Muszy Lot została wojowniczką, a on mimo wszystko, miał się z nią spotykać. Dlaczego? Otóż matka coś sobie ubzdurała i na każdym kroku dręczyła go, jak i nowo mianowaną wojowniczkę, że klan jest osłabiony, a oni są nadzieją na jego wzmocnienie.
To było naprawdę dziwne, słyszeć od niej takie słowa. Dopiero, gdy wyjaśniła im o co tak naprawdę chodzi, miał ochotę strzelić jej w pysk? A później uciec i popłakać się. Muszy Lot również nie była zadowolona z planów Piaskowej Ścieżki. Zaczęła swoje wywody, dlaczego to beznadziejny pomysł i że ona z nim tego nigdy nie zrobi. Oczywiście poczuł się urażony, bo najwidoczniej był taki beznadziejny i paskudny, że nawet żadna kotka go nie chciała. On zresztą nie czuł się na siłach, aby mieć potomstwo, bo o to poszło.
Matka jednak jak to bywa z jej nieobliczalnością, zaczęła prawić swoje argumenty. Nawet Wiewiórczy Pazur przytakiwał jej, aby namówić do tego kroku swoją byłą uczennicę.
A on? On zwiał kiedy nikt nie patrzył. Nie miał zamiaru, aż tak bardzo niszczyć sobie życia. Dzieci? Był za młody! Niech nie mówi, że powstanie jego i jego rodzeństwa również było formą wzmocnienia klanu, bo z jej słów, które kierowała do niego przez całe swoje życie, uważała za błąd. On zresztą również uważał, że to niewłaściwe i tak nie powinno być.
Na dodatek nadal byli na terenach okupowanych przez lisy. Mimo to, że pożarł zniknął, nadal tu siedzieli. Na szczęście po powrocie ze zgromadzenia Mokra Gwiazda ogłosił, że niedługo wracają.
No bo pomyślcie!
Gdyby jednak musiał to zrobić, to lisy miałyby ubaw!
Usiadł przy brzegu rzeki, wpatrując się na dogasające pola trawy. Jego dom. Czy jednak nim był naprawdę? Od śmierci ojca odczuwał tylko pustkę i niechęć. Klan Burzy go... męczył. A może to była wina jego matki?
Spojrzał w swoje odbicie, które załamywało się, przez płynącą z nurtem wodę. Wyglądał tak jak zawsze... A mimo to czuł się i obco.
Tak naprawdę w Klanie Burzy nic go nie trzymało.
Nie miał przyjaciół.
Jego siostra zmarła w pożarze; co jeszcze do niego w pełni nie dotarło.
Matka go nienawidziła.
Brat miał gdzieś.
A wujek? Wujek chyba jako jedyny był mu bliski, ale przez jego pracoholizm, rzadko się widywali.
Był tylko on. On. Sam.
Trzepnął łapą w swoje odbicie, które rozmyło się pod drobnymi falami, wzburzonymi przez uderzenie.
Był żałosny.
- Tak... wiem... Beznadziejne to życie - westchnął. - Wiesz... poznałem taką Żabkę. Wydawało mi się, że ma takie same problemy jak ja. - Chyba nisko upadł, skoro rozmawiał ze swoim odbiciem.
No ale potrzebował się komuś wygadać, zdobyć namiastkę przyjaźni. A skoro nikt go nie lubił, to stwierdził, że to chyba czas, aby wziąć się w garść i stworzyć sobie przyjaciela.
- Wiesz... ja lubię tropić, a ty? No... Ja też - odpowiedział samemu sobie, zmienionym głosem.
Było to takie zabawne, że aż się uśmiechnął.
- Możemy razem potropić, kiedy będziemy już na starych terenach... Ja znajdę królika! Nieee! Ja znajdę! To kto pierwszy znajdzie? Dobra. - Przybił kocią łapę, z łapą z odbicia.
Chyba oszalał, ale poczuł się naprawdę lepiej.
- Ej... Co ja mam zrobić? Słyszałeś co moja matka chce zrobić... A ja... Ja tego nie chcę. Nie jestem na to gotowy. - westchnął. - Myślisz, że powinienem to powiedzieć wujkowi? No co ty... I co zrobi? Nic. Tak jak wtedy. Racja. Nic nie zrobi. A Mokra Gwiazda? Naprawdę? Tak... wiem... to zły pomysł. A widziałeś jego łysy ogon? Noo... Albo to jak spał na zgromadzeniu! Taki starzec! Hahaha! Dobra... muszę iść. Widzimy się później - szepnął do odbicia w rzece, widząc nadchodzącego wojownika.
Wstał i odszedł czując się lżejszy na duchu. Nie ma to jak śmianie się z własnych żartów. Przynajmniej dzięki temu poczuł się w końcu wolny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz