Po mianowaniu Prążka na wojownika
Swoją jedyną nadzieję Zalotna Krasopani pokładała w Prążkowanej Kicie, czyli jedynym kocie, który potrafiłby dodać jej otuchy i namówić na spotkanie z Cisowym Tchnieniem. Tylko wtedy musiałaby iść z nim albo on musiałby poczekać przed legowiskiem medyka, tak na wszelki wypadek, gdyby Cis spróbowała ją zjeść, czy coś w tym stylu. Dla szylkretki medyczka wydawała się dosyć chłodna i nieprzewidywalna, skupiona na swojej pracy i nieczuła na emocje innych kotów. Wojowniczka była też utwierdzona w przekonaniu, że u Cis nie istnieje coś takiego jak wrażliwość i empatia, ale być może kotka nie okazywała jej do obcych, a przy rodzinie i bliskich już tak. Niestety Zalotna Krasopani raczej nigdy się tego nie dowie, pomimo faktu, że tak właściwie wychowała się tuż obok Cisowego Tchnienia. W końcu jej matka – Zaranna Zjawa, kiedyś była asystentką medyka. Właściwie w tym momencie szylkretka zdała sobie sprawę z tego, jak rzadko rozmawiała ze swoją rodzicielką. Dawno nie przeprowadziły ze sobą żadnej porządnej interakcji na zasadzie matka-córka, co trochę zasmuciło Zalotkę. Kotka absolutnie nie wiedziała o niczym, co obecnie działo się w życiu Zjawy. Wiedziała tylko, że została ona teraz wojownikiem, ale właściwie dlaczego? Czy coś ważnego stało się w jej życiu? Czy doznała jakiegoś poważnego urazu? Wyrzekła się Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd? Może jest poważnie chora, powoli traci już siły i nie może więcej leczyć innych kotów? Możliwości było wiele, aż zbyt wiele! Zalotna Krasopani na spokojnie mogłaby spędzić co najmniej siedem dni, rozmyślając nad nimi wszystkimi, ale czy był w tym jakikolwiek sens? Finalnie i tak nigdy nie poznałaby odpowiedzi, chyba że osobiście spytałaby się swojej matki. Gdyby Zalotka nie była teraz obrażona na Syczkowy Szept, pewnie to z nim by porozmawiała. Teraz jednak unikała go szerokim łukiem. Matka pewnie nie byłaby szczęśliwa, że jej rodzina, delikatnie mówiąc, się rozpada. Z Polną Łapą jakikolwiek kontakt urwał się już dawno temu, Zalotka i Syczek byli ze sobą pokłóceni, ich ojciec był samotnikiem, a Zaranna Zjawa nie za często rozmawiała ze swoimi kociętami. Zalotna Krasopani oddałaby wszystko, aby mieć znakomite relacje z kotami, które związane są z nią więzami krwi, ale najwyraźniej na ten moment musiał jej wystarczyć sam Prążek, z którym swoją drogą chciała się dziś wybrać na mały spacerek, a może małą randkę? Sama nie wiedziała, jak ma określić ich spotkania, na których wybierali się w całkiem ładne miejsca, a potem dzielili językami. Z głowy nie mogła wybić sobie dnia, w którym zasnęła tuż u jego boku, nie mogła pozbyć się tego łaskotania w brzuchu za każdym razem, gdy kocur był obok niej. Musiała coś z tym zrobić albo inaczej skazana była na wieczne męczarnie. Srebrny kocur zdawał się bardzo lubić szylkretkę, ale nigdy nie zrobił niczego, co świadczyłoby o tym, że jest w kotce zakochany.
Zalotna Krasopani wyszła z legowiska wojowników. Posłanie Prążkowanej Kity było puste, więc pewnie kocur musiał być teraz w obozie lub na patrolu. Kotka wolałaby tę pierwszą opcję, aby nie musieć chodzić po terytorium i go szukać, albo spędzić wieczność w obozie czekając na to, aż wreszcie się zjawi. Na całe szczęście od razu, gdy tylko wychyliła pysk z legowiska, jej oczom ukazał się liliowy kocur. Siedział przy stercie ze zwierzyną i właśnie kończył jakąś ryjówkę. Zalotka zaczęła zmierzać w jego stronę radosnym krokiem.
— Cześć, Prążkowana Kito! — mruknęła na przywitanie, rozsiadając się obok przyjaciela. Kocur przełknął kęs zwierzyny i oblizał pyszczek.
— Hej! Chcesz… trochę? Przepraszam, nie zostawiłem za wiele, nie spodziewałem się twojego przybycia — miauknął i uśmiechnął się nieśmiało. Szylkretka odwzajemniła jego uśmiech i spojrzała na poobgryzaną zwierzynę.
— Nie szkodzi. Właściwie to jestem najedzona, możesz dokończyć swój posiłek w spokoju — odparła. Prążkowana Kita łapą przyciągnął do siebie ryjówkę i ponownie się w nią wgryzł.
— Prążku, może wybralibyśmy się dziś na jakiś spacer? — zaproponowała jakiś czas później. Kocur podniósł głowę do góry i spojrzał na Zalotkę. Na chwilę odwrócił wzrok, po czym pokiwał i uśmiechnął się.
— Możemy iść — mruknął. Szylkretka podniosła się z miejsca i zachęciła swojego towarzysza do zrobienia tego samego. Wojownik chwycił resztki ryjówki w zęby i wraz z kotką wyszedł z obozu. Na jego wyjściu zamachnął się i wyrzucił niezjedzoną część swojego obiadu.
— To gdzie idziemy? — spytał, licząc na to, że Zalotka ma już przygotowany plan ich spaceru. Wojowniczka zamyśliła się na chwilę, próbując przypomnieć sobie jakieś ładne miejscówki na terenie Klanu Wilka. W sumie nie za bardzo przepadała za terytorium jej klanu. Wydawało się takie dziwnie surowe i nudne. Cierniste Drzewo? Czarne Gniazda? Spalona Zatoczka? Potworna Przełęcz? To wszystko brzmiało tak ponuro, na pewno żadna z tych lokalizacji nie nadawała się na przyjemny spacer i odpoczynek.
— Może — mruknęła, przerywając nagle. Chciała zaproponować pójście nad jezioro, ale po ostatnim wydarzeniu jakoś nie miała ochoty widzieć dużych zbiorników wodnych przed swoimi oczami.
— Pójdziemy w stronę łąk? — dokończyła, jakby nigdy nic wcześniej się nie stało. Poprzednim razem też wybrali się na skraj lasu, to był piękny dzień, więc czemu by go nie powtórzyć? Prążkowana Kita przytaknął.
— Z przyjemnością — odparł. Dwójka kotów rytmicznie maszerowała po lesie, towarzyszył im śpiew ptaków i silny wiatr. Zalotna Krasopani rozglądała się dookoła, szukając jakichś ciekawych zjawisk. Chciała przemyśleć kilka spraw, ale nie mogła się na niczym skupić. Poza tym nie chciała zamyślać się aż za bardzo, z obawą przed tym, że jeszcze wywróci się o jakiś wystający korzeń i upokorzy. Nigdy nie była raczej uznawana za silną i potężną, a raczej za zwinną i szybką. Nie mogła stracić tego tytułu w tak głupi sposób!
Nagle runęła. Świat zaczął jej wirować przed oczami, a w łapie poczuła silny ból.
“Nie, nie, nie! Czy ja mdleję?” pomyślała, zanim jej pysk boleśnie zderzył się z ziemią. Poczuła jak kurz i piach wlatują jej do pyska, ale wcale nie traciła świadomości. Jak najszybciej podniosła się na cztery łapy. Cała się zachwiała, a teraz wszystko ją bolało. Zaczęła kaszleć, aby pozbyć się okruchów ze swojej mordki.
— Zalotko! Nic ci nie jest? — spytał przerażony Prążek. Zalotna Krasopani zaśmiała się ze wstydu.
— Nie! Nic, nic. Chodźmy dalej — rzuciła i zaczęła szybko zmierzać do przodu. Jej ruchy były niezgrabne. Srebrny kocur szybko ją dogonił.
— Jesteś pewna? Łapa ci krwawi… — mruknął, jego głos wskazywał, że kocur bardzo się przejął. Jego ton był delikatny, widać, że troszczył się o swoją przyjaciółkę.
— Poza tym zauważyłem, że od jakiegoś czasu masz chrypkę. Jak wrócimy, powinnaś udać się do medyka — westchnął. Przez jakiś czas koty szły w milczeniu.
— Może i masz rację… pójdę do medyka — zaśmiała się.
— Ale musisz iść ze mną! — postawiła warunek. Chciała mieć kolejną wymówkę, aby spędzić więcej czasu z kocurem. Na pysku Prążkowanej Kity zagościł uśmiech.
— No, niech ci będzie. Ale poczekam przed legowiskiem, nie chcę przeszkadzać Cisowemu Tchnieniu i Skarabeuszowej Łapie, skoro nic mi nie jest — mruknął. Zalotna Krasopani przytaknęła. Mimo jej własnej woli na jej licu pojawił się szeroki uśmiech. Gdyby nie miała gęstego i długiego futra, pewnie zrobiłaby się czerwona jak burak. Szybko odwróciła głowę od srebrnego kocura.
“On jest… idealny! Taki miły i dobry, pomocny, wierny i silny! A przede wszystkim jest też mądry! On ma w sobie wszystko, czego chce się od kocura, od partnera…” pomyślała. Wzięła kilka głębokich wdechów i ponownie spojrzała na wojownika. On także odwrócił głowę w jej stronę, uniósł jedną brew.
— Co? — spytał, zauważając, że Zalotna Krasopani nie odrywa od niego wzroku. Kotka wzdrygnęła się, jakby wcale nie zauważyła, że wpatruje się teraz w kocura.
— Och, przepraszam! Musiałam się zamyślić i nie zwracać uwagi na to, że patrzę na ciebie — pisnęła. Kocur przytaknął.
Wkrótce oba koty zauważyły, że las zaczął znacznie się przerzedzać, a przed nimi zamiast kolejnych drzew, malowało się zachmurzone, szare niebo. Gdy Zalotka i Prążek wkroczyli na łąkę, powitał ich silny wiatr. Kotka miała wrażenie, że w powietrzu unosiła się mgła.
— Zalotko… mam dla ciebie prezent — mruknął Prążkowana Kita, przestępując z łapy na łapę. Wojowniczka znowu poczuła, jak coś ściska jej żołądek. W jej oczach błysnęła iskierka podekscytowania, jednak szybko ją zgasiła i odwróciła się w stronę kocura. Starała się wyglądać na spokojną.
— Tak? — spytała. Prążkowana Kita uśmiechnął się i wyciągnął kwiaty lawendy, które były wplątane w jego futro. Podszedł do swojej przyjaciółki i wsadził jej je za ucho.
— Jak byłem na spacerze, udało mi się natrafić na te kwiatki. Widziałem, jak motyl na nie siada i pomyślałem o tobie… Teraz ciężko jest spotkać te delikatne, skrzydlate kreatury, skoro nadchodzi jesień. Większość szuka już schronienia i ulatnia się z naszych terenów… przynajmniej taki mi się wydaje — mruknął, po czym schylił głowę i spojrzał na swoje łapy.
— O rany! Bardzo ci dziękuję! — zawołała.
— Są śliczne! No i pasują mi do futra — stwierdziła, podchodząc bliżej do wojownika. Polizała go kilka razy za uchem, na co ten podniósł pysk, na którym ponownie pojawił się uśmiech.
“A może jednak on też mnie kocha?” pomyślała.
“Na razie odpuszczę sobie wyznawanie miłości, na pewno wkrótce to on zrobi pierwszy krok!” zachwyciła się. Oba koty usiadły po jakimś czasie na trawie. Było dosyć chłodno i mroźno, ale przynajmniej mieli siebie. Zalotna Krasopani położyła głowę na barku wojownika. Od razu poczuła, jak jego ciepło przechodzi na nią, nie mogła się powstrzymać od wydania zadowolonego pomruku.
— Zalotko, nie jest ci zimno? — spytał wojownik. Wojowniczka ziewnęła, zanim zdążyła mu odpowiedzieć.
— Raczej nie, ale jestem zmęczona. Prawie cały dzień jestem na nogach… — westchnęła, na co Prążek pokiwał głową.
— To może wrócimy już do obozu? Zaprowadzę cię do medyka, a potem położymy się w legowisku wojowników — zaproponował. Kotka zmrużyła oczy i przez chwilę panowała głucha cisza.
— Dobrze — odparła po jakimś czasie.
* * *
— To teraz siup do medyka — miauknął srebrny kocur, gwałtownie skręcając i odgradzając swojej przyjaciółce drogę. Kotka nie miała innej opcji, także się obróciła i podążyła za wojownikiem. Szli dosyć powoli, ponieważ szylkretka nie miała już siły stawiać żwawych kroków. Poza tym nigdzie jej się nie śpieszyło, bo usługi Cisowego Tchnienia były raczej całodobowe.
Kotka zatrzymała się tuż przed legowiskiem. To właśnie tu spędziła całe swoje dzieciństwo, przez co zalała ją nagła fala wspomnieć. Przypomniała sobie liczne zabawy kulką mchu wraz z Polanką i Syczkiem, kiedy to jeszcze żyli beztrosko pod opieką mamusi i nie musieli przejmować się żadnymi obowiązkami. Oczy kotki się zaszkliły, ale szybko zasłoniła je łapą. Pociągnęła nosem i uspokoiła się, zanim zdążyła wejść do legowiska. Natychmiast do jej nozdrzy dotarł silny zapach różnych ziół. Dawniej była do niego przyzwyczajona, był jej codziennością i niczym nie różnił się od zwykłego powietrza. Teraz był jednak taki dziwny i nieprzyjemny, choć zarazem tak jej bliski.
— Cisowe Tchnienie? — mruknęła, w jej głosie było słychać niepokój. Wciąż stresowała się na myśl o interakcji z niebieską szylkretką. Kotka się wyprostowała, próbując sprawić, że jednak będzie wyglądała nieco pewniej. Nagle z półmroku wyłoniła się sylwetka medyczki. Jej pysk nie miał żadnego wyrazu, był po prostu neutralny.
— Słucham? — spytała, podchodząc do Zalotki, która w tym momencie poczuła się znowu jak mały kociak. Szylkretka odchrząknęła.
— Więc może już zdążyłaś zauważyć, ale męczy mnie chrypa… — westchnęła.
— A poza tym delikatnie zraniłam się w łapę. Niby to nic wielkiego, ale myślę, że możesz ją jakoś odkazić — zaproponowała. Miała wrażenie, że cała jej wypowiedź brzmiała trochę niemiło, ale postanowiła odłożyć tę myśl na bok i zająć się przyszłością zamiast tym, co właśnie przed chwilą powiedziała.
— Dobrze — usłyszała w odpowiedzi. Cis odwróciła się na pięcie i ponownie zniknęła w ciemnościach legowiska. Zalotka zaczęła rozglądać się po okolicach.
“Mam wrażenie, że trochę się tu zmieniło” pomyślała. Dawno nie miała okazji odwiedzić miejsca, w którym się wychowała. Szylkretka czuła się tu bardzo dziwnie, ale być może to od tych wszystkich ziołowych zapachów. Miała wrażenie, że te miejsce jest jednocześnie bardzo straszne i bardzo przytulne. Przełknęła głośno ślinę, gdy nagle wyłoniła się przed nią Cis. Trzymała w pysku mech nasączony jakąś mazią, a także ususzone liście dębu. Niebieska szylkretka położyła lekarstwa przed Zalotką.
— W mchu znajduje się miód, pomoże ci złagodzić ból gardła i chrypę. To obok to liście dębu szypułkowego, które musisz przeżuć i nałożyć na ranę. Zapobiegną przyszłych infekcji — poinstruowała kotkę. Wojowniczka kiwnęła głową i chwyciła w zęby kawałek mchu, który następnie zaczęła miętosić w pysku. Poczuła, jak lepki i słodki miód koi jej gardło, a gdy już cały wyssała, wyrzuciła kulkę z pyska i przytoczyła ją do siebie łapą.
— Wyniosę to później — zaproponowała, na co Cis kiwnęła głową. Potem Zalotka przysiadła na uboczu i zaczęła przeżuwać liście na papkę. Wszystkiemu dokładnie przyglądała się Cisowe Tchnienie, co trochę stresowało szylkretkę. Gdy poczuła, jak suszone liście w jej pysku zaczynają się ze sobą sklejać, tworząc mus, nałożyła je sobie na ranę na przedniej łapie.
— To teraz możesz już zmykać — mruknęła Cis i poszła w inne miejsce w legowisku, nie zwracając już uwagi na Zalotkę, która po chwili wzięła ze sobą mech i wygramoliła się na obozową polanę. Starała się nie wykonywać gwałtownych ruchów łapą z nałożonym na nią ziołem, aby przypadkiem go z siebie nie zrzucić. W oczy rzucił jej się Prążkowana Kita, który szybko do niej podszedł.
— I jak? — spytał.
— Nie było tak źle. Już mi lepiej — stwierdziła.
Wyleczeni: Zalotna Krasopani
npc: Prążkowana Kita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz