Uderzał ogonem ze wściekłości o ziemię, zaś pazurami walił w każdy napotkany kamień. Jego posrana stara stwierdziła, że nie oddadzą bachora Jesionowego Wichru tylko będą go kurwa trzymać, aż ojczulek sam se po niego przylezie. Zasadzki jej się zachciało, jakby już nie dostała po mordzie wystarczająco porządnie na wojnie. Jeszcze ta zasrana polana, którą im zabrali.
Tego dnia czara goryczy została przelana. Podczas treningu wściekłość kocura sięgała zenitu. Wbijał pazury w przeciwnika nie mając litości, prawie by go rozerwał na strzępy, gdyby inny kot nie interweniował. Zziajany ale nadal wściekły, dyszał ciężko, wyładowując swoją frustrację na spróchniałym drzewie.
— Uspokoisz się? — strzepnął uchem, gdy usłyszał nad sobą warknięcie. Uderzył łapą w gałąź, odłamując ją z trzaskiem.
— Nie — wysyczał sfrustrowany — Wkurwia mnie ta raszpla — kolejny raz uderzył w niewinne drzewo, zostawiając na nim ślady swoich pazurów. Warknął, kiedy usłyszał cichy śmiech.
— To się ucieszy. Klan Gwiazdy chce żeby zginęła. Tak jest zapisane w gwiazdach — Sroka, a przynajmniej Mech twierdził, że właśnie nią jest rozmyta postać, wzruszyła barkami — Twoim zadaniem jest ją zabić. Przodkowie wybrali ciebie na wybawiciela klanu klifu, spod jarzma tej wariatki — dodała zaraz, mrucząc cicho. Mech milczał przez wiele uderzeń serca. On? Zakała rodziny? Został wybrany przez sam klan gwiazdy do tak ważnego zadania? Uśmiechnął się pod nosem. Był wybrańcem. Zbawicielem. Cała reszta mogła mu naskoczyć.
Skinął łbem twierdząco, wybudzając się ze snu.
Ocknął się w swoim legowisku, tuż przy samym wejściu z leża wojowników. Ziewnął, rozglądając się. Noc trwała w najlepsze, kilku wojowników spało, większość była w drugim legowisko oraz w legowisku medyków. Kocur wstał po cichu, wychodząc z obozu. Szukał tego jednego, cholernego krzaka, którego widział niedawno.
Czarne jagody błysnęły w blasku księżyca.
Uśmiechnął się pod nosem, zbierając kiść. Wrócił pospiesznie, upewniając się, że wszyscy spali, zakradł się do legowiska swojej matki. Szylkretowa kocica oddychała spokojnie, pogrążona we śnie. Przez chwilę zawahał się. Zaraz jednak poczuł, jakby jakaś niewidzialna siła go pchnęła.
Złapał kępkę mchu, po czym rzucił się na liderkę, przyciskając roślinę do jej pyska. Kocica szarpała się, wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki. Przydusił ją swoim ciężarem ciała tak, by leżała w miejscu.
Sapnął, gdy zrozumiał, że to wszystko będzie trudniejsze niż myślał. Złapał ją szybko za kark, łamiąc go jednym, sprawnym ruchem.
Kocica padła na ziemię martwa. Omszony uśmiechnął się pod nosem, po czym ułożył ją tak, jakby spała. Kiść jagód śmierci ułożył na jej łapie, zaś kilka wepchnął do pyska, brudząc go. Zadowolony ze swojego dzieła zatarł wszystkie ślady, wychodząc na zewnątrz. Gdzieś trawa zaszeleściła a skulona sylwetka Koperkowego Futra przemknęła mu przed oczami. Ten mały gnojek!
W kilku susach dopadł do niego, pazurami przyciskając do ziemi. Wielkie ślepia spoglądały na niego z przerażeniem. Po jego policzkach spływały powoli łzy.
— Wygadaj się, że mnie tu widziałeś a skończysz jak ona — splunął kocurkowi w pysk, na potwierdzenie swych słów, drapiąc go po pysku, po czym pozwolił mu uciec. Obserwował jak wojownik ucieka z podkulonym ogonem a kilka uderzeń serca później, sam udał się na swoje legowisko, by zapaść w sen.
Jeden problem załatwiony.
Pozostało mu jeszcze kilka.
Powinnaś poprawić początek
OdpowiedzUsuń