Dopiero seria niestrudzonych szturchnięć zdołała obudzić zniesmaczoną kotkę.
— Czego? — mruknęła pod nosem, nie otwierając oczu i odruchowo wtulając się w mech jeszcze bardziej. Zmęczenie jednak dawało o sobie znać.
— Chciałam tylko zapytać, czy pójdziesz ze mną na polowanie — odparł łagodny głos, na którego przyjemny dźwięk Melodyjna Łapa zdecydowała się uchylić powieki.
— Aaa, to ty Bluszcz — uświadomiła sobie z już spokojniejszym tonem głosu. — W sumie to czemu nie? Tylko daj mi jeszcze pięć minuuut — stwierdziła, przeciągając ostatnie słowo głośnym, ukazującym nieustanne zmęczenie ziewnięciem.
— Jasne! W takim razie będę czekać przy wyjściu z obozu — zapewniła z pomrukiem rozbawienia, pacnęła przyjaciółkę ogonem na pożegnanie i opuściła legowisko.
Uczennica odczekała dłuższą chwilę po wyjściu Bluszczowej Łapy, aż w końcu zdecydowała zmusić się do wstania. Wciąż czuła się jak wrak siebie. Dźwigając się na łapy musiała więc w ogóle przeczekać moment, aż mroczki przed oczami zniknęły i dopiero była w stanie stanąć sprawnie. Brrrrr, paskudna Rzeczny Nurt. Przeklęła kotkę w myślach, po czym z wolna wychyliła łeb na zewnątrz. Tam, ku lekkim zdziwieniu jeszcze nie do końca zbudzonej Melodyjnej Łapy, uderzył ją przyjemny wiatr i delikatne promienie słońca. Odpowiadała jej ta pogoda.
— Okej, żyję, chyba! Jeszcze tylko coś zjem, bo zdycham z głodu — rzuciła przez pół obozu kotce, która od razu drgnęła ze swojej pozycji na jej widok.
Uczennica podreptała w stronę stosu świeżej zdobyczy, po drodze rozglądając się w lekkiej obawie, że zaraz zaczepi ją znienawidzona wojowniczka, zapyta, gdzie się wybiera i siłą zaciągnie na trening. Tak się jednak nie działo, właściwie nigdzie nie było po niej śladu. Wyparowała? Zdechła wreszcie? A może po prostu stwierdziła, że dziś da swojej podopiecznej spokój i sama wybrała się na jakieś polowanie czy coś? Nie, żeby kocica narzekała na jej nieobecność. Była z niej wręcz bardzo rada. Naładowana tą pozytywną myślą więc wzięła dla siebie trochę zmarniałego królika i zabrała się za szybką, niechlujną degustację, byle tylko Bluszczowa Łapa nie musiała już tyle czekać. Zwierzyna znikła w kilkunastu dużych, niedokładnych kęsach, podczas przełykania których o mało co się nie zadławiła. Energia jednak zdołała się już odbudować, a napędzana brakiem Rzecznego Nurtu i myślą o polowaniu z przyjaciółką tylko bardziej nie pozwalała skupiać się na jedzeniu, jedynie kazała się spieszyć. W końcu druga kotka nie mogła czekać w nieskończoność, a mentorka może niespodziewanie się pojawić, rozkazać kolejny trening, na którym i tak niczego nie nauczy swojej uczennicy, krzyżując tym samym wszystkie plany i doszczętnie rujnując humor na całą resztę dnia.
Naprędce oblizała pysk z resztek mięsa i w podskokach ruszyła w stronę wyjścia z obozu. Młodsza posłała jej ciepły uśmiech i zerwała się z miejsca, szybciutko wybiegając na zewnątrz. Melodyjka nie została w tyle, błyskawicznie zrównując z nią krok. Przez chwilę po prostu cieszyła się swobodnym biegiem, gdy wicherek czochrał jej sierść, piasek chrząszczył pod łapami, a wysoka trawa zabawnie łaskotała boki. Czuła się po prostu jak zadowolony kociak, a nie marudna uczennica, która już dwunasty księżyc grzeje się na tym rzekomo przejściowym stanowisku. A przecież radziła sobie tak dobrze… podobnie zresztą jak Słonik i Bluszcz, uzdolnieni, a o dwa księżyce od niej młodsi i również ciągle przesiadujący w tym nieszczęsnym uczniowskim legowisku razem z wkurzającymi małymi grzdylami.
— Czuję królika — stwierdziła Bluszczowa Łapa, zwalniając i delikatnie ją szturchając.
Melodyjna Łapa otrząsnęła się szybko z głupkowatych przemyśleń i wspomnień, wykonując szybkie skinięcie głową w ramach potwierdzenia. Po chwili obydwie całkowicie się zatrzymały, węsząc i rozglądając się. Nie ujrzały nigdzie ani kawałka króliczego futerku.
— No dobra, żeby nie było, że wrócimy z pustymi łapami i będą jojczeć, rozdzielmy się na chwilę. Ty idziesz tam a ja tam — mruknęła po chwili namysłu, wskazując ruchem ogona najpierw kierunek prowadzący do traktora, a potem przeciwny kierunek prowadzący do granicy z Klanem Klifu. — Potem na luzie do siebie wrócimy.
— No... dobra. Tylko może lepiej uważaj na Klifiaków? — rzuciła ostrożnie.
Na te słowa kotka machnęła ignorancko ogonem i parsknęła swoickim śmiechem.
— Spokojna głowa, nie mam co się bać tych idiotycznych ptasiojadów, nawet jak jakiegoś spotkam przecież nic mi nie zrobią, nie boję się — oznajmiła dumnie.
Tak też uczennice się rozdzieliły. Melodyjna Łapa, bez przerwy uważnie węsząc, bardzo szybko znalazła się przy polanie, na której odbywały się zgromadzenia. Strzepnęła uchem z zaciekawieniem. Mimo słów zamienionych z swoją towarzyszką w sumie nie planowała dojść aż tutaj. Ale skoro już zaszła, nikt jej nie wzbroni trochę się rozejrzeć… podeszła do potężnego kamienia stojącego na środku, obwąchując go instynktownie. No tak, to tu razem ze Słonikiem wspinała się podczas ich pierwszego, nielegalnego zgromadzenia. Podczas drugiego natomiast, które wydarzyło się całkiem niedawno i oczywiście też było nielegalne, kiedy kotka zdecydowała się już wrócić dla bezpieczeństwa, jej przyjaciel został, wspiął się tu i ponoć walczyć z jakąś Klifiaczką! Przynajmniej tak mówił. Szkoda tylko, że gnojek z nią przegrał.
A gdyby tak… teraz przecież i tak jej nie widzi… Melodyjna Łapa wczepiła pazury w śliską powierzchnię skały. W końcu jakoś liderzy i zastępcy tu wchodzą, a ona jako kociak też musiała. Z narastającą determinacją zaczęła wchodzić coraz to wyżej, łapa po łapie. W końcu się udało. Zaczepiła pazurami przednich kończyn o sam szczyt i podciągnęła się zdecydowanym ruchem, lądując lekko niezdarnie na powierzchni głazu. Złapała szybki oddech i wstała, z dumą rozglądając się dookoła. Ładne stąd widoczki. No dobra, prawie wszystkie były ładne, oprócz jednego… uwadze uczennicy nie uciekł bowiem ruch w krzakach po zupełnie przeciwnej stronie niż ta, z której sama przybyła. Zapach dochodzący do nozdrzy nie pozostawił już żadnych wątpliwości. Tam gdzieś jak gdyby nigdy nic kręcił się jakiś śmierdziel z Klanu Klifu! Po ledwo przebijającym się zapachu właściwie śmierdzielka. A skoro Słonikowa Łapa nie dał sobie z taką rady, chociaż Melodyjka w swoim i jego imieniu musiała pokazać, kto tu rządzi.
— Ej, ty, śmierdzielu! Wyłaź! — wrzasnęła donośnie, by mieć pewność, że jej głos rozniesie się po całej polanie i wróg dokładnie go usłyszy oraz się dostosuje. A może to nawet ta sama gówniara, która wyciągnęła swoje odrażające pazury na jej przyjaciela?
<Jarzębinowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz