Poczuł się urażony tym określeniem. Nie zamierzał jednak odpuszczać. Czując jego kły na łapie, sam wbił się w niego mocniej, nie odskakując. Wyczuł gdzieś we wnętrzu satysfakcję, że wygrywał z kocurem, chociaż powoli zbierało mu się na płacz. Zmusił się jednak, by nie grać słabeusza i udowodnić im, że nadaje się na bycie kocurem.
Uczeń mimowolnie pisnął, kładąc po sobie uszy. Słysząc to, wystraszył się. Nie chciał w końcu zrobić mu jakiejś wielkiej krzywdy! Poczuł jak ten zacisnął kły mocniej i zaraz wymierzył parę kopniaków w brzuch, wciąż próbując go z siebie zrzucić. Odskoczył, krzywiąc się z bólu, siadając na śniegu. Łapa go bolała, a brzuch to już w ogóle miał dosyć. Był na siebie taki zły! Powinien przecież go dobić, a nie odpuszczać!
Rudy szybko podniósł się i cofnął parę kroków, biorąc parę głębokich wdechów. Zmarszczył na dodatek brwi, spluwając na bok. Dobrze, że to nie była krew... Widząc jak ten się obraca w stronę swojego mentora, mógł wykorzystać to, by go powalić. Nie ruszył się jednak, dokładnie go obserwując. I to był dobry pomysł, bo uczeń zaczął ponownie go atakować. Odskoczył przed kolejnymi ciosami, nieświadomy cichego porozumienia pomiędzy tą dwójką. Zresztą nie miał czasu nad tym myśleć, bo dostał od tyłu łapą w grzbiet, przez co wpadł w objęcia Leśnej Łapy, kończąc z nim na ziemi.
Kocur szybko wykorzystał pomoc mentora, dopadając go. Z całej siły przywalił mu w mordę, jednak bez wysuniętych pazurów, chociaż i tak bolało. Uśmiechnął się przy tym, depcząc ogon czarnego tylną łapą.
- Chyba koniec, co?
Pisnął z bólu, Z jego oczu wypłynęły łzy, z czego nie był zadowolony. To nie tak miało się skończyć! Oszukiwał! Czemu Czarnowron się w to wtrącił?!
- K-koniec - wyskomlał, byle z niego zszedł.
Miał mu pokazać swoją siłę, a znów się zbłaźnił i na dodatek rozryczał. Był... Beznadziejny.
Rudy zszedł powoli, wywracając oczami.
- Jest z tobą gorzej, niż myślałem. Nie dość, że pół kocur to jeszcze beksa - prychnął, unosząc z wyższością łeb i ogon.
Słysząc to, próbował powstrzymać szloch, ale rozryczał się tylko bardziej. Od razu podbiegł do Czarnowrona, wtulając się w jego rude futro, szukając w nim oparcia.
- Spokojnie skarbie, nie płacz - miauknął wojownik, po czym zwrócił się do ucznia. - Dobrze ci poszło, Leśna Łapo.
Miał ochotę prychnąć na te słowa. Tak, jasne. Tak dobrze mu poszło, że na pewno, gdyby walczył z kimś kto naprawdę chciałby go zabić, wyszedłby zwycięsko, bez pleców, które by go ochroniły! Nic jednak nie powiedział, dalej próbując się opanować. Byle nie patrzeć na ten jego uśmiech pełen dumy i to jak puszył dostojnie futro.
- Dziękuję, Czarnowronie - odparł grzecznie. - A ty, Węgiel, pamiętaj, że tylko ćwiczyliśmy, jasne? Nie chcę mieć kolejnych problemów przed lidereczką, bo trenowałem z jej pupilkiem.
Położył po sobie uszy na te słowa. Od razu przypomniała mu się rozmowa z partnerem odnośnie Kamiennej Gwiazdy. Nie... Nie mógł jej nic powiedzieć. Nawet poskarżyć, bo znów przeżyje to piekło.
- Nie obawiaj się. Moje kochanie nic nie powie liderce. Mieliśmy już o tym rozmowę, prawda? - Polizał go w łeb, przypominając mu o tym.
Pociągnął jeszcze kilka razy nosem, przełykając łzy, czując jak przez jego ciało przebiegają dreszcze.
- N-nic jej nie powiem... N-naprawdę. - Zwiesił łeb.
- A gdyby zapytała o Leśną Łapę, to co byś jej powiedział? - drążył temat dalej.
- Ż-że już jest miły i nie sprawia mi problemów - Położył po sobie uszy. - P-pogodziliśmy się.
To były kłamstwa. Okropne, okrutne, lecz potrzebne. Gdyby nie one, to na pewno nikt by go nie ocalił przed wściekłością partnera. Nie lubił go denerwować. Nie mógł. Dla swojego dobra.
- Bardzo ładnie - skomentował to tylko Leśna Łapa. - Dziękuję, Węgielku - zamruczał, posyłając mu wywyższające spojrzenie.
Wbił wzrok w łapy, widząc jak na niego patrzył. Już mu się te treningi nie podobały. Wszystko go bolało, a satysfakcji jak nie było tak nie ma, bo ten oczywiście musiał kantować.
- Co się odpowiada skarbie? - zwrócił się do niego partner.
Spiął się cały.
- P-proszę bardzo... - rzucił do ucznia, mając nadzieję, że zaraz wrócą do obozu i się ich drogi rozejdą.
Na szczęście tak się stało. Czarnowron zadecydował, że starczy dzisiaj na ten dzień za co był wdzięczny. Wszystko go bolało. Wiedział, że i rudy był zmęczony. To był koniec. Na całe szczęście
***
Poczuł, że ktoś mu się przyglądał. Wolno uniósł wzrok, a jak tylko zobaczył błysk pomarańczowych ślepi, czmychnął gdzieś na drugi koniec obozu. O nie! O nie! Znów to wspomnienie w nim odżyło. To jak rudzielec zaciskał kły na jego gardle. Jak chciał go zamordować z zimną krwią. Zadrżał. Musiał go unikać. Nie mógł z nim zostać sam na sam. Gdzie podziewał się Czarnowron?! Potrzebował go teraz najbardziej na świecie! Po co szedł do tego medyka?! Akurat w takim momencie?!
Widząc jak Leśny Pożar podszedł pewnie do niego z poważnym, dziwnie spokojnym jak na niego wyrazem pyska, wytrzeszczył z przerażenia oczy, rozglądając się z paniką na boki.
- Węgiel, musimy porozmawiać. Poza obozem.
Słysząc co powiedział, miał ochotę zniknąć. Jak to poza obozem?! Chciał go zabić?! Rozejrzał się ponownie za partnerem, lecz dalej nie było po nim śladu. Skulił się, skomląc.
- N-n-nie z-za-zabijaj mnie. P-p-proszę. B-b-będę już miły dla ciebie - obiecał.
Kocur zamrugał parę razy, po czym zmarszczył brwi.
- Nie przyszedłem cię zabić! Co ci do łba strz- dobra, wiesz co, zamknij się po prostu. Idziemy - burknął, wyganiając go poza obóz.
Szedł w jego stronę. Zbliżał się. Pisnął i zaczął się cofać, by tylko go nie zabił! Potknął się parę razy i z płaczem poleciał gdzieś w las. Gonił go! Gonił! Umrze i nawet nikt nie zainteresuje się jego zniknięciem! Drżał, wylewając masę łez, zatrzymując się i spoglądając za siebie. Widząc, że kocur zniknął, zaniepokoił się. Zostawił go? Jak dobrze! Ulga jaka go zalała była cudowna. Od razu skierował kroki ku wejściu do obozu, ostrożnie omiatając wzrokiem teren. Nie chciał dać się zaskoczyć, gdyby to była pułapka.
Nagle ktoś wyskoczył z krzaków, chwytając go za kark i zaczął targać z dala od serca Klanu Burzy.
Wydał z siebie zduszony pisk. Co się działo? Widząc rude łapy, pomyślał o Czarnowronie, ale nie... te były inne. O nie! Zaczął płakać wydając z siebie zduszone piski i inne dźwięki, błagając o litość, gdy zorientował się, że to był ten potwór!
Gdy wojownik uznał, że są dostatecznie daleko od obozu i nikt ich nie zobaczy, puścił go i nadepnął mu delikatnie na ogon, by nie zwiał.
- Nic ci nie zrobię, słyszysz? Puszcze twój ogon, jeśli obiecasz, ze będziesz tu siedział spokojnie i dasz mi mówić.
Ryczał jak bóbr, skulony, patrząc na niego ze strachem. Serce mu biło z zawrotną szybkością, a oddech stał się szybki i urywany. Skinął niepewnie głową, czując gule w gardle. Nie miał pojęcia czego od niego chciał. Jak to mówić? Po co mówić?
Puścił go, siadając nieco dalej.
Trząsł się i nadal patrzył na niego przerażonym wzrokiem, ale nie uciekł. Łapy wmurowały mu się w ziemię. Może tylko czekał aż ucieknie, by zacząć go gonić i go zabije... Może reagował na ruch. Dlatego ani drgnął, czekając na to co ma się stać.
- Dobra, słuchaj... - zaczął. - Chciałem wyjaśnić to, co się działo na zgromadzeniu... rozumiesz?
Znów skinął łbem, drżąc.
- N-n-nie zabijaj... p-proszę. J-ja... j-ja zrobię co zechcesz... - pisnął.
- Chcę, żebyśmy o tym zapomnieli - zaczął, gryząc się w język. - To znaczy- żebyś ty o tym zapomniał. I tyle. - burknął, wzdychając.
- J-j-ja zapomnieć mam o tym, że chciałeś mnie zabić? - Zamrugał zaskoczony. - Ale... ale... A jak to się powtórzy? J-ja... Ja nie mam nic do Piaskowej Gwiazdy. Będę grzeczny! O-obiecuje! Grzeczny nierudy, t-to nie trzeba mnie zabijać - starał się ponegocjować warunki zachowania skóry.
Wojownik zagryzł zęby, próbując nie wybuchnąć.
- Już ci mówiłem, że cię nie zabiję. I to nie ja chciałem cię zabić. Uwierz mi, Piaskowa Gwiazda mnie opętała, tak jak potem ciebie - wytłumaczył.
- W-wiem to... J-ja mówię teraz do niej. O-ona jest w tobie... - wyjaśnił mu to.
Obawiał się, że Piaskowa Gwiazda znów go opęta. Że zaraz wyskoczy z "niespodzianką". Byli w końcu tak daleko od obozu! Umrze tu! Umrze! Nikt go nie usłyszy!
<Pożar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz