rozmyślał nad słowami brata. Może i sam się o to prosił, ale w jakiś sposób słowa burka dotknęły go. Zacisnął zęby. Nie miał prawa marudzić. Trzepnął ogonem, mamrotając pod nosem ciche bluźnierstwa. Włócząc się na końcu obeszli to co mieli obejść i wrócili do obozowiska. Kawka niezadowolony położył się w legowisku. Zwinął się w kłębek, próbując wyrzucić słowa brata z głowy.
* * *
Czy nadal chciał w tym uczestniczyć?
Był przekonany, że w pozostałych klanach życie wiedzie się o wiele lepiej. Może nawet kociaki poznają swoich dziadków albo przynajmniej szalony wujek nie zabija ci połowy rodzinki z zazdrości. Skrzywił się. Istniała też możliwość, że to jego rodzinka była wyjątkowo trzepnięta. Albo Klan Gwiazd ich porzucił. Żadna z tych opcji opcji nie brzmiała dobrze. Nie było mu śpieszno do ponownego ujrzenia paskudnego pyska Małego Wilka.
Trzepnął ogonem zirytowany, zerkając co rusz na legowisko brata. Bury gdzieś zniknął. Pewnie ze swoim kochasiem Modrzewiową Korą. Czarny nie spodziewał się, że brat faktycznie okaże się lubić kocury. Wstał niechętnie i podszedł do wyjścia z obozowiska. Rozejrzał się. Tam też nie było ani widu, ani słuchu brata. Zirytowany wbił pazury w ziemię i trzepnął ogonem.
Gdzie podziewał się ich lider?
Czy faktycznie wściekłe wróble dorwały go w jego sidła? Uśmiechnął się lekko na tą myśl. Usiadł przy wejściu do obozu, czekając na brata. Czas upływał, a burego nie było widać. Zrezygnowany Kawczy Lot wybrał się na polowanie. Szedł ponurym lasem w samotności. Jedynie ćwierkot ptaków przerywał ciszę. Kocur rozejrzał się, szukając dobrego miejsca do polowania. Cichy trzask przykuł jego uwagę. Odwrócił łeb w jego stronę.
Wróbel.
Mały ptaszek siedział na konarze drzewa. Zajęty dłubaniem w korze nie spostrzegł kota. Kawczy Lot przyczaił się. Stawiając powoli łapy, zbliżał się do swojego celu. Sprawny skok i zdobycz szarpała się w jego pysku. Sprawnym ruchem złamał jej kark. Zadowolony ze swojej zdobyczy, wrócił do klanu. Wszedł do obozowiska tak samo jak z niego wyszedł. Niezauważony. Nie miał tu nikogo. Najbliższy mu kot zmarł, rodzina w większości też. Dla przyjaciela był zbyt samolubny i wredny, więc ten go porzucił. O starszym rodzeństwie już nie wspominając. Zapatrzony w siebie nie patrzył na potrzeby innych, więc i na niego nikt nie spoglądał. Sam sobie był wszystkiemu winy. Nie miał na kogo zrzucić na to winę. Sam nawarzył sobie tego mleka. Lecz nie potrafił go teraz wypić. Nie miał siły tego zmieniać. Nie umiał przyznać się do winy, czy przeprosić. Przerastało go to. Wiedział, że brat wybaczyłby mu, gdyby się tylko do niego zwrócił i poprosił o szansę. Przyjąłby go niczym syna marnotrawnego. Znów mogliby stać się bardziej lub mniej kochającą rodzinką.
Prychnął cicho. Spojrzał na legowisko lidera. Wróblowej Gwiazdy nadal nie było. Nie zanosiło się też, żeby szybko powrócił. Podszedł niepewnie do łoża przywódcy. Położył niewielkiego wróbla przed nim i skierował w stronę wyjścia z obozowiska. Przyspieszył krok. Parę kotów coś krzyknęło do niego. Kawczy Lot zignorował ich. Wybiegł z obozu. Jego łapy uderzały rytmicznie o suchą ściółkę. Biegł przez las. Mijał dobrze znane mu otoczenie, ruszając ku nieznanemu. Dopiero na granicy zatrzymał się. Zapach Klanu Wilka był tu taki słaby. Ledwo wyczuwalny. Spojrzał ostatni raz w stronę rodzimych terenów i ruszył do nieznanego zagajnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz