I tej nocy wymknął się po zioła. Co prawda wujkowi polepszyło się na tyle, że spokojnie mógł stanąć na łapy, jednakże Leszczynek zdecydowanie wolał być przygotowany na jakikolwiek nawrót choroby, która przecież mogła jakkolwiek przeniknąć na kogoś innego. Może i była to paranoja, jednakże rudzielec ani myślał odpuścić, szczególnie teraz, gdy praktycznie cały klan spał, toteż mógł poczuć się chociaż trochę bezpieczniej.
Wyszedł więc na zewnątrz, wdychając zimne, pachnące wilgocią powietrze. Rozejrzał się pośpiesznie dookoła, po czym ruszył jak najszybciej w stronę wyjścia, starając się nie narobić żadnego hałasu. Księżyc zasłonięty chmurami do połowy nadal dawał jasne światło, srebrzystą poświatą otaczając wszystko dookoła. Liście na krzewach zaszeleściły, wiatr przybrał na sile, przez co Leszczynowa Bryza mógłby przysiąc, że klan gwiazdy rozładowuje całą swoją złość. Westchnął cicho, idąc w stronę miejsca, gdzie ostatnio znalazł lawendę. Co prawda nie podobało mu się, ze roślina rosła na granicy z klanem klifu oraz miejscem zgromadzeń, jednakże wiedział, iż zwyczajnie musi. No przecież nikt nie zrobi tego za niego.
— L-leszczynku? — poruszył się niespokojnie, gdy przy próbie zerwania rośliny usłyszał dobrze znajomy głos. Mimowolnie na jego mordkę zawitał uśmiech, nastawił uszu, zaś jego wąsy drgały z podniecenia.
— M-malinek! — miauknął radośnie, spoglądając na swojego przyjaciela. Momentalnie wtulił się w jego bure futro, mając ochotę rozpłakać się z radości — C-co ty t-tu robisz? — spytał niepewnie, robiąc krok w przód.
— M-martwiłem s-się. S-słysza-ał-łem o-o t-tym, c-co st-tało s-się n-na zg-gromadzeniu... — szepnął, ryjąc łapą w ziemi. Dopiero teraz kocurek zobaczył, jak zmęczony życiem jest jego przyjaciel. Oczy miał całe czerwone, do tego wychudła sylwetka... jakby tego było mało sam sposób mówienia, czy też to, jak się zachowywał wskazywało na to, że w życiu ucznia nie działo się zbyt dobrze. Mimo to, nadal jednak nie miał zielonego pojęcia dlaczego tu przyszedł. Może dlatego, że Leszczynek przestał przychodzić na ich spotkania w ciągu dnia, tłumacząc, że to dla niego zbyt ryzykowne i gdyby burasek chciał, to mogliby spotykać się w nocy.
Drgnął.
Był głupi. Przecież to było oczywiste!
Skoro sam zaproponował mu spotkania pod pieczą księżyca, to dlaczego był teraz w tak wielkim szoku? Ta... zdecydowanie jest z niego dureń.
— Leszczynku? — odskoczył od nocniaka niczym poparzony, słysząc głos Nagietkowej Pręgi — Co tu... się dzieje? — rudy wojownik nie wydawał się ani trochę zadowolony z widoku, który miał przed sobą.
— C-co t-tu r-r-r-ro-obisz? — miauknął przerażony, pusząc futro — N-nie p-powinno, c-c-cię t-tu b-być! — zawołał trochę zbyt rozpaczliwie, niż planował. Oddech mu przyśpieszył. Czuł jak ciało Malinowej Łapy drży stykając się z jego. Nie, nie, nie! Co on najlepszego zrobił? Naraził na niebezpieczeństwo przyjaciela! Przerażony liznął burego w policzek, chcąc go jakkolwiek uspokoić.
— Co to ma znaczyć?! — warknął pręgowany, jeżąc sierść na grzbiecie.
— N-nie t-twoja s-sprawa! L-lubię g-go. N-nawet k-koch-ham. W-wuj-jek p-przynaj-jmniej m-mnie r-r-o-ozumie! — pisnął, spoglądając na zszokowanego i wybitego z tropu Nagietka, po czym przeniósł swe niebieskie ślepia na syna Oblodzonej Sadzawki. Ten jednak ze łzami w oczach był jedynie w stanie kręcić przecząco głową, cofając się, aż w końcu zupełnie się odwrócił i uciekł.
Spieprzył to.
Zniszczył wszystko.
Owszem, wiedział, że związek z kotem z obcego klanu jest zły, że kiedyś może wpaść przez to w kłopoty, jednakże zdecydowanie bardziej bolała go reakcja przyjaciela. Przecież... skoro uciekł, to znaczy, że on nie czuł tego, co Leszczynek, prawda? Kocurek pociągnął nosem, czując, że zaraz zaleje się łzami. Znowu czuł się samotny w tym wszystkim... Dlaczego musiał to powiedzieć? Dlaczego znowu Nagietek szedł za nim? Teraz to wszystko... było zniszczone...
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak kojąco działało na niego wtulanie się w bure futro...
< Nagietku? >
WRACAJ TU MALINEK
OdpowiedzUsuń