Czy los był okrutny? Był. Czemu jednak zawsze to on padał ofiarą jego niesprawiedliwości? Chciał sobie wypocząć, lecz zawsze ktoś go zaczepiał. Życie w tym społeczeństwie było dla niego ciężkie. W Siedlisku Wyprostowanych, mało kto zwracał na siebie uwagę. Współbracia wyciągali go zawsze wtedy, gdy była robota do wykonania. Nikt nie zacieśniał więzi, chyba że ktoś komuś coś ukradł, przez co dochodziło do sprzeczek i bójek. A tu? Jak nie uczniowie go zaczepiali, skacząc mu na grzbiet czy się klejąc do jego boku, to kociak atakował jego ogon. Nie był jego matką, by na coś takiego pozwalać. Zabrał swoją własność z łapek liliowego, na co od razu dostał słowną naganne.
— Ej! Właśnie się bawiłem się nim! — powiedział zły. — Przez Ciebie zły samotnik ucieknie gdzieś daleko! Musisz psuć moją zabawę?! — Nagle przypomniał sobie o pytaniu zadanym przez burego wojownika. — Ja? Ja próbuje się bawić, jednak taki ktoś jak ty nie daje mi tego robić!
Wspaniale było wiedzieć, że był obiektem, który miał zapewnić malcowi rozrywkę. Zastanawiało go gdzie podziali się jego rodzice. Wyszedł przecież z jaskini na śnieg. Jakaś głodna mewa na pewno by go porwała, gdyby nie to, że kociak skryty był przez jego wielką sylwetkę. Miał nadzieję, że nie odpowiadał teraz jako opiekun kocurka. Nie chciał nikogo niańczyć.
— Wracaj do jaskini, bo zmarzniesz. Jeżeli chcesz polować na samotników, twa matka lepiej się do tego nada niż moja osoba — miauknął do niego, mając nadzieję, że się odczepi.
Ah... Ale zapomniał przecież, że w tym miejscu, nie było mu dane zaznać spokoju. Nikt nie liczył się z jego zdaniem, a tym bardziej ten rozpuszczony gówniarz.
— Nie zamierzam! — po czym jak gdyby nigdy nic, zadowolony, że wygarnął większemu od siebie, ponownie rzucił się na jego ogon.
Westchnął ciężko. Może powinien odejść? Kociak jednak mógł podążyć jego śladem i wtedy na pewno wsiąkłby pod śniegiem. Dużo go napadało. Chociaż siedział na zewnątrz, nie było mu aż tak zimno. Zasługa gęstej sierści, która ocieplała go znacznie lepiej od niejednego mchu. Małe pazurki i ząbki malucha z tego powodu były niegroźne. Zatrzymywały się na jego ochronnej warstwie, krztusząc się nią, gdy napychał sobie tym pysk.
Znów zabrał ogon, co spowodowało kolejny niezadowolony pisk w jego stronę.
— Brzmisz jak torturowana mysz — rzucił do liliowego, co chyba nie polepszyło sytuacji. — Nie robi to na mnie żadnego wrażenia — dodał jeszcze, wstając i kierując kroki ku jaskini, wierząc że dzieciak tak czy siak za nim podąży, by dorwać swojego "złego samotnika".
<Koperku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz