Zamarł z ziołami w pysku, słysząc dziwny i niepokojący dźwięk, a zaraz potem ujrzeli jednego z tych Dwunogów, opuszczającego właśnie swój obóz. Zalał go strach. Pamiętał jak przez mgłę spotkanie z nim, bo wtedy za bardzo najadł się kocimiętki. Jednak uczucie niepokoju i strachu trwało w nim po dziś dzień. A oznaczało to, że ten osobnik nie był do nich przychylnie nastawiony. Jego serce zabiło szybciej, kiedy to Dwunożny skierował się w ich stronę. Widział jego niezadowolony grymas pyska. Nawet nie zauważył, jak medyczka panicznie się rozglądała po otoczeniu. Ponownie spojrzała na kocura, tym razem wzrokiem "no weź, coś zrób". Co miał niby zrobić? Może i był zastępcą, ale nie nawykł do bicia się z takimi dużymi stworzeniami, które miały długie kije robiące pif, paf. A właśnie... jeśli o tym mowa... Stary Dwunożny mamrocząc coś pod nosem, wyciągnął tenże kij. Nie chciał się przekonywać na własnej skórze jak działał. Szybko popchnął Mglisty Sen, aby uratować jej życie, kiedy to patyk, został skierowany w jej stronę. Rozległ się huk, a spłoszone krowy, zaczęły muczeć. Biedne stworzenia. Były niewolnikami tego psychopaty. Szybko poderwał się na łapy, pomagając medyczce wstać. Musieli uciekać. Zacisnął zęby bardziej na kocimiętce, przez co poczuł na języku ich przyjemny posmak. Cholera! To niedobrze! Nie chciał, aby lecznicze zioło znów przejęło nad nim kontrole. Zwłaszcza wtedy, kiedy ich życie wisiało na włosku.
Mglisty Sen najwyraźniej zrozumiała jego sygnały, kiedy popchnął ją pędem w stronę lasu. Towarzyszył im szum wiatru i kolejne huki, które obwieszczały, że Dwunożny wcale nie odpuścił i za nimi biegł. Na Klan Gwiazdy! Szybko zanurkował w krzakach, biegnąc w dalsze gęstwiny, pilnując przy okazji, aby medyczka nie zabłądziła. Obrali dobrą strategię, ponieważ kilka uderzeń serca potem, głos Dwunożnego ucichł i zniknął.
Odetchnął z ulgą, siadając i wypluwając zioła na ziemię.
- Chyba jesteśmy już bezpieczni - miauknął biorąc wdech za wdechem.
- Co to było?! - zapytała nadal przestraszona kotka.
- Dwunożny, a kto? Jeszcze trochę, a byłoby po nas. Naprawdę musisz chodzić do nich po kocimiętkę? Nie rośnie gdzieś w lesie?
Medyczka pokręciła głową. Niech to... No nic... Ważne, że uzbierali zapas i minę sporo czasu nim wrócą tam ponownie.
Złapał ponownie zioła w pysk i wrócili razem do obozu.
***
Deszcz padał i padał, mocząc sierść i zalewając wyspę, na której znajdował się obóz Klanu Nocy. Rzeka wezbrała, przez co zostali odcięci od stałego gruntu. Wojownicy musieli przepływać przez rwący nurt, który już pochłonął kolejne istnienia. Jego mentor... Biały Kieł... umarł w bohaterskiej próbie uratowania Owczego Futerka. Niestety oboje skończyli na dnie, pokonani przez niszczycielski żywioł. Jego przyjaciele bardzo szybko tracili życie. Łzy które pewnie lałyby się strumieniami, dawno już wyschły. Odkąd doznał w krótkim czasie mnóstwa strat, zaczął traktować śmierć jak coś normalnego. Może nie powinien przyzwyczajać się do relacji? Skoro i tak ktoś zaraz odejdzie? To było głupie rozumowanie, no ale czego się spodziewać po kimś, kto nie miał już nikogo prócz ukochanej, dzieci, wujka i dawnego ucznia?
Skierował swoje łapy do legowiska medyka. Musiał sprawdzić, czy wszystko było w porządku. Kałuże, które zaczęły się tworzyć na wyspie, mogły zalać położone niżej legowiska. Trzeba byłoby nieco obwarować obóz. Ale jak? Czym? Nie byli bobrami!
- Hej? Jak tam? - zwrócił się do Mglistego Snu, która zajmowała się chorym, który cały przemoczony, kichał i prychał.
<Mglisty Śnie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz