W miejscu.
Sama.
Czuła się bardzo dziwnie.
Chłodny wicher zmierzwił jej szylkretową sierść i przywrócił ostrość widzenia. Nastroszyła futerko, mrużąc podejrzliwie żółte oczy. Łysy szczur nie mówił jej prawdy. Pewnie miał kogoś na boku, a z resztą!, czemu ona w ogóle dawała mu szansy? To zwykły, śmierdzący piecuch, który nie raz i nie dwa penetrował jakąś koteczkę. Ona powinna mieć kogoś stałego, kto by ją wspierał.
Albert taki nie był.
Myliła się? Może to wszystko przez to, że jest cholerną "dzikuską" i idiotką? Że łudziła się, że kocur cokolwiek do niej czuje? Żyli ze sobą przez pewien czas. Teraz pora, aby to ona go opuściła.
Raz na zawsze.
Spojrzała ponownie na jego dom - biały płot odgradzał jego podwórko, nie chcąc jej pokazać, co jest w środku. Mimo, że tyle razy tu była. Zabawne.
Ruszyła w kierunku pustej uliczki, w której zazwyczaj spędzała czas śpiąc. Było tutaj cicho, czasem przeszedł tu szczur czy włóczęga, ale z łatwością go odpędzała. Musiała się w końcu wyciszyć i mentalnie przygotować na swoje wyznanie. Westchnęła ciężko, gdy układała się na mokrym kartonie.
Tęskniła za Lamparcią Gwiazdą, brakowało jej Szepczącego Wiatru i głupoty Pręgowanego Piórka. Chciała ponownie biegać na otwartych przestrzeniach Klanu Burzy, uganiać się za królikami i dzielić języki z innymi wojownikami. Ale tam nikt jej nie chciał.
Nikt nigdzie jej nie chciał.
Zasnęła.
_____________________________________________________________________________________
Obudziła się.
Słońce było w Porze Szczytowania, a jego promyki łaskotały szylkretową na całym smukłym ciałku. Zmarszczyła niezadowolona nosek, podnosząc się ze stękiem. Gdzieś w pobliżu usłyszała chrupot i tuptanie, co znaczy, że zalęgł się tutaj kolejny szczur.
Ale to już nie jej problem.
Bo tu nie wróci.
Szybko wylizała swoją rozczochraną sierść, aż zamieniła się blaskiem. Wyprężyła się dumnie, wiedząc, że jest naprawdę ładna. Może to cokolwiek zmieni. Może. Ruszyła w kierunku domostw piechuchów, pełna dobrych myśli.
Była przed jego domem. Siedziała na werandzie.
Zaczęła głośno miauczeć, błagając Klan Gwiazd w myślach, aby nie wyszła jego Dwunożna. Nie chciała ponownie oberwać kapciem, bo później dzwoniło jej w uszach cały dzień. Zamruczała rozbawiona na wspomnienie tej walki z cynamonową kocicą. Walka sprawiła jej nieziemską przyjemność, nie odniosła większych obrażeń.
Po którymś zawodzeniu zobaczyła łysego kocurka, wpatrującego się w nią zmrużonymi oczyma. Wyszedł drzwiczkami dla kotów, nadal zachowując dystans.
— No? — parsknął niecierpliwie, a końcówka jego ogona niepewnie drgała — Czego chcesz, Rdzawa?
Po raz pierwszy nazwał ją po imieniu, więc stłumiła pomruk w klatce piersiowej. Unikała jego wzroku, wpatrywała się tylko i wyłącznie w swoje łapy. Bała się jego reakcji.
— Przyszłam się pożegnać, bo wracam do klanów — sfinks odetchnął głęboko, jednak mina mu trochę zrzedła, a Rdzawa kontynuowała — Chciałam ci też coś wyznać.
— Wal — miauknął, przysuwając się trochę bliżej, a w jego ślepiach błyszczała niezdrowa ciekawość.
Szylkretowa zawiesiła się lekko, wpatrując się ponownie w nagiego kocura. Żółte ślepia jarzyły się czymś w rodzaju troski, gdy końcówką ogona dotknęła jego łapy. Nie odsunął jej.
— Mimo, że na początku miałam cię za kogoś nie wartego mysiego ogona... — zaczęła niepewnie, a promienie słońca świeciły dwóm kotom w ślepia — Myliłam się. Podczas tych naszych wspólnych przygód, ratowania ci tego łysego tyłka i wszystkiego... Podobasz mi się, Albert. Teraz bez głupich ogródek — zakochałam się w tobie. Nie oczekuje od ciebie niczego. Chciałam ci to wyznać, bo prawdopodobnie już się nie spotkamy.
Niepewnie dotknęła puszystym ogonem jego ogona. Nie odtrącił go.
<< Albert? >>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz