***
Siedział lekko skulony, posępnie wbijając wzrok w dal. Komar poszedł z kimś rozmawiać, a on nawet nie wiedział z kim. Może z Kamienną Gwiazdą? Już nie pamiętał. Ostatnio o wszystkim zapominał, dni zlewały się w jedną wielką, rozkładającą się breję. Przeprowadzka się dłużyła, a on był zmęczony tą niekończącą się wędrówką. Wydawała się wieczna niczym jego własne nieszczęście.
— M-mogę z tobą chwilę p-p-pogadać? — Nikt wyrwał go z zamyślenia, zwieszając smętnie uszy.
Zastępca spojrzał na niego lekko zdziwiony.
— Jasne. Co się stało?
— B-bo... T-twoja uczennica nie chcę mi dać spokoju. Zerwaliśmy ze sobą, t-teraz mam kogoś innego, a ona... Ona nie chce mnie zostawić...
Zmarszczył brwi. Już kolejna osoba skarży mu się na Miodunkę.
— Co to znaczy?
— N-no... Z-zakazuje mi zerwać ze sobą. R-robiłem t-to dwa razy i... i nadal ona nie ro-ozumie. A ja... Ja nie chcę ju-uż z nią być. T-to wyszło przypadkiem. T-ten związek. M-myślałem, że ona się bawi jak L-lukrecja, ale wzięła to na poważnie. J-ja nic do niej nie czuje, a ona... Ona mi nie pozwala o-odejść. — wymiauczał żałośnie.
— To… brzmi strasznie. Coraz gorsze rzeczy o niej słyszę. Myślałem na początku, że jest fajna, ale z czasem okazuje się tylko większą wariatką. — Potrząsnął głową, nie mogąc uwierzyć, jaki obrót przybrały sprawy. — Porozmawiam z nią. Przepraszam, że… że musisz przez to przechodzić.
— D-dziękuję. M-mam nadzieję, że ciebie posłucha. Jesteś w k-końcu jej mentorem. A... A jak tam u ciebie? Gra-atulacje zostanie zastępcą. Zasłużyłeś — Uśmiechnął się lekko.
— Wątpię w to, ale dzięki. — Słabo odwzajemnił uśmiech kocura. — Staram się jakoś pozbierać po… tym wszystkim. — Nagle przerwał, gdy doszedł do niego fragment wypowiedzi czarnego. — Zaczekaj, jak- jak z Lukrecją?
— N-no... B-bo Lukrecja też zapraszał mnie na randki... Jak byłem mały. Całowaliśmy się i jak ona zaczęła, t-to myślałem, że też się tak bawi — wytłumaczył.
Uniósł brwi obrzydzony, tym co usłyszał.
— Masz na myśli, że… zmuszali cię do tego?
— T-tak — potwierdził. — A-ale teraz... L-lukrecja się zmienił! Już jest miły i... i taki cudowny — rozmarzył się. — Teraz to on jest moim chłopakiem.
Czekoladowy oniemiał na kilka uderzeń serca, wpatrując się w niego wielkimi oczami.
— Lukrecja?! On przecież wcale się nie zmienił! Ciągle warczy na każdego bez większego powodu.
— Zmienił... kocha mnie. Jest... jest cudowny. Czuje przy nim, że żyje. O-on udaje tylko takiego buca. T-to dobry kot. N-naprawdę. T-to Miodunka jest potworem, nie on.
— Skoro tak twierdzisz… — odpuścił, chociaż nie wierzył w dobro Lukrecji. Sam fakt, kto go uczył, również nie wpływał pozytywnie na opinię Agresta o nim. — Mam nadzieję tylko, że teraz jasno stawiasz swoje granice.
— O-oczywiście. Staram się przynajmniej. T-tylko Miodunka niszczy nasze szczęście. J-jest zła... B-bardzo zła. K-klei się do mnie i napastuje... A ja... ja chcę być z Lukrecją, a nie z nią.
— Co jest nie tak z obecną młodzieżą… — wymamrotał do siebie bicolor.
Arlekin chyba nie za bardzo zrozumiał, o co mu chodziło.
— T-to źle? T-ty jakoś nadal nikogo nie znalazłeś — zauważył. — M-może porozmawiaj z Kuklikiem?
Jego sierść lekko się uniosła w defensywie.
— Czemu miałbym z nim rozmawiać?
— B-bo cię lubi... R-rozmawiałem z nim. Myślałem, że go skrzywdziłeś, bo płakał, ale... ale to było tylko nieporozumienie. — Naraz młodszy się speszył, jakby przypominając sobie o czymś.
— Ja… tak, skrzywdziłem go — Przełknął ślinę. — Wydarłem się na niego i wiesz, nie widzi mi się teraz kolejna rozmowa, po tym jak to się potoczyło. On… zasługuje na kogoś lepszego.
<Nikt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz