Spokojny sen Fiołkowej Łapy przerwał wrzask Żmijowej Łuski, która rozdarła pysk tak, że było ją zapewne słyszeć w Klanie Klifu. Uczennicą podniosła się na drżących łapach, które od wczorajszego treningu nadal ją bolały i były opuchnięte. Szylkretka nie miała nawet czasu na umycie się, czy też zjedzenie czegokolwiek. Zamiast tego dostała reprymendę od mentorki, za to, że nie była na nogach, zanim ona po nią przyszła, bo przecież słońce już wschodzi.
Córka Brzoskwiniowej Gałązki westchnęła cicho, patrząc na niebo, które było czarne jak smoła, przez co e obozie panował mrok.
Tak, faktycznie, słońce już wstało.
Głupie, nędzne, lisie łajno.
- Ruszaj się, nie mamy całego dnia - syknęła mentorka, strosząc sierść na karku, po czym najzwyczajniej w świecie popchnęła jeszcze zaspaną i nieogarniającą życia Fiołkową Łapę w stronę wyjścia z obozu. Ta natomiast posłusznie poszła, mimo iż na język wpływały jej najrozmaitsze obelgi, nie odzywała się jednak. Wolała zrobić tak jak kazała jej mama brzoskwinka - olewać to i nic nie mówić. Po prostu ignorować.
Szła więc posłusznie na miejsce treningu, mimo iż łapy jej odpadały, a ona sama najchętniej wróciłaby do leża uczniów. Nie znosiła tej wyliniałej staruchy, cały czas zastanawiała się, dlaczego to właśnie ona dostała tę wariatkę na mentora. Dlaczego nie ktoś inny?! Ktoś to nie ma z nią na pieńku?!
Nocny oszalał chyba już do reszty.
- Pozycja wyjściowa! - wrzasnęła bengalka, wysuwając pazury. O nie... Nie! Fiołek zadrżała lekko, widząc ostrą broń starszej kotki. Była zmęczona, w dodatku mniejsza i z pewnością słabsza przez swój wiek. I jeszcze ma mieć z nią trening niczym prawdziwa walka?!
Oh Klanie Gwiazdy...
Mimo wszystko ugięła łapy, gotowa na atak przeciwniczki, który nadszedł tak niespodziewanie, że aż szylkretka zachłysnęła się powietrzem, kiedy oberwała łapą prosto w pysk. Upadła na ziemię, kaszląc głośno.
- Zwariowałaś?! Widzisz, że ledwo chodzę, a ty jeszcze wymagasz ode mnie treningu niczym walki! Nocna Gwiazda to pomylony idiota, ale ty jesteś, zwyczajną kupą lisiego łajna! Żałuję, że żyjesz pokrako! Żałuję, że takie coś jak ty, jest moim mentorem! - nie wytrzymała. Wyrzuciła z siebie, chociaż małą część tego, co sądziła o tej pomylonej, pożal się boże, wojowniczce.
Widząc jednak wyraz jej pyska, szybko cofnęła się o kilka dużych kroków. Żmija bowiem wręcz kipiała z wściekłości, uderzała ogonem o ziemię, dysząc ciężko. Fiołkowa Łapa szybko zrozumiała, że jedynym ratunkiem oraz wyjściem jest ucieczka. Córka Ciernistej Łodygi puściła się pędem przed siebie, biegnąc tak szybko, na ile pozwalały jej opuchnięte i obolałe łapy. Przedzierała się przez trawę, słysząc za sobą dudniący krok bengalki.
Wpadła do obozu niczym huragan, szorując łapami po piasku, wzniecając tym samym tumany kurzu. W jednej chwili poczuła, jak coś łapie ją za kark i rzuca wysoko w powietrze, spanikowana Fiołek jakimś cudem uniknęła uderzenia w podwyższenie, z którego przemawia lider. Odbiła się od niego łapami, po czym rydzyka przed siebie z wysuniętymi pazurami. Wprost na własną mentorkę. Rzuciła się na jej bok, wbijając pazury w bark oraz udo. Nie utrzymała się jednak długo, nim zdążyła się obejrzeć już leżała doduszona do ziemi za gardło. Jej oddech zmienił się w charczenie, rozbieganym, wręcz błagalnym wzrokiem dojrzała mamę Borskwinkę, która z przerażeniem oglądała całe zajście.
W jednej chwili poczuła przerażający ból. Wygięła się w łuk, drapiąc pazurami brzuch wojowniczki. Ta jednak zdawała się sobie nic z tego nie robić i najzwyczajniej w świecie wbiła pazury w jej czaszkę, dociskając przerażoną uczennicę jeszcze bardziej do gleby.
Fiołek szamotała się na tyle, na ile miała siły, gdy Żmija dorwała się do jej ucha, szarpiąc za nie zajadle.
- Bła-agam... - wycharczała młodsza, uderzając łapami na oślep. Przyniosło to jednak odwrotny skutek od zamierzonego. Ciemna kocica szarpnęła mocniej, a ciało terminatorki przeszył przeraźliwy ból. Wydała z siebie żałosny wrzask.
Krew trysnęła, a ona sama na chwilę zamarła, nie wiedząc, co się właśnie stało. Czas jakby zwolnił, nie czuła już silnych ciosów wymierzanych prosto w jej pysk i miękki brzuch. Zamiast się bronić, niczym w amoku się poddała.
Jednak kiedy poczuła zęby wbijające się w jej gardło, szybko wróciła do rzeczywistości. Ostatkiem sił przeorała Żmijowej Łusce po nosie, a ta odsunęła się z dzikim wrzaskiem. Kilka innych kotów przystąpiło do działania, szybko unieruchomili kocicę, która miotała się i syczała w szale.
Fiołek dopiero teraz poczuła jak rany zadarte przez jej mentorkę palą żywym ogniem, a ból, jaki odczuwała, wykraczał wręcz poza skalę. Zapiszczała żałośnie, jak małe kocię, nie mając siły się ruszyć. Po prostu leżała na ziemi, z trudem łapiąc, chociaż najmniejszy oddech.
- Fiołeczku... - zapłakany, lecz pełen miłości głos dotarł do niej z ogromnym opóźnieniem. Poczuła ciepło, a chwilę później dało się słyszeć mruczenie, które koiło niczym kołysanka.
- Ma-mus...iu... G-g-gdzie ma-ama... - wykaszlała, spluwając krwią na ziemię. Drżała z bólu, a co jakiś czas z jej pyszczka uchodził żałosny pisk rozpaczy.
- Shhhh skarbie... Zaraz tu będzie - wyszeptała kremowa kotka, między liźnięciami, po posklejanym krwią futrze szylkretki. Fiołkowa Łapa nie odpowiedziała, zamiast tego skupiła się na łapaniu jakiegokolwiek haustu powietrza. Chociażby najmniejszego...
- Fiołku... - głos Ciernistej Łodygi przedarł się przez otępienie, z łatwością trafiając do jej córki. Kotka podniosła główkę, patrząc na matkę. Stała tam. Oddalona o króliczy skok, ale stała... Zdawało się, że łzy wezbrały w oczach burej kocicy. Fiołek uśmiechnęła się słabo, patrząc na nią. Pysk miała cały oblepiony krwią, jednak jedną rzecz dało się dostrzec - brak oka.
Uczennica wyciągnęła w jej stronę łapkę, starając się dosięgnąć. Na marne.
- Ma-amusiu... - wycharczała ze łzami w oczach, czując jak jej przytomność oraz oddech słabną. W końcu jej głowa opadła bezwładnie na ziemię i tylko ledwie unosząca się klatka piersiowa wskazywała na to, że żyje.
< Ciernista Łodygo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz