*jeszcze podczas podróży*
Myśli kotłowały się w jej umyśle. Ból rozchodził po całej klatce piersiowej, sprawiając, że oddech był w pewnym sensie bolesny. Nikt ją zdradził, a matka praktycznie wyklęła.
Była wściekła. Ruszyła w stronę siostry Nikogo, co miało być jasnym sygnałem, co się stanie, jeżeli za nią nie pójdzie.
Słysząc za sobą, że Nikt za nią idzie, zmieniła kierunek. Choć raz był naprawdę posłuszny.
Usiadła na ich wspólnym legowisku, czekając, aż kocur dołączy. Nie mogła się uspokoić. Serce waliło jej młotem ze wściekłości. Wydało się. Matka wiedziała. Była teraz kulą u nogi. Problemem, bo znała jej sekret. Bo znała jej sekret ale nie wiedziała wszystkiego i nie stała po stronie szylkretki. A to wszystko przez to, że Nikt…Nikt ją w to wkopał.
Gdy tylko czarno-biały przyszedł do niej z podkulonym ogonem, kotka odezwała się do niego:
- Idziemy – warknęła, kierując się w stronę lasu.
Nikt ruszył posłusznie za nią.
Emocje buzowały w niej. Własna matka ją zdradziła. Nie posłuchała, zbyła, nie wysłuchała…uznała za potwora. Takiego, jakim był Wiatr. Krew ją zalewała. Jak…jak ruda mogła ją porównać do NIEGO?! Do Wiatra?! Na dodatek informacja o gwałcie sprawiła, iż w umyśle liliowej pojawiła się myśl „co jeśli…?” co jeśli on był jej ojcem? Nie. Nie mogło tak być. Jej ojcem był Bez. Tak. Tak.
Teraz nawet nie wiedziała, czyją jest córką, burego gnoja, czy kochanego niebieskiego.
Ale na pewno była dzieckiem tego drugiego, prawda? Nie przypominała Wiatra! Na pewno…na pewno…
Ale on ją zdradził. Nikt ją zdradził. Szaleńcze myśli opętały jej umysł.
Niespodziewanie stanęła, obróciła się do syna Doli pyskiem w pysk, po czym dała mu z liścia.
- CO TO DO CHOLERY MIAŁO BYĆ?! – ryknęła.
Ten załkał, drżąc i wbijając wzrok w swoje łapy.
- P-przepraszam. W-wymsknęło mi się...
Jemu…jemu się wymsknęło?! CO?!
Jego wypowiedź jednak szybko utonęła pośród innych myśli i możliwości. Słowa medyczki kuły ją niczym jeżowe igły ze wszystkich stron. Niczym ciernie oplatały jej serce.
- Moja...moja własna matka...nigdy mnie pewnie nie kochała... - miauknęła, osuwając się na ziemię, i zaczynając gorzko płakać.
Nie udało jej się. Nic jej się nie udało.
Nie powstrzymała Janowca, nie pomogła babci.
Nie powstrzymała Wiatra, nie udowodniła jego winy w śmierci Błysku, pozwoliła, by zabił Brzoskwinkę.
Nie powstrzymała Lukrecji przed wypraniem jej ukochanemu mózgu, przed obróceniem go przeciw niej.
Nie powstrzymała Nikta przed powiedzeniem jej matce prawdy.
Nie powstrzymała siebie, przed myślami, że możliwe, iż kiedyś będzie musiała zabić rudą, przez tajemnicę, którą ta odkryła.
- Przepraszam. To moja wina... – do jej umysłu przebiło się skomlenie - A-ale... to prawda. Z-zgwałciłaś mnie...
Niczym wulkan wszystkie emocje wyskoczyły z niej, skrupiając się na kocurze w krzyku.
- Nie prawda! Nie dałam ci żadnej kocimiętki! – załkała, kłamiąc jak z nut. Bo nie dała! No dobra, dała, ale w ważnym celu! I przekonała się, miała rację! A może nie? A może to wszystko co wtedy powiedział było snem? Jawa mieszała jej się z marzeniami, fikcja z prawdą. Musiała. Musiała trzymać się swojej wersji. Swoich przekonań. Inaczej oszaleje. Zatopi się w niewiedzy i obłędzie, który już ją ogarniał. Potrzebowała.
Potrzebowała by jej potwierdził, że miała rację. - mówiłam ci to już! Pamiętasz bym ci ją dawała?! Pamiętasz?! - spytała, podchodząc do niego z obłędem w oczach i łzami spływającymi po polikach.
Ten odsunął się, wpadając plecami na szorstką korę drzewa.
- N-nie... nie pamiętam...
Tak. Miała rację. Nie kłamała. Nie kłamała…
- Więc widzisz! Ona...ona myśli...ona...mnie...nie kocha.... - zapłakała, kładąc się na ziemi i znów rozpłakując.
- Przepraszam... Nie chciałem cię skłócić z mamą... - pisnął.
- Ona też jest taka jak Lukrecja! - warknęła. - pewnie nigdy mnie nie kochała! Teraz to już na pewno nie! - miauczała, zalewając się łzami. Zepsuła. Wszystko zepsuła. Nie, on zepsuł, Nikt, tak? A może ona też? Może oboje zepsuli? A może ktoś namieszał medyczce w głowie? Tak…zawsze jak coś nie pasowało, to ktoś mieszał w innych głowach, wiedziała o tym! Może Janowiec? Nie, on był martwy…Wiatr? Nie, wygnany. Lukrecja?
Tak….Lukrecja! To wszystko była wina Lukrecji! Omotał Nikta, przez to Nikt powiedział źle Plusk, a Plusk ją znienawidziła! Tak! To była wina Lukrecji! Wszystko wina kremowego arlekina! Przebrzydłego zdrajcy!
- J-ja też cię nie kocham - przypomniał jej czarny.
Momentalnie uniosła głowę, wbijając w niego spojrzenie niczym sowa w nornicę, a jej źrenice zamieniły się w dwie czarne kreski. Myśli przestały krążyć. Tylko jedno teraz skupiało jej uwagę.
Stojący przed nią wojownik, który skulił się pod jej spojrzeniem.
- A-ale taka prawda. Znaczy... W-wiesz... Cieszę się, że nie będziemy rodzicami. B-byłoby mi ciężko żyć ze świadomością, że zrobiłem ci kocięta... Chodzę tylko za tobą, bo mnie zastraszasz...
Wstała, zbliżając się do niego powoli, po czym chwyciła jego pysk łapą z pazurami.
- Czy aby na pewno? - spytała, rzucając mu jednoznaczne spojrzenie.
- T-tak... jesteś... straszna - przyznał jej to w pysk, czując jak serce mu łomocze w piersi. - B-boję się ciebie.
Wbiła pazury w jego brodę.
- Jesteś taki pewien? – spytała ponownie.
- T-tak... B-bardzo boję się ciebie - zaskomlał, uderzając tyłem głowy o drzewo, chcąc się od niej bardziej odsunąć, co ją mocno zaskoczyło, a łapa nieomal wygięłaby się pod bardzo źle wróżącym kątem, gdyby nie jej refleks i zmiana nieco jej pozycji.
- Ty...prawie mi łapę wykręciłeś tym ruchem! – wrzasnęła - zostań. Tutaj. - miauknęła - nie odchodź nawet na mysią długość - dodała, znikając w pobliskich krzakach.
Nie. Nie mogła tego dłużej wytrzymać. Jego umysł był nadto skażony kłamstwami jej brata. W takim stanie nie myślał obiektywnie, nie mogła słuchać jego słów, bo były kłamstwami. Mylił się. Ranił jedynego kota poza Nic, któremu mu na nim naprawdę zależało. W taki sposób sprowadzi siebie i ją na dno, już to robił. A raczej robił to Lukrecja.
Dlatego wyruszyła na poszukiwania zioła. Zioła, którego tak bardzo potrzebowała. Nie mogła go wziąć od Plusk. Matka jej go nie da, już na pewno nie da jej go po tym, co zaszło. Szukała więc i szukała, a czas płynął nie ubłaganie, lecz ta nie przestawała. Była zdeterminowana. Musiała znaleźć. Musiała i jeszcze raz, musiała! W końcu dostrzegła mały krzaczek tego, czego szukała. Kocimiętki.
Zerwała jej trochę, po czym wróciła własnym śladem do miejsca, gdzie zostawiła Nikogo, jednak zamiast przyjść od frontu, okrążyła go, po czym od tyłu mocnym ruchem łapy uderzyła jego głowę tak, iż stracił przytomność.
Nie miała już sił. Chciała, żeby był taki, jak wtedy, kiedy ostatni raz dała mu kocimiętkę. Nie mógł na wszelki wypadek wiedzieć, że to ona, nie mogła więc dać się mu zobaczyć, żeby nie był świadkiem własnego naćpania, by nie mógł zaprzeczać. Czuła się odrealniona. Jakby to nie ona to robiła. Wepchnęła mu roślinę do gardła, po czym usiadła aby poczekać, aż czarny arlekin się ocknie.
<Nikt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz