Otworzyła szeroko ślepia, widząc świat z korony drzewa. Obóz wydawał się taki ogromny! A dodatkowo wujek Króliczek miauczał o jeszcze większym terytorium ich klanu. Wibrysy szylkretki drgnęły ma tę myśl. Ile cudownych rzeczy czeka ją i ukochanego brata poza granicami żłobka? Nadal musieli tak siedzieć, co kotkę coraz bardziej irytowało. Wolała siedzieć z dala od rodziny, kuzynostwa i reszty królowych. Ciągle ktoś darł na nią mordę albo nie pozwalał czegoś robić, bo "to niegrzeczne", "zrobi sobie krzywdę" i tak dalej, i tak dalej. Czekoladowa wypuszczała to jednym uchem, a drugim wyłapywała co trzecie słowo.
Spojrzała uradowana na Królicze Serce. Niebieski, mimo jąkania, okazał się czadowy, cudowny, kochany! Oczywiście nie jak braciszek, ale nie opierniczał za samo wpadniecie na ryzykowny pomysł.
- Wujku, wujku, wujkuuuuu - mówiła radosnym tonem. Naprawdę miała nadzieję, że odgoni od siebie niebieskiego przez swoją energię, za którą nawet tata nie potrafił nadążyć. - Wujkuuuuu, tu jest cudownie. Jesteś kochany, naprawdę, naprawdę. Nie mogłam mieć lepszego wujaszka. Szkoda, że wujek Malinek już nie żyje.... Mam imię po nim. Tata bardzo go kochał i ogromnie za nim tęskni, ale pojawiłam się ja i jestem nowym... Eee... Kochanym owocem w jego życiu? Eee... Chyba? Nieeee, wolę być po prostu Malinką - miauczała trzy po trzy.
Delikatnie podeszła do jednej z gałęzi, ale wojownik chwycił ją zębami za kark i odsunął. Kotka spojrzała na niego ze zdziwieniem w oczach.
- Tylko mama i tata mogą mnie tak przenosić! - powiedziała z nutą oburzenia.
- M-musiałem... Zsunęłabyś się i potłukła. Jesionowy Wicher wściekłby się na mnie, a ty trafiłabyś do Klanu Gwiazdy - miauknął Królicze Serce.
- Po... Potłukła? Noooo... - Kotka spojrzała w dół drzewa, na korzenie, lekko marszcząc brwi. - Hmmmm... Spadłabym... Leciałabym jak ptak! One tak fajnie pikują nad wodą! A potem fruuuuuu, lecą w górę! - zaśmiała się szylkretka. - Nie mam skrzydeł, dlatego nie skaczę.
Królicze Serce odetchnął z ulgą. Chwilę posiedział z kotką na drzewie, a potem zeszli razem, bez żadnych problemów.
Została mianowana! Nareszcie! Opuściła żłobek i na zawsze odcięła się od tego paskudnego Jesiotra! Z małej Malinki stała się Malinową Łapą. Do tego uczennicą wujka Króliczka! W całej tej sytuacji to okazał się jedyny plus.
Niestety, pierwszy księżyc musiała przesiedzieć w obozie. Wszystko przez wymknięcie się na zgromadzenie. Za nic w świecie nie podobała jej się decyzja Aroniowej Gwiazdy. Przecież chcieli tylko zobaczyć obce koty i spuścić lanie klifiakom! Jedyne, czego dokonała, wraz z Kaczorkiem, to wmówienie niejakim Kwaśnemu i Zimorodkowi, że potrafili się zmniejszać i chodzić po wodzie. Do dzisiaj śmiała się z tego do rozpuku. Kto normalny uwierzyłby w taką bajkę? Tylko Klan Klifu.
Już po trzech dniach nauki zdołała opanować technikę wspinaczki na drzewo w obozie, dzięki czemu nie narzekała na nudę. Pod okiem mentora wchodziła na górę, nawet zaczęła włazić bez niego, co bardzo się spodobało kotce. Wujek jej zaufał i widział pierwsze postępy, nawet jeśli nie w rzeczach typowo wojowniczych.
Tego dnia wspinała się tak szybko, jak tylko pozwoliły małe nóżki. Ścigała się ze Zdołowaną Łapą, która dotrze pierwsza do najbliższej gałęzi. Szylkreta wygrała te zawody.
- Ha, pierwsza! - miauknęła, śmiejąc się prosto w pysk czarnej starszej od siebie.
- Pffff, tylko tym razem - odpowiedziała Zdołowana Łapa, dysząc.
- Tylko nie siedźcie tam za długo! - powiedział z dołu Królicze Serce.
- Mamy was na oku, pamiętajcie o tym - dodała chwilę potem Rzeczna Bryza, mentorka Dołek.
Kotki patrzyły na siebie łobuzersko. Obie kochały wywracać życie klanu do góry nogami. Że też nie dane było im się zapoznać w żłobku. Wtedy zamiast duetu chaosu, powstałoby trio. Z drugiej strony, do niszczenia spokoju nadawały się karzełki, a nie odpowiednio wyrośnięte koty, dlatego szylkretka wolała rozrabiać tylko z rudzielcem.
- Wiesz co? Udowodnię ci, że jestem lepsza. Wejdę na gałąź. Na sam jej koniec! - miauknęła czarna. Nim Malinowa Łapa zdołała odpowiedzieć, Zdołowana Łapa już przeszła do czynu. Bez żadnej delikatności weszła na gałąź, wbijając w nią raz po raz pazury. Zbliżała się ku jej końcowi, ignorując wściekłe nawoływania Rzecznej Bryzy, aby uczennica natychmiast wróciła na konar drzewa.
- Zwariowałaś! - powiedziała szylkretka. Uwielbiała ryzyko i adrenalinę we krwi, ale... Pamiętała nadal wysokość podczas pierwszej wizyty na drzewie, kiedy Królicze Serce odsunął ją od krawędzi. Nie spadła, nadal żyła. Wolała nie wchodzić na gałąź, posiadała jakieś zaczątki instynktu przetrwania.
- Ja? Mówisz tak, bo sikasz pod siebie. Nie umiesz tak! - Zdołowana Łapa dotarła do końca gałęzi o odwróciła łeb w stronę czekoladowej. - Nie wyszłaś poza obóz, więc nie wiesz, jak to fajnie widzieć teren, albo biegać za zwierzyną!
Na myśl o pełnym wietrze, muskającym futro, serce Malinowej Łapy zabiło szybciej. Ruch, ruch i jeszcze raz ruch. Tego potrzebowała, ale... Nie rozumiała do końca toku myślenia czarnej.
- Eeee.... Co ma pobyt w obozie do ryzykowania życia? - miauknęła kotka.
Nie otrzymała odpowiedzi, gałąź nie utrzymała ciężaru czarnej uczennicy. Ułamała się w najmniej spodziewanym momencie i spadła na dół, a wraz z nią Zdołowana Łapa. Malinowa Łapa nie pamiętała tamtej chwili. Tylko krzyknęła, trochę się cofnęła i usłyszała kilka głównych chrupnięć. Zadrżała, a ciało na chwilę zamarło. Trwała tak długo, nie wiedziała, ile minut. Jedną, dwie, dziesięć, albo i dużej. Albo to były tylko sekundy?
- Ona nie żyje! - Stan odrętwienia przerwał pełen żalu i gniewu głos Rzecznej Bryzy.
Malinowa Łapa zeszła, bo nagle znalazła się na ziemi. Podbiegła do ciała czarnej. W dwóch miejscach kości przebiły skórę, pysk Zdołowanej Łapy wyrażał strach. Oczy niedoszłej uczennicy zaszły bielą. Szylkretka przyłożyła ucho do jej klatki piersiowej.
Nie żyła, rzeczywiście ona nie żyła.
- Nie, nie, nie, nie! NIE! Ona nie mogła! To... To nie ja! Sama weszła na gałąź! Nie... - miauczała głośno Malinka. - Nie chciałam! Ona nie miała prawa!
Mówiła coś jeszcze, ale została zaciągnięta do medyków. Próbowała zwiać, ale Królicze Serce siłą pchał ją ku Porannej Zorzy i Mglistej Łapie.
Otrzymała ziarna maku, zapadając w głęboki sen.
Obudziła się następnego dnia, od razu przypominając sobie pusty wyraz pyska Dołek.
- Odpoczywaj, nie podnoś głowy - usłyszała głos Mglistej Łapy.
Szylkreta dostrzegła siedzącego niedaleko mentora. Chciała się uśmiechnąć, ale... Nie czuła się na siłach. Ziarna maku musiały nadal ją zaciągać w krainę snu. Próbowała walczyć z ponowną chęcią zaśnięcia. Była głodna i wolała zjeść świeżą rybę, aby chociaż smak mięsa stłumił uczucie szoku.
- Wujku... To naprawdę nie byłam ja... Nie kazałam jej tam wchodzić... Miałyśmy tylko się pościgać - miauknęła słabo. Po jej pyszczku poleciała łza. Nie znała za dobrze Zdołowanej Łapy, jednak współczuła jej zakończenia życia w taki sposób.
W jednej chwili zrozumiała uczucie, które czuł Jesionowy Wicher jako świadek śmierci.
Spojrzała uradowana na Królicze Serce. Niebieski, mimo jąkania, okazał się czadowy, cudowny, kochany! Oczywiście nie jak braciszek, ale nie opierniczał za samo wpadniecie na ryzykowny pomysł.
- Wujku, wujku, wujkuuuuu - mówiła radosnym tonem. Naprawdę miała nadzieję, że odgoni od siebie niebieskiego przez swoją energię, za którą nawet tata nie potrafił nadążyć. - Wujkuuuuu, tu jest cudownie. Jesteś kochany, naprawdę, naprawdę. Nie mogłam mieć lepszego wujaszka. Szkoda, że wujek Malinek już nie żyje.... Mam imię po nim. Tata bardzo go kochał i ogromnie za nim tęskni, ale pojawiłam się ja i jestem nowym... Eee... Kochanym owocem w jego życiu? Eee... Chyba? Nieeee, wolę być po prostu Malinką - miauczała trzy po trzy.
Delikatnie podeszła do jednej z gałęzi, ale wojownik chwycił ją zębami za kark i odsunął. Kotka spojrzała na niego ze zdziwieniem w oczach.
- Tylko mama i tata mogą mnie tak przenosić! - powiedziała z nutą oburzenia.
- M-musiałem... Zsunęłabyś się i potłukła. Jesionowy Wicher wściekłby się na mnie, a ty trafiłabyś do Klanu Gwiazdy - miauknął Królicze Serce.
- Po... Potłukła? Noooo... - Kotka spojrzała w dół drzewa, na korzenie, lekko marszcząc brwi. - Hmmmm... Spadłabym... Leciałabym jak ptak! One tak fajnie pikują nad wodą! A potem fruuuuuu, lecą w górę! - zaśmiała się szylkretka. - Nie mam skrzydeł, dlatego nie skaczę.
Królicze Serce odetchnął z ulgą. Chwilę posiedział z kotką na drzewie, a potem zeszli razem, bez żadnych problemów.
po zgromadzeniu
Została mianowana! Nareszcie! Opuściła żłobek i na zawsze odcięła się od tego paskudnego Jesiotra! Z małej Malinki stała się Malinową Łapą. Do tego uczennicą wujka Króliczka! W całej tej sytuacji to okazał się jedyny plus.
Niestety, pierwszy księżyc musiała przesiedzieć w obozie. Wszystko przez wymknięcie się na zgromadzenie. Za nic w świecie nie podobała jej się decyzja Aroniowej Gwiazdy. Przecież chcieli tylko zobaczyć obce koty i spuścić lanie klifiakom! Jedyne, czego dokonała, wraz z Kaczorkiem, to wmówienie niejakim Kwaśnemu i Zimorodkowi, że potrafili się zmniejszać i chodzić po wodzie. Do dzisiaj śmiała się z tego do rozpuku. Kto normalny uwierzyłby w taką bajkę? Tylko Klan Klifu.
Już po trzech dniach nauki zdołała opanować technikę wspinaczki na drzewo w obozie, dzięki czemu nie narzekała na nudę. Pod okiem mentora wchodziła na górę, nawet zaczęła włazić bez niego, co bardzo się spodobało kotce. Wujek jej zaufał i widział pierwsze postępy, nawet jeśli nie w rzeczach typowo wojowniczych.
Tego dnia wspinała się tak szybko, jak tylko pozwoliły małe nóżki. Ścigała się ze Zdołowaną Łapą, która dotrze pierwsza do najbliższej gałęzi. Szylkreta wygrała te zawody.
- Ha, pierwsza! - miauknęła, śmiejąc się prosto w pysk czarnej starszej od siebie.
- Pffff, tylko tym razem - odpowiedziała Zdołowana Łapa, dysząc.
- Tylko nie siedźcie tam za długo! - powiedział z dołu Królicze Serce.
- Mamy was na oku, pamiętajcie o tym - dodała chwilę potem Rzeczna Bryza, mentorka Dołek.
Kotki patrzyły na siebie łobuzersko. Obie kochały wywracać życie klanu do góry nogami. Że też nie dane było im się zapoznać w żłobku. Wtedy zamiast duetu chaosu, powstałoby trio. Z drugiej strony, do niszczenia spokoju nadawały się karzełki, a nie odpowiednio wyrośnięte koty, dlatego szylkretka wolała rozrabiać tylko z rudzielcem.
- Wiesz co? Udowodnię ci, że jestem lepsza. Wejdę na gałąź. Na sam jej koniec! - miauknęła czarna. Nim Malinowa Łapa zdołała odpowiedzieć, Zdołowana Łapa już przeszła do czynu. Bez żadnej delikatności weszła na gałąź, wbijając w nią raz po raz pazury. Zbliżała się ku jej końcowi, ignorując wściekłe nawoływania Rzecznej Bryzy, aby uczennica natychmiast wróciła na konar drzewa.
- Zwariowałaś! - powiedziała szylkretka. Uwielbiała ryzyko i adrenalinę we krwi, ale... Pamiętała nadal wysokość podczas pierwszej wizyty na drzewie, kiedy Królicze Serce odsunął ją od krawędzi. Nie spadła, nadal żyła. Wolała nie wchodzić na gałąź, posiadała jakieś zaczątki instynktu przetrwania.
- Ja? Mówisz tak, bo sikasz pod siebie. Nie umiesz tak! - Zdołowana Łapa dotarła do końca gałęzi o odwróciła łeb w stronę czekoladowej. - Nie wyszłaś poza obóz, więc nie wiesz, jak to fajnie widzieć teren, albo biegać za zwierzyną!
Na myśl o pełnym wietrze, muskającym futro, serce Malinowej Łapy zabiło szybciej. Ruch, ruch i jeszcze raz ruch. Tego potrzebowała, ale... Nie rozumiała do końca toku myślenia czarnej.
- Eeee.... Co ma pobyt w obozie do ryzykowania życia? - miauknęła kotka.
Nie otrzymała odpowiedzi, gałąź nie utrzymała ciężaru czarnej uczennicy. Ułamała się w najmniej spodziewanym momencie i spadła na dół, a wraz z nią Zdołowana Łapa. Malinowa Łapa nie pamiętała tamtej chwili. Tylko krzyknęła, trochę się cofnęła i usłyszała kilka głównych chrupnięć. Zadrżała, a ciało na chwilę zamarło. Trwała tak długo, nie wiedziała, ile minut. Jedną, dwie, dziesięć, albo i dużej. Albo to były tylko sekundy?
- Ona nie żyje! - Stan odrętwienia przerwał pełen żalu i gniewu głos Rzecznej Bryzy.
Malinowa Łapa zeszła, bo nagle znalazła się na ziemi. Podbiegła do ciała czarnej. W dwóch miejscach kości przebiły skórę, pysk Zdołowanej Łapy wyrażał strach. Oczy niedoszłej uczennicy zaszły bielą. Szylkretka przyłożyła ucho do jej klatki piersiowej.
Nie żyła, rzeczywiście ona nie żyła.
- Nie, nie, nie, nie! NIE! Ona nie mogła! To... To nie ja! Sama weszła na gałąź! Nie... - miauczała głośno Malinka. - Nie chciałam! Ona nie miała prawa!
Mówiła coś jeszcze, ale została zaciągnięta do medyków. Próbowała zwiać, ale Królicze Serce siłą pchał ją ku Porannej Zorzy i Mglistej Łapie.
Otrzymała ziarna maku, zapadając w głęboki sen.
Obudziła się następnego dnia, od razu przypominając sobie pusty wyraz pyska Dołek.
- Odpoczywaj, nie podnoś głowy - usłyszała głos Mglistej Łapy.
Szylkreta dostrzegła siedzącego niedaleko mentora. Chciała się uśmiechnąć, ale... Nie czuła się na siłach. Ziarna maku musiały nadal ją zaciągać w krainę snu. Próbowała walczyć z ponowną chęcią zaśnięcia. Była głodna i wolała zjeść świeżą rybę, aby chociaż smak mięsa stłumił uczucie szoku.
- Wujku... To naprawdę nie byłam ja... Nie kazałam jej tam wchodzić... Miałyśmy tylko się pościgać - miauknęła słabo. Po jej pyszczku poleciała łza. Nie znała za dobrze Zdołowanej Łapy, jednak współczuła jej zakończenia życia w taki sposób.
W jednej chwili zrozumiała uczucie, które czuł Jesionowy Wicher jako świadek śmierci.
<Króliczku?>
O cholibka, jestem w szoku 0.0
OdpowiedzUsuń