Nie wiedział ile tu siedział, ile wyczekiwał na pojawienie się burego kocurka, jednakże wiedział jedno - było warto. Leszczynek praktycznie cudem wytrzymał, by nie wybiec w stronę Malinowej Łapy i nie wyściskać go za wsze czasy. Na przemian złość wraz z niewyobrażalną radością targało jego ciało, gdy uczeń klanu nocy zbliżał się w jego kierunku. Tak potwornie za nim tęsknił...
Uśmiech zawitał na mordce rudzielca, ogon niespokojnie drgał, wąsy poruszały się w podnieceniu.
Ukradkiem otarł łzy szczęścia, gdy tylko przylgnął do burego futra.
— T-tęskniłem — wyszeptał, zalewając się jeszcze większą ilością łez. Malinowa Łapa zdawał się być zaskoczony, aczkolwiek nie zareagował negatywnie, nieśmiało uniósł kąciki pyszczka do góry, po czym ułożył swoją mordkę na głowie Leszczynka, który dopiero teraz spostrzegł, iż jest zdecydowanie niższy od kolegi.
— J-ja t-też — odparł cicho, odsuwając się. Rudzielec stęknął z żalem, że przyjemne ciepło zostało mu zbyt szybko odebrane.
— P-powin-nieneś d-dostać — żachnął się, marszcząc brwi — W-wiesz j-jak s-się m-martwiłem? M-myś-ślałem, ż-że c-coś c-ci się s-stało — westchnął cicho, zamykając błękitne ślepa. Powie to. Powie — B-bał-łem s-się, ż-że już m-m-mnie n-nie l-lubisz... — dodał nieśmiało.
— Ż-żartujesz? B-bardzo c-cię l-lubię! — wykrzyknął oburzony, sprawiając wrażenie złego na słowa swego towarzysza. Syn Iglastej Gwiazdy już chciał coś odpowiedzieć, dosłownie cokolwiek. Nie był jednak w stanie. Czuł jak mordka piecze go żywym ogniem, zaś gardło ściska się z nerwów i wydaje się być podejrzanie suche. Ściągnął uszy w tył zawstydzony. Rozpromienił się jeszcze bardziej, gdy na jego klatce piersiowej spoczęła bura łapka odziana w białe skarpetki, zaś do uszu dotarł radosny chichot kocurka.
"Berek, Leszczynku!"
Ruszył za nim, przeskakując krecie kopce rozsiane po łące, śmiejąc się donośnie. Wiatr targał mu futro, gdy usilnie próbował dogonić Malinową Łapę, który zadowolony co jakiś czas przystawał, by zobaczyć jak daleko w tyle jest jego towarzysz.
Zapach kwiatów wisiał w powietrzu, przyprawiając o hipnotyzujący zawrót głowy. Słodka woń skutecznie koiła i uspokajała po szaleńczym wyścigu, który pozbawił ich tchu do granic możliwości. Leżeli obok siebie, opowiadając o tym, co robili w ostatnim czasie. Zupełnie tak, jakby nie pochodzili z różnych klanów. Jakby nie musieli uznawać się za wrogów. Zwierzali się sobie nawzajem z problemów, zmartwień... Dosłownie ze wszystkiego. Opowiadali żarty, śmieszne historie, chociażby jak to Zboże znowu ośmieszyła Truskawkową Łapę, okropnego ucznia medyczki klanu nocy. Jak Łasiczy Skowyt opierdzieliła swojego partnera, że nie źle wymościł jej posłanie.
— N-nie ruszaj się, M-malinku — poprosił nieśmiało, wplątując mu kolejną stokrotkę w futerko. Tym razem wybrał miejsce przy prawym uchu. Co prawda miał z tym trochę problemów, aczkolwiek długie futro doskonale przytrzymało roślinkę i teraz ciemno-szare futerko zdobił bielutki kwiatek — W-wygląd-dasz ś-ślicznie — wyszeptał zapatrzony w przyjaciela. Oboje zawstydzeni odwrócili mordki, przez kolejne uderzenia serca nie odzywając się do siebie. Zamiast tego ułożyli się na plecach, spoglądając w niebo i szukając śmiesznych kształtów chmurek, zaś gdy któryś z nich jakąś znalazł, szturchał towarzysza, wskazując mu ją łapką.
— M-muszę i-iść. P-pa Leszczynku. Do z-zobaczenia — miauknął Malinek, poprawiając Leszczynkowi maka, którego wplątał mu w sierść za uchem, po czym pożegnawszy się ciepłym uściskiem zniknął wojownikowi z oczu.
Owszem, Leszczynek zdawał sobie, że w końcu będą musieli się rozstać, jednakże nie miał absolutnie pojęcia, że stanie się to AŻ tak szybko. Miauknął smętne "papa" po czym wrócił do klanu, wcześniej tarzając się w dziko rosnącej mięcie. Poprawił kwiatka, którego o mało co nie zgubił i wszedł do obozu. Cieszył się, że nikt nie zawracał mu ogona tym gdzie był, co robił i czym się zajmował. Odłożył gawrona, którego wcześniej upolował, żeby nikt się nie czepiał, na stos ze zwierzyną. Wiedział, że jeśli zrobi ładne oczęta to wujek da mu dzień wolny, tak było i tym razem.
Kocurek ułożył się w cieniu, nieopodal legowiska uczniów. Nawet nie zauważył, kiedy podeszła do niego Żabka.
— W-witaj — zaczęła ostrożnie, zwracając na siebie jego uwagę — J-jak ci minął dzień? — uśmiechnął się na słowa kotki. Podniósł się niemalże od razu do siadu, ruchem ogona zapraszając ją bliżej siebie. Żabka była przemiłą kotką, jednakże Leszczynek miał wrażenie, że od jakiegoś czasu chodzi smutna.
— C-całkiem dobrze — mówiąc to, wyszczerzył się, przypominając sobie jak jeszcze niedawno leżał wraz z Malinową Łapą obok siebie. Ciągle miał wrażenie, że czuje na sobie jego zapach — A-a tobie, Ż-żabko? — miauknął pociesznie, przyglądając się czekoladowej.
— Okej — odparła, wzdychając cicho. Kocurek postawił uszy na sztorc.
— W-wszystko d-dobrze? — zapytał łagodnie, nie chcąc za bardzo naciskać, trącił jej policzek nosem, mrucząc przy tym uspokajająco — J-jeśli c-chcesz s-się prz-rzytulić, a-albo p-porozm-mawiać, t-to j-jestem — dodał spokojnie, czekając na odpowiedź wojowniczki.
< Żabciu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz