Na języku poczuła znajomy zapach. Może bez mięty, przesiąknięty czymś ciężkim, dwunożnym, ale wszędzie by go poznała. Zbyt głęboko siedział w jej pamięci, nawet po tylu księżycach, by mogła go zignorować, zapomnieć. Bez zastanowienia ruszyła do przodu, by upewnić się w swoich podejrzeniach.
W mroku nocy prawie pełny księżyc ukazał jej srebrną sierść. Uszy wykrzywione gładko do tyłu. Długi ogon, leżący w pełni za nim, drgający z poirytowaniem. Stał tyłem, skubiąc jakiś chwast, pewnie lek, którego nie chciało jej się rozpoznawać, zdegustowany plując nim na bok. Nie musiała widzieć pyska, słyszeć głosu. Tyle wystarczyło.
Źrenice zmniejszyły jej się do granic możliwości, by zaraz zrobić coś kompletnie przeciwnego. Nagła fala złości, chyba największa, jaką kiedykolwiek poczuła, przepłynęła przez jej ciało, podnosząc sierść i odsłaniając zęby.
Oni… oni tu byli. Przyleźli na te cholerne tereny. Mimo polowania na nich za czasów Kruczej Gwiazdy. Nigdy nie sądziła, że to stwierdzi; ale zatęskniła za jej rządami. Mogłaby nasłać klan na te pasożyty. Rudzikowy Śpiew pewnie był za miękki, by ich porządnie pogonić. Prychnęła bez cienia humoru.
Że musiała spotkać akurat największego robala z nich wszystkich. Że teraz zapuszczali się bez ważnego powodu na ich tereny, gdy Bylica nie raczyła się pojawić w obozie, gdy jej jakże kochane dzieci zostały jej zabrane z jej winy, jej głupoty.
Wtedy najwidoczniej wejście na czyjeś tereny było za trudne, a teraz nagminnie to robili… Aż łapali ich na tym liderzy i urządzali polowania. I słusznie, bo nie zasługiwali na pobłażliwe przymykanie oczu.
Zmrużyła powieki, skradając się bliżej, tuż przy ziemi. Nikt mu nie towarzyszył, wyczułaby. Nie po to tyle się uczyła. A on… Był tak samo tępy, jak wcześniej, gdy się rozstali; zero szacunku dla medycyny i zbyt duże przekonanie o swoich niewielkich umiejętnościach, skoro nie był ani trochę zainteresowany swoim otoczeniem. Żył w tym swoim nędznym kłamstwie posiadanej siły, jakby samo gadanie miało go gdziekolwiek doprowadzić. Aż chciało jej się rzygać.
Im dłużej była poza ich towarzystwem, im więcej słyszała o tym, co robili pod jej nieobecność, tym bardziej chciała ich wszystkich powybijać. Szczególnie Bylicę. Tę cholerną, narcystyczną, tępą Bylicę, która nie wiedzieć czemu jeszcze żyła, skoro jej synalek też egzystował. Sam by nie przeżył, potrzebował ochrony tyłka. Co właśnie miała zamiar udowodnić, choć nigdy nie znajdą jego ciała.
Rzuciła się na niego od tyłu, nie dbając o honorową walkę, przednimi łapami obejmując za szyję, zębami gryząc ucho. Gwałtownym skokiem rzuciła nim do przodu, aż zarył swoją brzydką mordą w ziemię, robiąc fikołka, tak silnego, aż ona także przejechała plecami po glebie, ciągnąc jego skórę, aż pękła pod jej zębami w dwie części. Błyskawiczne ją wypluła, zdegustowana, gdy on skrzeczał z bólu, zamiast tego wgryzając się w tył głowy. Próbował podnieść się na łapy, ale uparcie trzymała się jego karku, tylnymi łapami trzepiąc go po kręgosłupie. Źle wczepiła się jednak w futro zębami i gdy trzepnął głową, zleciała. Okręciła się przez jego szyję przed jego pysk, pazurami ryjąc po sierści, czując pod nimi niesatysfakcjonująco płytko skórę. Wgryzła mu się w szyję. Spróbował ugryźć ją w kark, zanim to zrobiła, aczkolwiek wyszło mu to słabo, bo ominęła jego kły o duże długości. Zamiast tego spróbował wywrócić się do przodu, pewnie chcąc jej się pozbyć. Udało mu się, choć urwała mu trochę sierści z krtani. Odskoczyła, gdy tylko mogła, potykając się, ale był zbyt wolny, by wykorzystać moment słabości. Stali więc naprzeciwko siebie, machając ogonami, wściekle sycząc. Nie chciała patrzeć czy w jego mimice dostrzeże rozpoznanie. Nie chciała też rozmawiać; w czasie walki tylko słabi dyskutowali, próbując zyskać na czasie. Jednak gdyby miała z nim prowadzić dialog, kazałaby mu po prostu w końcu zdechnąć. Zdechnąć i nie wracać, dać światu ulgę od swojej nędznej, nic niewartej egzystencji. Przynieść Bylicy cierpienie. Żeby myślała, że ich porzucił. Żeby także ona musiała żyć w niepewności tego, czy on żyje, czy nie znajdzie gdzieś na terenach ciała, czy zrobiła coś źle by zostać porzuconą. Miała nadzieję, że to cierpienie będzie tak duże, że starucha go nie wytrzyma.
Syczeli na siebie coraz głośniej, wpatrując sobie w oczy. W końcu on rzucił się do przodu, od razu kierując się na gardło. Nawet się z tym nie kryjąc. Głupi. A mógł uciec. Skoczyła w niego, nie wiedzieć kiedy turlali się po ziemi, zawzięcie kopiąc. Kopnęła go w pysk, przez co podskoczył wysoko, skomląc. Wylądował blisko i rzucił jej się na szyję, o dziwo nie pudłując, ale szybko odepchnęła go łapami, nim zdążył się dobrze wczepić.
Wtedy wziął nogi za pas. Ale mieli już swoją szansę. Zbyt daleko nie odbiegł, nim złapała go zębami za plecy przy nasadzie ogona, wywracając. Lecąc, machnął na nią łapą. Ledwo drasnął ją nad powieką. Chwyciła go w odsłonięte wrażliwe miejsce trzymające łeb, już zirytowana i zmęczona. Szarpnęła go za gardło, cofając głowę w tył. Mięśnie powoli puszczały, tworząc dziurę, z której trysnęła krew. Skóra puściła, pozwalając jej się wycofać spod strumienia i obejrzeć z daleka swoje dzieło.
Aż uśmiechnęła się, patrząc, jak się przed nią kuli. Nie była niektórymi. Nie będzie się nad nim znęcać. To teraz… to była zwykła szansa uratowania się, a nie pozwalanie nasiąknąć mu strachem, na uzmysłowienie jakim śmieciem jest. Widocznym ostatkiem sił zasyczał i kłapnął zębami. Skokiem dopadła go znowu, wręcz szarpiąc nim na boki. Aż czuła jak metaliczna ciecz spływa jej w głąb gardła, miała ochotę ją wypluć, ale nie mogła. Nie, gdy przestawał się już szarpać.
Czekała. Wyczekiwała jakiegokolwiek drgnięcia wyczutego łapami, napięcia mięśni na języku. Nic takiego się nie stało.
Głęboko westchnęła, rozluźniając swoje ciało.
Upoluje każdego z nich, jeśli tylko któryś odważy się wejść tak głęboko w tereny i zagrozić uczniom jej klanu. A wejdą na pewno. Nigdy nie byli zbyt mądrzy, nie wspominając o szanowaniu bezpieczeństwa rodziny. Niezależnie od tego, po co się tutaj znajdą, znajdzie ich. Ich nędzne kamienie im nie pomogą.
Czy to była nienawiść? Nie sądziła, że jest w stanie czuć tę emocję tak silnie. Mocno zaciskała zęby na skórze, aż ją bolały i serce biło jej jak oszalałe. Jej wcześniejsza chęć, by zatopić w nim zęby, pozbawić tego cholernego uśmieszku z przeszłości, zmieniła się w zobojętniałą złość z przebłyskami satysfakcji. Całkiem przyjemne, choć nie tak powinna czuć się, spontanicznie mordując rodzinę. Choć on nigdy nią nie był, na własne życzenie… Znów westchnęła i przeciągnęła trupa przez oszronioną trawę, potem zaczęła brodzić w stojącej wodzie, na której lód już topniał, zapowiadając wiosnę. Ciecz ściągała trochę ciężaru, więc płynęła, aż fizycznie nie mogła więcej utrzymać go w zębach i puściła. Chłodnym spojrzeniem śledziła, jak powoli zatapia się, jak szara sierść znika w otchłani. Kiedyś wypłynie, ale kogo to obchodzi?
huhuhu pani mentor proszę mnie tego nauczyć
OdpowiedzUsuńOczywiście, znajdziemy ci jakiegoś fajnego samotnika <3
UsuńGroźna bff, naucz mnie jak nie mieć poczucia winy
OdpowiedzUsuńNienawidzę cię Kminek.
OdpowiedzUsuńNienawiść w obie strony ❤️
Usuń