- Idziesz Brzoskwinko?- z przodu rozległ się głos Uszatki. Smętnie kiwnęła potwierdzająco, po czym ruszyła odrobinę szybciej. Już jakiś czas wiedziała… O tym. Straciła jakąkolwiek energię, ciężko jej było wykonywać zadania na treningach. Po prostu zgasła. Oraz ciągle myślała jak wszystko zamaskować i co się stanie jak już urodzi swoje… Dzieci. Niby odpowiedź sama się narzucała, po prostu zdradzić to, poród niech się odbędzie w żłobku. Lecz co powiedzą? A ona nie chciała zajmować się przez całe sześć księżyców kociakami. Trzeba uważać by nic im się nie stało, karmić, myć, uczyć dobrego zachowania… To przytłaczało ją zbyt by się tego podjąć. Więc po prostu. Podrzuci je. Kiedy poczuje, że już czas, pójdzie gdzieś w las, chwilę się nimi zaopiekuje i po prostu zaniesie w pobliżu obozu, by ktoś je usłyszał. Będzie im dobrze. Ale czy to było wobec nich dobre zachowanie? Zachowa się niezbyt jak na ich mamę… Nie- zaprzeczyła sobie w myślach.- Nie mogę się nimi zajmować.
- Co będziemy dzisiaj robić?- spytała podbiegając delikatnie w stronę mentorki.
- Będziesz miała ocenę. Dzięki niej, będzie było można stwierdzić, czy zostaniesz wojowniczką. Jeśli dobrze ci pójdzie, jeszcze dzisiaj będziesz miała mianowanie.- uśmiechnęła się czarno-biała. Szylkretka zastrzygła uszami z podnieceniem.- Przez cały masz złowić tyle zwierzyny, by klan nie głodował. Pamiętaj, choć ty mnie nie będziesz widzieć, ja cię będę obserwować.
- Dobrze.- kiwnęła głową.
***
Wróciła z dwoma myszami, wróblem oraz gołębiem. Poszło jej całkiem nieźle, zważając na to jak późno wróciła. Słońce już chyliło się ku zachodowi, by spokojnie zasnąć i dać miejsce na niebie księżycu. Niebo miało odcienie różu oraz czerwieni, zlewały się ze sobą. Nigdy nie widziała jego tak pięknego, albo może po prostu nigdy nie zważała na ten fakt. Czuła się całkiem dobrze, szczęśliwie.
Gdy dotarła do obozu, położyła zdobycz na stercie zwierzyny, zauważyła, że Uszatka już tu była. Z dumą patrzyła się na swoją uczennicę, a ona przywitała się z nią. Podeszła do niej.
- Jak mi poszło?- spytała się niepewnie.
- Zobaczysz.- odpowiedziała tamta, po czym przeniosła wzrok na gałąź, z której mówił lider. Zaskoczona także wbiła tam wzrok. Ogon zamiatał powierzchnię, suche liście chrzęściły gdy ta przebierała łapami. Czyżby to już? Usłyszała zawołanie Szyszki, która chciała, by koty zgromadziły się przy jabłoni. Sylwetki powoli wyłaniały się z krzaków, a niektórzy zeskoczyli z drzewa. Wow. Niesamowite.
- Każdy uczeń, gdy tylko zacznie trening, czeka na tą najważniejszą w życiu ceremonię. Dzisiaj się ona odbędzie. Mimo przeszkód jakie były po drodze.- powiedziała czarna kotka.- Brzoskwinko, wystąp.
Zdziwiona podeszła bliżej, ponad krąg zebranych, rozglądając się na boki. Spojrzenia innych członków Owocowego Lasu wbijały się w nią z jakimś wyczekiwaniem. Przecież… Nie, to na pewno sen. Nie mogła przecież nauczyć się już wszystkiego. Na pewno było coś, czego czarno-biała jej nie powiedziała.
- Uszatko, czy sądzisz, że twoja uczennica może już zakończyć naukę?
- Tak.- odparła jej mentorka, na co ona tylko otworzyła szerzej oczy.
- Dobrze. Czy obiecujesz dbać, chronić i zostać lojalną naszej społeczności?
- O-oczywiście.- zachrypłym głosem czuła, jak cała sztywnieje. Wyprostowała się jednak po chwili. Nie mogła pokazać, że nie jest pewna swojego zdania.
- Twoje szkolenie dobiegło końca. Witamy cię jako nową wojowniczkę Owocowego Lasu!
Wokół rozległy się okrzyki. Szczęśliwa uśmiechnęła się w stronę cioci. Kotka skinęła głową, po czym zeskoczyła na dół. Cieszyła się na myśl, że okres nauki się skończył. Dotarła do celu! Udało jej się! Tylko myślała wciąż o jednym. Teraz będzie trudniej. O wiele trudniej. Da radę? Przecież… Miała mieć kociaki. Ale nie. Da radę. A w takim momencie powinna być spokojna o dalsze czasy.
Nie była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz