Czy to klątwa za jej sucze zachowanie, że jej jelita zaczęły wydawać dziwne dźwięki, a latanie w krzaki stało się normą? A może jakiś dzieciak postanowił sobie z niej zadrwić i dodał jej coś do piszczki? Coś czuła, że winna była Kawcze Serce i te jej dzieci. Wciąż rozpamiętywała to jak kotka ją potraktowała. Najwidoczniej miała coś ze swojego ojca. To dopiero był wstyd!
Pszczela Duma znosiła jej humorki i potakiwała niepewnie na wzmianki o tym jaka Kawka by nie była. O tak... Obgadywała ją na potęgę, ciesząc się, że partnerka podzielała jej zdanie. Chociaż czy na pewno? Pszczółka wydawała jej się momentami niepewna własnych słów, ale być może to przez to, że martwiła się o Rusałkową Łapę. Ich córka zaginęła i nikt nie potrafił jej znaleźć. To dopiero było okropne! O wszystko obwiniała oczywiście liderkę, która wybrała sobie na zastępczynie własną córkę.
Była wściekła. To ona powinna zostać jej prawą łapą! W końcu się przyjaźniły! Wychodziło jednak na to, że przez ten głupi zamach stanu na Rudzikowy Śpiew, straciła jedyną szansę na zaistnienie w Klanie Nocy jako lider. Teraz pozostało jej wściekać się na niesprawiedliwość tego świata, planując krwawą zbrodnię, która da jej spokój ducha. Bo oczywiście... Gdyby ona władała Klanem Nocy, do wielu tych rzeczy nigdy by nie doszło. Miała w końcu łapę do rządzenia. Każdy kto z nią rozmawiał mógł się o tym przekonać. Jednak co jej z tego, jak Srocza Gwiazda okazała się zdrajcą ich przyjaźni!
W końcu dotarła do medyka, mordując wzrokiem każdego kto tylko na nią spojrzał. Oj, chodziła dzisiaj zła jak osa. Każdy to wyczuwał i zmykał jej spod łap, aby nie zostać jej przyszłą ofiarą. I ona się nie nadawała na władczynię? Właśnie, że tak!
— Ty! Brudasie jeden, zawołaj Strzyżykowy Promyk — zwróciła się do pachołka medyczki pogardliwym głosem. Co on w ogóle tu robił? Nie było mowy, aby kocur ją leczył. Dlatego też poczekała, aż ten Topik czy inna ryba zawoła kocicę, która zjawiła się po chwili z uniesioną brwią. — Co się tak gapisz? Potrzebuje pomocy! Inaczej bym tu nie przyszła. Ten bachor Kawczego Serca mnie otruł! Mówiłam, że z dzieciaka nic dobrego nie wyrośnie, a ona go broniła jak gdyby był kotką! Phi! — żaliła się medyczce, która nie zdawała się chętna na plotki.
— Z czym dokładnie przychodzisz? Objawy zatrucia są różne — wyjaśniła.
— Jestem damą! Nie będę przecież mówić o takich rzeczach! — no bo co miała powiedzieć? Że dostała biegunki? Przecież tak nie wypada! Na dodatek ten czekoladowy niewolnik im się przysłuchiwał!
— Makowe Pole... Nie pomogę ci jeśli mi nie powiesz. Mogę jedynie cię zbadać — westchnęła widząc jej złowrogo marszczący się pysk.
— Zbadaj! Jak jesteś dobra w swoim fachu to wysnujesz prawidłową hipotezę. — Podeszła do mchu i rzuciła na niego oceniającym wzrokiem. Wydawał się czysty. — Żaden kocur na tym nie leżał? — Spojrzała ostro na Topika, który szybko rzucił się do odpowiedzi.
— Przyniosłem go ledwie co. Jest świeży.
To jej starczyło. Ułożyła się z gracją na posłaniu, a Strzyżykowy Promyk ją zbadała, zapytała o to czy często odwiedzała krzaki na co z trudem potaknęła i podała jej jakieś zioła. Oby zadziałały.
I wtem... do legowiska medyka zawitała Kawcze Serce. Od razu poderwała się na łapy i podeszła wkurzona do kotki, by dać upust swej frustracji.
— No proszę! Ten twój "syn" powiedział ci co zrobił i przyszłaś sprawdzić czy żyje? Otóż tak. Żyje i mam się dobrze. Mówiłam ci, że z kocura nigdy nic dobrego nie wyrośnie! A teraz widzisz! Próbował mnie zabić!
Wyleczona: Makowe Pole
<Kawko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz