Uśmiechnąłem się pod nosem i odwróciłem łeb w stronę okna. Zamknęłam wilgotne oczy i odgoniłem łzy. Nie mogę okazywać słabości, w tym domu to podstawa. Naglę usłyszałem dźwięk otwieranej bramy, szybko obróciłem łeb. Pani wysiadła z tej swojej wielkiej, śmierdzącej puszki, ale miała coś ze sobą co przykuło moją uwagę. Trzymała te pudełko, w którym przewoziła nas do tego człowieka u którego tak dziwnie pachnie. Śledziłem ją wzrokiem aż do drzwi. Weszła głośno tupiąc, tak by śnieg przyklejony do jej nóg się odkleił. Położyła pudełko na podłodze i zaczęłam mówić bardzo cicho do czegoś co tam się znajdowało. Poczułem zapach kota, a dokładniej, kotki. Zjeżyłem lekko sierść na grzbiecie. Nie miałem za dużo wspólnego z płcią przeciwną, nie licząc mojej matki. Poza nią nigdy nie obcowałem z samicami. Zeskoczyłem z parapetu i podszedłem do właścicielki, otarłem się o jej nogę głośno mrucząc. Ta jednak nawet nie pogłaskała mnie za uchem, jak miała z zwyczaju. Oburzony spojrzałem na nią. Wzrok miała wlepiony w pudełko, ciche pomruki wydobywały się z niego. Po chwili z niego wyłoniła się niebieska cętkowana kotka. Miała długie, sięgające prawie do ziemi futerko, śliczne brązowo-bursztynowe oczka, różowy nosek. Pachniała szamponami, jakby właśnie brała kąpiel. Miała wysoko uniesiony łeb, jakby była u siebie. Przymrużyłem oczy i zmarszczyłem nosek. Nie wydaje mi się, żeby jej obecność przyniosła coś dobrego. Sierść na grzbiecie sama mi się podniosła, a wąsy zaczęły drgać. Bach podobnie się zachował, tylko że on się tak nie krył. Syczał w stronę nieznajomej kotki głośno i wrogo. Beeth ziewnął przeciągle i z jeszcze zaspanym wzrokiem lustrował kotkę. Jednak najbardziej zdziwiła mnie reakcja Chopina. Kocur z maślanymi oczkami wpatrywał się w gościa. Rozmarzonym wzrokiem badał każdy jej włosek. Niezręczną cisze przerwała nasza pani.
- Kochaniutcy, poznajcie Galię. Uznałam, że więcej kobiecego towarzystwa wam się przyda. Bądźcie uprzejmi dla koleżanki i zapoznajcie się bliżej. - powiedziała i podrapała kotkę po karku, potem odeszła.
Nie chciałem się w to mieszać, jak się już zaaklimatyzuje i zacznie dogadywać z resztą, może wtedy zaczniemy znajomość. Prawda, kotka była bardzo ładna, a pachniała jeszcze lepiej. Było w niej coś pociągającego, ale nie dam się zwieść. A do tego mój wygląd był paskudny. Nie miałem już prawie wcale uszu (dziękuje, na serio. Zrobiliście z Mozarta jakiegoś obdarciucha) i zasklepione rany dalej mieniły się ciemnym szkarłatem. Odwróciłem się i wyszedłem z domu przez klapkę w drzwiach. Ruszyłem przed siebie, zaraz po przeskoczeniu płotu. Nie miałem nic do roboty, a moim jedynym marzeniem było aktualnie nie spotkać tego paskudnego szczura. Nie wiedziałem nawet kiedy doszedłem aż tak daleko. Nie miałem jak się zgubić, wszędzie było to samo.
Zaczęło już się ściemniać, cały dzień spacerowałem po ogródkach innych kotów. Moje łapy zaczynały mnie boleć, więc postanowiłem odpocząć. Nie chciałem siedzieć na mokrej ziemi, więc podbiegłem i wskoczyłem na parapet. Po drugiej stronie widziałem dwie kotki. Jedna była czarno-ruda z białym, leżała zwinięta w kłębek. Jej bok podnosił się i opadał. Obok siedziała inna, brązowa i pręgowana. Wydawała się być dość naburmuszona i rozgniewana na cały świat. Kiedy zobaczyła, że się jej przyglądam, zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem i również wskoczyła na parapet.
<Szepcząca? Miało być krótko>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz