Chwilowo był pozytywnie zaskoczona odpowiedziami lidera. Nie zrobił z niej demona, nie uwierzył w maniakalne mamrotanie jej ojca, tylko w jakiś sposób ją bronił. Z drugiej strony zwalenie obowiązku pilnowania tego starego dziada na jej barki było według niej frustrujące, ale nie będzie wymagała od zwykłego mysiego móżdżka cudów. Póki jej niczego nie utrudniał, mógł sobie beztrosko żyć.
— Zajęcza Gwiazda nie mógł wrócić. Nie ma go i nie będzie, musisz pozwolić przeszłości odejść, Zdradziecka Rybko — mruknął rudy, ocierając ze zmęczenia pysk łapą. — Bażancie Futro i twoja córka ci pomogą, proszę, nie twórz zbędnych problemów...
Liliowa czuła ulgę. Szło jej aż za dobrze, ale tym się nie przejmowała. Uniosła wzrok ku górze, spoglądając na Srebrną Skórę. Krucza Gwiazda musiała wspierać ją z góry.
Gdy pochyliła głowę, dostrzegła, że czekoladowy położył po sobie uszy. Chwilę milczał, po czym po prostu wyszedł, nie odpowiadając rudemu. Ten spojrzał zdekoncentrowany wprost na nią, a ona jedynie wzruszyła ramionami. Nie zamierzała dłużej przebywać w jego towarzystwie. Ojciec jej uciekł, a ona potrzebowała mu trochę dopiec i wykorzystać władze nad nim, którą właśnie otrzymała.
— Tatoo, gdzie uciekasz? — zamruczała, goniąc za nim.
Umknął do legowiska wojowników. Podążała krok w krok za nim, obserwując, jak zwija się w kulkę na mchu. A potem niespodziewanie zwrócił łeb w jej stronę, strosząc sierść.
— Idź sobie, zostaw mnie — syknął, szurając ogonem po ziemi to w jedną, to w drugą stronę.
— Mam cię czasem pilnować, nie słyszałeś? — zauważyła ze spokojem, bo inne koty obecne dookoła nich ograniczały jej możliwości. Tu szczerość nie przejdzie, jeśli chce dalej być aniołkiem. — Sam pan lider tak powiedział.
— Jestem w legowisku, nic mi się tu nie stanie. Nie musisz nade mną stać. Wyjdź — zażądał ze złością. — Tobie nie, ale innym może już tak. Mnie ugryzłeś bez powodu w łapę, to kto wie, co siedzi jeszcze w twojej głowie i do czego jesteś zdolny? — Podniosła głos, licząc, że ktokolwiek zwróci na nich uwagę. — Ałaaa, moja łapa, dalej tak mocno boli... — zawyła z rozpaczą, liżąc się po obolałym miejscu.
— T-to nie ja. Sama się w nią ugryzłaś! — rzucił oskarżycielsko. — Gdybym to był ja, to na pewno straciłabyś całą łapę — zawarczał pod nosem, co wywołało w niej niemałą satysfakcję. Sam kopał pod sobą dołek.
— Nie powinieneś grozić swojej córce. — Chłodny ton głosu Bażanciego Futra przykuł ich uwagę. Bury stanął niemalże między nimi, łypiąc czujnym okiem to na czekoladowego, a to na swoją uczennicę. Swą interwencją zaimponował jej w tym momencie.
— Mogę mu to wybaczyć — westchnęła liliowa, czując zadowolenie z powodu takiego obrotu sytuacji. Coraz częściej wszystko szło po jej myśli, jakby los na każdym kroku potwierdzał jej, że to, co robi, jest dobre. — Skoro i tak uważa mnie za Zajęczą Gwiazdę...
Z pyska jej mentora uciekło głębokie stękniecie. Machnął ogonem, skupiając swe spojrzenie na Rybce.
— Czyli Rudzikowy Śpiew mówił prawdę. Znowu będziesz wariował co noc?
Kocur drgnął, gdy usłyszał głos Bażanta. Zwiesił po sobie uszy, kręcąc głową.
— N-nie... Nie będę. Nie mam koszmarów. O-on przesadza. — Zmrużył oczy, prychając. — A ty... ty się wytłumacz, czemu po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, przeszedłeś na stronę Zajęczej Gwiazdy? Od kiedy mu służysz? Rudzik o wszystkim mi powiedział. Zdrajca — syknął do niego, machając wrogo ogonem.
Bury osłupiał, a po chwili cicho prychnął.
— Nie mogę służyć komuś, kto nie żyje. Uspokój się z tymi oskarżeniami, bo porozmawiamy inaczej — syknął, kładąc po sobie uszy. — Siedź tu, bo dziś wyjątkowo nie mam sił na użeranie się z tobą. Zajęcza Łapo, chodź, pójdziemy na trening. Potem... Potem będziemy się z nim męczyć.
Liliowa skinęła głową, a gdy jej mentor wyszedł, uśmiechnęła się triumfalnie do ojca. Jej wyraz pyska mówił jedno.
"Przegrałeś".
***
Tym razem plan był inny. Ze względu na trudniejszą sytuację w związku z wszechobecnym białym puchem, mieli zabrać ze sobą jej ojca. Trening treningiem, ale coraz mniejsza ilość piszczek zmusiła ich do wzięcia sobą dodatkowej pary łap. Nawet jeśli nic nie złapie, to chociaż pomoże im dźwigać to, co sami upolują.
— Zdradziecka Rybko, idziesz z nami, ale z góry mówię, że nie chce słyszeć nic o żadnej Zajęczej Gwieździe — orzekł bury, patrząc niechętnie na czekoladowego. Ich niegdyś pozytywne relacje znowu uległy pogorszeniu, a liliowa była nawet dumna, że jest z lekka temu winna.
Czekoladowy wlekł się za nimi. Jedyne co było słychać z jego strony, to ociężałe kroki, powodujące głośne skrzypnięcie śniegu. Wcześniej bardzo zapierał się temu, żeby z nimi iść, ale koniec końców nie miał wyboru.
— Nic przecież nie mówię — burknął w stronę kocura. — Zajmij się szkoleniem demona, mną się nie przejmuj — poinformował.
— Nie widzę tu żadnego demona, tylko twoją córkę — odparł ze znużeniem Bażancie Futro. — Radziłbym przyspieszyć, bo strasznie nas spowalniasz, a ja wolałbym wrócić do obozu, nim zrobi się ciemno.
Vanka nie przejmowała się nimi. Coraz częściej wszystko wychodziło na jej korzyść, a to ją niezmiernie satysfakcjonowało. Takie życie było momentami wręcz za łatwe, ale nie marudziła. Podziwianie ośnieżonego krajobrazu odwróciło jej uwagę od polowań. Cały czas słyszała za sobą szmer kroków ojca, który na obecną chwilę sprawiał wrażenie pozbawionego wszelkich chęci do życia. Gdyby mógł, najpewniej nigdy nie wchodziłby w jej drogę. Tyle że ona nie mogłaby być szczęśliwa wiedząc, że jego byt jest za spokojny.
— Bażancie Futro, czy możemy tu zapolować? — zapytała, chcąc obrócić się w stronę mentora. Problem był taki, że nie zastała go tam, gdzie powinien stać. Momentalnie sierść na jej karku stanęła dęba, a ona sama przełknęła ślinę, z lekka przestraszona zniknięciem kocura. — Gdzie on jest? — spytała, patrząc z niepokojem na Zdradziecką Rybkę, który nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem.
Nie zdążył jednak udzielić jej odpowiedzi. Spomiędzy wysokich drzew wyłoniła się ledwo widoczna kocia sylwetka. Obcy wydzielał bardzo nieprzyjemny zapach, a jego białe futro zlewało się z otoczeniem. Jedyne co sprawiało, że go spostrzegli, to intensywnie zielone ślepia.
Zmarszczył nos, patrząc na nich złowrogo.
— Czego tu szukacie? — syknął, nastawiając uszu. — Wy z tych wielkich grup, co tu nie dawno zawędrowały? Leniwce — prychnął, uderzając ogonem o ziemię. — Zabieracie mi jedzenie.
Zając obróciła z lekka spanikowany wzrok na ojca. Nie spodziewała się zastać go skulonego za nią i kryjącego pysk pod łapami. Wyglądał na ogromnie przerażonego widokiem nieznajomego.
— Znasz go? — wymamrotała szeptem.
Ten pokręcił głową.
— W-wygląda jak Zajęcza Gwiazda — wydukał, drżąc z ogarniającego przerażenia. Nim liliowa zdążyła westchnąć, zirytowana jego ciągłym myśleniem o zmarłym już liderze Klanu Burzy, coś odepchnęło ją w bok, a następnie przyszpiliło do ziemi.
Poczuła na sobie ciężar, a po chwili okropny odór owiał jej pysk.
— Myślę, że ani on, ani ty nie stanowicie dla mnie problemu — stwierdził kocur, wysuwając pazury i opierając swoją łapę o jej pysk. — Nie kombinuj nic, a oszczędzę ci tę uroczą mordkę.
Spięła się. Paskudny samiec, zresztą, jak każdy, na którego się natykała. Tylnymi łapami odepchnęła go od siebie, a gdy ten poturlał się parę mysich kroków dalej, zerwała się. Rozejrzała się za ojcem, ale jedyne co ujrzała, to czekoladowy ogon znikający w oddali pomiędzy drzewami.
Zostawił ją.
Własny ojciec, którego nieważne jak bardzo nienawidziła, porzucił ją na rychłą śmierć.
— O, twój kochany cię opuścił? — zakpił kocur.
— To mój ojciec, idioto — syknęła, odskakując w tył, gdy ten zaszarżował wprost na nią.
— Rzeczywiście, za stary jak na partnera — przyznał, oblizując pysk. — Przez was nie mam co jeść, ale może jak wyzbędę się jednego pyska do wykarmienia, to zostawicie mi chociaż jedną mysz — mruknął, obchodząc ją dookoła.
Obracała się wraz z każdym jego krokiem. Serce biło jej jak oszalałe, a ona sama była pewna, że zaraz zejdzie na zawał. Nieznajomy budził w niej niepokój, grożąc jej śmiercią. Była na to za młoda, miała całe życie przed sobą i cel do spełnienia. Nie może umrzeć, dopóki nie zrobi tego, co obiecała Kruczej Gwieździe.
A teraz miała kolejny powód, aby ubić swojego ojca. Tchórz ją zostawił, a dobrze musiał wiedzieć, że sama nie da rady.
Zając zaklinała swoją powolność. Nie ucieknie mu, na pewno jest od niej szybszy. Czy będzie w stanie pokonać go w walce? Raczej nie, wyglądał na silniejszego. Musiała zwlekać, może się zmęczy, albo nadarzy się cud i ją oszczędzi.
— Nie szukam zwady... — odezwała się, kuląc uszy, gdy postąpił o krok bliżej.
— A ja szukam pożywienia, które ty i tobie podobni zabieracie mi sprzed nosa — syknął, a zaraz po tym poczuła przenikliwy ból na grzbiecie. Zgarbiła się, czując wbijające się pod jej skórę kły. Na oślep wycelowała łapą w bok i usłyszała syknięcie. Poluźnił zgryz, a ona odsunęła się i nie czekając na jego kolejny ruch, przeryła mu pazurami pysk.
— Ty wstrętna...
— Zajęcza Łapo! — Głos Bażanciego Futra rozproszył ją. Poczuła ulgę, ale zaraz po tym została powalona na ziemię. Jej biel i ta przeciwnika musiały zlewać się ze sobą, bo bury pomimo pędzenia w ich stronę, zdawał się wahać nad miejscem, w które powinien zaatakować.
— Więcej was matka nie miała? — prychnął nieznajomy, a gdy tylko ponownie odepchnęła go tylnymi łapami, jej mentor zdołał wypatrzeć przeciwnika i zaatakował go.
Jasny puch pokryła czerwona barwa. Uczennica nie wiedziała nawet, kto był jej właścicielem. Otarła pysk i spojrzała w osłupieniu na własne kończyny. Wszystko ją bolało, a w uszach świszczało od wysokiego poziomu adrenaliny we krwi.
Przełknęła ślinę i widząc, że Bażant na moment traci kontrolę, ruszyła pędem na przeciwnika. Uczepiła się jego grzbietu i wgryzła w kark. Czuła, że wyżywa się na nim za wszelkie czyny kocurów, jakie ją w życiu zraniły. Za ojca, który nie dosyć, że zawsze sprawiał jej wstyd, tak teraz zostawił ją na pastwę losu, jak i za Nastroszoną Łapę, dogryzającego jej i obrzydzającego ją samą mową i podejściem do zwykłych spraw.
Nie wytrzymała i zeskoczyła z białego. Ten odsunął się w tył, łypiąc na nich nieufnym wzrokiem. Dotychczas mleczne futro zbrukane zostało zewsząd krwią. Z każdym krokiem oddalał się, najwyraźniej próbując uciec.
Chciała rzucić się ku niemu. Wykończyć go i upewnić się, że nigdy tu nie wróci. Bażant jednak wystawił łapę, powstrzymując ją przed tym.
— Zostaw go. Niech ucieka — polecił, biorąc głęboki wdech i rozglądając się po otoczeniu. — Gdzie twój ojciec? — zapytał zmartwiony.
Zajęcza Łapa zdrętwiała. Przełknęła ślinę i spuściła wzrok na ziemię.
— Uciekł — wykrztusiła, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo nie może powstrzymać drżenia własnego głosy. — Ten samotnik... uznał go za Zajęczą Gwiazdę. Podczas gdy mnie atakowano, on zwiał. Gdzieś tam. Między drzewami — pisnęła, nie mogąc opanować przyśpieszonego oddechu.
Mogła zginąć. Tak po prostu.
— Ci... Spokojnie, już nic ci nie grozi — zapewnił wojownik, obchodząc ją dookoła i przyglądając się, czy nie ma żadnych ran na ciele. — Dobrze ci poszło. Musisz być naprawdę waleczna, że tak długo dawałaś ra...
— Nie mów do mnie jak do kocięcia — poprosiła. — Wiem, co mówiłam nieraz o moim ojcu. Że zdrajcy zasługują na śmierć. Czy nie miałam jednak racji, skoro zostawił mnie tu samą? Chciał pozwolić mi... zginąć — wydukała, ocierając pysk. To na pewno nie łzy. Ona przecież nie płacze.
Bażant wahał się. Nie potrafił jej odpowiedzieć. Tak jak mogła się tego spodziewać.
— Przykro mi, Zajęcza Łapo. Kiedyś naprawdę nie był taki. Z Pędzącym Wiatrem byś się dogadała, ale on umarł. Przepadł w Klanie Burzy...
— Dla mnie to go nie usprawiedliwia — przerwała mu z głośnych charknięciem. — Chciał dać mi umrzeć, rozumiesz? Własnej córce. To nie jest normalne! — syknęła, zanosząc się cichym płaczem. — Nawet... Nawet gdyby byłby tu Nastroszona Łapa, ja... Ja pomogłabym mu. Nienawidzę go, ale nie zostawiłabym prawowitego członka klanu na śmierć! A on? On to zrobił! — warczała, bijąc wściekle ogonem o ziemię. — A zresztą, nie mów nic. Tobie... Tobie dziękuję. Znalazłeś mnie i uratowałeś, ale o reszcie zapomnijmy. Nie mam już żadnego rodzica — wykrztusiła, mijając mentora i kierując swe kroki do obozu.
Miała serdecznie wszystkiego dosyć.
<Rybko?>
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz