- Dzień dobry - przywitał się.
- Czego chcesz?
- Chciałbym, aby pani opowiedziała coś więcej o swojej byłej pracy.
Kocica prychnęła.
- A niby po co? Idź do Sosnowego Zagajnika, ona teraz się tym zajmuję.
- Ale ma uczennice, a pani leży i nic nie robi, czyli ma pani czas.
Nastała cisza. Oboje chwilę wpatrywali się w siebie. Trójka usiadł, aby pokazać, że nie ma zamiaru się ruszać, póki ta nie wyjawi mu swoich sekretów.
- Teraz jestem zmęczona. Przyjdź wieczorem.
Wieczorem? Przecież wtedy koty śpią! Jeśli myśli, że to ma dać jej potrzebny czas, aby wymyślić kolejną wymówkę to się myli.
- Nie śpi pani wieczorem?
- Nie i nie interesuj się tym dlaczego. Przyjdź wieczorem albo rozmasuj moje wymęczone ciało.
Jeszcze czego! On miałby dotykać ten stary worek? Nie zdziwiłby się, gdyby ta wywłoka miała jakieś kleszcze. Dobrze. Ulegnie. Ale ten jeden, jedyny raz.
- Dobra - Wyszedł i wrócił do żłobka. Przyjdzie tak jak chce. Był już wystarczająco duży, aby móc się szwędać o później porze, a nie spać. Nie był w końcu już taki mały.
Wchodząc aż zmarszczył nos, ponieważ wyczuł charakterystyczną woń, znienawidzonej przez niego myszy. Spojrzał z obrzydzeniem na dwa kocięta, które wcinały to zdechłe truchło. Obrzydliwe. Chyba nie da rady tu dłużej wytrzymać. Wyszedł sprawdzić jak tam jego roślinki. Ostatnio przykrył je śniegiem, aby się nie zepsuły. Okazało się to być całkiem dobrym posunięciem, ponieważ wydawały się dłużej zieleńsze, chociaż i tak musiał niektóre z nich wyrzucić. Spędził tam kilkadziesiąt uderzeń serca, po czym wrócił do ciepłego leża. Na szczęście posiłek tych chłystków zniknął i ze spokojem mógł ogrzać swoje łapki.
Nastał wieczór. Ciemność powoli ogarniała cały obóz. Wstał i ruszył w stronę wyjścia. Jeżeli Świetlikowe Skrzydło teraz odmówi, to nie ręczy za siebie. Ma gdzieś to, że to starsza, schorowana, skrzywdzona przez los kotka. Obiecała mu coś i powinna się wywiązać. Szybko wskoczył w śnieg, brnąc do legowiska starszej. Na jego szczęście kocica nie spała. Wpatrywała się w jego sylwetkę swoimi żółtymi oczami.
- Chyba miałeś przyjść sam. Nie mówiłeś nic, że kogoś przyprowadzisz.
Zmarszczył czoło. Że co? Kogo niby miał przyprowadzić? Rozejrzał się i dostrzegł kocię, które otrzepywało swoje płowe futro. Przecież to dziecko Trzcinowego Brzegu! Co on tu robi? Powinien spać, a nie łazić za nim.
- Ja go tu nie przyprowadziłem! - tłumaczył. - Pewnie mnie śledził! - Zbliżył się do młodszego z wrogim wyrazem pyska. - Mama cię nie uczyła, że nie można wychodzić ze żłobka?
- Ale szedłeś gdzieś! - zawołał na swoją obronę.
- No i co? Co cię to obchodzi, gdzie ja chodzę? Wracaj do żłobka. Już! - I wypchnął kocię na śnieg.
<Świt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz