Wracamy do kb yay
Zaczął padać deszcz. Zbawienny, zimny i tak wyczekiwany. Siedziałem wraz z innymi w tymczasowym obozie, czując na sobie krople lecące z nieba. Cieszyłem się z tego powodu jak mały kociak.
Zarządziłem, że możemy w końcu wracać. Po paru dniach w tym niesprzyjającym miejscu, otoczeni lisami. Rude stworzenia coraz śmielej zaczęły nam pokazywać, iż nie są zadowolone z obecności obcych.
Ostatniego dnia, kiedy w ulewnym deszczu ruszyliśmy ku rzece, one nie odpuszczały. Zza drzew, krzewów - patrzyły, warcząc na nas. Wyganialy cały klan burzy, a koty spłoszone tylko przyspieszały kroku.
Ja również, idąc niemal na przedzie, chciałem już być w starym obozie. Nawet jeśli nic z niego nie zostało.
Stanęliśmy przed rzeką, która będąc napełnianą przez ulewny deszcz zaczęła się wylewać. Poza tym - rwała brzegi. Było niebezpiecznie, zimno i stresująco.
Na karku stały nam lisy. Pierwsi wojownicy, biorąc kocięta w pyski, ruszyli przed siebie. Staraliśmy się znaleźć najpłytszą część rzeki, ale nie było to takie proste.
Wojownicy zaczęli się chwiać, będąc uderzanymi przez rzeczne fale. Kocięta w ich pyskach piszczały.
Po żarliwej walce z żywiołem, w końcu wyszli na brzeg, kładąc zmoczone, przerażone maluchy.
Ruszyli kolejni. Za nimi następni. Mentorowie wspierali swoich uczniów przy przechodzeniu.
- Poradzisz sobie? - Usłyszałem za plecami Rzeczny Nurt, swoją dawną uczennicę.
Posłałem jej uspokajające spojrzenie.
- Po przeżyciu tylu klęsk żywiołowych coś takiego mi nie zaszkodzi. - Miauknąłem, próbując uspokoić nie tyle Rzekę, co siebie.
Miałem starsze kości, Księżyce robiły swoje. Istniało niebezpieczeństwo, iż porwie mnie nurt, lub się utopię. Nawet fakt, że przecież mam nadal parę żyć mnie nie uspokajał. To nie było przyjemne - umieranie, by po paru dłuższych chwilach znowu wrócić na ziemię.
Tak jakbyś zapadł w bardzo spokojny sen, zobaczył swoją rodzinę, by następnie jednym szarpnięciem powrócić do stresującej rzeczywistości.
Westchnąłem cicho, próbując opanować drżenie łap. Ruszyłem przed siebie. Za mną była Rzeka, w każdej chwili gotowa, by pomóc. Machnąłem nerwowo ogonem, czując chłód wody, oraz siłę, z jaką rwała. Zrobiłem pierwszy krok, chwiejąc się od jej mocy. Ślizgie podłoże nie ułatwiało przeprawy.
Chabrowa Bryza zabrała klan w stronę naszego starego obozu, a ja z paroma wojownikami zostałem w tyle.
Zbyt długo patrzyłem na odchodzący klan. To był mój błąd, o którym zorientowałem się, gdy rzeka niebezpiecznie mocno rzucała mną na boki. Pazurami próbowałem uczepić się dna. Na daremno. Byłem już prawie przy brzegu, gdy rzeka z większą siłą uderzyła we mnie.
- Mokra Gwiazdo!! - Usłyszałem za sobą, nim woda zalała mnie, odcinając od reszty.
Płyn nalewał mi się do gardła litrami, zalewając powoli płuca, sprawiając, że dławiłem się raz po raz.
Bolała mnie klatka piersiowa, niemoc złapania oddechu przyprawiała mnie o panikę. Motałem się w wodzie, czując nad sobą łapy wojowników, którzy za mną skoczyli, by mi pomóc.
Było za późno. Gdy woda w najlepsze mnie dusiła, rzucając na boki, czułem jak zycie ucieka niczym zające na polowaniu.
Odcknąłem się na rozległej polanie. Na naszych starych terenach. Zamrugałem parę razy, przypominając sobie pierwszy dom, który straciłem dawno temu.
- Utopiłeś się huh? - Usłyszałem za sobą głos Szuwarowej Łapy.
Odwróciłem się szybciej, niż pomyślałem. Widząc pyszczek brata sprzed tragedii, jaka go spotkała, poczułem melancholię. Za każdym razem, kiedy to akurat on do mnie przychodził, odczuwałem tęsknotę. Może za życia tego nie pokazywał, ale teraz po śmierci odnosiłem wrażenie, że mimo wszystko mnie kochał.
- Tak... Pora Opadających Liści nam dopieka. - Miauknąłem.
- Najpierw twoje tereny zostały spalone, a teraz topisz się w rwącej rzece. - Wspomniał. - Nieźle. Pomijając, że spalenie byłoby dużo trudniej wyleczyć, aniżeli pozbyć się wody z twojego organizmu.
Uśmiechnąłem się lekko. Zawsze był bezpośredni. Szuwarek machnął ogonem, podchodząc. Lśnił jak gwiazdy na Srebrnej Skórce.
- Jesteś już stary. - Zaczął, a ja przełknąłem ślinę. - Tyle księżycow minęło... A ty nadal żyjesz. Wciąż brniesz do przodu.
- Właśnie straciłem życie. - Przerwałem mu.
- Masz jeszcze cztery! - Podniósł nieco głos.
Moje ciało zaczęło się rozpadać. Dusza wracała na ziemię. Drobinki, niczym piach odchodziły, mknąc w przestrzeń.
- Ugh, musisz uważać na to, co dzieje się w twoim klanie. Ostatnie wydarzenia wszystkich zestresowały. - Miauknął. - Strzeż się tych, którzy mogą się obrócić przeciwko tobie, nawet jeśli teraz uważasz ich za przyjaciół.
Obudziłem się gwałtownie, kaszląc głośno. Było mi zimno, drżałem. Słyszałem wokół siebie głosy, w tym Stokrotkową Łapę, która przybiegła szybko z ziołami.
Podniósłem się, patrząc na medykamenty.
- Wzmocnią cie. - Miauknęła Stokrotka.
Wiedziałem to. Znałem te zioła, w końcu tyle razy już je jadłem.
Rzeczny Nurt pomogła mi się podnieść, gdy już zjadłem swoją porcję. Ruszyliśmy do obozu, po spalonej trawie, połamanych częściach drzew, które przywiał wiatr. Czułem się... Dziwnie? Już któryś raz straciłem w ten sposób dom - przez nieprzychylny żywioł.
Dotarliśmy w końcu do ruin, jakie pozostały po obozie. Wszedłem do środka, po zawalonej trawie, ziemi, zwęglonych częściach legowisk. Łzy się w oczach kręciły na ten widok. Wojownicy przystąpili do sprzątania wejść do legowisk. Niektóre się zawaliły, inne wytrwały.
- Niech karmicielki udadzą się do nie zawalonych legowisk - Miauknąłem głośno. - Uczniowie również.
Ruszyłem ku wojownikom. Grzebali w spalonych częściach obozu.
- Pomogę wam - zaproponowałem. - Chciałbym, żeby Orlikowy Szept, wraz z Miodową Chmurą i Narcyzowym Pyłem poszli na polowanie. Może uda się coś złapać.
Wspomnieni spojrzeli po sobie. To, że zastąpiłem Chabrową Bryzę, która była po prostu w innej części obozu pewnie ich zaskoczył. Zepchnąłem w tył głowy wszelkie myśli w tym obrębie, po prostu pomagając innym w odbudowie legowisk. Nie czułem się najlepiej po zmartwychwstaniu, ale potrzebowałem zająć czymś myśli.
Czas minął mi tak do wieczora.
Tak tak już pisze nadrabianie akcji z kw
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz