Pora Zielonych Liści
Tym razem jednak nie miał humoru na wspólne harce. Od jakiegoś czasu bardzo dużo miejsca i energii wykorzystywał do rozmyślania i zamartwiania się. Oczywiście, jakże by inaczej, chodziło o jego obecną, wielką (lub jak sam uważał, największą do tej pory) miłość, która niestety musiała znajdować się tak daleko od niego. Srocza Gwiazda zamąciła mu w głowie, a jakby samo to nie było bolesne, to jedyne co go spotykało ze strony innych kotów, zwłaszcza członków Klanu Klifu, to krzywe spojrzenia, podśmiechiwanie się lub szczery brak zrozumienia. To ostatnie nie było jeszcze aż tak okropne; niezrozumienie było czymś, co jedynie wprawiało go w smutny, pełen politowania nastrój; znaczyło to, że dany kot nigdy nie miał do czynienia ze szczerą, czystą i silną miłością. Raz nawet usłyszał, że jest zdrajcą. Wryło go wtedy w ziemie. Nie umiał rozpoznać czyje szepty to były, ale na samą myśl, że może być postrzegany w ten sposób i nazywany tak strasznymi słowami, był dla niego nie do pomyślenia, nie do pojęcia. Co takiego zrobił? Przecież serce to nie sługa, a na pewno nie jego.
Może było to głupie i nie powinien się do tego przyznawać, ale nigdy nie rozumiał tych wszystkich reguł... Czemu granice był tak rygorystycznie patrolowane, a przekraczanie ich uważane za tak straszny czyn? Skoro mysz czy lis mogły na spokojnie poruszać się między terenami różnych klanów, to czemu koty nie mogły? Czy nornica złapana po ich stronie będzie miała większą wartość niż ta po stronie Klanu Nocy? Czemu mamy jakieś specjalne prawa akurat do niektórych stworzeń? Głupie, głupie... Zasada co do zawieranie partnerstw była jeszcze bardziej absurdalna? Masz prawo obdarzyć miłością tylko tę garstkę kotów, która jak się akurat złożyło, należała do tej samej społeczności, co ty? To przecież szaleństwo! Był przybity, co było widać. Pewnie większość klifiaków myślała, że zżerają go jakieś wyrzuty sumienia, że żałuje swoich nieprzemyślanych decyzji i wie, że zrobił z siebie kompletnego kretyna, ale prawda była z grubsza inna.
Lubił spacerować. Przypominało mu to o jego poprzednim etapie w życiu; czuł spokój i to znajome poczucie błogiej wolności, za którym często bardzo tęsknił. Uwielbiał towarzystwo innych, a koty, z którymi przyszło mu zamieszkiwać obóz były jego drogimi przyjaciółmi, ale nie zmieniło to tego, że w głębi duszy był obieżyświatem, który dopiero niedawno osiadł i odnalazł ''dom''. Dopiero jakiś czas temu ciężar tego wszystkiego go dopadł. Przeżywał pewnego rodzaju kryzys. Dlatego też coraz częściej wybierał się na wczesne przechadzki. Wybierał moment, kiedy obóz dopiero zaczynał się przebudzać, ale jego uczeń jeszcze spokojnie drzemał obok swojego brata w legowisku terminatorów. Potrzebował tych chwili dla siebie, aby potem dalej być szczęśliwym, pełnym wigoru Miodkiem.
Tak właśnie było i teraz. Słońce dopiero zaczynało malować kamienną posadzkę pomarańczowymi jęzorami, a czekoladowy już przeciągał się i wywalał jęzor podczas ziewania. Po cichu przeszedł obok drzemiących wojowników, a następnie zgrabnie zeskoczył z kilku ostatnich półek skalnych. Jedynym kotem, który równie wcześnie co on rozpoczął swój dzień, był Przyczajona Kania, który, jak się przynajmniej wydawało Nocnemu Kochankowi, nigdy nie sypiał i zawsze był w gotowości; dziwny chłop... Pozdrowił go tylko szybkim skinięciem głowy i równie szybko co się pojawił, zniknął z jego pola widzenia, natychmiastowo opuszczając obóz. Nie zauważył krzywego spojrzenia, które posłał mu zastępca.
~ * ~
Zamyślony parł dalej. Szum morza cichł, a na horyzoncie widać było wejście do tunelu; był blisko. Zazwyczaj spotykali się w porannych godzinach, a więc może i dzisiaj dopisze im szczęście. Chciał zostawić kamienie za sobą, ale nagle doszedł do niego cichy, podejrzany dźwięk. Przystanął i zastrzygł uszami. Znów. Obrócił się całym ciałem w stronę otworu. Cichy, bardzo cichy głos. Na pewno był to koci głos. Kto taki mógłby tak wcześnie trenować ucznia w nawigacji? Widział śpiący Melodyjny Trel, tak samo przecież o mało co nie podeptał Gasnącego Promyka. Czy był to Bławatkowy Wschód i śnieżnobiały uczeń? To tez odpadało; podczas wstawania Rozświetlona Łapa na pewno obudziłby brata, a wtedy nie byłoby mowy o samotnym spacerze.
Wojownik podszedł bliżej i po raz ostatni wytężył słuch. Zdecydowanie ktoś znajdował się głęboko pod ziemią; kto to więc był?
— Halo? Jest tam kto? — zawołał; słyszał, jak jego głos odbija się od ścian i niesie się dalej w mrok. Postawił uszy i czujnie nasłuchiwał.
— O! Tak... tak! Hej! Ja... nie wiem jak wyjść! — zamilkł. Rozszerzył ślepia w niewierze. Niby zapytał, niby był pewien, że słyszy jakiś głos, ale fakt, że ktoś mu odpowiedział, nieźle go zaskoczył. Kot znajdujący się w tarapatach był spanikowany, ale w jego miauknięciu było słychać ulgę i iskierki rozbudzonej nadziei.
— Proszę, stój, gdzie stoisz. Jak się pogubisz bardziej, to ani Klan Gwiazdy Cię nie wydobędzie z tych mrocznych korytarzy! — ostrzegł, a następnie zaczął pakować się do tunelu. Wejście nie było bardzo wąskie, ale jego wyciągnięte do góry ciało i długie nogi stanowiły pewien problem. Odpychając się mocno tylnymi łapami, wcisnął się cały do ciemnego korytarza.
— Dobrze! — odezwał się głos z mroku, milknąc na kilka raptownych uderzeń serca — Mam... być cicho, czy coś mówić? — dodał dla pewności.
— Opowiedz mi coś, łatwiej będzie Cię znaleźć. — W jego wyobrażeniach niespodziewany gość był jakąś zagubioną kotką, ach! A co gdyby była to najprawdziwsza Srocza Gwiazda? Sama, samiusieńka... Zagubiona, przestraszona i otoczona przez całkowitą i nieprzeniknioną ciemność... Piękność w opałach; przecież głos, który do niego dochodził, był taki delikatny i dźwięczny... Dodatkowo ta drżąca w nim nutka strachu sprawiała, że serce Nocnego Kochana wzburzyło się i zmiękło, przez co biło znacznie szybciej. — Jak ci minął dzień, o niezdaro? — powiedział, wręcz rozczulony tą wizją.
— Cóż... Jestem w dziwnym, ciemnym i nieznanym miejscu, więc na pewno stresująco — przyznała nieznajoma, z pewną dozą spiętego śmiechu w głosie — A wcześniej... A wcześniej z małą grupą byliśmy na plaży zbierać muszle albo patyki? Było ich całkiem sporo, niektóre tak pięknie obmyte i gładkie! Były też takie kolorowe kamyczki i kraby... Chociaż kraby szczególnie piękne nie są. To nie tak, że ich nie lubię, ale co, jeśli postanowią cię dziabnąć? Boli na samą myśl — ton był prędki, ale nutka stresu już dawno gdzieś zniknęła; cieszyło to kocura. Panie nie powinny się zbytnio frasować.
— Ah! Kraby... Nie znoszę ich. Nie znoszę wszystkiego, co wychodzi z wody... No... Być może jest kilka rzeczy, które są dość urodziwe i cudowne. Na przykład, wspomniane przez Ciebie muszelki. Potrafią być takie zjawiskowe... — Na myśl przychodziła mu też inna, zdecydowanie piękniejsza od muszelek, rzecz, która musiała lubować się w wodnych kąpielach — A udało się znaleźć, Tobie i twoim przyjaciołom, coś niesamowitego? Coś naprawdę jedynego w swoim rodzaju? — dociekał, aby podtrzymać przemiłą rozmowę. Musiał przecież jakoś dotrzeć do swojego skarbu.
— Tak bardzo nie lubisz wody? Masz jakiś powód głębszy...? A może jeszcze niedane ci było zobaczyć wszystkich wspaniałości, które masz dzięki niej! Są tam ryby, glony, a od spodu tak ślicznie migocze wieczorami i w świetle księżyca. Jakby księżyc tańczył wraz z wodną taflą podczas nocy, tylko wtedy mogąc się spotkać — trajkotanie dobiegało z lewej strony, a więc przy najbliższym rozwidleniu obrał odpowiedni kierunek. Kojarzył, mniej więcej, rozłożenie korytarzy, ale bez Bryzki gryzącej go w ogon, gdy ten obierał zły kierunek, wszystko wydawał o się bardziej pogmatwane i poplątane. — A czy się udało znaleźć... Hm, zawsze znajdujemy coś ciekawego. Szczególnie po sztormach, na plażach można znaleźć całkiem spore bursztyny, oraz kolorowe kamyczki. — Pomyślał o tym; faktycznie, po większych wzburzeniach plaża wyglądała jak morski ogród rozmaitości. Musiał kiedyś zabrać Promienną Łapę na poszukiwania cacuszek.
— Woda, niestety, nie wita mnie zwykle z radością, w swoich objęciach. Znaczy się, w sumie to raz mnie nie powitała, ale ja już jej nie ufam. Zbyt zdradziecka jest, niestała... — wymruczał, skręcając parę razy w złe korytarze. Nie był zbyt dobry w nawigacji; podczas treningów skupiony był na innych rzeczach. Ah... Gdyby była z nim szylkretka już dawno dotarłby do niezdarnego gościa. — Sztormy tamtej Pory Nowy Liści były dość burzliwe... Teraz też zdarzają się okropnie nagłe wzburzone wody. Czy nie boicie się nagłych przypływów? Znaczy się... Faktycznie, często szukanie piękna jest pełne niebezpieczeństw i ryzyka. Dlatego czeka ono tylko na prawdziwych śmiałków! Czy Ty, ukryta w ciemności, jesteś postacią o nieulękłej duszy, dlatego twój ton przybrał nagle tak spokojną barwę? — Pozwolił pyskowi mówić bez większych ograniczeń. W głowie dalej migotała mu świetlik nadziei, że być może na końcu czekała wystraszona czarno-biała liderka. Przez dłuższą chwilę panowała jednak cisza. Ah... Nieśmiały gołąbek...
— Proszę? — dało się słyszeć lekkie zmieszanie, jednak już po chwili głos zadźwięczał z wcześniejszym wigorem. — A, a co do piękna, tak, to wiesz, wcale nie trzeba go bardzo szukać. Wystarczy spojrzeć na krajobraz trochę szerzej i jeśli tylko dobrze spojrzeć, nawet sztorm jest piękny. Niebezpieczny, to akurat fakt, ale w razie niebezpieczeństwa zawsze mamy sposób. Poza tym, czy nie tworzy to z niego czegoś fascynującego? — Zadrżał. Kotka, z którą rozmawiał, musiała mieć równie ckliwą i wrażliwą duszę co on... Niesamowite. Tak bardzo cieszył się, że nie obrał innego kierunku, że nie wybrał się w okolice Złotych Kłosów czy Klanu Wilka.
— Oczywiście, że tak, masz całkowitą rację! — zawołał radośnie.— Nic nie jest tak piękne, w swej dzikości, co wzburzone bałwany wzbijające się wysoko, aż do kłębiastych chmur, aby następnie z impetem runąć na złoty piasek. Zwłaszcza gdy ogląda się to niczym spektakl, z wysokiego klifu. Przyroda tworzy najwspanialszych aktorów, a mimo to daję szanse każdemu z nas zagrać, od czasu do czasu, główne role... — Tak się wczuł, że aż musiał na moment przystanąć i wziąć kilka głębszych oddechów.
— No nie? — Ekscytacja był łatwa do usłyszenia nawet z tak sporej odległości. — I te wielkie fale, chociaż mogą cię całkiem pochłonąć, to nie możesz odepchnąć chęci, by im na to pozwolić. Ma to w sobie jakąś melancholię, prawda? By dać się tak porwać, by tańczyć wśród czarnych fal... — Serce go ściskało. Wiedział, znał przecież głos swej damy serca, że to nie ona mówi, tam gdzieś w oddali, ale mimo wszystko pierś łomotała mu w piersi. Zapominał o futrze stworzonym z nocnego nieba i gwiezdnego pyłu...
— Ah… — Z czekoladowego pyska wyrwało się cos między pisknięciem, a westchnięciem — Ja raczej nie byłbym tak skory, aby oddać się falom. Wole je podziwiać znad sporej wysokości, mając cała połać złotego piasku między nimi a swoją osobą… Tak oddaje, tej nieokiełznanej sile, należny jej szacunek… Choć nie będę ukrywać, że z mojej strony, to wyłącznie przyziemny strach i fobia… Przynajmniej nie boje się ciemności ani tego, co w niej czyha; inaczej byłbyś, niespodziewany gościu, skryty za czarną zasłoną, zdany tylko na siebie. — wymruczał głośno.
— Racja — Z oddali rozbrzmiała pokorna zgoda — Na szczęście nie mamy u siebie królików, które by zostawiły po sobie ciemne tunele. Mam więc pewność, że nie wpadnę w ciemności. Chociaż, jak się zastanowić, mamy różne od siebie lęki, zabawne.
— Świat byłby okropny, gdyby każdy bal się tego samego. Kto by ratował piękne niewiasty, gdyby mężni wojownicy uciekaliby przed tym, co wzburzyło ich serca i dusze? Co, gdyby silni ojcowie kulili się przed tym, co jeży sierść na grzbietach karmicielek i kociąt? A czego, ty się obawiasz, w takim razie?
<Piórolotko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz