Obudził się w swoim legowisku, nie pamiętając tak naprawdę nic. Miał dziwny sen i zdawało mu się, że zaraz zwróci wszystko, co zjadł w przeciągu ostatniego księżyca. Jasność wręcz paliła go w oczy, więc na nowo skleił powieki i przykrył pysk łapą.
— Rudzikowy Śpiewie, bez urazy, ale nie śpij tyle. — Spokojny ton Trzcinowej Sadzawki zmusił go do ruchu. Po prostu wstał, wiedząc, że ma rację. Cokolwiek nie męczyło go w nocy, teraz było już tylko przeszłością. — Jakaś samotniczka chce do nas dołączyć.
Zamrugał, kiwając powoli głową. Nie bardzo kontaktował jeszcze ze światem. Wysunął się z legowiska, podążając za burym ogonem, który pomagał mu utrzymać równowagę. Obserwując go, nie tracił poczucia stabilności. Był jego przewodnikiem.
— Witaj. Ty jesteś liderem, tak? — Ten delikatny i spokojny głos wydawał mu się znajomy.
A gdy podniósł głowę, zdał sobie sprawę, że życie już nigdy nie da mu spokoju.
— Przedstawiła się jako Śnieżna. Mówiła, że zobaczyła nas już dawno, ale bała się nas, więc obserwowała z daleka. Żyła tu wcześniej, ale zajęliśmy jej tereny. I cóż, chce dołączyć do klanu — streścił mu kocur, chyląc się ku niemu. — Wydaje się niegroźna — przyznał.
Rudy czuł zamęt. On nic nie rozumiał. Chciał tylko spokoju, a życie wręcz kopało mu dołki w każdym miejscu, w którym stanął na dłużej. Wciąż wydawało mu się, że to wszystko to był sen. Tylko dlaczego nagle pojawiła się tu przed nim? Klan Gwiazdy w końcu odzyskał siły i na nowo próbował się z nim skontaktować? Przełknął ślinę.
To było dla niego zbyt skomplikowane.
— W takim razie… Śnieżna Łapo, mam nadzieję, że znajdziesz wśród nas ciepły kąt — mruknął. — Zaraz pójdę po Astrowy Poranek, na pewno chętnie wprowadzi cię w klanowe życie i nauczy podstaw, a gdybyś miała jakieś pytania, możesz zwrócić się z nimi do mnie — dodał.
Zrobił to, co zawsze.
Zignorował sprawę.
— Rudzikowy Śpiewie, bez urazy, ale nie śpij tyle. — Spokojny ton Trzcinowej Sadzawki zmusił go do ruchu. Po prostu wstał, wiedząc, że ma rację. Cokolwiek nie męczyło go w nocy, teraz było już tylko przeszłością. — Jakaś samotniczka chce do nas dołączyć.
Zamrugał, kiwając powoli głową. Nie bardzo kontaktował jeszcze ze światem. Wysunął się z legowiska, podążając za burym ogonem, który pomagał mu utrzymać równowagę. Obserwując go, nie tracił poczucia stabilności. Był jego przewodnikiem.
— Witaj. Ty jesteś liderem, tak? — Ten delikatny i spokojny głos wydawał mu się znajomy.
A gdy podniósł głowę, zdał sobie sprawę, że życie już nigdy nie da mu spokoju.
— Przedstawiła się jako Śnieżna. Mówiła, że zobaczyła nas już dawno, ale bała się nas, więc obserwowała z daleka. Żyła tu wcześniej, ale zajęliśmy jej tereny. I cóż, chce dołączyć do klanu — streścił mu kocur, chyląc się ku niemu. — Wydaje się niegroźna — przyznał.
Rudy czuł zamęt. On nic nie rozumiał. Chciał tylko spokoju, a życie wręcz kopało mu dołki w każdym miejscu, w którym stanął na dłużej. Wciąż wydawało mu się, że to wszystko to był sen. Tylko dlaczego nagle pojawiła się tu przed nim? Klan Gwiazdy w końcu odzyskał siły i na nowo próbował się z nim skontaktować? Przełknął ślinę.
To było dla niego zbyt skomplikowane.
— W takim razie… Śnieżna Łapo, mam nadzieję, że znajdziesz wśród nas ciepły kąt — mruknął. — Zaraz pójdę po Astrowy Poranek, na pewno chętnie wprowadzi cię w klanowe życie i nauczy podstaw, a gdybyś miała jakieś pytania, możesz zwrócić się z nimi do mnie — dodał.
Zrobił to, co zawsze.
Zignorował sprawę.
***
Pora Nagich Drzew nie potrafiła być dla nich łaskawa. Ze zwierzyną nie było aż tak źle, a jednak ich stos znacznie się pomniejszył. Chociaż dla każdego starczało, to i tak stało się to kolejnym powodem do zmartwień. Musieli się pilnować, bo chwila nieuwagi i będą mieli pustki.
Jemu samemu zaburczało w brzuchu. Z głodu wręcz ścisnęło mu żołądek, wiec wyściubił nos ze swojego legowiska i zbliżył się po jakąś drobną piszczkę. Wiedział, że na więcej nawet nie zasłużył. Dzisiaj nie poszedł nawet na żaden patrol ani polowanie. Był dziwnie zmęczony i przygaszony, a pokazanie się w takim stanie klanowi, tylko by go zniszczyło.
— Rudzikowy Śpiewie. — Przyjazny głos Śnieżnej Toni. Mianowana na wojowniczkę kotka od pierwszego dnia odnalazła się w klanie. Zdawała się zdobyć ich sympatię, a jej delikatne oblicze budziło zaufanie. — Możemy porozmawiać? Na uboczu? Proszę, to ważne.
Ilekroć na nią spoglądał, wspominał swój sen. A nie był on najprzyjemniejszym, jaki przeżył.
— Oczywiście — westchnął, rezygnując z posiłku.
Szepty. Słyszał je. Cokolwiek by nie zrobił, podlegał ocenie.
Uroki bycia liderem? Raczej ich brak.
— Chciałam ci o czymś powiedzieć — rzuciła, zatrzymując się w bezpiecznej odległości od innych. — Możesz już myśleć o imionach dla dzieci — pochwaliła, szczerząc się niewinnie.
Zastrzygł uszami, słysząc te słowa. Przesłyszał się jak nic.
— Przepraszam, ale o czym mówisz? — zapytał, przekrzywiając łeb.
— Nie mów, że nie pamiętasz naszej wspólnej nocy. Wśród brzóz, na chłodnym śniegu, pod rozgwieżdżonym niebem — mruczała, obchodząc go dookoła. — No chyba nie zapominałeś, prawda? To bardzo nieuprzejme.
Wydawało mu się, że nie może się ruszyć. Nic do niego nie docierało, podczas gdy ona z każdym krokiem stawała bliżej niego. Dopiero w ostatniej sekundzie uskoczył od jej dotyku.
— Śnieżna Tonio, nie bardzo rozumiem, co masz na myśli w tym momencie — przyznał, przełykając ślinę. — Ale twoje słowa to poważne oskarżenia, których sobie nie życzę. Jeśli jesteś w ciąży, to gratuluję. Oby twoje dzieci były zdrowe. Mam jednak nadzieję, że darujesz sobie te żarty, jestem za stary na te nerwy — rzucił, z lekka oschle.
Prychnęła. Jej łagodne oblicze zdawało się umknąć w sekundę z jej pyska.
— Byłeś zbyt naćpany, czy po prostu mózg uciekł ci uszami? — zapytała z wyrzutem. — Wykorzystałam cię, Rudzikowy Śpiewie. Przybyłam do klanu, mając nadzieję na otrzymanie odrobiny spokoju. Chciałam przywilejów, więc zabrałam się za ciebie. Uwierzyłeś w moje śpiewki — zamruczała, uśmiechając się triumfalnie. — Zgodziłeś się i dałeś mi to, czego potrzebowałam. Noszę pod sercem twoje kocięta. A słyszałam, że w kwestii potomstwa masz pewien problem — zauważyła, krzywiąc pysk jak zwiedzione szczenię. — Nie jesteś skory do ponoszenia odpowiedzialności, czyż nie?
Coraz bardziej mąciła mu w głowie. Jej słowa zlepiały mu się w niezrozumiałą całość, która doprowadzała go do masy zwątpień. Pokręcił głową.
To nie było możliwe. To był tylko sen.
— Uspokój się. Wariujesz — syknął ku niej.
Zaśmiała się. Jej perfidny, a zarazem łagodny śmiech, wręcz wnikł mu do głowy i odbijał się od wnętrza czaszki.
— Nie mój drogi, to ty wariujesz — oświadczyła, wystawiając łapę. — Nie martw się, zachowam tę tajemnicę dla ciebie, pod jednym, drobnym warunkiem — zaoferowała, brzmiąc na przesadnie łaskawą. — Gdy będę czegoś potrzebowała, ty mi to dasz. Spełnisz każdą moją prośbę.
Cały głód przeminął. Teraz tkwił w nim tylko strach. To był koniec jego spokoju.
— Nie…
— A, a, a — zamruczała. — Nie radziłabym mówić do mnie tym tonem. Nie, gdy masz o wiele bardziej szemraną opinię niż ja. Któż by w to uwierzył? Lider, a tak znienawidzony przez klan. To przykre — stwierdziła, odwracając się do niego tyłem i uderzając go ogonem w pysk. — Przemyśl to dobrze. Bo ja nie daję drugiej szansy — zagroziła, a następnie wrzuciła na pysk niewinny uśmiech, z którym wkroczyła w głąb obozu.
Rudzik za to wiedział, że to jego koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz