Chwycił się ceglastej powierzchni, próbując po raz kolejny wdrapać się na górę. Minął księżyc. Księżyc tortur. Codziennie rano był budzony i na głodniaka, szedł za Czermieniem, który każdego dnia, niezadowolony z postępów jakie czynił, dawał mu po tyłku. No ale przecież się starał! Nie było jego winą to, że łapki go bolały i ledwo co mógł chodzić. Był zmęczony i czuł, że jeszcze chwila, a padnie i się już nigdy nie podniesie. Ojciec jednak nie chciał słyszeć żadnych wymówek. Zmuszał go do wielu okropnych rzeczy. Prócz wspinaczki, która okazała się jego zmorą, miał tropić i zabijać. Na początku było to trudne i skomplikowane. Jednak polubił to z jednego względu. Polowanie było powolne. Nie musiał robić czegoś teraz. Mógł ze spokojem się skradać i odpoczywać, udając czajenie się na zwierzynę. Na razie taki sposób przechodził pod okiem ojca, który bacznie obserwował jego szkolenie. Ale nadal jak twierdził, był do niczego.
Pierwsze skosztowanie mięsa też było ciężkie. Tata rzucił mu pod pysk jakieś truchło i nakazał zjeść. Przyzwyczajony do słodkiego i ciepłego mleka, bardzo trudno przełykał kęsy surowego pokarmu. Czasami zbierało mu się na wymioty, ale pewnie to ze względu na jego głodówki, którym był poddawany, kiedy się nie starał.
Później pożywianie się zdechłymi zwierzętami przynosiło mu więcej zysków niż strat. Nie musiał w końcu słuchać narzekań Nornicy, że wysysają z niej soki. No ale nadal mimo wszystko... trening był męczący.
Znów się odbił i znów zleciał na pysk.
Wściekłe syczenie dotarło do niego bez trudu. Ojciec nie był zadowolony. Czasami sądził, że uważa go za pomyłkę i w końcu zabiję go w bolesny sposób. Nie chciał jeszcze żegnać się z tym światem, więc walczył każdego dnia o mięso i oddech.
Odkąd zaczęło padać, po ulicach zaczęły płynąć strugi deszczu. Jako że był mały, brodził w wodzie, a czasami za karę ojciec podtapiał go za to, że pozwolił zwierzynie uciec, albo że znów się nie wykazał. Trudno było mu się sprzeciwić. Po prostu się bał. Dobrze, że przynajmniej jego siostry nie były, aż tak brutalnie traktowane... Chociaż nie wiedział zbytnio co się dzieję, kiedy go nie było. Co Nornica im robi... Coraz bardziej miał chęć, aby stąd uciec. Gdzieś daleko. I wtedy widział ją. Mamę. Gdyby nie to, że padał ze zmęczenia, może i poszedłby jej szukać. Raz nawet spróbował wypytać o to ojca, ale ten skrzywił się odpowiadając mu, że spotkają się wkrótce.
To dawało mu nadzieję.
Nadzieję, aby mimo wszystko żyć i walczyć.
W końcu złapał pazurami za szczyt i wciągnął się na mur. Z zadowoleniem spojrzał na ojca, którego mina nie wyrażała absolutnie nic. On mimo to był szczęśliwy. Dokonał tego. Wspiął się!
Jednak wtedy, kiedy przekroczył tą granicę, nie spodziewał się, że to nie było wszystko.
Następnego dnia, ojciec i on udali się w dziwne miejsce. Było tam mnóstwo kotów, które zerkały na niego z ciekawością. Starał się iść jak ojciec; z nonszalancją i ignorować ich wszystkich. Jednak... Ich chichoty i wredne zaczepki burzyły ten mur, tą maskę, która miała go chronić. Coraz bardziej czuł niepokój.
I słusznie.
Otoczony przez dorosłych, zauważył, że ci stworzyli między nim, a jakimś kociakiem krąg. Ojciec znalazł się obok niego, szepcząc mu na ucho jedno zdanie, którego dźwięk do dziś obija mu się w umyśle.
- Zabij albo zgiń.
Przełknął ślinę. Jego wystraszony wzrok, odbił się w równie wystraszonych oczach kociaka.
Wybór okazał się jednak prosty.
On albo nieznajomy.
Jego życie albo jego.
Wiedział jak to zrobić. Przecież ojciec pokazywał mu, jak zabić mysz, którą złapał dla niego żywą, specjalnie pod naukę. Mimo to... wahał się.
Nie chciał stać się potworem.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz