- A-ale jak to? - wyjąkała wpatrując się to w rodzicielkę, to w czarną przywódczynię. - Gdzie poszedł? Powiedział, że się z nami pobawi gdy wróci... Czy nie chce się bawić?
- On nie żyje... - miauknęła cicho Szyszka, po czym spuściła głowę. Brzoskwinka przycisnęła się blisko mamy. Przecież... On nie mógł umrzeć. Nie mógł ich zostawić. Akurat przed mianowaniem na ucznia. Za niecałe ćwierć księżyca miało to się stać. A on... Odszedł. Nie widział tego, jak dorasta. Mogła mu pokazać, na co ją stać. I, że żaden zasmarkany Mirabelek nie jest taki fajny jak myślał. Wtem jedna myśl ją nawiedziła.
- W-walka jest wstrętna - syknęła. Nawet nie chciała powstrzymywać łez tlących się pod zamkniętymi powiekami. Ich tata, on... Ich kochał. Kochał klan. Oddał za niego życie, by te wszystkie obce koty mogły tu żyć w spokoju. Szyszka przycisnęła się bliżej Leszczyny oraz małej szylkretki, tłumacząc jej, że niestety tak się czasem dzieje podczas bitew, ale Brzoskwinka wyrwała się spod jej czarnego futra i pobiegła do żłobka. Cicha uniósła jedną brew spoglądając niemrawo w jedną i w drugą stronę, natomiast Mirabelek turlał kulkę mchu do Śliwki, która delikatnie popychała ją do przodu, przez co kremowy musiał się nachylić, by złapać piłkę. Jej niema siostra podeszła po chwili. Stanęła i przechyliła główkę, dając jej jasno do zrozumienia, że nie wie o co chodzi. Reszta rodzeństwa także po chwili podeszła rzucając jen pytające spojrzenie.
- Co się stało? - zapytała po chwili cicho Śliwka. Jej zmartwione spojrzenie kierowała prosto w jej oczy. Chciała teraz zostać sama, ale oni muszą wiedzieć. Nie była przecież sama.
- Tata umarł - burknęła. Tamci pobiegli szybko do mamy, pewnie upewnić się czy to prawda. Sama przecież nie mogła w to uwierzyć. Ich tata był przecież taki dzielny... Opowiadał tyle historii, codziennie przynosił świeżą zdobycz co też wskazywało na jego niesamowite zdolności łowieckie...
- Wszystko dobrze? - usłyszała za sobą spokojny głos cioci, który lekko się załamywał. Ona też odczuła jakąś stratę, Myszołów to był brat jej partnera, Sokoła. Była też zresztą ciekawa, jak on na to zareaguje.
- Nie, nie jest dobrze.- zaszlochała.- Czemu Pszczółka go nie uratowała? - spytała cicho, starając się stłumić płacz zbierający się w jej oczach. Szyszka niepewnie na nią spojrzała.
- Ona... też umarła - wytłumaczyła zwieszając głowę.
- To wszystko moja wina! - nagle Brzoskwinka wybuchła, wypuszczając jeszcze większą fontannę łez.- Gdybym ja się nie urodziła, to mama by tam była i by go uratowała, i może jeszcze by Pszczółka ocalała, a nie, że on umarł, ona też i wszyscy się smucą!- jęknęła zakrywając pyszczek łapami. Sprawa była beznadziejna, zresztą tak jak ona sama.
<Szyszko? Mały płaczliwy dzieciak już czeka xd>
Ojć :<
OdpowiedzUsuńCiocia pocieszy