Porą Opadających Liści
Na zgiętych łapach obserwowała z ukrycia dwunożnego. Każdy wykonany przez niego ruch wywoływał u niej ciarki na grzbiecie. Czuła w mrowienie w karku, mając obawy, że ten zaraz dostrzeże ich, zerwie się, a następnie zaszarżuje wprost na nich.
— Nie bój się. Nie zrobi nam nic — mruknął łagodnie Bażancie Futro, który stał wyprostowany tuż przy niej, nie martwiąc się ryzykiem bycia zauważonym przez łysego i wysokiego stwora. — Prócz futra nie mają oni również mózgu.
Spięła się i posłała mu pełne oburzenia spojrzenie. Jak śmiał w ogóle wysuwać takie wnioski? Była materiałem na odważną wojowniczkę, a nie tchórzliwą pokrakę. Jego skrajna odpowiedzialność wręcz ją martwiła.
— Nie boję się — prychnęła, przewracając oczami. — Po prostu uważam, że trzeba mieć się na baczności. Nie wiadomo, co może zrobić. Tym śmiesznym kijkiem wyciąga ryby z wody, ale równie dobrze mógłby złapać tym kota — stwierdziła, patrząc na połyskującą końcówkę dziwnego przedmiotu, który posiadał. Wydawała się ostra do takiego stopnia, że mogłaby pokaleczyć.
— Ale zawsze siada w tym samym miejscu. Nie powinien nas okradać z pożywienia, ale póki się nie zbliża w głąb naszych terenów, nie stanowi aż tak wielkiego zagrożenia. Możliwe, że Porą Nagich Drzew odpuści, bo nie będzie mógł dostać się do rzeki przez lód — podsunął myśl, obracając się. — Dobrze, nie traćmy na niego czasu. Chodź, zapolujemy jeszcze po drodze i wrócimy do obozu — mruknął, na co westchnęła.
Polować. Na lądzie.
Nie była szybka. Od zawsze wlokła się za innymi, bo nie potrafiła dorównać ich tempu. Podczas gdy jej ojciec znany był niegdyś ze swej prędkości, to ona mogła porównywać się do ślimaka. Zmarszczyła nos i pociągnęła nim. Wolała pływać i łapać ryby, to szło jej o wiele lepiej, ale zaraz nadejdzie zimniejsza pora, a w lodowatej wodzie nie jest już tak przyjemnie.
— Rozchmurz się. Nie musisz być szybka. Jak staniesz nie pod wiatr i tyłem do ofiary, to ta cię nawet nie zdąży wywęszyć, a ty na spokojnie ją złapiesz — odezwał się niespodziewanie bury. Tak, jakby nagle zdobył umiejętność czytania z jej myśli.
Machnęła ogonem.
Nie była to głupia taktyka. Po prostu denerwowało ją to, że nie we wszystkim mogła być dobra. Dlaczego musiała być tak cholernie wolna? Nie musiała być bez wad, ale akurat tej jednej rzeczy nie mogła zdzierżyć, a żadne treningi jej nie pomagały.
Dostając niespodziewanie kuksańca w bok, obruszyła się i spojrzała z wyrzutami na kocura. Ten wpatrywał się z kamiennym wyrazem pyska w dal, to też powędrowała wzrokiem za nim.
Nad brzegiem rzeki pałętała się masa dziwnych stworzeń. Poniekąd przypominały łasice, ale ich futro było oklapłe od wody. Musiały pływać, o czym świadczył drobny stos ryb złożony na trawie.
— Kolejni złodzieje — westchnęła z poirytowaniem, a potem zastrzygła uchem. — Przegonimy ich?
— Oszalałaś — odparł gniewnie, robiąc spory krok w tył. — Pójdziemy na około. Jest ich za dużo, a nie wiadomo, czym nas mogą zarazić — stwierdził.
— No proszę cię Bażancie Futro, damy radę, a jak ich przegonimy, to mnie może w końcu pewien ktoś mianuję — zawyła, uderzając łapą w ziemię. Niczym małe, sfochowane kocię.
Bury spojrzał na nią z powagą. Sprawiał wrażenie nieustępliwego, tym bardziej, gdy pokiwał na boki głową.
— Nie ma mowy. Zaczynasz przypominać mi swojego ojca za młodu... — Futro na grzbiecie stanęło jej dęba, gdy to usłyszała. To szło w bardzo złym kierunku i jeszcze jedno złe słowo z jego pyska i nie będzie wiedziała, czy wykończyć go, czy siebie. — Był taki uparty i chętny do zawojowania światem.
Odwróciła się, byleby nie zobaczył jej grymasu. Obserwowała w skupieniu wydry, zastanawiając się, gdzie popełniła błąd. Wiele słyszała o Pędzącym Wietrze. Wydawał się zupełnie innym kocurem niż ten, który teraz był jej ojcem. Tamten był lepszy. Klan go lubił i rzeczywiście brzmiał na kogoś, kogo bycie córką mogło napawać dumą.
Ale go już nie było. Przepadł i umarł wraz z niewolą Klanu Burzy. W zamian za to mieli Zdradziecką Rybkę, a samo imię wiele tłumaczyło.
— Wolę nie być do niego porównywana — odparła delikatnie, choć jad wręcz ściekał jej z języka. — Ja nigdy nie zdradzę klanu — zapewniła.
— Nikt tego nie planuję. Nie wiesz, przed jak trudnymi wyborami może postawić cię życie — zauważył.
W żółtych ślepiach coś błysnęło. Nie zaszczyciła go spojrzeniem, tylko przeszła obok, a znajdując się na wysokości jego ogona, zniżyła głos.
— Zawsze można wybrać śmierć. Tak zrobiłby prawdziwy wojownik.
Bażant spiął się, ale ona nie zamierzała czekać na jakiekolwiek pouczające i motywacyjne gadki. Upoluje coś, wróci do obozu i zaszyje się w swoim posłaniu. Jego porównanie ją dotknęło i straciła na ten moment wszelkie chęci do życia.
wykonane: rybak, wydry
— Nie bój się. Nie zrobi nam nic — mruknął łagodnie Bażancie Futro, który stał wyprostowany tuż przy niej, nie martwiąc się ryzykiem bycia zauważonym przez łysego i wysokiego stwora. — Prócz futra nie mają oni również mózgu.
Spięła się i posłała mu pełne oburzenia spojrzenie. Jak śmiał w ogóle wysuwać takie wnioski? Była materiałem na odważną wojowniczkę, a nie tchórzliwą pokrakę. Jego skrajna odpowiedzialność wręcz ją martwiła.
— Nie boję się — prychnęła, przewracając oczami. — Po prostu uważam, że trzeba mieć się na baczności. Nie wiadomo, co może zrobić. Tym śmiesznym kijkiem wyciąga ryby z wody, ale równie dobrze mógłby złapać tym kota — stwierdziła, patrząc na połyskującą końcówkę dziwnego przedmiotu, który posiadał. Wydawała się ostra do takiego stopnia, że mogłaby pokaleczyć.
— Ale zawsze siada w tym samym miejscu. Nie powinien nas okradać z pożywienia, ale póki się nie zbliża w głąb naszych terenów, nie stanowi aż tak wielkiego zagrożenia. Możliwe, że Porą Nagich Drzew odpuści, bo nie będzie mógł dostać się do rzeki przez lód — podsunął myśl, obracając się. — Dobrze, nie traćmy na niego czasu. Chodź, zapolujemy jeszcze po drodze i wrócimy do obozu — mruknął, na co westchnęła.
Polować. Na lądzie.
Nie była szybka. Od zawsze wlokła się za innymi, bo nie potrafiła dorównać ich tempu. Podczas gdy jej ojciec znany był niegdyś ze swej prędkości, to ona mogła porównywać się do ślimaka. Zmarszczyła nos i pociągnęła nim. Wolała pływać i łapać ryby, to szło jej o wiele lepiej, ale zaraz nadejdzie zimniejsza pora, a w lodowatej wodzie nie jest już tak przyjemnie.
— Rozchmurz się. Nie musisz być szybka. Jak staniesz nie pod wiatr i tyłem do ofiary, to ta cię nawet nie zdąży wywęszyć, a ty na spokojnie ją złapiesz — odezwał się niespodziewanie bury. Tak, jakby nagle zdobył umiejętność czytania z jej myśli.
Machnęła ogonem.
Nie była to głupia taktyka. Po prostu denerwowało ją to, że nie we wszystkim mogła być dobra. Dlaczego musiała być tak cholernie wolna? Nie musiała być bez wad, ale akurat tej jednej rzeczy nie mogła zdzierżyć, a żadne treningi jej nie pomagały.
Dostając niespodziewanie kuksańca w bok, obruszyła się i spojrzała z wyrzutami na kocura. Ten wpatrywał się z kamiennym wyrazem pyska w dal, to też powędrowała wzrokiem za nim.
Nad brzegiem rzeki pałętała się masa dziwnych stworzeń. Poniekąd przypominały łasice, ale ich futro było oklapłe od wody. Musiały pływać, o czym świadczył drobny stos ryb złożony na trawie.
— Kolejni złodzieje — westchnęła z poirytowaniem, a potem zastrzygła uchem. — Przegonimy ich?
— Oszalałaś — odparł gniewnie, robiąc spory krok w tył. — Pójdziemy na około. Jest ich za dużo, a nie wiadomo, czym nas mogą zarazić — stwierdził.
— No proszę cię Bażancie Futro, damy radę, a jak ich przegonimy, to mnie może w końcu pewien ktoś mianuję — zawyła, uderzając łapą w ziemię. Niczym małe, sfochowane kocię.
Bury spojrzał na nią z powagą. Sprawiał wrażenie nieustępliwego, tym bardziej, gdy pokiwał na boki głową.
— Nie ma mowy. Zaczynasz przypominać mi swojego ojca za młodu... — Futro na grzbiecie stanęło jej dęba, gdy to usłyszała. To szło w bardzo złym kierunku i jeszcze jedno złe słowo z jego pyska i nie będzie wiedziała, czy wykończyć go, czy siebie. — Był taki uparty i chętny do zawojowania światem.
Odwróciła się, byleby nie zobaczył jej grymasu. Obserwowała w skupieniu wydry, zastanawiając się, gdzie popełniła błąd. Wiele słyszała o Pędzącym Wietrze. Wydawał się zupełnie innym kocurem niż ten, który teraz był jej ojcem. Tamten był lepszy. Klan go lubił i rzeczywiście brzmiał na kogoś, kogo bycie córką mogło napawać dumą.
Ale go już nie było. Przepadł i umarł wraz z niewolą Klanu Burzy. W zamian za to mieli Zdradziecką Rybkę, a samo imię wiele tłumaczyło.
— Wolę nie być do niego porównywana — odparła delikatnie, choć jad wręcz ściekał jej z języka. — Ja nigdy nie zdradzę klanu — zapewniła.
— Nikt tego nie planuję. Nie wiesz, przed jak trudnymi wyborami może postawić cię życie — zauważył.
W żółtych ślepiach coś błysnęło. Nie zaszczyciła go spojrzeniem, tylko przeszła obok, a znajdując się na wysokości jego ogona, zniżyła głos.
— Zawsze można wybrać śmierć. Tak zrobiłby prawdziwy wojownik.
Bażant spiął się, ale ona nie zamierzała czekać na jakiekolwiek pouczające i motywacyjne gadki. Upoluje coś, wróci do obozu i zaszyje się w swoim posłaniu. Jego porównanie ją dotknęło i straciła na ten moment wszelkie chęci do życia.
wykonane: rybak, wydry
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz