tururu nadrabianie wojny i tuli tuli z wrogiem <3
Odbudowa obozu trwała w najlepsze. Barwinek cały czas miał zajęte łapki. Pomagał, jak mógł. A to medykom, a to wojownikom, czy uczniom. Rozmawiał też często z zastępcą, czy nie mógłby jakoś bardziej się zaangażować. Lew, jego stary poczciwy przyjaciel z kolei namawiał go do odpoczynku. Siadali więc zazwyczaj gdzieś na uboczu, rozmawiając. Czarny chętnie plotkował też z Bursztynową Łapą, czy Tańczącą Pieśnią. Martwiło go jednak, że od wczoraj nie widział swojego najbliższego sercu przyjaciela.
Zaginął gdzieś Łabędzi Plusk. Wojownik o oklapniętych uszkach martwił się bardzo, chciał go znaleźć, przytulić się. Dawno tego nie zaznał, w końcu point był dość skryty w sobie.
Barwinek westchnął. Pozostało mu czekać.
Było południe, kiedy usłyszał jakieś szmery w obozie. Następnie mały tłum przy wejściu do obozu. Dostrzegł wojowników taszczących coś...coś dużego, jasnego, jednak splamionego krwią. Czarny podszedł bliżej, kiedy, jak się okazało, ciało zostało ułożone na miękkiej trawie.
Momentalnie jego serce stanęło. W uszach zaszumiało, łapy odmówiły posłuszeństwa. Czuł pustkę w głowie, a przed jego oczyma pojawił się obraz martwego Łabąda. Nie mógł odwrócić wzroku, Nie potrafił. Czuł, jak gorzkie łzy napływają mu do oczu, a wargi drgają, niezdolne do wypowiedzenia jakichkolwiek słów.
Ruszył, w ogóle nie rejestrując tego, co działo się dookoła. Kręcił głową, płacząc coraz mocniej. Usiadł ciężko przy ciele pointa. Stan, w jakim był...te rany, rozszarpana skóra, pogruchotane na pył kości...Barwinek odwrócił wzrok, zaciskając zęby, płacząc dalej. Nie ukrywał tego. Po raz drugi w życiu łzy leciały z niego tak swobodnie. Jego serce było w strzępach. Rozerwane nagłą stratą ważnej mu postaci.
Wtulił się w jego futro, nie patrząc na to, co dzieje się dookoła. Nie dbał o zdanie innych. Miał prawo opłakiwać przyjaciela.
- Łabąd... - Trącił go nosem. - Ł-Łabąd, p-proszę c-cię...
Szlochał, a jego głos łamał się przy każdym słowie wypowiedzianym do martwego ciała pointa. Barwinek czuł przerażenie. Nie wiedział, co będzie dalej. Jak będą wyglądały jego dni...? Te wszystkie wieczory, które spędzał z przyjacielem, polowania, patrole...? Z kim będzie wymieniać smutki, wątpliwości, sekrety? Dla kogo będzie nosił uśmiech na pysku, żeby go pocieszać?
Schował głowę w zakrwawione, jasne futro. Pragnął zniknąć, by Łabąd ostatni raz pozwolił się przytulić, z tym jego typowym jąkaniem się. Z nieśmiałym uśmiechem, spojrzeniem jasnych oczu...
~*~
Ta wojna nie była nikomu potrzebna!
Barwinkowi zwłaszcza, po tym, jak ich obóz został spalony. Byli zmęczeni, wyniszczeni, pełni czarnych scenariuszy. Do tego...doszła kłótnia liderów, wypowiedzenie wojny, śmierć Łabędziego Plusku....
Westchnął głośno. Szedł z innymi na bój. Na śmierć, której się spodziewał. W końcu był już stary, na pewno jakieś młodsze koty będą chcieć go ubić. Przejechał łapą po ziemi, rozglądając się.
Poszedł na ubocze. Wyczuł już Klan Nocy, widział, jak nadbiegają. Ich wojownicy się szykowali. Barwinek wraz z nimi starł się z wrogiem w potyczce. Nie chciał jednak nikogo zabijać.
Nie zależało mu na krwi na łapach.
Bił się z jakimś kocurem. Celowo unikał zadawania śmiertelnych ciosów, nawet jeśli miał ku temu kilka okazji. Pocharatał go, odganiając od siebie. Później pomógł w walce innym wojownikom z jego klanu. Przeganiali, odrywali uszy, straszne rzeczy. Barwinek widział, jak tamci zabijali. Przełknął ślinę, czując, jak jego łapy się trzęsą. Nie pierwszy raz widział śmierć, nie był mu to obcy widok. Mimo wszystko... Nie czuł się na siłach. Nie po tym wszystkim, co go ostatnio spotykało.
Odłączył się od reszty. Spostrzegł mniej wciągnięty w walkę odłam polany. Tam gdzieś odpocznie. Jego stawy wręcz błagały o przerwę.
Biegł między bijącymi się kotami. Czuł krew, brud, słyszał krzyki, które echem odbijały się w jego uszach. Był zaabsorbowany przerażającym widokiem. Łapy mu miękły. Zwolnił kroku, słysząc nagle płacz. Skierował kroki w tamtą stronę. Coś go ciągnęło, by to sprawdzić. Może litość, lub jego miękkie serce. Chęć niesienia pomocy? Współczucie? W końcu wojna nigdy nie była przyjemna.
Dostrzegł jasnego kota, płaczącego nad zakrwawionym ciałem. Jego serce momentalnie przyspieszyło, zmiękło, zapragnęło okazać wsparcie. Wiedział jednak, że kot był z Klanu Nocy i może chcieć go zaatakować.
Był jednak taki mały... Bezbronny, nieświadomy. Dziecko, które potrzebowało ochrony. Jego troski... Kto wie, nad kim płakało?
Zbliżył się powoli, patrząc na niego łagodnym wzrokiem.
– Odejdź! – wrzasnął młodszy, dygocząc na całym ciele. Stojący przed nim czarny kocur nerwowo machnął ogonem. – Zostaw go! Dajcie mu spokój! – wrzasnął, a jego oczy napełniły się łzami. – C–czemu?! – jęknął, kuląc się. Czuł się taki słaby, taki zmęczony... – C–czemu wszystkich mi odbieracie?! – wydukał łamiącym się głosem i wybuchnął płaczem.
Położył po sobie uszy, powoli idąc. Widział wielkie łzy kocurka. Słyszał jego krzyki.
- Nic ci nie zrobię. - Zaczął. Chciał go uspokoić. Okazać wsparcie. - Nie każdy chce walki.
Widząc, że niewiele to dawało, okrążył go. Stanął w bezpiecznej odległości. Powoli. Ostrożnie.
- Ja ci nikogo nie odbiorę. Nie chcę walczyć. Obiecuje. Nic ci nie zrobię. - Mówił miękko. - Zaufaj mi. Chociaż odrobinkę.
Kocurek z Klanu Nocy spojrzał na niego załzawionymi oczami i załkał.
- On... On miał ze mną zostać - zaszlochał. - T-to takie niesprawiedliwe!
Opuścił ogon. Podszedł do niego nieco bliżej. Nie chciał przytłaczać kocurka, nie miał zamiaru go spłoszyć.
- Wiele jest niesprawiedliwych rzeczy. Na przykład ta wojna. Komu ona potrzebna? - Zapytał łagodnie.
- T-ta bitwa nie powinna się odbyć - jęknął, pociągając nosem. - Oszronione Futro wcale nie musiał umierać - mruknął płaczliwie, dygocąc.
Spojrzał na zmarłego. Przez krew i brud niewiele widział. Domyślał się jednak, że ten cały Oszronione Futro był dla kocurka ważny.
- Masz rację. Nie powinna. Mimo tego stało się. Ale spokojnie, ten kocur patrzy na ciebie z góry. - Uśmiechnął się łagodnie, chcąc go podnieść na duchu.
Widział, jak kocurek drżał. Wręcz trząsł się, jakby miał się rozpaść na kawałki. Barwinek podszedł bliżej.
- Chodź. Nic ci nie zrobię. Jestem już starszy. - Mruknął, żeby się usprawiedliwić. - Jak ci na imię?
Uczeń pociągnął nosem i wbił wzrok w ziemię.
- J-Jabłkowa Łapa - wymamrotał, przysuwając się do wojownika wrogiego Klanu.
Barwinek Starał się roztaczać przyjacielska aurę. Łagodność, jaka od niego biła była ogromna. Nie miał złych zamiarów. Chciał tylko wesprzeć dziecko skrzywdzone na wojnie. Przysunął do siebie Jabłkową Łapę, ogonem owijając jego niewielkie ciało. Zobaczył w kocurku jego malutką siostrę, Bodziszek. Kiedy byli malutcy, niewinni. Nie znali wtedy zła tego świata.
Jabłkowa Łapa jest tylko dzieckiem. Bezbronnym, niewinnym, który przeżywa właśnie swoją stratę.
Barwinek chciał dać mu wsparcie. Pomóc, odwieść od nieszczęścia.
Jabłkowa Łapa załkał, wtulając się w futro wroga.
- Oni wszyscy... Oni wszyscy mnie opuścili...
Barwinek nie wiedział jacy "wszyscy". Domyślał się jednak, że Jabłkowa Łapa stracił więcej, niż tego jednego kota. Opatulił go ogonem, mrucząc uspokajająco. W tej chwili nie liczyła się wojna. Nie miały znaczenia ich pochodzenia. Klan Klifu zawsze był wrogo nastawiony z Klanem Nocy, jednak nie wszyscy to popierali. Niektórzy ślepo podążali za liderami, inni mieli własną opinię. Takim kimś był właśnie Barwinek. Nie miał nic do Klanu Nocy. Nawet teraz, złączeni walką uważał ich za zwyczajny klan, któremu trochę się poprzestawiało w głowie.
Westchnął.
- Wiesz... Każdy kogoś traci. Życie w lesie nie jest łatwe. - Oznajmił. - Ja też... Pożegnałem wiele bliskich, popełniłem mnóstwo błędów. A jednak teraz siedzę i chcę, żebyś wiedział, iż jestem dla ciebie wsparciem, Jabłuszko.
Kocurek milczał. Płakał, pewnie Zastanawiał się nad jego słowami. Czarny więc kontynuował.
- Jesteś taki młody i niewinny - mruknął cicho. - Mógłbyś być moim synkiem, taki jesteś malutki. - Zaśmiał się. Nigdy nie doczekał własnych dzieci, dlatego teraz robił za klanową niańkę. Nie przeszkadzało mu to. Lubił dawać innym swoją troskę.
Jabłkowa Łapa zakwilił głośno, wtulając się w futro Barwinkowego Podmuchu.
- Wszyscy, którzy chcą mi pomóc, odchodzą - jęknął. - N-nie chcę już nigdy więcej na to patrzeć! - zaszlochał, drżąc.
Ogonem pogłaskał kocurka.
- No już, ciii - próbował go uspokoić. Rozejrzał się nerwowo, czy nikt nie ma w planach ich zaatakować. Nie zapowiadało się jednak na to. Odetchnął cicho, nadal pozostając czujnym.
- Nie unikniesz straty, Jabłkowa Łapo. - Miauknął. - Ale każda strata może uczynić cię silniejszym. Oszronione Futro pewnie teraz syczy na mnie ze srebrnej skórki, że przytulam jego ucznia.
Zaśmiał się cicho. Chciał odwieść ucznia od ponurych myśli.
- Jesteś tego pewien? - zapytał łamiącym się głosem, wlepiając smutne spojrzenie w kocura. - Jesteś pewien, że Klan Gwiazd rzeczywiście istnieje?
Uśmiechnął się delikatnie.
- No pewnie. W końcu ja często czuję obecność mojej siostry, która umarła dawno temu. - Westchnął. - Wystarczy twoja wiara.
<Jabłkowa Łapo? uwu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz