Wiatr wył ponuro, a krople deszczu zatrzymywały się na liściach formujących schronienie. Poza tym, nic nie świadczyło o nadchodzącej burzy. Mgła leżała w legowisku, gdy Trzcinowa Sadzawka wyszedł się przejść już po posiłku. Ktoś zbliżał się do siedziby starszyzny, woń ryb napłynęła do jej nozdrzy.
— Mgliste Spojrzenie? Przyniosłem ci posiłek... — wymamrotał delikatny młody głosik.
— Dziękuję, mogę wiedzieć kto przede mną stoi? — Nie znała kocura, a wzrok jej nie działał więc nie była w stanie ocenić.
— To ja ciociu, Krakwia Łapa.
Próbowała przypomnieć sobie imię, w końcu jej się udało. Zdała sobie sprawę, że stoi przed nią syn jej bratanicy, Kawczego Serca. Nie miała okazji dobrze poznać maluchów, ponieważ gdy tylko opuściły żłobek pochłonął je trening. Dobrze, była dumna z miotu Kawki, kocica była dobrą i opiekuńczą matką.
— Krakwek! Jak miło, że do mnie wpadłeś — wymruczała pełna radości łapiąc za rybę. Powoli obgryzała mięso odrzucając ości na bok. — Powiedz mi, co słychać u twojego rodzeństwa.
— Jest wyśmienicie, Cyranka i Kazarka bardzo się starają by zostać wojownikami klanu. Już za kilka księżyców pewnie zostaniemy mianowani!
— Rozpiera mnie duma! Kto by pomyślał, że z krwi mojego brata wyjdą takie orły!
Krakwek rzucił jej promienisty uśmiech, to była ich pierwsza rozmowa od bardzo długiego czasu.
Rozmawiali jeszcze chwilę, dopóki Krakwek nie odszedł by wykonać swoje uczniowskie obowiązki.
Wodnikowe Wzgórze nareszcie się zjawił, otulił ją ogonem i wyruszyli mimo pochmurnej pogody. Mgła były zdeterminowana by porozmawiać z Marcepanem o ich przyszłości.
Wreszcie zjawił się samotnik, który namieszał jej w głowie.
Przywitali się wymianą języków, następnie Marcepan usiadł tuż obok niej otulając ją jak zwykle ogonem.
— Cześć Mgiełko, coś cię trapi? — rzucił od razu zmartwiony rudzielec.
Niebieska spuściła łeb do dołu, wstydziła się zapytać. Czuła, jak przy nim jest zupełnie inną osobą.
— Długo o tym myślałam Marcepanie...
Kocur nadstawił uszu.
— Cieszę się, że jesteś tu dla mnie, że ryzykujesz tak wiele by się ze mną spotkać...
— A ty nie ryzykujesz jeszcze więcej? — przerwał jej nieoczekiwanie.
— Tak... To prawda, już dawno złamałam Kodeks Wojownika. Pogubiłam się w tym wszystkim, a mój umysł nie chcę mnie słuchać. Mam wrażenie, że serce przejęło kontrolę.
Kocur zbliżył się do niej jeszcze bardziej, czuła na sobie jego oddech, co lekko ją zestresowało.
— Może tak właśnie powinno być? Powiedz mi Mgiełko, chcesz być ze mną?
Jej serce zabiło i zrobiło się jej gorąco. Właśnie chciała go o to zapytać!
— T-tak! Chciałam o tym z tobą porozmawiać... Boję się, że możemy się już nie spotkać... Zależy mi na tobie Marcepanie. Stałeś się dla mnie tą jedną iskierką, która sprawiła że znów chcę mi się żyć. Jesteśmy już w pewnym wieku i chciałam podjąć z tobą tą decyzję.
Kocur odsunął się natychmiastowo zdziwiony.
— Co masz na myśli? — zapytał nerwowo. Jego reakcja go zaniepokoiła, bardzo chciała znać jego zdanie w tym temacie.
— Nigdy... Przenigdy nie uważałam się za dobrą matkę, ale myślałam o tym. Chciałabym ponieść twoje kocięta. Chciałbyś tego?
Jego wyraz pyska zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, z przerażenia w zadowolenie.
— Bardzo dobrze je wychowasz... Wiem to — Przytulił się.
Zajęło im to chwilę, ale był to wystarczający czas, by Marcepan mógł opuścić Kolorową Łąkę, a Mgła mogła wytarzać się w kwiatach i pochłonąć tyle ich zapachu ile mogła.
— Czemu to zawdzięczamy twoją wizytę, Mgliste Spojrzenie? — zapytała Strzyżyk podkreślając uszczypliwie drugi człon imienia. Mgła położyła po sobie uszy z poirytowaniem.
— Chciałam żebyś mnie zbadała, od jakiegoś czasu słabo się czuję.
— Cóż, taki wiek, mamy już trochę księżyców na karku, nieprawdaż? — zażartowała już trochę bardziej uprzejmie.
Po krótkiej rozmowie, ruda nakazała położyć się pacjentce. Zaczęła uciskać jej brzuch w różnych miejscach.
— Czy tu cię boli?
— Nie.
Kontynuowała. Nagle kotka poczuła nieprzyjemny ból w podbrzuszu.
— A tutaj?
— Tak! — zawyła.
Przez jakiś czas Strzyżyk dalej uciskała brzuch starszej. Jej pysk wykrzywił się w podejrzany grymas.
— Wychodziłaś ostatnio wiele razy z Wodnikowym Wzgórzem, masz coś do ukrycia?
— A nawet jeśli?
— Po prostu powiedz, że na starość wymyśliłaś sobie kocięta. To nie jest bezpieczne w tym wieku, powinnaś zdawać sobie z tego sprawę.
— Ja... Chcę je wychować — mruknęła pod nosem prawie niesłyszalnie.
— Miej jednak świadomość, że możesz mieć komplikację przy porodzie, nawet jeśli urodzisz tylko jedno kocię — oznajmiła spoglądając na kotkę. Mgła obiecała sobie, że wychowa potomka, chociażby jednego. Nie będzie mogła spotykać się teraz przez długi czas z Marcepanem, a nikt do obozu go nie wpuści. Musiała sobie poradzić, te kocięta, bądź kocię były dla niej czymś więcej niż tylko jej potomkami powiązanymi krwią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz