*jeszcze za czasów przeprowadzki*
Słysząc jego słowa, miała ochotę zejść na zawał. O nie! Nie mógł! Jeśli do niej pójdzie, to ta jako doświadczona medyczka, pewnie dostrzeże, że był przez nią faszerowany! Nie mogła do tego dopuścić!- W-w-w-wiesz...a...m-m-może...t-t-t-to n-nie ch-choroba...? B-b-b-bo ch-choroby...z-z-zazwyczaj...m-mają...ja-jakiś wi-widoczny...po-początek...a to c-c-coś...ni-nie ma...i i... ch-chyba...by za-zauwa-zauważyła...bo byliśmy u ni-niej....całki-całkiem...ni-niedawno.... – żeby tylko nie poszedł, żeby tylko nie poszedł, żeby tylko nie poszedł bo ruda się jeszcze zorientuje...i...i wtedy będzie skończona...straci go...a nie mogła go stracić!
- Może... Może masz rację. A... czemu tak się jąkasz? T-to nie podobne do ciebie – zauważył.
Racja. Jąkała się. Ale to przez emocje. Przez strach. Że go straci. Że znów czarny da się innym omamić. Przejdzie na stronę Lukrecji i Plusk. Do tego przecież nie mogło dojść! Nie mogło! Nie, kiedy znalazła sposób!
- B-b-bo...bo si-się bo-boje... - miauknęła. - s-s-sama nie wiem czego... - skłamała, wtulając się w jego futro i płacząc. - Czego się boisz? - nie za bardzo rozumiał. Widać było, że jej zachowanie go bardzo dziwiło. Ta jednak nawet nie zwróciła na to uwagi. Tuliła się do niego, próbując się uspokoić. Dobrze, że byli na uboczu, bo by zaraz wszyscy się na nich gapili...
- Czego się boisz? - powtórzył nieco głośniej, by na pewno kotka go usłyszała.
- Ż-że...że zost-zostanę sama...ni-nie mam ju-już nikogo...poza tobą...a jak so-sobie pójdzie-pójdziesz...t-t-to....to mo-możesz od-odejść na za-zawsze...d-do Lukrecji...a-a-albo kogoś inn-innego... - załkała.
Żółtooki wziął głęboki oddech i westchnął.
- Masz jeszcze tate i inne rodzeństwo – zauważył.
Miała ochotę histerycznie zapłakać. Zaraz ją opuści. Nie mógł. Nie mógł, bo go straci, a chciała być z nim, był teraz jedynym co jej pozostało. - Ml-mleczyk...je-jest...jest t-t-taka j-jak...reszta...a...Bez...Bez ni-nie zwra-zwraca na mni-mnie uw-uwagi – wyszlochała. To akurat było prawdą. Znała siostrę, Bza kochała, ale faktycznie ich kontakt się urwał. O Poranku nie wspomniała…bo od dawna go nie widziała. Ale pewnie już matka go przekabaciła na swoją stronę. Ona nie mogła stracić ostatniego kota, który mógł być jej bez reszty oddany, a ona jemu.
- A ja... ja co w sobie mam, że mnie kochasz? Przecież jestem nikim... Budzę w tobie litość? Nie jestem silny. Nie obroniłbym cię przed niczym.
- Ni-nie jest-jesteś Ni-nikim... - odparła - j-j-jesteś...silny – dodała, zaprzeczając temu, co wcześniej powiedział.
- Nie jestem... Gdybym był, to umiałbym ochronić swoich bliskich, rzucić ciebie i żyć jak chcę - burknął.
Nic nie odpowiedziała, tylko przestała się ruszać i zamknęła oczy. On nawet nie wiedział, jaki był cenny. Jak kochanym kotem był, jak ważnym, jak drogim, gdy miało się go przy sobie. Z kimś…mógłby być nie pokonany. Sam nie, bo za bardzo ulegał wpływom innych, co sam zauważył. Syn Doli westchnął, kładąc łeb na jej grzbiecie. Pociągnął znów nosem, a łzy zaczęły ponownie spływać mu po policzkach.
Razem ryczeli, wtuleni w siebie nawzajem.
***
Dotarli na nowe tereny! Były...bardzo ciekawe, i odmienne oraz bardziej różnorodne niż ich stare zarazem. Regularnie dawała Niktowi trochę jastrzębca, choć dalej nie ogarniała do końca, ile dokładnie starczy na ile czasu. Starała się jednak trzymać pewnych ram, dzięki czemu chyba jeszcze nie wyszedł za bardzo ze swego stanu w którym był kochającym partnerem. Siedziała właśnie na uboczu czegoś, co miało wkrótce stać się obozem, ale jeszcze nie zostało do końca uprzątnięte. Obok niej był jej ukochany czarny arlekin. Polizała kocura za uchem, mrucząc cicho.Słysząc pomruk przy uchu i mokre liźnięcie, uśmiechnął się. Oparł się o ramię liliowej, wręcz się na niej kładąc, co sprawiło, iż ta poczuła przyjemne ciepło w serduszku.
- Możemy... leżeć? Położyć... - poprawił się.
- Oczywiście, kwiatuszku - miauknęła, opadając na podłoże. Na niej natomiast położył się Nikt, przez co stała się kocim materacem. Zaczęła miarowo mruczeć, liżąc kocura po łebku. - co chcesz dzisiaj robić? - spytała.
Mogli razem pospędzać czas. Jeśli go do siebie bardziej przyzwyczai, to może za jakiś czas tak mu zmieni myślenie, że i bez jastrzębca będzie jej bezgranicznie oddany? Miała taką nadzieję, bo nie wiedziała, jak długo będzie mogła go tak faszerować bez większych skutków ubocznych, i, nie daj świecie, zauważenia przez kogoś z zewnątrz. Wtedy, gdyby Plusk się dowiedziała, mógłby to być jej koniec. A jeśli jeszcze by się sprzymierzyła z Lukrecją to to by dopiero było…na szczęście na brata miała haka, bo Wanilia wiedział, co kremowy wyprawiał, ale mimo wszystko ryzyko pewne pozostawało. Starała się tym jednak nie przejmować za bardzo, bo przecież jak na razie nic się nie działo i wszystko szło gładko jak po maśle, niektóre wykroczenia, zło konieczne, jakie musiała popełniać, by zapewnić Niktusiowi dobro, uchodziło jej na sucho.
<Nikt? Kochanie Moje? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz